Wypalenie i regres
: 18 lip 2014, 01:31
Witajcie.
Pomyślałam, że napiszę na forum biegowym by uzyskać jeśli nie poradę to choć jakieś psychiczne pokrzepienie.
Regularny wysiłek fizyczny jest celem i sensem mojego życia. Udaje mi się to od 20 lat z 30 jakie mam na karku.
7 lat w sporcie drużynowym zamieniłam w trening (siebie i innych) w fitness klubie. Były ćwiczenia na sali( poznanie też innych form jak pilates, joga, body art, cross fit) i siłownia.
Bieganie, jako trening główny, od ok.2006 roku. Jakieś 2 lata później spontaniczny start w półmaratonie. Wynik nieco powyżej 1.40 mnie samą zaskoczył.
Z powodu słabej kondycji psychicznej unikałam startów w kolejnych latach, czyli mniej więcej 2010-2012.W ubiegłym roku jakieś namowy ( poprzedni sukces bez wysiłku ), ambicja związana z tym, że wykańczałam w życiu inne długie i angażujące projekty. No i zaczęłam startować.
Pierwsza połówka fatalna. Druga to samo. Trzecia nieco lepiej ale nienawiść do tego dystansu coraz większa. W trakcie ostatniej, po 10 km z szansą na pobicie samej siebie, na 18 km zeszłam z trasy ( ból mięśni nie do zniesienia i ogólna niemoc ).
Ostatnio wróciłam też do fitnessu choć trening biegowy pozostał jako główny.
Siłownia zagościła na nowo jako jeden z pięciu wymaganych przez samą siebie treningów.
Dietę mam od pół roku o niebo lepszą choć zdrowe odżywianie to ogólnie moje hobby.
Teraz jeszcze suplementacja i nietypowe rozwiązania jak gorące śniadania ( medycyna chińska ), dużo ryb.
Wyniki krwi lepsze bo wcześniej miałam niedobór żelaza.
Każde bieganie zawiera choć 20 min. tzw. siły biegowej. Idzie to coraz sprawniej technicznie. Wręcz automatycznie. Od ponad roku.Przykładam się całą sobą.
Chcę postępu a jest coraz gorzej. Gdy miałam na zawodach dobry wynik to połowy tego nie robiłam co teraz robię.
Z tym, że trening przestał mi sprawiać przyjemność. Mam tak strasznie tego dość...
Jakieś 19 lat bez przerw tego nie było. Kochałam swoją sprawność. Swoje indywidualne podejście do życia. To napędzało.
Manipulowałam bodźcami dla mięśni i zawsze wiedziałam, że teraz to tego mniej a tamtego więcej mi pomoże.
Jak choroba to stretching z pilatesem i jogą a w dwa dni było po sprawie. Przerwy to dla mnie były potrzebne słabszym.
Narzędzia do trenowania siebie mam już nawet z wyszkolenia i z wykształcenia.
Mijały lata, całe moje świadome życie a nigdy nie czułam, że to pańszczyzna, że tak tego nie cierpię. Tak jak w ostatnich miesiącach.Kilometry dłużą się nieznośnie. Standardowa dycha z ćwiczeniami to koszmar. Psychiki starcza mi na maks 7 km.
Często biegnę tak wolno by wyrobić czas a nie kilometraż, bo wówczas, mogę mieć nawet i 7 a nie 10 na liczniku. A tym bardziej nie 21. Muzyka...Najfajniejsze to są jeszcze te ćwiczenia ogólnorozwojowe i na siłę.
Bieg to...tylko stres, że nie tak się wybijam i fatalnie to z boku wygląda.A minimalizując w sobie presję i biegnąc jakkolwiek jest mi za długo.
Kochałam tą wolność a teraz to obowiązek i nic więcej.Jeden trening fajny, taki z endorfinami, na 2 miesiące.Czyli średnio 1 na jakieś 40.
Ostatnia porażka plus oczekiwania bliskich spowodowały, że znowu zapisałam się na półmaraton. Zaraz.Za jakiś tydzień. Zarzekam, że ostatni.
Gdy byłam przez lata usatysfakcjonowana tym co robię to pełny maraton odłożyłam na czas po 40 ( jeśli mi będzie dany ). Z przyczyn psychologicznych, czyli mój temperament i procesy starzenia. Idzie jednak nie w tą stronę. Czuję się zdolna ale do coraz krótszego dystansu.
Czy ktoś z was miał do czynienia z taką sytuacją , z takim wypaleniem?
Dopóki będę w żyła, to będę wykonywała wysiłek fizyczny większą część tygodnia ale...Jestem sfrustrowana męczarnią wewnętrzną. Chcę znowu czuć radość podczas tego co robię.
Pomyślałam, że napiszę na forum biegowym by uzyskać jeśli nie poradę to choć jakieś psychiczne pokrzepienie.
Regularny wysiłek fizyczny jest celem i sensem mojego życia. Udaje mi się to od 20 lat z 30 jakie mam na karku.
7 lat w sporcie drużynowym zamieniłam w trening (siebie i innych) w fitness klubie. Były ćwiczenia na sali( poznanie też innych form jak pilates, joga, body art, cross fit) i siłownia.
Bieganie, jako trening główny, od ok.2006 roku. Jakieś 2 lata później spontaniczny start w półmaratonie. Wynik nieco powyżej 1.40 mnie samą zaskoczył.
Z powodu słabej kondycji psychicznej unikałam startów w kolejnych latach, czyli mniej więcej 2010-2012.W ubiegłym roku jakieś namowy ( poprzedni sukces bez wysiłku ), ambicja związana z tym, że wykańczałam w życiu inne długie i angażujące projekty. No i zaczęłam startować.
Pierwsza połówka fatalna. Druga to samo. Trzecia nieco lepiej ale nienawiść do tego dystansu coraz większa. W trakcie ostatniej, po 10 km z szansą na pobicie samej siebie, na 18 km zeszłam z trasy ( ból mięśni nie do zniesienia i ogólna niemoc ).
Ostatnio wróciłam też do fitnessu choć trening biegowy pozostał jako główny.
Siłownia zagościła na nowo jako jeden z pięciu wymaganych przez samą siebie treningów.
Dietę mam od pół roku o niebo lepszą choć zdrowe odżywianie to ogólnie moje hobby.
Teraz jeszcze suplementacja i nietypowe rozwiązania jak gorące śniadania ( medycyna chińska ), dużo ryb.
Wyniki krwi lepsze bo wcześniej miałam niedobór żelaza.
Każde bieganie zawiera choć 20 min. tzw. siły biegowej. Idzie to coraz sprawniej technicznie. Wręcz automatycznie. Od ponad roku.Przykładam się całą sobą.
Chcę postępu a jest coraz gorzej. Gdy miałam na zawodach dobry wynik to połowy tego nie robiłam co teraz robię.
Z tym, że trening przestał mi sprawiać przyjemność. Mam tak strasznie tego dość...
Jakieś 19 lat bez przerw tego nie było. Kochałam swoją sprawność. Swoje indywidualne podejście do życia. To napędzało.
Manipulowałam bodźcami dla mięśni i zawsze wiedziałam, że teraz to tego mniej a tamtego więcej mi pomoże.
Jak choroba to stretching z pilatesem i jogą a w dwa dni było po sprawie. Przerwy to dla mnie były potrzebne słabszym.
Narzędzia do trenowania siebie mam już nawet z wyszkolenia i z wykształcenia.
Mijały lata, całe moje świadome życie a nigdy nie czułam, że to pańszczyzna, że tak tego nie cierpię. Tak jak w ostatnich miesiącach.Kilometry dłużą się nieznośnie. Standardowa dycha z ćwiczeniami to koszmar. Psychiki starcza mi na maks 7 km.
Często biegnę tak wolno by wyrobić czas a nie kilometraż, bo wówczas, mogę mieć nawet i 7 a nie 10 na liczniku. A tym bardziej nie 21. Muzyka...Najfajniejsze to są jeszcze te ćwiczenia ogólnorozwojowe i na siłę.
Bieg to...tylko stres, że nie tak się wybijam i fatalnie to z boku wygląda.A minimalizując w sobie presję i biegnąc jakkolwiek jest mi za długo.
Kochałam tą wolność a teraz to obowiązek i nic więcej.Jeden trening fajny, taki z endorfinami, na 2 miesiące.Czyli średnio 1 na jakieś 40.
Ostatnia porażka plus oczekiwania bliskich spowodowały, że znowu zapisałam się na półmaraton. Zaraz.Za jakiś tydzień. Zarzekam, że ostatni.
Gdy byłam przez lata usatysfakcjonowana tym co robię to pełny maraton odłożyłam na czas po 40 ( jeśli mi będzie dany ). Z przyczyn psychologicznych, czyli mój temperament i procesy starzenia. Idzie jednak nie w tą stronę. Czuję się zdolna ale do coraz krótszego dystansu.
Czy ktoś z was miał do czynienia z taką sytuacją , z takim wypaleniem?
Dopóki będę w żyła, to będę wykonywała wysiłek fizyczny większą część tygodnia ale...Jestem sfrustrowana męczarnią wewnętrzną. Chcę znowu czuć radość podczas tego co robię.