Półmaraton a maraton (uczciwie uprzedzam - długi wątek!)
: 21 paź 2013, 12:09
Moje pytanie wydaje mi się dość typowe (dla osób znających się na treningu biegowym), ale żeby odpowiedzi były miarodajne, muszę wpierw przedstawić skróconą historię mojego biegania i zadać je dopiero na końcu.
Mam 32 lata (waga +/- 70kg i 172cm wzrostu - część kg na pewno z nóg, gdyż nie wyglądają na nogi biegacza, były i są od zawsze bardzo masywne) biegam od połowy czerwca 2012 r., ale pierwsze 4-5 miesięcy to zero ambicji biegowych innych niż zrzucenie 20+ zbędnych kilogramów. Od listopada do marca biegałem ok. 4x tydzień, w miesiącu wychodziło to między 140-190km, przede wszystkim wolne (5:15-5:30) wybiegania od 10-15km. W kwietniu i maju miałem sporo niedyspozycji gardła i kilometraż spadł, odpowiednio, do 80 i 50km (najmniejszy od kiedy biegam). W czerwcu i lipcu pobiegałem też tylko po 100km, bo znowuż miałem sytuację ze stopą (ale nic od biegania, na szczęście na razie biegam bez kontuzji). Wziąłem się porządnie do pracy od sierpnia, wówczas przebiegłem 210km, zrobiłem test na 5 i 10km (21:50 i 45:30), do treningu po raz pierwszy (!) włączyłem interwały, jednak od razu mówię, że wszystko robiłem (i robię, ale to się zmieni) na czuja, biegam z podstawowym garminem, więc praktycznie odczytuję tylko czas, dystans i tempo (bez pulsu), interwały nie były oparte o żadną metodologię, więc pierwsze to było coś jak 5x1km po 4:15-4:20, w przerwie 3', ale już tydzień temu 4x1,2km po ok. 4:00-4:05 w przerwie 2' (mówiąc delikatnie, zajechał mnie ten trening, pewnie był raczej bez sensu, gdyż o wiele za mocny na tę chwilę), miałem też dwa treningi 2x4km po 4:25-4:30 z przerwą 3', te o dziwo wyszły lepiej niż interwały, w zeszłym tygodniu biegłem też 11,5km po 4:37 (krótko mówiąc, treningi nie według żadnych planów czy tabelek, ale raczej według kaprysów konkretnych dni, przez co pewnie dużo mniej efektywne). Wracając do sierpnia, to wtedy, biegając 4x w tygodniu, zacząłem też regularnie robić długie wybiegania (ale prawdopodobnie za szybko, np. 22km po 4:59, chyba bez sensu na treningu nie przygotowując się do niczego konkretnego). We wrześniu postanowiłem zapisać się na półmaraton w Szamotułach 20.X. Wrzesień też był najbardziej intensywny biegowo, ponad 250km, niestety na 2 tygodnie przed półmaratonem wypadły mi 4 treningi, czyli jeden tydzień, z powodu kolejnej infekcji gardła (nie od biegania). Ogólnie (za run-logiem) przez 90 dni poprzedzających zawody w Szamotułach przebiegłem 620km. Moim celem w półmaratonie (debiut w zawodach nie licząc jednego parkrunu) było złamanie 1h40m, ale po cichu liczyłem, że stać mnie na więcej. Już na starcie zorientowałem się, że kilka dni wcześniej wyłączyłem autolapa i - choć kilka osób może mnie wyśmiać - nie wpadłem na to (byłem ogólnie mocno zdenerwowany, taka moja natura), żeby łapać ręcznie (były oznaczenia). Ale cały czas kontrolowałem tempo i starałem trzymać się 4:40/km (jednak było to tempo bieżące, na którym nie zawsze można polegać). Czy było lekko? Niby takie tempo nie powinno być dla mnie żadnym problemem (myślę tak na podstawie odczuć z treningów), ale już przed 5km czułem, że będzie ciężko je utrzymać. Może to nie był mój dzień (byłem zdenerwowany i miałem wrażenie, że czułem się przez to słabiej), może też istotny był fakt, że nie doczytałem, iż na punktach żywieniowych były tylko napoje - woda i powerade (a więc dla mnie bezużyteczne, gdyż w ręku dzierżyłem swojego powerade), może też powinienem się najeść makaronu w dniach poprzedzających, ale w środę, gdy przyrządzałem sos bolognese, nieopacznie wysypałem taką ilość soli do sosu, że trzeba było wszystko wyrzucić i już makaronu więcej przed zawodami nie jadłem - a może po prostu z tego treningu nie byłem wystarczająco mocno przygotowany na takie tempo, ale - niespodzianka - udało mi się przebiec cały dystans w 4:41/km i ostatecznie przybiegłem na metę z czasem 1:38:53, zajmując miejsce 256/1270 (poprawiając o 44 miejsca pozycję z 10km). Jestem bardzo szczęśliwy, również dlatego, że wczoraj pobiegłem na 100% swoich możliwości (ale bez negative split, druga połówka wyszła nieco poniżej minuty wolniej - pewnie przez brak energii, który miałem (płonną) nadzieję uzupełnić na punktach żywnościowych, oraz nieoczekiwany wiatr w twarz na ok.12-16km).
A teraz długo oczekiwane pytanie: przy wyeliminowaniu w miarę możliwości błędów chaotycznego treningu (na początek (1) książka Danielsa już zamówiona, dodatkowo (2) zacznę ćwiczyć sprawność biegową - nigdy nie robiłem skipów etc., (3) włączę siłę biegową - nigdy nie robiłem typowych podbiegów, choć na moich ścieżkach biegowych trochę ich jest, ale nigdy nie robiłem na nich powtórzeń), ile (mniej więcej, statystycznie) potrzeba czasu, by tempo z półmaratonu przenieść na maraton? Nawet nie chodzi mi o to, że teraz muszę pobiec maraton, nie spieszy mi się z tym, wiosną na pewno Maniacka 10tka, potem może jakiś półmaraton - ale w swoim debiucie maratońskim (gdy w końcu nastąpi) chciałbym pobiec tempem zbliżonym do tego z półmaratonu, czyli ok. 4:40, więc z czystej ciekawości zastanawiam się, jakiego rzędu ogrom pracy jest niezbędny, by uzyskać taki poziom. Czy można go osiągnąć z 4 treningów tygodniowo, czy 5 jest bardzo wskazane? Być może ktoś może odnieść się do swoich podobnych doświadczeń? Z góry dzięki!
Mam 32 lata (waga +/- 70kg i 172cm wzrostu - część kg na pewno z nóg, gdyż nie wyglądają na nogi biegacza, były i są od zawsze bardzo masywne) biegam od połowy czerwca 2012 r., ale pierwsze 4-5 miesięcy to zero ambicji biegowych innych niż zrzucenie 20+ zbędnych kilogramów. Od listopada do marca biegałem ok. 4x tydzień, w miesiącu wychodziło to między 140-190km, przede wszystkim wolne (5:15-5:30) wybiegania od 10-15km. W kwietniu i maju miałem sporo niedyspozycji gardła i kilometraż spadł, odpowiednio, do 80 i 50km (najmniejszy od kiedy biegam). W czerwcu i lipcu pobiegałem też tylko po 100km, bo znowuż miałem sytuację ze stopą (ale nic od biegania, na szczęście na razie biegam bez kontuzji). Wziąłem się porządnie do pracy od sierpnia, wówczas przebiegłem 210km, zrobiłem test na 5 i 10km (21:50 i 45:30), do treningu po raz pierwszy (!) włączyłem interwały, jednak od razu mówię, że wszystko robiłem (i robię, ale to się zmieni) na czuja, biegam z podstawowym garminem, więc praktycznie odczytuję tylko czas, dystans i tempo (bez pulsu), interwały nie były oparte o żadną metodologię, więc pierwsze to było coś jak 5x1km po 4:15-4:20, w przerwie 3', ale już tydzień temu 4x1,2km po ok. 4:00-4:05 w przerwie 2' (mówiąc delikatnie, zajechał mnie ten trening, pewnie był raczej bez sensu, gdyż o wiele za mocny na tę chwilę), miałem też dwa treningi 2x4km po 4:25-4:30 z przerwą 3', te o dziwo wyszły lepiej niż interwały, w zeszłym tygodniu biegłem też 11,5km po 4:37 (krótko mówiąc, treningi nie według żadnych planów czy tabelek, ale raczej według kaprysów konkretnych dni, przez co pewnie dużo mniej efektywne). Wracając do sierpnia, to wtedy, biegając 4x w tygodniu, zacząłem też regularnie robić długie wybiegania (ale prawdopodobnie za szybko, np. 22km po 4:59, chyba bez sensu na treningu nie przygotowując się do niczego konkretnego). We wrześniu postanowiłem zapisać się na półmaraton w Szamotułach 20.X. Wrzesień też był najbardziej intensywny biegowo, ponad 250km, niestety na 2 tygodnie przed półmaratonem wypadły mi 4 treningi, czyli jeden tydzień, z powodu kolejnej infekcji gardła (nie od biegania). Ogólnie (za run-logiem) przez 90 dni poprzedzających zawody w Szamotułach przebiegłem 620km. Moim celem w półmaratonie (debiut w zawodach nie licząc jednego parkrunu) było złamanie 1h40m, ale po cichu liczyłem, że stać mnie na więcej. Już na starcie zorientowałem się, że kilka dni wcześniej wyłączyłem autolapa i - choć kilka osób może mnie wyśmiać - nie wpadłem na to (byłem ogólnie mocno zdenerwowany, taka moja natura), żeby łapać ręcznie (były oznaczenia). Ale cały czas kontrolowałem tempo i starałem trzymać się 4:40/km (jednak było to tempo bieżące, na którym nie zawsze można polegać). Czy było lekko? Niby takie tempo nie powinno być dla mnie żadnym problemem (myślę tak na podstawie odczuć z treningów), ale już przed 5km czułem, że będzie ciężko je utrzymać. Może to nie był mój dzień (byłem zdenerwowany i miałem wrażenie, że czułem się przez to słabiej), może też istotny był fakt, że nie doczytałem, iż na punktach żywieniowych były tylko napoje - woda i powerade (a więc dla mnie bezużyteczne, gdyż w ręku dzierżyłem swojego powerade), może też powinienem się najeść makaronu w dniach poprzedzających, ale w środę, gdy przyrządzałem sos bolognese, nieopacznie wysypałem taką ilość soli do sosu, że trzeba było wszystko wyrzucić i już makaronu więcej przed zawodami nie jadłem - a może po prostu z tego treningu nie byłem wystarczająco mocno przygotowany na takie tempo, ale - niespodzianka - udało mi się przebiec cały dystans w 4:41/km i ostatecznie przybiegłem na metę z czasem 1:38:53, zajmując miejsce 256/1270 (poprawiając o 44 miejsca pozycję z 10km). Jestem bardzo szczęśliwy, również dlatego, że wczoraj pobiegłem na 100% swoich możliwości (ale bez negative split, druga połówka wyszła nieco poniżej minuty wolniej - pewnie przez brak energii, który miałem (płonną) nadzieję uzupełnić na punktach żywnościowych, oraz nieoczekiwany wiatr w twarz na ok.12-16km).
A teraz długo oczekiwane pytanie: przy wyeliminowaniu w miarę możliwości błędów chaotycznego treningu (na początek (1) książka Danielsa już zamówiona, dodatkowo (2) zacznę ćwiczyć sprawność biegową - nigdy nie robiłem skipów etc., (3) włączę siłę biegową - nigdy nie robiłem typowych podbiegów, choć na moich ścieżkach biegowych trochę ich jest, ale nigdy nie robiłem na nich powtórzeń), ile (mniej więcej, statystycznie) potrzeba czasu, by tempo z półmaratonu przenieść na maraton? Nawet nie chodzi mi o to, że teraz muszę pobiec maraton, nie spieszy mi się z tym, wiosną na pewno Maniacka 10tka, potem może jakiś półmaraton - ale w swoim debiucie maratońskim (gdy w końcu nastąpi) chciałbym pobiec tempem zbliżonym do tego z półmaratonu, czyli ok. 4:40, więc z czystej ciekawości zastanawiam się, jakiego rzędu ogrom pracy jest niezbędny, by uzyskać taki poziom. Czy można go osiągnąć z 4 treningów tygodniowo, czy 5 jest bardzo wskazane? Być może ktoś może odnieść się do swoich podobnych doświadczeń? Z góry dzięki!