Trening. Nagła eksplozja.
: 01 maja 2013, 20:50
Witam. Temat w szczególności kieruje do osób, które posiadają dużą wiedzę o treningu, bądź mają podobne doświadczenia. Zastanawia mnie wręcz błyskawiczne przejście organizmu z bardzo niskiego poziomu wydolnościowego i szybkościowego na wysoki. Na początek streszczę swoją tegoroczną treningową historię.
Biegać zacząłem w tym sezonie w lutym. Dystanse po 10 km kilka razy w tygodniu. Tempo niezbyt wysokie, całość zajmowała mi około 45 minut, bieg w 3 strefie. Tak ćwiczyłem aż do półmaratonu warszawskiego. Tam czułem się naprawdę dobrze. Moją pierwszą połówkę pokonałem w niezłym tempie i bez specjalnych bólów. Czas 1.32.19, w dodatku na mecie towarzyszyła mi myśl, że trzeba było biec w grupie na 1:30, a nie na 1:35. Organizm miał przecież jeszcze rezerwy. Po półmaratonie kilka dni nie biegałem, ale byłem w strasznej euforii. Ba, zacząłem nawet myśleć o maratonie, bo w końcu połówka poszła lekko.
Ale gdy znowu założyłem buty biegowe i ruszyłem w trasę okazało się, że nie jest tak słodko. Zadyszka przy tempie 5 min/km poważny problem z biegiem dłuższym niż 20 minut. Zdarzało się, że zatrzymywałem się w trakcie pokonywania dystansu. Podczas treningów towarzyszył mi mocny ból łydek i po prostu oddychałem jak mój nieuprawiający żadnego sportu brat. Wniosek, było za wcześnie na połówkę. Postanowiłem odpuścić. Byłem na tyle przerażony swoją dyspozycję, że nie ruszałem się przez jakieś 4 tygodnie. Po tym okresie widać było naprawdę niewielką poprawkę. Także zdarzało mi się zatrzymywać, ale już rzadziej. Wreszcie pokonałem 10 km w tempie z lutowych treningów czyli około 45 minut. Mimo to, cały czas byłem sfrustrowany swoją dyspozycją. W międzyczasie poprawiła się pogoda, wyciągnąłem więc swoją kolarkę z garażu, przygotowałem ją do jazdy i w pełni oddałem się tej przyjemności. Po tygodniu w którym przejechałem jakieś 300 km, znów zabrałem się za bieganie...
No i w tym momencie wreszcie wróciło to o czym marzyłem od miesięcy. Uregulowany oddech i moc w nogach. Po kilku kilometrach rozgrzewki przyśpieszyłem i ruszyłem w stronę domu. 5860 m. po lesie pokonałem w czasie 21.26 co daje tempo 3.40 na kilometr. Biorąc pod uwagę to, jak biegałem do tej pory był to po prostu genialny rezultat. Ba, gdyby to była moja standardowa trasa na 7,5 km i biegłbym nawet o 11 sekund wolniej na każdym kilometrze to i tak zrobiłbym życiówkę. I to wszystko na pierwszym treningu po kryzysie i zejściu z roweru. I nie był to jednorazowy wybryk organizmu, bo dyspozycja nie uciekła. Jak rozumieć tą reakcję organizmu?
Biegać zacząłem w tym sezonie w lutym. Dystanse po 10 km kilka razy w tygodniu. Tempo niezbyt wysokie, całość zajmowała mi około 45 minut, bieg w 3 strefie. Tak ćwiczyłem aż do półmaratonu warszawskiego. Tam czułem się naprawdę dobrze. Moją pierwszą połówkę pokonałem w niezłym tempie i bez specjalnych bólów. Czas 1.32.19, w dodatku na mecie towarzyszyła mi myśl, że trzeba było biec w grupie na 1:30, a nie na 1:35. Organizm miał przecież jeszcze rezerwy. Po półmaratonie kilka dni nie biegałem, ale byłem w strasznej euforii. Ba, zacząłem nawet myśleć o maratonie, bo w końcu połówka poszła lekko.
Ale gdy znowu założyłem buty biegowe i ruszyłem w trasę okazało się, że nie jest tak słodko. Zadyszka przy tempie 5 min/km poważny problem z biegiem dłuższym niż 20 minut. Zdarzało się, że zatrzymywałem się w trakcie pokonywania dystansu. Podczas treningów towarzyszył mi mocny ból łydek i po prostu oddychałem jak mój nieuprawiający żadnego sportu brat. Wniosek, było za wcześnie na połówkę. Postanowiłem odpuścić. Byłem na tyle przerażony swoją dyspozycję, że nie ruszałem się przez jakieś 4 tygodnie. Po tym okresie widać było naprawdę niewielką poprawkę. Także zdarzało mi się zatrzymywać, ale już rzadziej. Wreszcie pokonałem 10 km w tempie z lutowych treningów czyli około 45 minut. Mimo to, cały czas byłem sfrustrowany swoją dyspozycją. W międzyczasie poprawiła się pogoda, wyciągnąłem więc swoją kolarkę z garażu, przygotowałem ją do jazdy i w pełni oddałem się tej przyjemności. Po tygodniu w którym przejechałem jakieś 300 km, znów zabrałem się za bieganie...
No i w tym momencie wreszcie wróciło to o czym marzyłem od miesięcy. Uregulowany oddech i moc w nogach. Po kilku kilometrach rozgrzewki przyśpieszyłem i ruszyłem w stronę domu. 5860 m. po lesie pokonałem w czasie 21.26 co daje tempo 3.40 na kilometr. Biorąc pod uwagę to, jak biegałem do tej pory był to po prostu genialny rezultat. Ba, gdyby to była moja standardowa trasa na 7,5 km i biegłbym nawet o 11 sekund wolniej na każdym kilometrze to i tak zrobiłbym życiówkę. I to wszystko na pierwszym treningu po kryzysie i zejściu z roweru. I nie był to jednorazowy wybryk organizmu, bo dyspozycja nie uciekła. Jak rozumieć tą reakcję organizmu?