Przeniesione z wątku minimalistycznegohassy napisał(a):
Ja też stwierdziłem, że bieganie boso po względnie równym i gładkim asfalcie (może być szorstki, ale ten gładki jest już zupełnie milusi) jest mniej katujące podeszwy niż po ubitej polnej/leśnej drodze. Ostatnio poobijałem się na niby niewinnej i "pieszczącej" piaszczystej drodze polnej... po której przejechał traktor. Wyboje nie były wcale zaschniętym na beton błotem, ale wystarczyły żebym dziękował losowi, że się zbliżam do asfaltu

W tym miesiącu mam dokładnie odwrotnie: asfalt=niefajnie a tor traktora=fun. Ale wiesz od czego to zależy? Od tego ile wcześniej w tym roku przebiegłeś lub przeszedłeś boso a co za tym idzie, jak bardzo masz zrogowaciały naskórek. Ja w tym roku prawie wcale nie poruszałem się boso, więc naskórek mam mięciutki i po 100m szorstkiego asfaltu zaczynam mieć dyskomfort.
WojtekM napisał(a):
widzę, że są tu także osoby z zacięciem ortopedy dziecięcego.
ochłońcie, bo ktoś przeczyta, weźmie do serca, i krzywdy narobi swoim dzieciom.
A w jaki sposób można zrobić tę krzywdę dzieciom? Pamiętacie
Zolę Budd? Ona kiedyś mówiła, że w jej grupie treningowej miała wielu bardzo dobrych zawodników, którzy większość czasu trenowali boso. A zczynało się to juz od tego, że w jej kraju przez większość czasu dzieci poruszały się bez butów, nawet do kina chodziło (chodzi?) się boso. Akurat to sobie przypomniałem oglądając ostatnio mecz. Gdy akcja przeniosła się na chwilę za linię boczną, moją uwagę zwróciły dzieci z "meczowej eskorty":

W różnych kulturach różnie traktuje się te sprawy: w RPA dzieci chodzą jak najwięcej boso; u nas większość rodziców zakłada dzieciom buciki już wtedy, gdy jeszcze leżą lub siedzą w wózku; w starożytnych Chinach celowo deformowało się nóżki arystokratycznych dziewczynek. W każdym przypadku robi /robiło się to dla dobra tych dzieci. A która z tych postaw jest najlepsza dla samych dzieci? O ewentualną odpowiedź proszę po głębszym namyśle, nie bezrefleksyjnie.