Witam, ja swoje tętno (maksymalne? kto to wie?) mierzyłem tak. Był czerwiec 2010. Zacząłem oczywiście od literatury i różnych artykułów na forum

Wyszło z tego, że mam się spodziewać liczby rzędu 190.
Jako że byłem i wciąż jestem początkujący (biegam niecałe dwa lata - średnio wychodzi na rok nieco ponad 2000km, skończyłem dwa maratony). Obudziłem się rano w miarę wypoczęty, założyłem pulsometr. Wynik 48 uderzeń. Uznałem to za dobry wynik (jak dla mnie). Gdy biegam regularnie i jestem dobrze wypoczęty pulsometr wskaże 46, gdy jestem dzień po trudniejszym treningu, albo niedospany albo czymś-tam-zmęczony, to pokaże powyżej 50. Gdy chorowałem przez ostatni tydzień (przeziębienie, katar, ból gardła, lekka gorączka, zatoki :/ i kaszel) wynik serca to 55 'jak w mordę' i ani uderzenia mniej. Ale też gorzej śpię, gdy wszystko zatkane, a samopoczucie gorsze.
Ale do pomiaru tętna. Był ładny dzień, 18 czerwca 2010. Tętno o poranku 48. Niezłe, jak już napisałem wcześniej. Po południu wybrałem się na tartanową bieżnię, którą mam 'pod nosem' we wsi. Długość wprawdzie nietypowa, bo 230m na wewnętrznym torze, a 250m na najdłuższym. Ale równo, czysto i blisko.
Wszystko zajęło mi 45 minut.
Zacząłem od rozgrzewki. 3km spokojnego biegu (w tamtym czasie spokojnym biegiem było ok. 5:30-5:40/km, bo paręnaście dni wcześniej 10km biegłem 4:05/km, a parę dni później 1/2maraton 4:29/km). Później rozciąganie.
Chwila oddechu i dwa kółka (500m) prawie 'as fast as you can', czyli bardzo szybko, ale nie do upadłego. Z taką tyci-tyci rezerwą. Zaczynałem nieznacznie wolniej, a kończyłem na maksa. Tętno skoczyło do bodajże 187 pod koniec. Miałem czas aby zerknąć na tarczę pulsometru.
30 sekund truchtu - chwilowe uspokojenie i złapanie jako-takiego oddechu. Nie pamiętam niestety do jakiej wartości 'spadło' wtedy tętno.
Po truchcie powtórka szybkiego biegu. Dwa kółka (500m) już na maksa. Niemal od początku pełny gaz. Bez cienia rezerwy. Pod koniec było ciężko. Dobiegłem. Tętno pod koniec 195 (a właściwie tuż po biegu, bo nie chciałem się rozpraszać zerkaniem na pulsometr w trakcie szybkiego biegu; myślę że 2 sekundy 'po' nie przekłamały niczego.
30 sekund truchtu - chwilowe uspokojenie i złapanie jako-takiego oddechu. Tętno zdołało obniżyć się ledwie do 182. Trochę byłem zaniepokojony, bo nie wiedziałem, czy dam radę przebiec intensywnie kolejne 500m.
Po odpoczynku pobiegłem ostatnie 500m z założeniem 'bardziej niż as fast as you can', czyli w praktyce było tak: jak czułem, że już bardziej nie mogę, starałem się biec (i chyba biegłem) jeszcze szybciej. Wszystko działo się bardzo szybko, wiatr owiewał twarz, w uszach szum, wszystko pulsowało i wibrowało, a ja jeszcze podkręcałem. Ostatnie 100m już nawet nie myślałem, chciałem jak najszybciej to skończyć. Na koniec czułem się, jak rozpędzona lokomotywa, która zaraz... zwymiotuje. Zaskoczyło mnie to. Puls 202. Niemal wymioty. Kiepskie uczucie. Łomot w głowie. Dudnienie w klatce piersiowej. Jeśli tak można napisać, 'przeszedłem w trucht' aby dojść do siebie, nie stawałem, po kilkudziesięciu sekundach doszedłem do normy. Potruchtałem ze 2km, rozciągnąłem się porządnie i poszedłem do domu.
W skrócie
1. Rozgrzewka 3km i rozciąganie
3. 500m maks / 30s trucht
4. 500m maks / 30s trucht
5. 500m maks-maks
6. Schłodzenie 2km i rozciąganie
Dodatkowe dane (nie wiem czy pomocne, może)
wiek:33
wzrost: 178
waga: 64
pulsometr: kalenji cw300
Od tamtego czasu dwa razy zmieniałem, nawet trzy, pulsometr i gdy odetchnę trochę po chorobie a mrozy zelżeją, to planuję z ciekawości zmierzyć ponownie.
A bardziej doświadczonych proszę o opinię, ew. korektę, co robiłem dobrze/źle, co można zrobić lepiej podczas pomiaru. 500m wydawało mi się takim odcinkiem, na którym mogę się już rozkręcić z tętnem i skończyć z odpowiednią intensywnością. Wydaje mi się, że na krótszym tętno mogłoby nie 'skoczyć' odpowiednio, a na za długim mógłbym nie wytrzymać tempa. A przerwa 30s wydawała mi się dobra na złapanie oddechu, ale nie nazbyt długa, żeby tętna spadło za nisko.
Aha, myślę, że następnym razem pomiar tętna będę robił w towarzystwie. Tak w razie czego...
Wspominane wcześniej przez Buńka podbiegi to też może być dobry sprawdzian i co nieco wycisnąć z organizmu

Może spróbuję.