Bieg Niepodległości z Wąsem 2018, Wrocław
: 12 lis 2018, 08:35
Brałem w tej imprezie udział trzeci raz. Organizacja ok, atmosfera super, 4 zwrotki hymnu narodowego odśpiewane przez tysiące biegaczy i kibiców - rewelacja.
Do biegu przygotowywałem się bardzo solidnie od kilku tygodni. Właściwie trening pod dychę zacząłem w połowie września, tuż po maratonie. Wiele sesji interwałowych, biegów ciągłych. Mniejszy kilometraż per trening, zdecydowanie większa intensywność. Sporo treningów na stadionie, na który ostatnio chodzę 2 x w tygodniu kiedy mój syn ma w pobliżu trening piłki nożnej.
No i cóż... żarło, żarło i... się przeżarło. Na Wszystkich Świętych pojechałem do rodziny. Przerwa w bieganiu 5 dni, żarcie, trochę alkoholu. Przyjechałem do domu cięższy o jakieś 3kg od wagi maratońskiej. Potrzebowałem tego luzu, ale niestety straciłem jakąś lekkość. Przynajmniej subiektywnie.
Do zawodów nie było już co rzeźbić. Jeden mocniejszy trening, trochę wybiegań, w sobotę parę minutówek na pobudzenie. Nie wiem czy nie za mocnych...
W niedzielę staję na starcie z pewnością, że życiówkę muszę zrobić, ale przekoananiem, że nie każda mnie zadowoli. Pilnuję się, żeby nie zacząć za szybko i przez to... zaczynam za wolno. Pierwszy kilometr w prawie 4 minuty. W dodatku stanąłem za daleko linii startu a okazało się, że zmierzono mi czas brutto (pierwsza 50-tka biegaczy). Straciłem na tym pewnie z 3-4s.
Po 1. kilometrze łapię rytm i odbijam kilometr po kilometrze z dokładnością co do sekundy. 3:48. 3:49. 3:47. 3:46. Później okazało się, że 7 z 10 kilometrów (jedynie poza pierwszym - wolniejszym, ostatnim - szybszym, oraz siódmym) zegarek odpikał taką wartość.
Z lekkim niepokojem zorientowałem się bardzo szybko, że znacznik kilometrowy każdego kolejnego kilometra znajduje się sporo dalej niż odczyt z mojego GPS. Wynika z tego, że to tempo było jednak słabsze. Na połówce czas ok. 19:20. Potem przeszedłem mały kryzys, ale trwał jedynie parę minut. Zebrałem się na końcówce, ostatni kilometr 3:38 wg zegarka, na mecie 38:43. Lekkie rozczarowanie, plan minimum to było złamanie 38:30. Zastanawiam się, czy ogólnie nie powinienem całego biegu móc przebiec na większej intensywności. Pilnowałem równego tempa i lekkości kroku, ciężko zaczęło być dopiero w drugiej części dystansu ale wtedy już ciągnęło do mety. Może tak się włąśnie powinno biegać? W każdym razie mam mały niedosyt.
Ale po dostaniu smsa od organizatora trochę mi przechodzi. Miejsce 22. 22 na prawie 2200, którzy ukończyli. Nigdy, w żadnym biegu nie udało mi się zakręcić koło 1% najszybszych. Wiadomo, że na Biegu Niepodległości jest wiele osób, które nie koncentrują się na aspekcie sportowym, ale jednak. W poprzedniej edycji miałem 40. miejsce na ok. tysiąc.
I jeszcze jedna refleksja. Zegarek doliczył mi aż 240m. 240m na maratonie to jest normalne. Ale na 10km? Trasa niby atestowana od tego roku. Mimo idealnych warunków do biegania 40 minut złamało jedynie 40 osób na 2200. Trochę dziwne.
No nic, z 38ma minutami trzeba rozprawić się wiosną.
Do biegu przygotowywałem się bardzo solidnie od kilku tygodni. Właściwie trening pod dychę zacząłem w połowie września, tuż po maratonie. Wiele sesji interwałowych, biegów ciągłych. Mniejszy kilometraż per trening, zdecydowanie większa intensywność. Sporo treningów na stadionie, na który ostatnio chodzę 2 x w tygodniu kiedy mój syn ma w pobliżu trening piłki nożnej.
No i cóż... żarło, żarło i... się przeżarło. Na Wszystkich Świętych pojechałem do rodziny. Przerwa w bieganiu 5 dni, żarcie, trochę alkoholu. Przyjechałem do domu cięższy o jakieś 3kg od wagi maratońskiej. Potrzebowałem tego luzu, ale niestety straciłem jakąś lekkość. Przynajmniej subiektywnie.
Do zawodów nie było już co rzeźbić. Jeden mocniejszy trening, trochę wybiegań, w sobotę parę minutówek na pobudzenie. Nie wiem czy nie za mocnych...
W niedzielę staję na starcie z pewnością, że życiówkę muszę zrobić, ale przekoananiem, że nie każda mnie zadowoli. Pilnuję się, żeby nie zacząć za szybko i przez to... zaczynam za wolno. Pierwszy kilometr w prawie 4 minuty. W dodatku stanąłem za daleko linii startu a okazało się, że zmierzono mi czas brutto (pierwsza 50-tka biegaczy). Straciłem na tym pewnie z 3-4s.
Po 1. kilometrze łapię rytm i odbijam kilometr po kilometrze z dokładnością co do sekundy. 3:48. 3:49. 3:47. 3:46. Później okazało się, że 7 z 10 kilometrów (jedynie poza pierwszym - wolniejszym, ostatnim - szybszym, oraz siódmym) zegarek odpikał taką wartość.
Z lekkim niepokojem zorientowałem się bardzo szybko, że znacznik kilometrowy każdego kolejnego kilometra znajduje się sporo dalej niż odczyt z mojego GPS. Wynika z tego, że to tempo było jednak słabsze. Na połówce czas ok. 19:20. Potem przeszedłem mały kryzys, ale trwał jedynie parę minut. Zebrałem się na końcówce, ostatni kilometr 3:38 wg zegarka, na mecie 38:43. Lekkie rozczarowanie, plan minimum to było złamanie 38:30. Zastanawiam się, czy ogólnie nie powinienem całego biegu móc przebiec na większej intensywności. Pilnowałem równego tempa i lekkości kroku, ciężko zaczęło być dopiero w drugiej części dystansu ale wtedy już ciągnęło do mety. Może tak się włąśnie powinno biegać? W każdym razie mam mały niedosyt.
Ale po dostaniu smsa od organizatora trochę mi przechodzi. Miejsce 22. 22 na prawie 2200, którzy ukończyli. Nigdy, w żadnym biegu nie udało mi się zakręcić koło 1% najszybszych. Wiadomo, że na Biegu Niepodległości jest wiele osób, które nie koncentrują się na aspekcie sportowym, ale jednak. W poprzedniej edycji miałem 40. miejsce na ok. tysiąc.
I jeszcze jedna refleksja. Zegarek doliczył mi aż 240m. 240m na maratonie to jest normalne. Ale na 10km? Trasa niby atestowana od tego roku. Mimo idealnych warunków do biegania 40 minut złamało jedynie 40 osób na 2200. Trochę dziwne.
No nic, z 38ma minutami trzeba rozprawić się wiosną.