Maraton zaczyna sie po 30 km...
: 17 lip 2003, 10:48
Jest takie angielskie powiedzenie dotyczcace wydarzen, do ktorych trzeba podchodzic ostroznie i z szacunkiem, gdyz inaczej to sie moze zle skonczyc " If you don't watch it, it'll turn back and bite you". I choc nigdy nie lekcewazylem maratonu tym razem sie on sie obrocil i mnie ukasil...
Zima na Gold Coast (Queensland, Australia) chrakteryzuje sie tym ze wieczorem trzeba wlozyc na siebie bluze, w dzien temperatury sa wystarczajaco wysokie aby sie rozlozyc na plazy. Przy takiej to zimowej pogodzie stanalem w niedziele 6 lipca o 6.50 rano na starcie Gold Coast Marathon. Temperatura idealna- ok 14 stopni, ociepli sie gdy wzejdzie slonce ale do polmetka powinno byc chlodno. Czulem sie dobrze przygotowany, moim celem bylo zlamac 3:30, co biorac pod uwage moje zeszloroczne 3:35 wydawalo sie wykonalne. Pierwszy km pokonuje w 4:57 cyli tempo idealne, na nastepnym zegarek pokazuje 4:37, za szybko, zaczynam zwalniac. Od piatego km biegne w planownaym czasie 4:57 do 5 min/km. Biegne lekko, rowno, z uzyskanych sekund na polmetku zbudowalem zapas 1:47 min w stosunku do planowanego czasu- OK jest bufor gdy mnie pod koniec dopadnie zmeczenie.
Troche mnie niepokoi zmeczenie i lekki bol dwuglowych ale na razie nic sie nie dzieje. 25 km zaliczam w 5:08 ale tu byl lekki podbieg na most. I choc bol sie zdecydowanie wzmaga i na dodatek czuje formujacy sie pod duzym palcem pecherz do 29 km biegne w 5:02 do 5:10. Na 30 km poczuwam pierwsze "ukaszenie" bol staje sie znaczacy- tempo spada do 5:28, 5:49, 6:12.
No trudno mowie sobie, kryzys. Jesli sie w kilometr do dwoch wykaraskam to jest wciaz szansa na zyciowke, choc nie na 3:30. Jednak zycie by bylo za piekne. Bol dwuglowych zredukowal mnie do szurania nogami, 6:28, 6:24, 6:21. No coz co bedzie to bedzie, doszuram do mety w jakies 3:45, ale przynajmniej nie stane. Optymista. Na 35 km dobiegam do stolow z piciem. Tu czeka na mnie moj drink- odgazowana Coca- Cola z miodem. Wiem ze z butelki napije sie znacznie lepiej niz z kubeczka i Cola powinna mi dac lekkiego kopa. Spostrzegam swoja butelke tuz przy krawedzi stolu- niestety tej dalszej od jezdni! Nie ma takiej sily abym ja dosiegnal bez staniecia. Stanalem. I tu mnie dopadlo to prawdziwe ukaszenie. Nogi absolutnie odmowily posluszenstwa. Zaczalem isc, popijajac plyn ale bol dwuglowych byl taki ze nawet nie moglem isc szybko. Natepne kilometry byly koszmarem. Szedlem, czasami zmuszajac sie do truchtu, czasem moglem przetruchtac 300m, czasem 50. Tempo spadlo do ok 8:30. Widok wyprzedzajacych mnie ludzi, biegancych w tempie, ktore w innych warunkach byloby dla mnie truchtem zalamywal mnie jeszcze bardziej. Czasem wrecz pozwalalem sobie zawyc z bolu dwuglowych. Od 41 km zaczalem znowu truchtac- zdecydowalem ze jestem juz na tyle blisko ze jesli padne to na czterech ale dobrne do mety. Nie padlem przebieglem 42-gi km w 6:19 a ostatnie 195 m w 1:08 co dlaoby mi "zawrotna" predkosc 5:40min/km. Nigdy nie przekraczalem mety z taka ulga.
zas 3:56:15- jednak nie przekroczylem 4 godz co mi grozilo.
Czas na analize- co bylo przyczyna nie wiem. Przygotowany bylem w tym roku chyba najlepiej ze wszystkich moich maratonow. Nie bylem odwodniony, na mecie wypilem zaledwie kubek wody, na ostatnich km w zoladku mi bulgotalo, w ustach czule slodko od sportowych napojow. Chyba moge to zaliczyc jako "zemste maratonu". Nie szukajac usprawiedliwien ale starajac sie dociec do zrodla zalamania moge tylko pomyslec o jednym. Chyba w tygodniu przed biegiem mialem jakas utajona infekcje. Ile razy napilem sie czegos zimnego od razu czulem gardlo, choc possanie patylki i wziecie aspiryny szybko powodowalo powrot do normy. Gardlo czulem tez w czasie biegu, za kazdym razem gdy pilem wode na punktach a we wtorek po maratonie dostalem silnej infekcji gardla i nosa. Ale czy to moglo sie objawic tak silnym bolem miesni?
Jedno jest pewne- jestem zdeterminowany byc na Gold Coast w przyszlym roku i tym razem ja go ugryze.
(Edited by lezan at 6:16 pm on July 21, 2003)
(Edited by lezan at 6:21 pm on July 21, 2003)
(Edited by lezan at 6:33 pm on July 21, 2003)
Zima na Gold Coast (Queensland, Australia) chrakteryzuje sie tym ze wieczorem trzeba wlozyc na siebie bluze, w dzien temperatury sa wystarczajaco wysokie aby sie rozlozyc na plazy. Przy takiej to zimowej pogodzie stanalem w niedziele 6 lipca o 6.50 rano na starcie Gold Coast Marathon. Temperatura idealna- ok 14 stopni, ociepli sie gdy wzejdzie slonce ale do polmetka powinno byc chlodno. Czulem sie dobrze przygotowany, moim celem bylo zlamac 3:30, co biorac pod uwage moje zeszloroczne 3:35 wydawalo sie wykonalne. Pierwszy km pokonuje w 4:57 cyli tempo idealne, na nastepnym zegarek pokazuje 4:37, za szybko, zaczynam zwalniac. Od piatego km biegne w planownaym czasie 4:57 do 5 min/km. Biegne lekko, rowno, z uzyskanych sekund na polmetku zbudowalem zapas 1:47 min w stosunku do planowanego czasu- OK jest bufor gdy mnie pod koniec dopadnie zmeczenie.



Czas na analize- co bylo przyczyna nie wiem. Przygotowany bylem w tym roku chyba najlepiej ze wszystkich moich maratonow. Nie bylem odwodniony, na mecie wypilem zaledwie kubek wody, na ostatnich km w zoladku mi bulgotalo, w ustach czule slodko od sportowych napojow. Chyba moge to zaliczyc jako "zemste maratonu". Nie szukajac usprawiedliwien ale starajac sie dociec do zrodla zalamania moge tylko pomyslec o jednym. Chyba w tygodniu przed biegiem mialem jakas utajona infekcje. Ile razy napilem sie czegos zimnego od razu czulem gardlo, choc possanie patylki i wziecie aspiryny szybko powodowalo powrot do normy. Gardlo czulem tez w czasie biegu, za kazdym razem gdy pilem wode na punktach a we wtorek po maratonie dostalem silnej infekcji gardla i nosa. Ale czy to moglo sie objawic tak silnym bolem miesni?
Jedno jest pewne- jestem zdeterminowany byc na Gold Coast w przyszlym roku i tym razem ja go ugryze.
(Edited by lezan at 6:16 pm on July 21, 2003)
(Edited by lezan at 6:21 pm on July 21, 2003)
(Edited by lezan at 6:33 pm on July 21, 2003)