Strona 1 z 1

VIII Dobrodzieńska Dycha 2013 - byłem i mi się podobało

: 21 lip 2013, 22:45
autor: Bacio
Moje pierwsze zawody na dystansie 10km - padło na "Dobrodzieńską Dychę".
W ten weekend był spory wybór, ale po odrzuceniu dwóch miejsc bardzo dalekich od Warszawy oraz Kielc, gdzie było 7km (limit 50 minut, a więc jak dla mnie do zrobienia, ale bez relaksu) został mi do wyboru Kraków lub Dobrodzień.
Długo się wahałem - Kraków się reklamował jako "towarzysko koleżeński", co było kuszące, ale jakoś jednak zdecydowałem się na Dobrodzień.

Na miejscu nocleg w hotelu - druga połowa lipca, a w nocy zimno. Masakra! Śniadanie w hotelu to jakaś porażka - parówki z białym chlebem oraz ser topiony. (Pomyślałem - "no, to się mój dietetyk ucieszy..."). Gdzie jajecznica? Gdzie biały serek? Eh!

Z hotelu na rynek miasta - bez kolejki odbiór pakietów startowych (chyba 4 czy 5 stoisk). Do tego szereg kuponów (na grilla, na napoje, na kawę).
Miła pani mówi: "Grill i napoje pod namiotem po biegu, a kawę... to kawiarnia stąd w lewo, w prawo, do przodu, znowu w lewo... a z resztą, będziecie koło niej biec to zobaczycie". (Aha - to już mam cel biegu - wypatrzeć kawiarnię ;-).

W pobliżu startu toalety na bardzo dobrym poziomie - bezpłatne dla zawodników, czyste i z wystarczającą przepustowością (może kilka minut trzeba poczekać, ale działało wszystko).
Stanąłem sobie pod koniec grupy - bo przyjechałem dobiec pierwszą dychę w życiu. Bez planów czasowych, ale z nadzieją, że moim relaksacyjnym rytmem zrobię ją w 1:15:00.

Start i ruszyliśmy. Dosyć sprawnie poszło, bo z końca kolejki po chwili mijałem linię startu. Po chwili wybiegamy z rynku... przy pierwszym kilometrze łapię się za głowę - no nie patrzyłem, gdzie kawiarnia!

Po drodze doping mieszkańców - bardzo to miłe. Biegniemy dalej a ja coraz bardziej odstaję od końca ekipy. Już wiem - to chyba tylko ja się relaksuję, a reszta chyba bije życiowe i światowe rekordy. No to z planowanego tempa 7:30 przechodzę w trybie natychmiastowym na 6:30, a po chwili na plan "szybciej niż 6:00".

Nie jest źle, bo mam za sobą chyba trzy osoby, a więc jest szansa, że dobiegnę nie ostatni. Nie chcę być ostatni, bo reszta głodna będzie czekać na ostatniego i nie chcę mieć na sumieniu ich żołądków.

Na całej trasie doping. Mieszkańcy wystawili krzesełka i mają widowisko na żywo.

Po drodze kilka punktów serwowania wody. Przy okazji przepraszam, że na pierwszym punkcie wylałem od razu cały kubek odbierając go - to było pierwszy raz w życiu i nie umiałem. Chyba w dwóch czy trzech miejscach strażacy chłodzili zawodników wodą. Były także gąbki. Nie skorzystałem, bo nie widząc potrzeby korzystania z nich zrobiłbym sobie pewnie krzywdę.

Szkoda tylko, że biegacze wyrzucali puste kubki pod nogi na nie na bok. Ci na końcu musieli przez to przedzierać się przez materiał recyklingowy.

Będąc w okolicy 4,5km naprzeciw mnie biegnie Kenijczyk - faworyt wyścigu. Myślę sobie: "Dobrze, że to tylko jedno okrążenie, to mnie nie zdubluje". Patrzę jeszcze raz na niego - nie wygląda na zrelaksowanego - spocony i skoncentrowany. Czyli też się męczy! Podniosło mnie to na duchu.

Biegnę, biegnę, biegnę. Noga lewa boli od odcisku (zawsze mam, więc to tylko takie narzekanie). Prawa noga trochę boli (pobolewa kostka od czasu zeszłotygodniowego biegu na 5km). Dobrze jest, że mam kontuzję - jak się poddam, to mam sam przed sobą jak się wytłumaczyć. Niech no jeszcze mi luźna koszulka sutki zniszczy to już bohater.

Wyprzedza mnie bardzo sympatyczny starszy pan. Dodaje mi to sporo nadziei. Szacuję, że ma jakieś 80 lat i jest szybszy niż ja - 38-latek - a więc mam szansę jeszcze się rozwinąć w biegach.

Biegnę, biegnę, biegnę. Jest już 8. kilometr, a ja nagle mam przypływ energii. Pewnie to endorfiny! No to teraz sobie polecę na turbodoładowaniu. 8,5km i koniec energii. Zero. Staram sobie przypomnieć jakieś książki o poważnych biegach - było coś, że na maratonach jest ściana i wtedy to już tylko głowa biegnie, a nie nogi. Dobra, to i tutaj niech głowa biegnie.

Może trzeba było od razu biec głową, to by mnie kostka prawa nie bolała ;-)

Mój zegarek pokazuje 9,5km, a mijam dopiero wskaźnik 9,0km. Nic to, głowa biegnie.

Jest już jakieś 400m do mety. Przede mną - nikogo, za mną - nikogo. Nie biegnę na rekord życiowy, to się nie będę spinał na końcu.
Z boku ludzie krzyczą "już niedaleko". Oczywiście odmachuję im z uśmiechem, jak każdemu kibicowi na całej trasie.

A na mecie - jakieś tłumy, słyszę wywołują moje nazwisko (nie wiem, czy już losują fotel czy może każdego kto wbiega). No to pozycja wyprostowana i z uśmiechem przekraczam linię mety. Tym razem pamiętałem zatrzymać zegarek, więc z całą pewnością będę miał zdjęcie jak 99% zawodników na mecie - głowa w dół, a dłoń na zegarku :-/

Na mecie ktoś z organizatorów przybija mi piątkę. Ktoś drugi zakłada mi na szyję medal. A jeszcze ktoś daje mi 1,5l butelkę z wodą. Wypijam chyba pół litra wody usuwając się w bok. Zupełnie jestem jak w innym świecie.

Czas 1:00:51. No masakra! Nie biegłem dla czasu, ale mając TAKI czas to bym się jednak sprężył chyba, aby obciąć te 51 sekund!

Po kilku minutach już głowa włącza tryb myślenia. Na razie czysto zdarzeniowego (akcja-reakcja), ale już mogę np. przeczytać nazwę wody, którą kończę pić. Widzę też, że jeszcze inni wbiegają na metę.

Teraz idę (zataczam się) na basen. Tam jest miejsce, gdzie można się wykąpać i przebrać w cywilne ubrania. Wszystko blisko siebie, a słoneczna pogoda ułatwia logistykę lokalną.

Po prysznicu pora na przekąskę. I tu kolejne miłe zaskoczenie od organizatorów - kupony można wymienić w kilku różnych miejscach. Wprawdzie nie widzę nic z mojej ulubionej kury ani wołowinki (nawet za pieniądze), ale jest kiełbasa i karkówka od producenta, który przysięga, że chemii nie używa. Piwa nie lubię, ale dostałem sok jabłkowo-miętowy, który przekazałem córce.

Potem już tylko losowanie nagród na rynku i pora ruszać do domu.

Bardzo mi się podobała organizacja. Z opisów innych biegów widzę, że punktów serwowania wody na trasie było znacznie więcej niż to normalnie się praktykuje na tym dystansie.

Mój wynik aż się prosi o poprawienie, więc na pewno wkrótce pobiegną znowu. Wszystko zależy od tego, co mi jutro powie ortopeda na moją nogę... :-)