Ja mogę powiedzieć od siebie tak ogólnie - w Warszawie mnie nie będzie za to tydzień temu "zaliczyłem" Wrocław - że moja rodzina wreszcie wkroczyła na etap wspierania i zrozumienia. Do tej pory wciąż był to etap stukania się w głowę, wyliczania jakie to wszystko nie zdrowe i że trzeba pracować, a nie męczyć się "jakimś" biegiem.

Jestem dość młody i największe oparcie mam zawsze w mojej dziewczynie, wśród moich znajomych z uczelni i nie tylko to raczej podziw, czasem niedowierzanie, za to rodzinka od zawsze usiłowała znaleźć mi inną formę aktywności poza studiami, np. prace ogrodowe czy polowe!
Teraz, a zwłaszcza przed maratonem wrocławskim (gdy moja dziewczyna wyjechała) to właśnie najbliższa rodzina przejęła jej wszystkie "obowiązki" (głównie jednak mamusia

). Przed startem mama przygotowała listę posiłków jakie powinienem spożywać - głównie makarony, białe pieczywo, miód itd.itp. Wyruszono ze mną kilkukrotnie "w miasto" w celu zaopatrzenia mnie w żele energetyczne, izotoniki, batony i banany.
Oczywiście także w dniu startu nie musiałem zajmować się choćby przypinaniem numerka startowego do koszulki, czy nawet naklejaniu sobie plasterków tu i ówdzie

Rodzice pełnili również funkcję sekundantów na starcie i mecie, szoferów a nawet nadwornych fotografów.

Sprawdzili się !
Mam wrażenie że nawet to polubili, to całe gapienie się na biegaczy i atmosferę dużej imprezy.
Gdyby znów zabraknie mojej lubej, wiem że mam kogoś w zapasie! No i skończyło się narzekanie typu: "Znów idziesz biegać a my tu mamy dla Ciebie tyle roboty!" No i oczywiście teksty typu: "zobaczysz na starość, będziesz miał sztuczne stawy, wysiądzie Ci kręgosłup, a od tych odcisków to dostaniesz jakiegoś strasznego zapalenia"
Jak widać, trzeba czasu i rodzina jest w stanie się oswoić a nawet zainteresować. W moim przypadku trwało to ładnych kilka lat

Ale się udało. Pozdrawiam!