Mój wyjątkowy trening
: 16 gru 2003, 10:46
Jeden z moich najbardziej interesujących treningów przeprowadziłem jesienią zeszłego roku. Pogoda za oknem była pod psem. Wiatr dochodzący według chmurki do 110 km/h i zacinający z boku deszcz, powodowały dreszcze na samą myśl wyjścia na zewnątrz. Ubrałem się, wypiłem szklankę gorącej herbaty i wyszedłem przed dom. Porywy wiatru powodowały utratę równowagi, pomyślałem teraz wejdę do jaskini lwa i truchtem ruszyłem za miasto, szarpana podmuchami poliestrowa kurtka nadymała się we wszystkie strony, tak, że ktoś by mógł pomyśleć, że to jakiś spadochron ciągnie po ulicy. Biegłem jak najdalej od miasta, na odsłonięte tereny polne z morenami ciągnącymi się pod horyzont. Dochodziła 16-sta, gdy zatrzymałem się w miejscu na polnej drodze, a raczej próbowałem się zatrzymać. Wkoło zmrożone pola. Postanowiłem zmierzyć się z przeciwnikiem groźnym i nieobliczalnym.
Stałem tak i czekałem. W momencie największego podmuchu wiatru ruszyłem prosto w niego. Poderwało mi aż czapkę, z wrażenia. Za każdym razem, kiedy wiatr zmieniał kierunek, moje ciało podążało za nim. Szukało wiatru, który zdawał się uciekać przede mną. Moje ciało biegło w tak niezorganizowany sposób, że ktoś z zewnątrz mógłbym pomyśleć, że to jakiś szaleniec uprawia voodoo. Czasami wiatr dął stale prosto we mnie, chcąc strącić mnie z kierunku, zatrzymać, czasami wręcz wbijał w miejsce. Czasami nie było go, jakby chcąc rozwalić mnie psychicznie, że zaraz uderzy, że zaraz zaatakuje. Nie dałem się i walczyłem z nim dobrą godzinę. Krążyłem tak po obszarze o nieregularnych kształtach, po polach, resztkach traw, przebiegałem przez drogi. Wreszcie, po którymś z rzędu natarciu na wiatr, zatrzymałem się zwycięski. Wiatr dalej miotał krzakami, konarami drzew. Podjudzał do dalszej walki, że to nie koniec, że jeszcze ma szanse. Wróciłem do domu. Napisałem zwycięski, chyba nie, wygrałem teraz, ale czy wygram kiedyś tam?

A jak tam Wasze "dziwne, unikatowe, szalone" treningi?
Pozdrawiam. Kazig.
Stałem tak i czekałem. W momencie największego podmuchu wiatru ruszyłem prosto w niego. Poderwało mi aż czapkę, z wrażenia. Za każdym razem, kiedy wiatr zmieniał kierunek, moje ciało podążało za nim. Szukało wiatru, który zdawał się uciekać przede mną. Moje ciało biegło w tak niezorganizowany sposób, że ktoś z zewnątrz mógłbym pomyśleć, że to jakiś szaleniec uprawia voodoo. Czasami wiatr dął stale prosto we mnie, chcąc strącić mnie z kierunku, zatrzymać, czasami wręcz wbijał w miejsce. Czasami nie było go, jakby chcąc rozwalić mnie psychicznie, że zaraz uderzy, że zaraz zaatakuje. Nie dałem się i walczyłem z nim dobrą godzinę. Krążyłem tak po obszarze o nieregularnych kształtach, po polach, resztkach traw, przebiegałem przez drogi. Wreszcie, po którymś z rzędu natarciu na wiatr, zatrzymałem się zwycięski. Wiatr dalej miotał krzakami, konarami drzew. Podjudzał do dalszej walki, że to nie koniec, że jeszcze ma szanse. Wróciłem do domu. Napisałem zwycięski, chyba nie, wygrałem teraz, ale czy wygram kiedyś tam?

A jak tam Wasze "dziwne, unikatowe, szalone" treningi?
Pozdrawiam. Kazig.