Weekend z Olą
: 10 sie 2003, 22:16
Dzień, dobry nazywam sie FREDZIO, jestem raczej zdrowym mężczyzną w sile wieku (35 lat), w zeszłym roku przebiegłem maraton w Berlinie nieco poniżej 3 h, od wysiłku fizycznego raczej nie stronię. Ostatnio kontuzję miałem i nie jestem jeszcze w dobrej formie ale jestem raczej sprawny i wysilam sportowo się chętnie.
A dlaczego to piszę.
Otóż w ten weekend miałem przyjemność spedzić dwa dni z pewnym dzieckiem które pełni ufności rodzice zostawili mi pod opiekę. Owo dziecko (ma już wprawdzie 20 lat), jest dziewczynką, niewinna blondynką z niebieskimi oczkami a na imie ma Ola. Na forum znana jako Oluch.
No i zaczeło się od tego, że jak wracaliśmy z Młocin, Ola jechała na rowerze, ja podpuściłem ją, zeby przez najbliższe 50 metrów z roweru nie zchodziła wiedząc ża za 30 metrów za zakretem jest rów (rowek, ale jednak) z płynącym potoczkiem. Myślałem oczywiście, że jak do potoczku dojedzie to z roweru zejdzie - a tu !!! - nic z tego - Ola przez strumyczek na rowerku przeskoczyła.
Już wtedy powinienem był się domyślić, że coś tu jest nie tak.
A potem stwierdzilismy, że na miejska wycieczkę rowerową jedziemy. Byłem po bieganiu, nie bardzo mocnym ale nie chciało mi się zbytnio wysilać, myślałem, że z Olą jest tak samo. Po kilku minutach jazdy Ola zapytała się, czy cały czas tak powoli bedziemy jechali. Ja powiedziałem, że: No tak po mieście, po chodnikach i uliczkach to wiele więcej niż 15/h jechać mi się nie chce. Ola na to - że to będzie zatem dla niej nowe doświadczenie.
- No małolato - pomyślałem sobie - jeszcze zobaczysz.
Jak zaczęliśmy delikatny podjaździk ul. Krasińskiego - pomyślałem - No przycisnę tu trochę niech spróbuje się utrzymać na moim kole - pewnie zaraz odpodnie i troche jej głupio będzie, że się wymądrzała.
No - mówię Ola, tu szybko podjeżdżamy, to jak taka mądra jestes to się mnie trzymaj - i ruszyłem. Rowery górskie obydwoje mamy. Pod lekką górkę pod Krasińskigo trochę się wysilam, chyba ze 33 na liczniku, myśle - została. Oglądam się - a ona mi siedzi na kole. Och ty.....no to ja jeszcze 37 na liczniku - dystans ani drgnie. No podjechalismy, zwoliniliśmy, pojechalismy spacerowo dalej, ja juz troszkę mniej pewny.
Coś w mieście zjedliśmy a potem Ola mówi, że możemy trochę w strone Młocin pojechać. No OK, mówię - ale chyba chociaz ze 30/h utrzymamy - dodałem z przekąsem. Ola - żartujesz czy na poważnie? No to ja brnąłem dalej - Na poważnie. OK, ruszylismy nad Wisłą z okolic Mariensztatu, Ola prowadzi.
No i rzeczywiście 30, 28, 29, 31 - zobaczymy ile wytrzyma myśle. Jak minęlismy trasę AK, wyszedłem na prowadzenie kawałek, myślałem, że ją zgubię - ale ona dalej na kole. Znowu zaczęła prowadzić - podjazd, żwirek, krawęznik, dalej ściezka rowerowa - prędkość nadal 28-30, znowu jakies nierówności....................i Ola zaczeła mi odchodzić !!!!!! To znaczy ona trzymała prędkość ale ja nie dałem rady. I potem już wogóle znikneła mi z oczu. No - jak do niej dojechałem - bo sie w końcu zatrzymała - musiałem jakoś zniesć tę gorzycz porażki. Potem już było spokojnie, Ola dostosowała się do mojego emeryckiego tempa.
No a dziś też nie odpoczywała - Rano od 8:00 bieganie w lesie bielańskim około 13 km, potem godzinny basen - nauczyła się pływać minionej zimy - pływa naprawde dobrze - godzina pływania, ja tylko pół godziny - był tez Grubcio - Ola podobno mówi, jak się nie pływa - Dajesz albo w krzaki ! No więc ciśnienie było duże, bo nie chciałem pojść w krzaki.
Potem pojechała do domu i przyjechała na rowerze jakieś 8 km na Bielany skąd ruszyliśmy na bieg gdzie przebiegła 15 km (tu ja na szczęście miałem jeszce niewielką przewagę, nie była juz taka pewna, czy chce biec ze mną drugie kółko w moim tempie - hehehe - przynajmniej tu jakaś satysfakcja).
No i potem 8 km na rowerze do domu.
Panowie.
Składam tutaj deklarację, że Oli naprawdę nie można lekceważyć.
Olu, powiec tatusiowi, że ma dzielną córeczkę.
A dlaczego to piszę.
Otóż w ten weekend miałem przyjemność spedzić dwa dni z pewnym dzieckiem które pełni ufności rodzice zostawili mi pod opiekę. Owo dziecko (ma już wprawdzie 20 lat), jest dziewczynką, niewinna blondynką z niebieskimi oczkami a na imie ma Ola. Na forum znana jako Oluch.
No i zaczeło się od tego, że jak wracaliśmy z Młocin, Ola jechała na rowerze, ja podpuściłem ją, zeby przez najbliższe 50 metrów z roweru nie zchodziła wiedząc ża za 30 metrów za zakretem jest rów (rowek, ale jednak) z płynącym potoczkiem. Myślałem oczywiście, że jak do potoczku dojedzie to z roweru zejdzie - a tu !!! - nic z tego - Ola przez strumyczek na rowerku przeskoczyła.
Już wtedy powinienem był się domyślić, że coś tu jest nie tak.
A potem stwierdzilismy, że na miejska wycieczkę rowerową jedziemy. Byłem po bieganiu, nie bardzo mocnym ale nie chciało mi się zbytnio wysilać, myślałem, że z Olą jest tak samo. Po kilku minutach jazdy Ola zapytała się, czy cały czas tak powoli bedziemy jechali. Ja powiedziałem, że: No tak po mieście, po chodnikach i uliczkach to wiele więcej niż 15/h jechać mi się nie chce. Ola na to - że to będzie zatem dla niej nowe doświadczenie.
- No małolato - pomyślałem sobie - jeszcze zobaczysz.
Jak zaczęliśmy delikatny podjaździk ul. Krasińskiego - pomyślałem - No przycisnę tu trochę niech spróbuje się utrzymać na moim kole - pewnie zaraz odpodnie i troche jej głupio będzie, że się wymądrzała.
No - mówię Ola, tu szybko podjeżdżamy, to jak taka mądra jestes to się mnie trzymaj - i ruszyłem. Rowery górskie obydwoje mamy. Pod lekką górkę pod Krasińskigo trochę się wysilam, chyba ze 33 na liczniku, myśle - została. Oglądam się - a ona mi siedzi na kole. Och ty.....no to ja jeszcze 37 na liczniku - dystans ani drgnie. No podjechalismy, zwoliniliśmy, pojechalismy spacerowo dalej, ja juz troszkę mniej pewny.
Coś w mieście zjedliśmy a potem Ola mówi, że możemy trochę w strone Młocin pojechać. No OK, mówię - ale chyba chociaz ze 30/h utrzymamy - dodałem z przekąsem. Ola - żartujesz czy na poważnie? No to ja brnąłem dalej - Na poważnie. OK, ruszylismy nad Wisłą z okolic Mariensztatu, Ola prowadzi.
No i rzeczywiście 30, 28, 29, 31 - zobaczymy ile wytrzyma myśle. Jak minęlismy trasę AK, wyszedłem na prowadzenie kawałek, myślałem, że ją zgubię - ale ona dalej na kole. Znowu zaczęła prowadzić - podjazd, żwirek, krawęznik, dalej ściezka rowerowa - prędkość nadal 28-30, znowu jakies nierówności....................i Ola zaczeła mi odchodzić !!!!!! To znaczy ona trzymała prędkość ale ja nie dałem rady. I potem już wogóle znikneła mi z oczu. No - jak do niej dojechałem - bo sie w końcu zatrzymała - musiałem jakoś zniesć tę gorzycz porażki. Potem już było spokojnie, Ola dostosowała się do mojego emeryckiego tempa.
No a dziś też nie odpoczywała - Rano od 8:00 bieganie w lesie bielańskim około 13 km, potem godzinny basen - nauczyła się pływać minionej zimy - pływa naprawde dobrze - godzina pływania, ja tylko pół godziny - był tez Grubcio - Ola podobno mówi, jak się nie pływa - Dajesz albo w krzaki ! No więc ciśnienie było duże, bo nie chciałem pojść w krzaki.
Potem pojechała do domu i przyjechała na rowerze jakieś 8 km na Bielany skąd ruszyliśmy na bieg gdzie przebiegła 15 km (tu ja na szczęście miałem jeszce niewielką przewagę, nie była juz taka pewna, czy chce biec ze mną drugie kółko w moim tempie - hehehe - przynajmniej tu jakaś satysfakcja).
No i potem 8 km na rowerze do domu.
Panowie.
Składam tutaj deklarację, że Oli naprawdę nie można lekceważyć.
Olu, powiec tatusiowi, że ma dzielną córeczkę.