Maratończyk
: 29 lis 2002, 16:06
Maratończyk
Jacek Fedorowicz 29-11-2002 03:00
Przez prasę, radio i telewizje przeszła kilkupiętrowa fala kpin pod adresem Grzegorza Kołodki z powodu ukończenia przez niego nowojorskiego maratonu. Kpiono, że był osiem tysięcy któryś, że ciekawe, jak sobie dawali radę ochroniarze, że w klasyfikacji wicepremierów to pewnie nawet wygrał.
Drwiono, lub tylko z lekka żartobliwie relacjonowano, jak to pokazywał medal na posiedzeniu rządu, jak to wbiegał na schody w Sejmie i dobiegał do swego miejsca na obradach Rady Ministrów. Ze wszystkich kpinek przebijała dobrze znana, swojska, nadwiślańska nietolerancja dla odmieńców. Typowa dla społeczeństw zacofanych niezgoda na inność. Głęboko zakorzenione przekonanie, że przeznaczeniem prawdziwego mężczyzny jest brzuch wiszący nad paskiem, najlepszym sposobem spędzania czasu wolnego piwko i papierosek przed telewizorkiem, a do przemieszczania się służy auto, bo na własnych nogach to tylko biedota albo - patrz wyżej - odmieńcy.
Jako wybitny autorytet w dziedzinie odmienności (artysta, a mimo to niepijący) i skromniejszy w dziedzinie maratonów (będąc w grupie wiekowej Kołodki ukończyłem maraton chicagowski, choć w czasie niestety gorszym niż ten Kołodkowy) oświadczam uroczyście, że miejsce osiem tysięcy któreś na ponad 32 tysiące startujących w maratonie nowojorskim zdobyte przez człowieka nie pierwszej młodości i nie zajmującego się sportem zawodowo jest ogromnym osiągnięciem - kto nie wierzy, niech spróbuje przetruchtać choćby połowę tego dystansu.
Jak wiadomo, nie jestem fanem Grzegorza Kołodki - ministra finansów, ale z podziwem i skręcającą mnie, szarpiącą trzewia zazdrością odnoszę się do jego sukcesów biegowych, namawiając jednocześnie kolegów po piórze, kamerze i mikrofonie, aby jednak może starali się wykpiwać to, co w Kołodce wykpienia godne, czyli wszystko poza maratonami, a maratony żeby zostawili w spokoju, a jeszcze lepiej pochwalili czasem dobrym słowem, co będzie z całą pewnością społecznie użyteczniejsze, amen.
Jacek Fedorowicz 29-11-2002 03:00
Przez prasę, radio i telewizje przeszła kilkupiętrowa fala kpin pod adresem Grzegorza Kołodki z powodu ukończenia przez niego nowojorskiego maratonu. Kpiono, że był osiem tysięcy któryś, że ciekawe, jak sobie dawali radę ochroniarze, że w klasyfikacji wicepremierów to pewnie nawet wygrał.
Drwiono, lub tylko z lekka żartobliwie relacjonowano, jak to pokazywał medal na posiedzeniu rządu, jak to wbiegał na schody w Sejmie i dobiegał do swego miejsca na obradach Rady Ministrów. Ze wszystkich kpinek przebijała dobrze znana, swojska, nadwiślańska nietolerancja dla odmieńców. Typowa dla społeczeństw zacofanych niezgoda na inność. Głęboko zakorzenione przekonanie, że przeznaczeniem prawdziwego mężczyzny jest brzuch wiszący nad paskiem, najlepszym sposobem spędzania czasu wolnego piwko i papierosek przed telewizorkiem, a do przemieszczania się służy auto, bo na własnych nogach to tylko biedota albo - patrz wyżej - odmieńcy.
Jako wybitny autorytet w dziedzinie odmienności (artysta, a mimo to niepijący) i skromniejszy w dziedzinie maratonów (będąc w grupie wiekowej Kołodki ukończyłem maraton chicagowski, choć w czasie niestety gorszym niż ten Kołodkowy) oświadczam uroczyście, że miejsce osiem tysięcy któreś na ponad 32 tysiące startujących w maratonie nowojorskim zdobyte przez człowieka nie pierwszej młodości i nie zajmującego się sportem zawodowo jest ogromnym osiągnięciem - kto nie wierzy, niech spróbuje przetruchtać choćby połowę tego dystansu.
Jak wiadomo, nie jestem fanem Grzegorza Kołodki - ministra finansów, ale z podziwem i skręcającą mnie, szarpiącą trzewia zazdrością odnoszę się do jego sukcesów biegowych, namawiając jednocześnie kolegów po piórze, kamerze i mikrofonie, aby jednak może starali się wykpiwać to, co w Kołodce wykpienia godne, czyli wszystko poza maratonami, a maratony żeby zostawili w spokoju, a jeszcze lepiej pochwalili czasem dobrym słowem, co będzie z całą pewnością społecznie użyteczniejsze, amen.