Sposob na grype
: 22 gru 2001, 04:20
To nie bylo mile przebudzenie . Drapanie w gardle dalo sie odczuc juz po otworzeniu oczu .
Zawahalem sie chwilke zanim przelknaklem sline . Poczulem czop , jaki sie tam utworzyl.
No tak - pomyslalem - grypa .
Bylo dosc wczesnie - niedzielny , marcowy ranek dopiero sie zaczynal ale ja tego dnia mialem
cel . Wybieralem sie na Przelajowe Mistrzostwa Warszawy , odbywajace sie jak zwykle
W Podkowie Lesnej . Zaczalem mozolnie gramolic sie z lozka , odczuwajac niemal kazdy gnat .
Ale kicha - pomyslalem . A tak duzo obiecywalem sobie po tym starcie ...
W normalnych warunkach po prostu jakos bym to przebolal i dalej "cial komara" az do poludnia.
Ale to nie byly "normalne warunki " . Trener postawil nas w stan gotowosci bojowej mowiac ,
ze "jaja z plucami powyrywa", gdyby sie ktory nie pojawil . Coz bylo robic - volens nolens
przygotowalem sie do wyjscia . Do uszu nalozylem kawalki waty i krzywiac sie z lekka
przy kazdym przelknieciu , pojechalem na te zawody .
Na miejscu mialem jeszcze cicha nadzieje , ze trener okaze litosc . Nic z tych rzeczy .
Polozyl mi tylko dlon na czole i stwierdzil , ze jak na te pore roku to za malo grzeje .
Nie mialem sily sie z nim szarpac i postanowilem po prostu to zaliczyc , bez zadnej
szarzy . Aby sie dotelepac do zajezdni .
Choc byla odwilz , ubralem sie dosc asekuracyjnie . Podkoszulka , na nia golf pod sama szyje ,
do uszu wata , na glowe czapka narciarska . Koledzy ubrani o wiele skapiej patrzyli na mnie
jak na czubka . Nie przejmowalem sie - to ja bylem chory a nie oni . Na dodatek czekalo
na nas do pokonania 4 kilometry blota , lodu , kaluz , sniegu i co tylko taka chlapa
mogla zaofiarowac .
Najgorsze bylo to , ze wcale nie czulem sie na silach . Przy najwolniejszym truchcie
robilo mi sie slabo , przed oczami lataly jakies mroczki . Pomyslalem sobie - jesli padne
w polowie dystansu , na lesnej sciezce to nikt mnie tam juz nie docuci . Karetka tez
nie wjedzie , bo za wasko . Rozpacz . Jedyne co moglem zrobic to jak najlepiej sie rozgrzac.
Po truchcie wymachiwalem czyms sie dalo , w kazdym z mozliwych kierunkow . Potem nalozylem
kolce i zaczalem robic rytmy . Po dwunastej przebiezce poprosilem kolege z innego klubu
o masc rozgrzewajaca . Dokladnie nanioslem dosc gruba warstwe Histaderminu na nogi ,
przedramiona i okolice krzyza . Oddalem masc trenerowi kolegi , grzecznie dziekujac i
o dziwo - zostalem zgromiony nienawistnym wzrokiem . Czyzby widzial we mnie rywala dla
swoich ?
Zaraz potem podano komende "na start" . Stanalem skromnie na samym koncu , bojac sie
stratowania przez pelnych energii przelajowcow . Ruszylem powoli i bez entuzjazmu ,
dziwnie sie troche czujac , lekko ogluszony wata w uszach - zupelnie jak w jakims
surrealistycznym snie .
Sylwetki startujacych sciesnily sie w kolorowa bryle . Glowy rytmicznie podskakiwaly
a ja obserwujac je doszedlem do ciekawego wniosku . Oto w miejscu , gdzie glowy przestawaly
podskakiwac znajdowalo sie bloto a nieswiadomi biegacze nieomal stawali w miejscu .
Poniewaz bieglem ostatni , kilka metrow za grupa , wystarczylo mi tylko zboczyc to w lewo
to w prawo by nie przyspieszajac znalezc sie w srodku stawki . Uchwycilem zarys jakies
sciezki przy zwirowej drodze i biegnac po niej moglem utrzymac przyzwoity rytm .
Tym czasem cala reszta jakby oczadziala. Miotali sie bez sensu na najbardziej zabloconych
odcinkach drogi i zamiast biec po tej samej sciezce co ja , tracili niepotrzebnie energie
i rytm biegu . Zanim wbieglismy w las , wiekszosc byla juz porzadnie "uchachana" .
Do tej pory trzymalem sie dosc dzielnie. Ta wata w uszach naprawde pomogla . I nie
o grype mi tu chodzilo ale o fakt tlumienia emocji . Nie slyszalem tych nerwowych , rwacych
sie oddechow , ktore tak bardzo udzielaja sie wzajemnie biegaczom .
Wbieglismy teraz w las i znalazlem sie na trzeciej pozycji . Biegnacy przede mna Tomek
odwaznie przebiegl przez kaluze . Pomyslalem - to nie dla mnie- i ...mialem racje.
Kazdy , ktory przebiegl przez te kaluze zwalnial nagle . Bylem jedynym , ktory obiegl ja
lukiem i dzieki temu zimna woda nie zbryzgala mi nog . Nie wierzylem, ale wysunalem sie na
prowadzenie !
Ta sytuacja zamiast ucieszyc mnie , tylko rozzloscila . Cholerne "czajniki" - pomyslalem .
Boja sie nawet szybko biec , licza na finisz . Ale coz bylo robic ? - biegnac swoim tempem
cieszylem sie , ze jeszcze zyje .
Zaraz potem byl zakret w lewo , gdzie odwazylem sie zerknac w tyl . Cala stawka byla
niezle przerzedzona i nie bylo nas wiecej jak czterech prowadzacych. Teraz poczulem sie porzadnie
wkurzony . Zaczalem wietrzyc podstep . Najwidoczniej w swiecie zmowili sie "dla jaj" .
Chca mnie podpuscic , wykorzystujac niedyspozycje a potem "dac w dluga" . Tak mnie to
"podchajcowalo" , ze poczulem nagly przyplyw energii .
Akurat nastapila cala seria terenowych "siodelek" . Dalem popracowac grawitacji i maksymalnie
rozluzniajac sie , przyspieszalem na stoku . Zrobilem to raz , drugi , trzeci .
Nikt nie smial mnie skontrowac . Nagle blysnela mi mysl - oni juz nie moga !
Teraz byla okazja by ograc ich jak dzieciakow , zostawiajac daleko w tyle .
Pewnie bylbym tak zrobil gdybym nie przypomnial sobie tego nienawistnego spojrzenia trenera
z Legii . Do glowy przyszedl mi teraz chytry plan . Sytuacja remisowa - nas dwu
ze Spojni i ich dwu z Legii . Musialem cos zrobic by Tomek przybiegl jako drugi .
Momentalnie zwolnilem , chowajac sie za Tomka . Sciezka sciesnila sie bardzo i wiodla
przez kopny snieg . W takich warunkach wyprzedzic bylo nie sposob . Lokcie zaczely pracowac
na boki by nie pozwolic na szarze od tylu .
Teraz bieglismy pod gore a ja udajac zmeczenie coraz bardziej zwalnialem , pozwalajac
Tomkowi osiagnac jak najwieksza przewage . Na szczycie wzniesienia mial okolo 15 metrow .
Gwaltownie wlaczylem przezutke i dzikim sprintem zrownalem sie z Tomkiem . Stad do mety
bylo jakies 300 metrow z gorki , ale chcialem spojrzec mu jeszcze w twarz by zobaczyc czy
dowiezie nasza przewage . Mial zamglony wzrok , gluty do pasa i na wpol seplaniac
wydukal - bieeegnij , wygraaaasz .
Na mete wpadlem bez zadyszki . Zrobilem tylko maly sklon i zaraz podalem nazwisko sedziemu .
Z niecierpliwoscia czekalem na Tomka . Po wbiegnieciu powiesil mi sie na szyi i wymazal
glutami . Osiagnelismy swoj cel - dalismy dubla . Janek Marchewka z Legii byl trzeci .
Odtad nie dzielily nas kluby . Zgodnie poszlismy wytruchtac .
Wywalilem te durna wate z uszu . Nie czulem sladu grypy .
(Edited by wojtek at 1:54 am on Dec. 23, 2001)
Zawahalem sie chwilke zanim przelknaklem sline . Poczulem czop , jaki sie tam utworzyl.
No tak - pomyslalem - grypa .
Bylo dosc wczesnie - niedzielny , marcowy ranek dopiero sie zaczynal ale ja tego dnia mialem
cel . Wybieralem sie na Przelajowe Mistrzostwa Warszawy , odbywajace sie jak zwykle
W Podkowie Lesnej . Zaczalem mozolnie gramolic sie z lozka , odczuwajac niemal kazdy gnat .
Ale kicha - pomyslalem . A tak duzo obiecywalem sobie po tym starcie ...
W normalnych warunkach po prostu jakos bym to przebolal i dalej "cial komara" az do poludnia.
Ale to nie byly "normalne warunki " . Trener postawil nas w stan gotowosci bojowej mowiac ,
ze "jaja z plucami powyrywa", gdyby sie ktory nie pojawil . Coz bylo robic - volens nolens
przygotowalem sie do wyjscia . Do uszu nalozylem kawalki waty i krzywiac sie z lekka
przy kazdym przelknieciu , pojechalem na te zawody .
Na miejscu mialem jeszcze cicha nadzieje , ze trener okaze litosc . Nic z tych rzeczy .
Polozyl mi tylko dlon na czole i stwierdzil , ze jak na te pore roku to za malo grzeje .
Nie mialem sily sie z nim szarpac i postanowilem po prostu to zaliczyc , bez zadnej
szarzy . Aby sie dotelepac do zajezdni .
Choc byla odwilz , ubralem sie dosc asekuracyjnie . Podkoszulka , na nia golf pod sama szyje ,
do uszu wata , na glowe czapka narciarska . Koledzy ubrani o wiele skapiej patrzyli na mnie
jak na czubka . Nie przejmowalem sie - to ja bylem chory a nie oni . Na dodatek czekalo
na nas do pokonania 4 kilometry blota , lodu , kaluz , sniegu i co tylko taka chlapa
mogla zaofiarowac .
Najgorsze bylo to , ze wcale nie czulem sie na silach . Przy najwolniejszym truchcie
robilo mi sie slabo , przed oczami lataly jakies mroczki . Pomyslalem sobie - jesli padne
w polowie dystansu , na lesnej sciezce to nikt mnie tam juz nie docuci . Karetka tez
nie wjedzie , bo za wasko . Rozpacz . Jedyne co moglem zrobic to jak najlepiej sie rozgrzac.
Po truchcie wymachiwalem czyms sie dalo , w kazdym z mozliwych kierunkow . Potem nalozylem
kolce i zaczalem robic rytmy . Po dwunastej przebiezce poprosilem kolege z innego klubu
o masc rozgrzewajaca . Dokladnie nanioslem dosc gruba warstwe Histaderminu na nogi ,
przedramiona i okolice krzyza . Oddalem masc trenerowi kolegi , grzecznie dziekujac i
o dziwo - zostalem zgromiony nienawistnym wzrokiem . Czyzby widzial we mnie rywala dla
swoich ?
Zaraz potem podano komende "na start" . Stanalem skromnie na samym koncu , bojac sie
stratowania przez pelnych energii przelajowcow . Ruszylem powoli i bez entuzjazmu ,
dziwnie sie troche czujac , lekko ogluszony wata w uszach - zupelnie jak w jakims
surrealistycznym snie .
Sylwetki startujacych sciesnily sie w kolorowa bryle . Glowy rytmicznie podskakiwaly
a ja obserwujac je doszedlem do ciekawego wniosku . Oto w miejscu , gdzie glowy przestawaly
podskakiwac znajdowalo sie bloto a nieswiadomi biegacze nieomal stawali w miejscu .
Poniewaz bieglem ostatni , kilka metrow za grupa , wystarczylo mi tylko zboczyc to w lewo
to w prawo by nie przyspieszajac znalezc sie w srodku stawki . Uchwycilem zarys jakies
sciezki przy zwirowej drodze i biegnac po niej moglem utrzymac przyzwoity rytm .
Tym czasem cala reszta jakby oczadziala. Miotali sie bez sensu na najbardziej zabloconych
odcinkach drogi i zamiast biec po tej samej sciezce co ja , tracili niepotrzebnie energie
i rytm biegu . Zanim wbieglismy w las , wiekszosc byla juz porzadnie "uchachana" .
Do tej pory trzymalem sie dosc dzielnie. Ta wata w uszach naprawde pomogla . I nie
o grype mi tu chodzilo ale o fakt tlumienia emocji . Nie slyszalem tych nerwowych , rwacych
sie oddechow , ktore tak bardzo udzielaja sie wzajemnie biegaczom .
Wbieglismy teraz w las i znalazlem sie na trzeciej pozycji . Biegnacy przede mna Tomek
odwaznie przebiegl przez kaluze . Pomyslalem - to nie dla mnie- i ...mialem racje.
Kazdy , ktory przebiegl przez te kaluze zwalnial nagle . Bylem jedynym , ktory obiegl ja
lukiem i dzieki temu zimna woda nie zbryzgala mi nog . Nie wierzylem, ale wysunalem sie na
prowadzenie !
Ta sytuacja zamiast ucieszyc mnie , tylko rozzloscila . Cholerne "czajniki" - pomyslalem .
Boja sie nawet szybko biec , licza na finisz . Ale coz bylo robic ? - biegnac swoim tempem
cieszylem sie , ze jeszcze zyje .
Zaraz potem byl zakret w lewo , gdzie odwazylem sie zerknac w tyl . Cala stawka byla
niezle przerzedzona i nie bylo nas wiecej jak czterech prowadzacych. Teraz poczulem sie porzadnie
wkurzony . Zaczalem wietrzyc podstep . Najwidoczniej w swiecie zmowili sie "dla jaj" .
Chca mnie podpuscic , wykorzystujac niedyspozycje a potem "dac w dluga" . Tak mnie to
"podchajcowalo" , ze poczulem nagly przyplyw energii .
Akurat nastapila cala seria terenowych "siodelek" . Dalem popracowac grawitacji i maksymalnie
rozluzniajac sie , przyspieszalem na stoku . Zrobilem to raz , drugi , trzeci .
Nikt nie smial mnie skontrowac . Nagle blysnela mi mysl - oni juz nie moga !
Teraz byla okazja by ograc ich jak dzieciakow , zostawiajac daleko w tyle .
Pewnie bylbym tak zrobil gdybym nie przypomnial sobie tego nienawistnego spojrzenia trenera
z Legii . Do glowy przyszedl mi teraz chytry plan . Sytuacja remisowa - nas dwu
ze Spojni i ich dwu z Legii . Musialem cos zrobic by Tomek przybiegl jako drugi .
Momentalnie zwolnilem , chowajac sie za Tomka . Sciezka sciesnila sie bardzo i wiodla
przez kopny snieg . W takich warunkach wyprzedzic bylo nie sposob . Lokcie zaczely pracowac
na boki by nie pozwolic na szarze od tylu .
Teraz bieglismy pod gore a ja udajac zmeczenie coraz bardziej zwalnialem , pozwalajac
Tomkowi osiagnac jak najwieksza przewage . Na szczycie wzniesienia mial okolo 15 metrow .
Gwaltownie wlaczylem przezutke i dzikim sprintem zrownalem sie z Tomkiem . Stad do mety
bylo jakies 300 metrow z gorki , ale chcialem spojrzec mu jeszcze w twarz by zobaczyc czy
dowiezie nasza przewage . Mial zamglony wzrok , gluty do pasa i na wpol seplaniac
wydukal - bieeegnij , wygraaaasz .
Na mete wpadlem bez zadyszki . Zrobilem tylko maly sklon i zaraz podalem nazwisko sedziemu .
Z niecierpliwoscia czekalem na Tomka . Po wbiegnieciu powiesil mi sie na szyi i wymazal
glutami . Osiagnelismy swoj cel - dalismy dubla . Janek Marchewka z Legii byl trzeci .
Odtad nie dzielily nas kluby . Zgodnie poszlismy wytruchtac .
Wywalilem te durna wate z uszu . Nie czulem sladu grypy .
(Edited by wojtek at 1:54 am on Dec. 23, 2001)