Czy chcemy wielkich imprez biegowych?
: 07 lis 2001, 11:57
Po wczorajszej rozmowie z Przemkiem przyszedł mi do głowy pomysł na następujący temat.
Wszyscy, zwłaszcza weterani tęsknią za starymi dobrymi czasami, kiedy w maratonie w Warszawie startowało ponad 2 tys. ludzi. Nawiasem mówiąc pewnie w tych wspomnieniach więcej jest tęsknoty za młodością niż za wielką imprezą.
Przemek policzył, że w tym roku we wszystkich maratonach w kraju wystartowało 1900 Polaków. W związku z tym pytanie jest takie: czy w latach 80tych biegało więcej ludzi, czy też poziom organizacyjny maratonów jest teraz tak niski, że biegaczom nie chce się startować. Moim zdaniem prawdziwa jest ta pierwsza teza, zatem nie ma sensu narzekać na wielkość Polskich maratonów. Gdyby w Burundi próbować zorganizować Bieg Piastów, to pewnie by się znalazło 10 narciarzy (abstrahuję od tego czy jest tam śnieg). Zatem nie narzekajmy na organizację biegów. Cholera, to znaczy narzekajmy tam gdzie trzeba, ale nie jest to główna przyczyna słabej obsady maratonów.
Na koniec komentarz na temat legendy pana Hopfera. Nie podważam jego wkładu w rozwój biegów masowych, ale masowość biegania kreują środki masowego przekazu. A przychylność mediów zależy od polityki państwa, które od 10 lat przestało propagować sporty masowe. Może to i dobrze, może nie, w każdym razie długość życie Polaków się wydłuża to znaczy, że kreowanie masowego biegania (przez Państwo) nie ma sensu. Chociaż gdyby od dzisiaj raz w tygodniu w TV w godzinach dobrej oglądalności puszczać programy o bieganiu masowym promujące maraton w Warszawie, to za rok mielibyśmy pewnie 3 tys. ludzi na starcie.
Przypominam sobie bieg na 20km w Sowieckiej Strefie Okupacyjnej Berlina (zwanej przez niektórych Hauptstadt der DDR) w którym wziąłem udział pod koniec lat 80-tych. Następnego dnia wszystkie dzienniki prasy reżimowej z pierwszych stron wrzeszczały: 50.000 uczestników, impreza większa niż maraton w Berlinie Zachodnim". Z tego punktu widzenia obecny maraton w Berlinie ze swoimi 37 tysiącami biegaczy i rolkarzy to mała impreza. Tyle tylko, że w tamtym biegu w tzw. Berlinie Wschodnim biegaczy było może parę tysięcy (ze słabym czasem 1.20 byłem bodaj w drugiej dziesiątce), a cała reszta ludzi to łapanka piechurów z szkół, zakładów pracy, jednostek wojskowych itd.
Wszyscy, zwłaszcza weterani tęsknią za starymi dobrymi czasami, kiedy w maratonie w Warszawie startowało ponad 2 tys. ludzi. Nawiasem mówiąc pewnie w tych wspomnieniach więcej jest tęsknoty za młodością niż za wielką imprezą.
Przemek policzył, że w tym roku we wszystkich maratonach w kraju wystartowało 1900 Polaków. W związku z tym pytanie jest takie: czy w latach 80tych biegało więcej ludzi, czy też poziom organizacyjny maratonów jest teraz tak niski, że biegaczom nie chce się startować. Moim zdaniem prawdziwa jest ta pierwsza teza, zatem nie ma sensu narzekać na wielkość Polskich maratonów. Gdyby w Burundi próbować zorganizować Bieg Piastów, to pewnie by się znalazło 10 narciarzy (abstrahuję od tego czy jest tam śnieg). Zatem nie narzekajmy na organizację biegów. Cholera, to znaczy narzekajmy tam gdzie trzeba, ale nie jest to główna przyczyna słabej obsady maratonów.
Na koniec komentarz na temat legendy pana Hopfera. Nie podważam jego wkładu w rozwój biegów masowych, ale masowość biegania kreują środki masowego przekazu. A przychylność mediów zależy od polityki państwa, które od 10 lat przestało propagować sporty masowe. Może to i dobrze, może nie, w każdym razie długość życie Polaków się wydłuża to znaczy, że kreowanie masowego biegania (przez Państwo) nie ma sensu. Chociaż gdyby od dzisiaj raz w tygodniu w TV w godzinach dobrej oglądalności puszczać programy o bieganiu masowym promujące maraton w Warszawie, to za rok mielibyśmy pewnie 3 tys. ludzi na starcie.
Przypominam sobie bieg na 20km w Sowieckiej Strefie Okupacyjnej Berlina (zwanej przez niektórych Hauptstadt der DDR) w którym wziąłem udział pod koniec lat 80-tych. Następnego dnia wszystkie dzienniki prasy reżimowej z pierwszych stron wrzeszczały: 50.000 uczestników, impreza większa niż maraton w Berlinie Zachodnim". Z tego punktu widzenia obecny maraton w Berlinie ze swoimi 37 tysiącami biegaczy i rolkarzy to mała impreza. Tyle tylko, że w tamtym biegu w tzw. Berlinie Wschodnim biegaczy było może parę tysięcy (ze słabym czasem 1.20 byłem bodaj w drugiej dziesiątce), a cała reszta ludzi to łapanka piechurów z szkół, zakładów pracy, jednostek wojskowych itd.