Adam Klein pisze:Może czytelników zaprosimy do dyskusji o powodach umiejętności Czechów w robieniu fajnych imprez.
Odpowiedz nie jest taka prosta, choc z imprezami w Czechach (wczesniej w Czechoslowacji) mam stycznosc od bardzo wielu lat (w przeciwienstwie do Michala Drelicha, ktory najwidoczniej nie ogarnia tematu).
Najlepiej by bylo uzyskac odpowiedz u zrodla, chocby tutaj:
http://www.behej.com/
Kazdy milosnik sportu powinien wiedziec ze jednym z najstarszych biegow na swiecie jest dycha z Bechovic do Pragi, majacy swoje poczatki w 1897 roku:
http://www.arrs.net/HP_BPr10.htm
Jeszcze dluzsza tradycje posiada bieg Praha - Brandys, na dystansie 15km:
http://www.arrs.net/HP_PBL20.htm
Mamy wiec do czynienia z jednym z podstawowych filarow sukcesu - TRADYCJA
Co prawda w PRL-u wladze wzorcowo podchodzily do sportu, co w konsekwencji zaowocowalo atmosfera mitingow LA rowna tym z Madison Square Garden (wiem z autopsji), to wprowadzenie stanu wojennego i konsekwencje tego wydarzenia wydatnie zahamowaly nastepny gwarant sukcesu - CIAGLOSC.
O ile w latach 70-tych goscilismy takie slawy jak Ron Clarke czy Mike Boit, a na obozy do Spaly przyjezdzala kadra narodowa Kenii, Maraton Pokoju niewiele odbiegal popularnoscia najwiekszym maratonom na swiecie, to wkrotce potem ostalo sie nam mniej wiecej to co dosadnie powiedziano w ostatniej aferze tasmowej.
W Czechach, a konkretnie Czechoslowacji ogromna estyma cieszyl sie niegdys Bieg Rudeho Prava, komunistycznej gazety, jednego z trzech glownych sponsorow Wyscigu Pokoju.
W Biegu Rudehu Prava uczestniczyla nie tylko czolowka europejska, ale swiatowa. Co prawda nie startowalem juz z Lasse Virenem ale bieglem z legenda swiatowego martonu, Victorem Mora.
Po kilku latach gdzie praski maraton byl ubogim krewnym maratonu warszawskiego,nagle pojawily sie pieniadze i sam Gelindo Bordin zostal dyrektorem, sprowadzil Kenijczykow, ktorzy polamali od razu bariere okolo 2:10, z miejsca nadajac temu maratonowi swiatowy prestiz.
Jesli chodzi o mityng w Ostravie, czeski rzad maksymalnie wykorzystal uklady polityczne z rezimem w Etiopii, zapraszajac wlasnie tych zawodnikow na swoje zawody. Moglismy wiec podziwiac swiatowa czolowke z Mirutsem Yifterem, a ichni trener, Nigussi Roba, otrzymal wyksztalcenie nie gdzie indziej a na praskiej uczelni sportowej.
Dodatkowo, publike na mityngach trzeba wychowywac latami. Trudno zachwycac sie wynikami nie znajac rekordow swiata, najlepszych zawodnikow na swiecie, itp.
Bycie prawdziwym kibicem LA jest nobilitujace, i wyraznie przewyzsza pod wieloma wzgledami kibicow innych sportow. Mysmy to wszystko mieli do lat 70-tych, potem nadejscie Solidarnosci, wyjatkowo nieprzychylnej pseudoamatorom sportowym, i wreszcie stan wojenny, straszliwie nas uwstecznily.
Wielka szkoda, bo mityngi mielismy na wysokim poziomie, telewizja serwowala transmisje na zywo z bardzo dobrymi spikerami (glownie Leslaw Skinder), a fenomen Tomasza Hopfera sprawil ze narod ruszyl dupsko z tapczanu.
Ostal nam sie ino sznur...