Do czego są nam potrzebne "życiówki" ?
: 21 maja 2012, 21:08
Gdy spytać niektórych biegaczy, szczególnie tych „biegających dla przyjemności” to okazuje się, że do niczego. Inną grupą, której „życiówki” są zbędne są osoby biegają wolno oraz osoby, które od dawna nie są w stanie poprawić swoich wyników i snują opowieści o tym, że już ich rywalizacja nie interesuje. Oczywiście w każdym z tych przypadków jest więcej ściemy i asekuracji niż realnego braku zainteresowania poprawą swoich osiągnięć. Interesuje mnie jednak to co by było gdyby istotnie wynik uzyskany w zawodach był sprawą drugorzędną lub zupełnie nie istotną.
Po pierwsze, skoro wynik jest nie ważny, to po diabła nam plany treningowe.
Przez pewien czas tak biegałem, zakładałem buty, słuchawki w uszy i w drogę. Trzy-cztery razy w tygodniu po 10 km zwykle w czasie 50-52 min. To właśnie takie bieganie spowodowało, że kiedyś za namową kolegi postanowiłem przebiec półmaraton. To był mój debiut biegowy i w tym debiucie zrobiłem czas 1:51. Bez planów, bez tej całej wypasionej otoczki biegowej. Bez obozów biegowych, diet, trenerów, super butów, pulsometrów, itd.
Po drugie, czy lekceważąc uzyskiwane wyniki, potrzebne są nam starty.
Czy potrzebne są wędrówki wzdłuż i wszerz Polski, Europy i nie rzadko świata. Po diabła. Dla przyjemności można pobiegać za chałupą. Zwykle otoczenie biegowe znacznie fajniejsze niż na jakichś tam zawodach.

Co więcej, jakiś mknący do galerii z rodziną przez uchylone okno nas nie opieprzy, możemy iść pobiegać kiedy chcemy a nie kiedy ustalono w regulaminie, bezczelny organizator nie zrobi nam psikusa i nie zaserwuje kiepskiej zupki, wody będziemy mieli pod dostatkiem. Rozumiem, że w podróżowaniu jest jakiś element poznawczy. Sądzę jednak, że dotyczy to wąskiej grupy osób biegających. Większość jedzie na jeden dzień, czasem w tym samym dniu wraca do domu, często w danej miejscowości byliśmy już wielokrotnie. Ok., można powiedzieć, że startując poznajemy ludzi, nawiązujemy przyjaźnie. Ja za domem, nad jeziorkiem również,…
Po trzecie, czy ambitna i przemożna chęć uzyskania lepszego wyniku nie jest tym determinantem który wypycha nas za drzwi swojego mieszkania.
Poprawa wyniku to zwykle plan, plan to zwykle reżim treningowy, reżim treningowy to obowiązek. „Życiówka” zbędna? No to może dzisiaj nie pójdę pobiegać,..? Determinację związaną ze zrzuceniem wagi już mamy za sobą. Już ważymy tyle ile chcemy. Na tym nie „pojedziemy” dłużej.
Powracając do tytułowego pytania,… Po co jest nam potrzebna poprawa tzw. „życiówek”? Ile w tym mówieniu o tym, że nie interesuje mnie wynik, rywalizacja, itd. Jest asekuracji i lekkiej ściemy?
Mnie poprawa wyników interesuje. Jakkolwiek nic mi się ostatnio nie udaje to jednak nadal jest to główny motywator. Bez perspektywy poprawy wyników bieganie traci dla mnie masę swojego uroku. Gdy zaczynałem moją motywacją było zgubienie wagi (-32). Obecnie panuję nad tym. Nie mogę jednak lekceważyć „parcia na wynik”. Dla mnie oznaczało by to otyłość.
Po pierwsze, skoro wynik jest nie ważny, to po diabła nam plany treningowe.
Przez pewien czas tak biegałem, zakładałem buty, słuchawki w uszy i w drogę. Trzy-cztery razy w tygodniu po 10 km zwykle w czasie 50-52 min. To właśnie takie bieganie spowodowało, że kiedyś za namową kolegi postanowiłem przebiec półmaraton. To był mój debiut biegowy i w tym debiucie zrobiłem czas 1:51. Bez planów, bez tej całej wypasionej otoczki biegowej. Bez obozów biegowych, diet, trenerów, super butów, pulsometrów, itd.
Po drugie, czy lekceważąc uzyskiwane wyniki, potrzebne są nam starty.
Czy potrzebne są wędrówki wzdłuż i wszerz Polski, Europy i nie rzadko świata. Po diabła. Dla przyjemności można pobiegać za chałupą. Zwykle otoczenie biegowe znacznie fajniejsze niż na jakichś tam zawodach.

Co więcej, jakiś mknący do galerii z rodziną przez uchylone okno nas nie opieprzy, możemy iść pobiegać kiedy chcemy a nie kiedy ustalono w regulaminie, bezczelny organizator nie zrobi nam psikusa i nie zaserwuje kiepskiej zupki, wody będziemy mieli pod dostatkiem. Rozumiem, że w podróżowaniu jest jakiś element poznawczy. Sądzę jednak, że dotyczy to wąskiej grupy osób biegających. Większość jedzie na jeden dzień, czasem w tym samym dniu wraca do domu, często w danej miejscowości byliśmy już wielokrotnie. Ok., można powiedzieć, że startując poznajemy ludzi, nawiązujemy przyjaźnie. Ja za domem, nad jeziorkiem również,…
Po trzecie, czy ambitna i przemożna chęć uzyskania lepszego wyniku nie jest tym determinantem który wypycha nas za drzwi swojego mieszkania.
Poprawa wyniku to zwykle plan, plan to zwykle reżim treningowy, reżim treningowy to obowiązek. „Życiówka” zbędna? No to może dzisiaj nie pójdę pobiegać,..? Determinację związaną ze zrzuceniem wagi już mamy za sobą. Już ważymy tyle ile chcemy. Na tym nie „pojedziemy” dłużej.
Powracając do tytułowego pytania,… Po co jest nam potrzebna poprawa tzw. „życiówek”? Ile w tym mówieniu o tym, że nie interesuje mnie wynik, rywalizacja, itd. Jest asekuracji i lekkiej ściemy?
Mnie poprawa wyników interesuje. Jakkolwiek nic mi się ostatnio nie udaje to jednak nadal jest to główny motywator. Bez perspektywy poprawy wyników bieganie traci dla mnie masę swojego uroku. Gdy zaczynałem moją motywacją było zgubienie wagi (-32). Obecnie panuję nad tym. Nie mogę jednak lekceważyć „parcia na wynik”. Dla mnie oznaczało by to otyłość.