Sobota
: 28 gru 2008, 17:36
Jest godzina 18-sta. Nie dość, że Święta to na dokładkę wolna sobota. Jakoś udało mi się ogarnąć mieszkanie po opakowaniach świątecznych. Po sprzątaniu zawsze mam lepszy nastrój i nachodzi mnie ochota aby zrobić coś dodatkowego. No przecież - BIEGANIE! I co z tego, że wczoraj byłem, że 8km w nogach, że bolą mięśnie a na dworze ciemno i zimno! Ubieram się w pośpiechu zastanawiając się, w których butach pobiec. Wybieram startówki Kalenji Ispid Com. Trochę mam do nich za dużą wagę, ale tak dobrze biegało mi się w nich wczoraj, że jeszcze raz po nie sięgam. Zbiegam po pustej klatce. Do stadionu mam zaledwie 200m. Zastaję go pustym. Robię krótką rozgrzewkę i wpada mi do głowy szalony pomysł - pobiec szosą! Zawsze o tym marzyłem! Dotychczas tylko stadion albo las. Innym razem las albo stadion - blleee..ile można? Na samą myśl jestem podniecony! Chcąc rozbić ból mięśni robię jedno kółko na stadionie, poczym wybiegam niczym olimpijczyk na ulicę sportową. Początkowo biegnę chodnikiem. Za zakrętem kieruje się na wyjazd z Goleniowa w kierunku Lubczyny. Tu biegnę już szosą pod prąd. Nie jest to łatwe. Ruch samochodowy na tym odcinku jest dość spory. W pełni skoncentrowany trzymam się pobocza. Czuję się bardzo dobrze. Po bólu mięśni ani śladu. Mijam CPN i wpadam w ciemny odcinek szosy. Kompletna ciemnica, na dodatek po prawej cmentarz. Nie wiem czy bardziej ze strachu czy z życzliwości do zmarłych zaczynam się modlić. Biegnę, rozglądam się na boki. Boże co ja tu robię?! Przez głowę przelatują mi różne myśli: mogłeś choć telefon zabrać!, a jak mnie zaatakuje jakiś dziki pies?! Piotrek - co ty bredzisz! Jesteś już duży a dzikie psy to tylko w bajkach! Biegnę. Zaczynam dostrzegać światła lamp oświetlających wiadukt. Krótko rozważam którędy biec - dalej w kierunku Lubczyny czy zbiec po schodkach i pod prąd drogą szybkiego ruchu na Świnoujście. Wybieram tę drugą. Będzie łatwiej biec gdyż od szosy oddziela mnie 2m pas bezpieczeństwa. Tak tylko czy w Polsce w pobliżu drogi można się czuć bezpiecznie?! Zaryzykuję. Po schodkach nie schodzę za szybko. Jest za ślisko! Na czucie jakieś -1st. Przyjemna chwila, podczas której płuca łapią więcej tlenu. Spoglądam w górę - niebo gwieździste! Boże jak pięknie! Już nie żałuję, że wyszedłem, a myśli o dzikich psach przestały mnie dręczyć! Wpadam na trasę. O SZOK! To jest dopiero jazda! Ruch jak w mieście. Całą trasę mam oświetloną. Mijające samochody na mój widok zwalniają lekko, niektórzy zmieniają światła z długich na mijania. Co któryś samochód mruga do mnie. Zastanawiam się co to oznacza? Czy są to pozdrowienia czy może kierowca w ten sposób mówi - puknij się w głowę człowieku! Tak z drugiej strony może mieć rację! Co ja tu robię?! Jest ciemno, mokro, zimno i ślisko. Jest sobota wieczór! Trzeba być nieźle walniętym! Przebiegam obok znajomych terenów. Most na rzece Inie a po prawej moja była działka, którą zdaliśmy po śmierci Ojca. Wracają miłe wspomnienia. Zatopiony we własne myśli nawet nie zauważyłem jak dobiegłem do zjazdu na Goleniów. Postanawiam skręcić i wrócić do domu przez centrum, ale jakoś tak dobrze się biegnie, że kusi mnie aby zrobić ten sam odcinek z powrotem. A co tam! Na pętli zgodnie z ruchem drogowym zbiegam z drugiej strony i już biegnę w przeciwnym kierunku. Jeszcze nie wiem, że mam w nogach ponad 5km. Biegnę, oddech miarowy, krok dość długi, tempo jakieś 5km/min. Jest cudownie. Jakoś z powrotem szybciej. Na moście wyczuły mnie psy z okolicznych działek. Uświadamiam sobie, że na jednej biegają luzem dwa rottweilery. A jak zrobiły sobie dziurę w płocie? Jak zareagować kiedy zaatakują?! Palec w oko? NONSENS! Postanawiam przyspieszyć! To jest dopiero tempo maratońskie! Najszybciej przebyty odcinek trasy -:)). Zbliżam się do wiaduktu. W nogach już trochę czuję. Pobolewają mnie sutki co oznacza sporo kilometrów + pot + tarcie. Wreszcie chwila oddechu. Wchodzę po schodkach. Tym razem pod górę. Nie jest łatwo. Trzymam się poręczy bo w głowie lekko wiruje. Na górze czuję się jak himalaista - cudownie! Już niedaleko. Dobiegnę! Bo przecież kryzysy nie dopadają w takim momencie. A jak dopadnie to choćby na czworakach. Znowu ciemno i myśli o dzikich psach. Teraz cmentarz, z tą różnicą, że po lewej. I z nowu krótka modlitwa. Ze zmarłymi lepiej żyć w zgodzie! Myślę sobie - co za ironia. Ja tu biegnę a oni leżą - brryyy! Jak, że miło zobaczyć znajome światła CPN-u. Jakby drugi wiatr w żagle. Przyspieszam! No bo przecież może ktoś patrzy! Zaczynam rozumieć rolę kibiców. Przede mną jakiś 1km. Tempo maratońskie. Metry znikają aż miło! I znowu ul. Sportowa. Jeszcze trochę. Do domu czy na stadion. Na stadion, bo przecież trzeba się rozciągnąć. I jest! KONIEC! Zarąbiście! Na stadionie jedno kółko marszem i rozciąganie. Najbardziej bolą mnie łydki. To asfalt zrobił swoje. Myślę sobie będziesz miał za swoje jutro! A co tam - przecież jutro niedziela i od czego regeneracja?! Czas kończyć. Do domu spacerkiem. W głowie myśl - jeszcze to powtórzę! Ale kiedy? Jak ból ustąpi, przecież to oczywiste!