26 listopada 2016 Redakcja Bieganie.pl Sport

Source of champions. Yacool i Ruda w Kenii, wyprawa 2.


Siedzimy na lotnisku w Berlinie. Tak jak rok temu choć dziś w środku dnia. Mocna poranna mgła napędziła mi niezłego stracha, że po pierwsze nie dojedziemy do Berlina, a po drugie nie wystartujemy. Ale się rozpogodziło. Nieopatrznie do bagażu podręcznego spakowaliśmy mała apteczkę pierwszej pomocy a w niej nożyczki czego nie byliśmy świadomi. Zabrzęczało na bramce.

Wzięli yacoola do przymierzalni na rewizję osobistą. Właśnie dostaliśmy maila ze facet który miał nas odebrać z Nairobi jednak nie da rady. Na szczęście mamy inne opcje więc sobie poradzimy. Ale to znak, że kenijska przygoda właśnie się rozpoczyna. Czas odrzucić plany i ramy programowe i przestawić się na kenijską mentalność i żywioł. 😉

24.11

Samolot z Amsterdamu wyleciał z pół godzinnym opóźnieniem. Lądował też po czasie, ale tu nikt na to nie zwraca uwagi.

ruda2 keniole

Ken i Peter zgodnie z obietnicą czekali na nas przed lotniskiem. Tym razem nie w nowym, dużym Landcruiserze, a w starej rozgruchotanej Toyocie. Niby duże auto było na innym zleceniu… Po wymianie kasy i doładowaniu afrykańskiego numeru zabrali nas na śniadanie.

ruda2 basen

Bardzo fajne, zielone miejsce, na obrzeżach miasta, do którego mimo bardzo wczesnej pory dojazd był totalnie zakorkowany. Były to namiotowe lodge, z sanitariatami i gorąca wodą ulokowane w zielonym ogrodzie z basenem. Zjedliśmy, pogadaliśmy i chłopaki wywieźli nas na główna drogę, na której czekało już na nas zamówione przez nich matatu.

ruda2 matatu

Przypomnieliśmy sobie ubiegłoroczne podróżowanie po zatłoczonych drogach, w ścisku i hałasie muzyki lecącej z radia. Zaczęłam się zastanawiać czy oni przypadkiem nie mają wrodzonej wady słuchu… Znów mijaliśmy stada zebr pasące się niczym owce przy drodze, biegające dzieciaki i dorosłych zarówno mężczyzn jak i kobiety leżących na poboczu jak popadnie. U nas zgarnęliby ich do izby wytrzeźwień, a tu tak się po prostu odpoczywa 😉 Pogoda w kratkę, raz słońce raz ulewny deszcz. Trafiliśmy na koniec pory deszczowej, dzięki temu wiele krzaków i drzew bajecznie kwitnie.

ruda2 kwiat

Barwy są niezwykle nasycone, róże, pomarańcze, fiolety, czerwienie. Przy drodze było sporo prowizorycznych centrum ogrodowych. I straganów z warzywami równie kolorowych. Obsługujące je dziewczyny nie zwracają już uwagi na przejeżdżających mzungu, ich uwagę skupiają komórki…

ruda2 droga

Postanowiliśmy zatrzymać się na pierwszą noc w Eldoret, w hotelu Mary Keitany. Stoi w samym środku hałasu Eldoret. Obsługa i jedzenie super, klimatu w hotelu niestety brak. Pokoje w lepszym stanie niż u Kipsanga, choć przerwa w drzwiach wystarczająca, by weszła przez nie mysz, a moskitiera odrywa się od sufitu… Mamy nadzieję spotkać się tu jutro z Mary, a potem albo jedziemy do Biwota do Kapsabet, albo do chłopaków do Iten. Chwilowo jesteśmy skołowani  36h podróżą. Jeszcze zimny Tusker na schłodzenie emocji i sen.

25.11

Nie doczekaliśmy się dziś spotkania z Mary w Eldoret. Okazało się, że dzieci w Kenii mają teraz wakacje i ten czas Mary z rodziną spędza głównie w pobliżu Iten, gdzie ma drugi dom. Tam też trenuje więc będzie inna okazja do spotkania. Od rana było pięknie, ciepło i bezchmurnie. Niestety koło południa zaczęła się pogarszać pogoda. Manager hotelu zorganizował nam transport do Kapsabet. Początkowo nie mogłam zrozumieć, bo pytał czy chcemy mieć fun. W końcu z kontekstu rozmowy domyśliłam się, że chodzi mu o van.

Do Kapsabet zawiózł nas brat męża Mary. Jak tylko ruszyliśmy zaczęło lać. Pobocza zamieniły się szybko w czerwone strumienie. Nawet taka pogoda nie powoduje, że kierowcy włączają światła mijania… Przed wjazdem do Kapsabet minęliśmy dom i  jednocześnie obóz treningowy Stanleya Biwotta. Oraz bramę wjazdową do regionu Nandi z napisem: Source of Champions. Eldoret to ponoć Town of Champions, a Iten – to oczywiście Home of Champions. Dużo tych Champions, ale żadnego miarę oczekiwań yacoola…

ruda2 source

Hotel, w którym w tej chwili jesteśmy ma najładniejszy pokój w jakim do tej pory nocowaliśmy w Kenii za trzykrotnie niższą cenę. Niestety mimo Wi-Fi zasięgu prawie nie ma. Nie wiem kiedy uda mi się wysłać wam tego maila. Po południu przyjechał po nas Stanley i zawiózł do swojego obozu. Dom całkiem sporych rozmiarów wybudował rok temu. Mieszka w nim około 15-20 chłopaków, z którymi wspólnie trenuje. Byli lekko zaskoczeni naszym widokiem. Siedzieli i oglądali na sporych rozmiarów telewizorze bajki animowane… W domu jest też kucharz, który gotuje dla całej grupy i nie biega. Yacool zasmakował w herbacie z mlekiem i cukrem. Ja ku wielkiemu zdziwieniu chłopaków poprosiłam o zwykłą czarną herbatę. Dostałam cały termos.

ruda2 cw2

W jednym z pokoi była sala do ćwiczeń. Były tam też trzy łóżka do masażu i sprzęt do fizjoterapii. Zrobiliśmy z chłopakami nasz standardowy trening, koordynacja w statyce, wymachy. Było mnóstwo śmiechu, bo trudno było im to załapać.

ruda2 cw1

Na koniec zrobiliśmy im pulsing. Chłopak, którym bujałam zasnął. Po godzinie jak skończyliśmy zajęcia i przeszliśmy do pokoju dziennego. Pełen był ludzi i głośnej muzyki kalenji. Chłopaki z ukrycia robili nam foty i pewnie wstawiali na swoje fb. W planach mamy kolejne treningi w terenie.  Niestety wiele zależy od pogody. Jest 22:00 i dopiero przestało padać. Stanley odwiózł nas do hotelu, a chwilę potem odwiedził nas Cornel ze swoją córką i półtorarocznym wnuczkiem, Princem. Rok temu był naszym kierowcą do Jeziora Wiktorii. Zaprosili nas do swojego domu na niedzielny rodzinny obiad. Mały Kalenji po raz pierwszy widział białych ludzi. Mnie się wyraźnie bał, od Jacka tak nie uciekał.

Niektórzy nam zarzucili, że robimy za mało zdjęć słoni… Znaleźliśmy jednego, nabitego w butelkę, za to świetnie się z nim pozuje 😉 yacool bardzo dobrze się tu czuje i można to poczuć. Po dwóch  dniach „pachnie” jak Keniol..

26.11

Po śniadaniu pojechaliśmy matatu do Nandi Hills. Rok temu spacerując po plantacji herbaty zrobiliśmy kilka zdjęć z jej pracownikami. Bardzo nas wtedy prosili, abyśmy wysłali im pocztą tradycyjną te zdjęcia. Nie zdążyliśmy tego zrobić w Polsce więc postanowiliśmy je wydrukować i zawieść im osobiście. Na polu herbacianym pokazaliśmy te foty pracującym tam ludziom. Wskazali nam miejsce, gdzie znajdziemy osoby ze zdjęcia. Pola są bardzo rozległe więc poprosiliśmy kierowcę traktora, który zawozi worki z zebranymi liśćmi do fabryki, by nas podwiózł. Udało się nam znaleźć osoby z fotografii. Byli zaskoczeni, ale też i ucieszeni prezentem. Zrobiliśmy sobie kolejne zdjęcia, kto wie może za rok też się spotkamy…

ruda herbata1

ruda herbata2

ruda herbata3

ruda herbata4

ruda herbata5

Idąc w kierunku drogi dopadła nas chmara dzieciaków. Biegły za nami, chcąc dotknąć białych dłoni i oczywiście licząc na słodycze. Miałam w plecaku paczkę rodzynek. Jak tylko je wyciągnęłam rzuciły się na mnie, wyrwały z ręki i uciekły. My złapaliśmy na stopa motorki, które nas zawiozły do Chabarbar Junction.

ruda dzieci

Mieszkają tu nasi znajomi biegacze, Bekele i Wachira. Chcieliśmy ich odwiedzić i chwilę pogadać. Obecnie mają u siebie biegaczy z Danii i Indii. Przyjechali tu, by wspólnie trenować pod zawody ultra. Nie zastaliśmy chłopaków, byli na treningu. W domu była żona Bekele z ciotką, która pomaga jej przy obsłudze biegowej ekipy oraz gromadka dzieci. Dziewczyny zaprosiły nas na herbatę i szybko usmażyły ciabo (rodzaj naleśnika, tylko że grubszy i twardszy) na lunch. Powiedziały byśmy poczekali, bo chłopacy właśnie wracają z Kakamaga Forest. Odbywały się tam dziś zawody na dystansie maratonu, półmaratonu i 15k. Widziałam te zawody w necie i nawet przez moment miałam ochotę wziąć w nich udział na dystansie 5k, ale jak się wczytałam w regulamin, to się okazało, że bieg na 5k jest organizowany jedynie dla dzieci w wieku 5-10 lat… Swoją drogą nie wiem czy bym dała radę przebiec choćby tą piątkę, bo cały czas czuję lekkie wirowanie w głowie i zadyszkę przy podchodzenia pod większe wzniesienia.

ruda guma

Dziewczynki skakały na dworze w gumę, używając do tego cienkiego sznurka. Muszę zapamiętać, by przywieźć im następnym razem gumę do skakania i kręconkę. Tu dzieci miałyby z takich drobiazgów uciechę. Chłopcy chcieli nam zaimponować robiąc salta. 7-10 letnie dzieciaki wywijały przed nami fikołki w powietrzu. Jacek oczywiście nie omieszkał im utrudnić pokazując, że oprócz salta w przód można też zrobić salto w tył. Mi od samego patrzenia kręciło się w głowie. Dzieciaki podłapały w mig nowe zadanie. Potem yacool zadał im kilka sztuczek magicznych z kijkiem. Tu dopiero zrobiły wielkie oczy.

ruda salto

W zeszłym roku jak byliśmy u chłopaków, dżem na tosty nakładaliśmy łyżką. Kupiliśmy więc w prezencie komplet sztućców. Skoro coraz częściej mają gości powinny im się przydać.

Chłopaki przyjechali po godzinie. Faktycznie wszyscy brali udział w tych zawodach, przebiegli półmaraton. Opowiadali, że nie było lekko. Zwłaszcza ze względu na brak punktów z wodą, pierwszy był dopiero na 16km i źle wymierzoną trasę. Podobno jak pierwsi biegacze dobiegli do mety i pokazali na swoich zegarkach, że przebiegli dużo więcej niż dystans półmaratonu, to organizatorzy się zreflektowali i podbiegali do nadbiegających zawodników mówiąc im, że w tym momencie właśnie ukończyli zawody…

ruda chlopaki

Okazało się, że dwóch pochodzących z Indii biegaczy zostało tu wysłanych w ramach obozu sportowego, który ma ich przygotować i podnieść ich formę na najbliższych zawodach, które będą się odbywać w Indiach. W ciągu najbliższych 2 tygodni mają zamiar biegać w granicach 200 km na tydzień. Wyjazd sponsoruje im jedna z firm produkujących odżywki sportowe, która sponsoruje także maratony w Indiach.

Organizatorom zależy, by oprócz zawodników z Afryki dobre rezultaty osiągali także lokalni biegacze i stąd taki projekt. Ponoć w tamtejszych maratonach coraz częściej są wyznaczane kategorie, w których poza najszybszymi biegaczami w generalce nagradza się także na tym samym wysokim poziomie finansowym biegaczy rodzimych. To samo robią między innymi Czesi.

Biegacze byli mocno zmęczeni, więc nie chcąc im przeszkadzać ruszyliśmy w drogę powrotną. Na straganie kupiłam siatkę owoców, banany, mango, awokado, w sumie za 1USD. To tu chyba najbardziej uwielbiam. Wszystko prosto z drzewa, brzydko wyglądające, za to dojrzałe, soczyste i słodkie.

Dziś złapało nas pierwsze słońce. Wystarczył godzinny spacer po polach, by na naszych białych ciałach odznaczyły się ślady opalenizny. Yacool dostaje oczopląsów, bo gdzie nie spojrzy tam widzi idealne ciała do biegania, w większości w ogóle tego nie świadome. Mam nadzieję, że wkrótce nabierzemy kolorów i tak bardzo nie będziemy razić swoją białą skórą, bo na otyłość wg tutejszych norm nic już nie poradzimy… 😉

ruda yacoolpije

Yacool uwielbia tutejszą faunę, bo w ogóle wszystkie zwierzęta są tu bardzo miłe i nadają się do trenowania biegania. Siedzimy w murzyńskiej chacie, grzejąc się przy puszce z węglem drzewnym. Czekamy na szczęśliwego kurczaka z hodowli ekstensywnej z frytkami. Tu są dwie godziny później niż w Polsce i Kapsabet leży na wysokości 2000 m. npm więc napoje wchodzą do głowy jakby z mniejszymi oporami…

P.s. Są tu tak fantastyczne warunki do biegania, że nie mam kiedy biegać. Yacool mówi, żebym nie zawracała sobie głowy pierdołami. Najpierw mam poczuć tak zwane flow, tak więc czekam na flow.

Możliwość komentowania została wyłączona.