bragie krzysztof felieton
11 marca 2020 Krzysztof Brągiel Sport

przerwana obsesja życiówek


Odkąd pan redaktor naczelny Kuba zaczął mi płacić miliony monet za nicnierobienie, mogę sobie pozwolić na bycie ojcem. Żona po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy, a pieczę nad naszą córką przejąłem ja. Oznacza to mniej więcej tyle, że muszę się z nią szarpać przy porannym ubieraniu, bajerować, żeby zjadła kaszkę, a na spacerze usilnie namawiać, żeby trzymała tatę za rękę, bo inaczej nabije sobie guza. Zapomniałbym jeszcze o przeganianiu od jedzenia psa, kabli pod biurkiem i muszli klozetowej, bo jakoś wyjątkowo ją ciekawi, co jest w środku. A tam wiadomo co jest…

Każdego dnia w okolicach godziny dwunastej mamy też z dzidzią rytuał usypiania. Kiedy żona w „tę ostatnią niedzielę” przed powrotem do roboty, udzielała mi ostatnich instrukcji, najbardziej bałem się właśnie usypiania. Mojego braku cierpliwości, niezgrabnych ruchów i wiercącego się na rękach dziecka, które za żadne skarby świata nie będzie chciało zamknąć ocząt.

Wtem. Jak to zwykle w takich historiach bywa, okazało się, że strach ma wielkie oczy, a usypianie trwa krócej niż wywiad z polskim skoczkiem narciarskim po nieudanej próbie. Któregoś dnia zrobiłem sobie nawet mały konkurs, zerkając na zegarek w momencie, gdy brałem dzidzię na ręce i kontrolnie, gdy już odkładałem śpiącą do łóżeczka.

– 6 minut. Dzisiaj usypiałem ją 6 minut – z dumą opowiedziałem o swoim wyczynie szanownej małżonce, która spojrzała na mnie tylko z delikatnym uśmieszkiem. Takim wiecie, w stylu: „chłopczyku, co ty wiesz”.

Następnego dnia była sobota i to żona zajęła się południowym usypianiem malucha. Kiedy wyszła z pokoiku, zmierzyła mnie wzrokiem z niewymuszoną wyższością, a następnie poczęstowała gorzkim:

– 3 minuty.

Od tamtej soboty staram się, jak mogę – oczywiście regulaminowo, bez żadnych sztucznych usypiaczy, same bujanie – pobić rekord żony, ale jak na razie cztery minuty, to maks, co jestem w stanie wycisnąć. W każdym razie nie składam broni i jak na razie skupiam się na dopracowaniu regulaminu tych zawodów. Od kiedy do kiedy liczymy czas, jak długo musi spać, żeby usypianie można było uznać za skuteczne i czy mruczenie kołysanek jest dozwolone, czy należałoby je uznać za sztuczne wspomaganie?

Jeśli natomiast chodzi o biegowe bicie życiówek, to w niedzielę miałem dostać swoją szansę. Heheszkowanie jeśli chodzi o te brzydkie słowo na „K” się jednak skończyło i ostatecznie do Poznania nie pojadę. We wtorek zwróciłem bilety na pociąg i poprosiłem o anulowanie noclegu (swoją drogą wielkie słowa uznania dla Park Inn by Radisson, że nie obciążyli mnie kosztami, choć oferta była bezzwrotna). Organizator Recordowej Dziesiątki jeszcze we wtorek utrzymywał, że bieg się odbędzie, pomimo odgórnego zakazu.

Można było na tym przykładzie doskonale prześledzić, jak zmieniła się ludzka optyka w zaledwie 7 dni. Jeszcze tydzień wcześniej, gdy odwoływano poznański półmaraton, internauci chwalili niezłomnych orgów „Recordowej” za nieuleganie psychozie. Tydzień później, gdy nadal utrzymywali, że bieg przeprowadzą, bo „nie widzą przesłanek do odwołania” – internauci nie zostawili już na nich suchej nitki.

Ja w każdym razie do Poznania chciałem jeszcze niedawno jechać za wszelką cenę. Nie pobiłem życiówki od dwóch lat i czułem, że to może być właśnie ten bieg. Zdawałem sobie sprawę, że fala odwołań będzie napierać i jeśli nie „Maniacka” to nic dogodniejszego do bicia PB już wiosną nie znajdę.

We wtorek usypianie Eli się przeciągało. Wypluwała smoczek, zrzucała na podłogę ulubioną maskotkę. Wierzgała nogami z niepokojem. Może dlatego, że i ja byłem tego dnia niespokojny. Premier wydał zakaz imprez masowych, a ja miałem wykupiony nocleg w Poznaniu i naiwną wiarę w zapewnienia orga, że impreza się odbędzie. Ela zasnęła. Z gracją baletnicy wyślizgnąłem się z jej pokoju i wszystko odwołałem.

Nawet jeśli te brzydkie słowo na „K” to tylko straszak, medialny wytrych do otwierania rekordowej oglądalności, spisek farmaceutów, zemsta antyszczepionkowców, kontrolowany wyciek, który ma zdestabilizować globalny rynek i sprawić, że spłukane kraje Europy jak za starych dobrych czasów rzucą się sobie do gardeł. Nawet jeśli to tylko odwracanie uwagi od prawdziwych problemów, z którymi na co dzień boryka się „Trzeci Świat”. Nawet jeśli panikuję, poddaję się praniu mózgu, podążam za psychozą. Nawet jeśli ryzyko śmierci w wyniku zarażenia wynosi mniej niż promil i łatwiej trafić do szpitala w Leśnej Górze, gdzie ordynatorem byłby Don Vasyl a na recepcji obsługiwał bóbr, co zna tysiąc bitów…

To dziś optyka mi się zmieniła i wolę odpuścić. Obsesja życiówek nie znosi jednak próżni i już w niedzielę planuję zrobić sobie sprawdzian. W sterylnych, samotnych warunkach. O ile na następnej konferencji rządu nie dowiem się, że bieganie solo też jest nielegalne. A co będzie dalej? Jak powiedział mi pan redaktor naczelny Kuba – na końcu odwołają Wielkanoc.

____________________
Krzysztof Brągiel – biegacz, tynkarz, akrobata. Specjalizacja: suchy montaż i czerstwe żarty. Ulubiony film: „Pętla”. Ulubiony aktor: Marian Kociniak. Ulubiony trening: świński trucht. W przyszłości planuje napisać książkę o wszystkim. Jeśliby się nie udało, całkiem możliwe, że narysuje stopą komiks. Bycie niepoważnym pozwala mu przetrwać. Kazał wszystkich pozdrowić i życzyć miłego dnia.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Krzysztof Brągiel
Krzysztof Brągiel

Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.