5 kwietnia 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

uśmiecham się w biegu


Bieganie to moja największa radość. Kiedy jestem w fazie lotu, kiedy moje stopy nie dotykają ziemi, uśmiecham się często i czekam na motyle w brzuchu. Pojawiają się zawsze. Jestem amatorem, który odczuwa zawodową przyjemność z biegania i każdy mój krok w maratonie ofiarowuję komuś, kto moim zdaniem tego potrzebuje.

– Dzień dobry.
– Co dolega ?
– Mam przesrane.
– Nie czuję.
– Żarty nie pomogą. Sam robię w żartach i znam się na tym.
– Co dolega?
– Skończyłem się. Akumulator padł. Radość gdzieś uleciała. Sens się zagubił.  Nie uśmiecham się, nie odczuwam. Odrętwienie, chęć ucieczki, albo natychmiastowego końca.
– W jakim sensie?
– Śmierć.
– Bez przesady, Pan jest jeszcze bardzo młody.
– To nie ma znaczenia
– A co ma znaczenie?
– Teraz nic.
– Jak do tego doszło?
– Pracowałem ponad siły, zawsze tak, jak powtarzał ojciec – „Jak już coś robisz, rób to dobrze, albo wcale". Płakałem, padałem, wstawałem i nigdy nie postawiłem kroku w tył.
– Imponujące.
– Wcale nie. Ufałem bezgranicznie i traciłem przyjaciół.  Złamany jak patyk, zapomniałem o sobie i najbliższych. Bez nich przecież nie ujechałbym ani centymetra.
– Pan się użala nad sobą.
– Być może, ale chciałem to tylko z siebie wyrzucić.
– Pomogło?
– Trochę tak.
– Tia…
– A coś więcej?
– A czy ja wiem ?
– Co ja mam teraz zrobić ?
– Niech Pan pobiega, to wentyluje umysł.
– Pan mówi serio ?
– Jestem psychologiem. Zawsze jestem serio ze swoimi pacjentami.

Kupiłem buty i zacząłem biegać. Od nowa. Krok za krokiem. Bez ustanku, bez wymówek, że nie dziś, że od jutra. Obojętnie gdzie i o jakiej porze dnia. Zakładam buty i lecę. Jak w wojsku, w którym nigdy nie byłem. Na swój własny rozkaz, aż do skutku. Raz za razem, bez marudzenia. I udało się.

Byłem wtedy w Dziwnowie nad morzem.  Lato. Wczesnym rankiem pobiegłem gdzieś przed siebie i to się wtedy stało. Zacząłem się po prostu uśmiechać w biegu. Przyszło to tak niespodziewanie i nagle, że nie mogłem tego zatrzymać. Pamiętam to uczucie i pielęgnuję je  do dziś. Cieszyłem się z samego faktu , że mogę przebierać nogami, oglądać obrazy, które znikały za mną jak kolorowe slajdy na lekcji geografii. I… zrobiłem na tej euforii swój pierwszy maraton. Nigdy wcześniej nie czułem się tak, jak wtedy na mecie. To odmieniło moje życie totalnie. Zapragnąłem, ten wysiłek, ten kryzys na 30 km, tę walkę, czasem łzy, okrzyk radości na mecie, komuś ofiarować. I tak zacząłem biegać dla innych.

Zuzia, żona mojego przyjaciela Stefana, trafiła na onkologię za późno i usłyszała, że to rak niestety i jest fatalnie, bo złośliwy i nie ma z nim dyskusji już. Rozpacz nie do opisania i oczekiwanie na termin operacji. Trenuję w tym czasie do maratonu w Londynie. Biegam swoje, rozmyślam. Zuzia czeka na termin. Żyję jej chorobą. Podczas następnych odwiedzin, jeszcze w domu, mówię:
– Słuchajcie. Biegnę zaraz ten maraton w Londynie. Ja go przebiegnę dla Ciebie i Ty wyzdrowiejesz. Zobaczysz. Każdy krok będzie Zuzia dla Ciebie. Przywiozę Ci medal i wszystko będzie dobrze.

Płaczemy we trójkę. W kwietniu staję na starcie. Dwadzieścia dni później Zuzia ma mieć operację. Startuję. Radosny, przepełniony dobrymi myślami i nakręcony pozytywnymi wibracjami.  Wiem, że to pomoże, że ją uratuje. Myślę jak dzieciak, ale wcale mi to nie przeszkadza. Wierzę w to bezgranicznie. Biegnę. W Londynie jest upalnie od kilku dni. Beton oddaje żar i czuję się jak w piekarniku. Zmagam się też po cichu z bolesną kontuzją z poprzedniego startu. Naderwany mięsień płaszczkowaty odzywa się ciągle bez zapowiedzi. Opadam z sił już na 24 kilometrze. Za dużo podbiegów, za gorąco, za mało sił, zbyt uporczywy ból. Płaczę. Szloch zabiera mi oddech. Maszeruję, robię wszystko, byleby się nie zatrzymać.

Zakładam słuchawki od ajfona i dzwonię. Niech mi ktoś pomoże, rzuci kolo ratunkowe. Odbiera żona.
– Halo, kochanie, słyszysz mnie ?
– Halo, Robert, strasznie przerywa. Jestem teraz w przymierzalni w sklepie. Mam świetną sukienkę. Oddzwonię za chwilę. 

Telefon  do brata.
– Cześć Tomuś, potrzebuję pogadać. Masz sekundę ?
– Spoko, ale za 40 minut. Jestem teraz u wulkanizatora. Opony zmieniam w Subaru..

Telefon do taty.
– Tatuś…
– Cześć synek. Co tak sapiesz?
– Bo biegnę teraz ten maraton w Londynie i mam kryzys straszny.
– Po co Ty się tak znowu męczysz? Odpocznij trochę…

Ostatni telefon. Dzwonię do Zuzi i Stefana.
– Cześć Stefan, co robicie ?
– No jak to co? Siedzimy tu na tarasie z Zuzią jak wystartowałeś tylko. Pijemy herbatę i biegniemy razem  z Tobą braciszku. Ciężko Ci?
– Już nie. Kocham Was.

Dobiegam do mety. Medal wiozę Zuzi już do szpitala.
– Dziękuję Ci kochany.

Wiem, że teraz  wszystko się ułoży. Po miesiącu w szpitalu i dwóch operacjach, Zuzia wraca do domu. Odwiedzam ich przejazdem. Siedzimy na tarasie, pijemy herbatę i trochę milczymy trwając w uśmiechu. I Zuzia mówi:
– Zatrzymam sobie ten medal na szczęście.

____________________

Robert Motyka: Komik, aktor, radiowiec,
weterynarz i biegacz od zawsze. Od 2004 roku ściśle związany z estradą.
Współzałożyciel kabaretu Paranienormalni. Współtwórca scenariuszy
spektakli oraz testów skeczów. Jako członek grupy Paranienormalni
regularnie prowadził największe festiwale muzyczne oraz rozrywkowe w
Polsce. Dużo i szybko mówi. Napędzany pozytywną energią ukończył maraton
w Poznaniu, Nowym Jorku i Londynie. Pasjonat sportu.
Triathlonista.Wiecznie w podróży. Szczęśliwy ojciec i mąż.

Możliwość komentowania została wyłączona.