4 grudnia 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

nie czekaj na ból


Pobudka 4:29 nie należy do przyjemności, chyba, że nadejdą.
3 godziny, pół baku i dwie kanapki później jest Miasto Smogu i Korków a potem nieoznakowani policjanci w bmw koloru szampana. Chwilowo nie piję, wymieniamy więc uprzejmości i troszkę dyskutujemy nad ideą przekraczania prędkości. A potem już tylko złote liście i nie wszystko złoto, co się świeci, ale to tak i takiej jesieni nigdzie, chyba że w Kanadzie pachnącej żywicą, napisał Arkady Fiedler, nie czytałam. Na zakopiance korki, na szlakach pustki i tylko wiatr i wirujące liście. Te, które nie wirują, tworzą najpiękniejszy jesienny rdzawozłoty krajobraz królowych gór Polski.

Tatry. Przepotężne. Dumne. Zdobyte, ale wciąż niezdobyte, bo nie można tak naprawdę ich zdobyć. Można być w nich przez chwilę, ale i tak pozostaną niezwyciężone. Stoją tu miliony lat i górują nad wszystkim. Nade mną. Jakże mała i niepozorna jestem wobec ich ogromu. I żadnego śladu nie zostawię na tych skałach. Są i pozostaną niewzruszone. Zupełne przeciwieństwo mnie. Ja zostanę wzruszona. Bardzo. Bardziej. Jak zawsze, kiedy tu przyjeżdżam.

Podczas tego wyjazdu przeszłam wszelkie granice obaw i negatywnego myślenia, padłam niczym zdechła mysz znaleziona na szlaku, plątały mi się nogi, szlochałam z zachwytu na przełęczy Krzyżne tak, że musiałam od innych odejść, bo pomyśleliby, że niespełna rozumu, chociaż i tak pewnie pomyśleli, bo zaczęłam ryczeć, gdy tylko. Ale bo ta dzikość. Ta pustka. Ta nieograniczona przestrzeń, wyrżnięte na tle błękitnego nieba poszarpane szczyty, błyszczące stawy i złote trawy. I ja, która wdrapałam się na 2112 m n.p.m. szybciej niż i czując, że z każdym krokiem pokonuję swoją niemoc, niemoc całego tego roku, miesięcy cierpienia, bólu i słabości.
Bo prawda jest taka, że jeśli czekasz, że na pewno coś złego się wydarzy, to na pewno się wydarzy. Bo ból jest tylko w głowie… 

Jak wiele jesteśmy w stanie kontrolować umysłem?

Czasami coś mnie w nocy swędzi. Na przykład plecy, nad łopatką. Zazwyczaj wtedy, kiedy zrobię z siebie perfekcyjnego naleśnika i owinę się precyzyjnie i szczelnie kołdrą, a do tego ułożę się w dość długo wyszukiwanej pozycji idealnej, uzyskam stan zen, policzę wszystkie barany i stanę się oazą spokoju, a oddech mi się wyrówna. Wtedy zaczyna swędzieć.
Nie znamy do końca możliwości mózgu i nie wiemy, do czego jest zdolny. Idąc dalej, nie wiemy do czego zdolne jest ciało. Mówimy na przykład, że ultra biegnie się głową. I że ból jest tylko w głowie. Znaczy, swędzenie też!

Ból jest nieunikniony, to cierpienie jest wyborem, napisał Haruki Murakami, pisarz i maratończyk. Generalnie go nie lubię, ale za to tak. Ból to przecież układ nerwowy. Czekanie na ból i że „na pewno coś pierdolnie” – jest kwestią czasu, że zaboli i rzeczywiście coś pierdolnie. Mój uraz kręgosłupa prawdopodobnie też nie wziął się ani z biegania, ani z tego, że za mocno trenowałam, tylko ze stresu. Czyli z mózgu. Ale o tym w innym odcinku, bo w tym jest o tym, że w Tatrach nie czekałam na ból. Pochłonęły mnie widoki i euforia pokonywania kolejnych metrów w pionie, złotopomarańczowa wirująca liśćmi jesień i chociaż powinno się unikać przymiotników, to taka właśnie ona była. I wygrałam!

Doskonale wiem, jak to jest nakręcać się i czekać, aż coś się schrzani albo zaboli. Czekanie na ból, bo „przecież zaboli”. Po tym, jak przy pierwszej próbie biegania po 1,5 km spięła mi się łydka tak, że nie mogłam trzy dni chodzić, podczas kolejnej próby cały czas się bałam i czekałam, aż znów się zepnie. Zero radości, tylko stres i oczekiwanie na ból i „kiedy”? Nerwy. A stres to oczywiście spięcie. I oczywiście się spinało. I tak na każdym biegu. Bez sensu. Bez radości. Po nic, właściwie. Aż pojechałam w te rdzawozłote Tatry i tam, nie czekając na ból i będąc głową gdzie indziej, to znaczy w nieustającej euforii krajobrazowej, pobiegłam. Oczywiście nic się nie spięło. Zrobiłam w 5 dni ponad 80 km i ponad 5 tys. m przewyższenia. Ja! Pół roku po operacji kręgosłupa zafundowałam sobie okolicznościowy wyjazd w wysokie góry i nie oszczędzałam się, wręcz przeciwnie. Cisnęłam jak debil. I co? I nic!

Oczywiście, trudno jest po urazie czy kontuzji oderwać się od myślenia i oczekiwania na coś złego i trudno zupełnie takie myślenie wyłączyć. To chyba tak jak po wypadku samochodowym, strach znów poprowadzić auto. Ale mózg, czyli myślenie i nastawienie też można trenować. To chyba nawet trudniejsze niż trening ciała.

Jeszcze nigdy jednak, gdy swędzi mnie nad łopatką, nie udało mi się sobie wmówić, że swędzenie jest tylko w głowie.

 

 

 _____________________
Marta Kijańska–Bednarz; mówi o sobie
„literatka”. Ur. w Warszawie w 1978 r., studiowała w Warszawie i
Krakowie (ochrona środowiska, dziennikarstwo i pisarstwo). Mieszka w
stolicy, chociaż wolałaby w górach. Ma na swoim koncie 4 tomiki poezji
oraz 2 powieści: „(nie)winna” i „Jutro właśnie nadeszło”. Była
felietonistką miesięcznika literackiego „Bluszcz”, portalu NaTemat.pl. i
magazynu „Kingrunner Ultra”, pisuje do polskabiega.pl. Bieganie jest
jej największą pasją (9 maratonów, 9 biegów górskich na dystansie ultra,
w tym 3 powyżej 100 km).  Jej profile społecznościowe: Instagram i FB.

Fot. Gintare Grine, Trail Running Factory Mont Blanc camp   

Możliwość komentowania została wyłączona.