6 maja 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

żal do rekordów


Miałem pisać o autorytetach, jednak wybaczcie, właśnie okazało się, że Eliud Kipchoge ma wziąć udział w kolejnym projekcie pokonywania granicy 2 godzin na dystansie maratonu. Nieśledzącym tego, co w tartanie i w asfalcie piszczy przypominam, że Kenijczyk jest najlepszym w historii maratończykiem z uznaną jako oficjalną życiówką 2:01:39.

Przedsięwzięcie o kryptonimie INEOS 1:59 Challenge ma być, jak sam Kipchoge twierdzi, kolejną po 2017 roku i projekcie Breaking2 próbą przejścia do historii – jednak niezwiązaną z żadnym oficjalnym maratonem. Krótko mówiąc, ewentualny rekord nie będzie przez IAAF ratyfikowany jako oficjalny.

Czemu jednak w ogóle rekordy w bieganiu tak bardzo nas fascynują? Leszek Kołakowski w swoim miniwykładzie, rozważając, co jest rekordem zamierzonym, a co nie, pisze również o tym, czemu rekordy sportowe mają większe znaczenie, niż np. rekordy Guinnessa. Tutaj każdy chyba zgodzi się, że rekordy świadomie bite, oficjalne i w jakiś sposób doświadczalne – dla przeciętnej osoby ważą więcej. Sam jestem rekordzistą Polski w nietypowej sztafecie 4×1500 m i mam co do niej podobny stosunek, jak do pokonania, najszybciej na Ziemi, maratonu w stroju nurka z XIX wieku…

Filozof zastanawia się, dlaczego, mimo swojej pozornej niepragmatyczności, rekordy sportowe cenimy nieraz bardziej niż wynalezienie nowego leku albo odkrycie nowego związku chemicznego. Oprócz prozaicznej chęci wyróżnienia się, zwyciężenia, poklasku i zarobku, co może mieć na uwadze rekordzista – jego osiągnięcie miałoby według Kołakowskiego (upraszczając) dawać innym nadzieję i udowadniać, że wciąż można przekraczać granice ludzkich możliwości.

Czy tym jest kolejny projekt z udziałem Kipchogego? Pokazaniem, że to, co wydawało się dotychczas poza naszymi granicami, jest jednak osiągalne? Czy zawsze cieszymy się z kolejnych przełomów? Tego tak naprawdę chcemy i na to czekamy? To mnie dzisiaj zastanawia.

Byłem, jako widz telewizyjny, kilkanaście razy świadkiem na odległość bicia rekordu świata w biegach. Od Johnsona do Bolta, od Aouity do Bekelego, od Ribeiro do Dibaby. Za każdym razem widząc pobłyskujące WR przy wyniku zwycięzcy odczuwałem jakiś niewysłowiony żal. Oczywiście podziwiałem wyczyn, zafascynowany przeliczałem międzyczasy i oglądałem na zwolnionym tempie powtórki… ale byłem jakby wytrącony z wygodnej równowagi. Z jednej strony kibicowałem w następnym wielkim kroku ludzkości – z drugiej strony bałem się, że ten lot na Księżyc jest tylko przystankiem przed następną podróżą w nieznane. Tak, przyznaję, bałem się, że oto po raz kolejny muszę redefiniować świat.

Patetyczne jak cholera. Przesada, powiecie, niech sobie ten Kipchoge łamie 2 godziny na zdrowie! I ja mu kibicuję, ale wiem, że tego dnia, kiedy rekord zostanie pobity, wyjdę na trening zdezorientowany i po kilku kilometrach po 4.00 wrócę marszem do domu. Dla mnie, nadzieja nieskończoności, o której pisze na końcu swojej rozprawki Kołakowski, oznacza skończoność własną i kruchość tego, co uznaję za granice mojego świata.

 

 

 

____________________

Kuba
Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu
czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i
niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.

Możliwość komentowania została wyłączona.