19 maja 2008 Redakcja Bieganie.pl Sport

Wywiad z Bogusławem Mamińskim


Przed laty wybitny zawodnik, medalista Mistrzostw Świata, do dziś jego wyniki budzą szacunek. (5000 m 13:26, 3000 m pprz. 8:09). Będąc w życiowej formie nie mógł pojechać na Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles w 1984 roku ze względu na bojkot USA przez kraje "Bloku Wschodniego" (poza Rumunią).

Dziś – Członek Zarządu PZLA, szef bloku konkurencji wytrzymałościowych Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. W 2005 roku członek Honorowego Komitetu Poparcia Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Nowy dyrektor Memoriału Janusza
Kusocińskiego oraz członek wewnętrznej komisji PZLA, wyjaśniającej
sprawę nieprawidłowości finansowych. Posiada też
prywatny ośrodek wypoczynkowy w Międzyzdrojach, w którym trenuje polska
kadra biegów.

Wielu zawodników uważa, że to on jest głównym decydentem we wszystkich sprawach dotyczących biegów średnich i długich – minimów kwalifikacyjnych, wyboru kadry zawodników i trenerów kadrowych, miejsc na zgrupowania treningowe. Postać na pewno kontrowersyjna.

Wywiad robiony był ponad miesiąc temu, część odpowiedzi jest już nieaktualna bo życie płynie swoim torem.

Zapraszamy więc do lektury i dyskusji.

Rozmowa
z Bogusławem Mamińskim, szefem bloku dyscyplin wytrzymałościowych
w Polskich Związku Lekkiej Atletyki.


Klein:
Czyta Pan czasem bieganie.pl?

678_300.jpg
Mamiński:

Tak. Często nawet się zastanawiam, dlaczego sprawy dotyczące
wyczynowego biegania są u was opisane w taki czy inny sposób.
Wydaje mi się, że internauci czytający artykuły często
wprowadzani są w błąd przez wybranych autorów publikacji,
wynikające z nieporozumień, może braku współpracy.
Dotyczy to w szczególności omawiania sytuacji związanych z
Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki bez konfrontacji z żadnym z
przedstawicieli Związku, Działu Szkolenia czy trenerem kadry.


No więc będziemy mogli wyjaśnić parę spraw. Ale najpierw
porozmawiajmy o pana karierze zawodniczej. Kiedy patrzymy na Pana
wyniki, to widać, że one mieszczą się wysoko w czołówce
wszystkich wyników osiągniętych przez polskich zawodników.
Czemu to Pan przypisuje?


Wtedy zupełnie inaczej trenowaliśmy. To było prawdziwe
skoszarowanie i podporządkowanie treningowi. Dzisiaj brak wybitnych
zawodników upatruję w błędach w polityce startowej,
wczesnej specjalizacji i eksploatacji młodych talentów oraz
zamknięciu się trenerów najlepszych biegaczy na współpracę
w zespołach szkoleniowych. Trening też się zmienił, lecz często,
niestety, na niekorzyść zawodników. Kopiowanie treningu
specjalistycznego seniora w treningu juniorów w połączeniu z
ich rozwojem biologicznym daje wysokie wyniki lecz zamyka ich
progresję. Ale mogę powiedzieć, że teraz jest dużo lepsza
sytuacja, jesli chodzi o monitoring treningu – czyli prowadzenie,
śledzenie.


Czyli uważa Pan, że teraz jest lepiej?


Tak, zdecydowanie. Swoboda poruszania się po świecie, zaawansowana
technologia monitoringu treningu w zakresie kontroli zewnętrznej i
wewnętrznej oraz coraz doskonalszy sprzęt treningowy pozwalają
sportowcom przekraczać coraz bardziej granice własnego organizmu.


Ale czy nie było kiedyś tak, że to wsparcie państwa było dużo
mocniejsze i zawodnik nie musiał się troszczyć o swój byt?


Jest w tym trochę prawdy. W latach 90-tych zawalił się cały
system klubowy w Polsce i kluby w kraju praktycznie przestały
istnieć. Dopiero w ostatnich latach zaczęły odżywać kluby
akademickie, które na swoją działalność dostają dotacje
państwowe. Pozostałe Kluby nie prowadzą działalności
gospodarczej, ich obiekty podupadły a statutowe zadania realizują
wyłącznie z małych dotacji miejskich oraz środków
przyznawanych za punkty w rywalizacji dzieci i młodzieży. Służby
mundurowe odizolowały się od wyczynu choć powoli wraca sport w
armii – widać to na bazie WKS Śląska czy Grunwald Poznań.

Jednak kryzys nie dotyczył, i to trzeba jasno
powiedzieć, zawodników dobrych czy bardzo dobrych i kadry.
Kadra miała i ma zabezpieczone szkolenie, a jego wymiar zależy
obecnie, zgodnie z Ustawą o sporcie kwalifikowanym, od zajmowanych
miejsc w imprezach mistrzowskich. Państwo polskie rozlicza i
finansuje polskie związki jedynie za skuteczność w tych imprezach.
Możemy tu dokładnie wyliczyć kto, ile, gdzie był. Mało tego:
otrzymują stypendia, bardzo dobre, czego kiedyś nie było. Stały
monitoring wydatków na szkolenie pozwala dokładnie wyliczyć:
kto?, ile?, gdzie był? Wliczając w to stypendium, odżywki oraz
koszty poniesione na trenera uzyskujemy kwotę – budżet poniesioną
z środków publicznych na zawodnika.


W
Polsce bardzo dobrze rozwiązany jest system szkolenia dzieci i
młodzieży. Na myśli mam „piramidę” procesu szkoleniowego, a
nie, jak wspominałem wcześniej, sam trening. Największym
problemem, który istnieje i o którym mówię,
zasiadając w Zarządzie PZLA od 3 kadencji, czyli od 10 lat, i
bardzo chciałbym to zmienić, to zabezpieczenie szkolenia i bytu
zawodnikom w momencie przejścia z kategorii juniora do seniora przez
okres młodzieżowca. Dlaczego? Dlatego, że Ci zawodnicy kończą
szkołę średnią, zdają maturę i chcąc iść dalej na studia,
nie są często w stanie pogodzić nauki z finansowaniem jej z
budżetu rodzinnego. Państwo polskie ma w tym momencie lukę, nie
finansuje studentów będących na 1 roku, a utalentowany
junior musi być od razu mocnym seniorem. I tu moim zdaniem tracimy
około 70 % zdolnych ludzi. Na 2 roku jest już nieźle, powstał
system stypendialny dla młodzieży, która studiuje na AWF czy
na innych uczelniach oraz tzw. Akademickie Centra Szkolenia
Sportowego. Praktycznie wszyscy zawodnicy, którzy są obecnie
na poziomie kadry, otrzymują w tej chwili stypendia z budżetu
państwa.

Muszę
tu też wspomnieć o tym, że w przeszłości najlepsi polscy
zawodnicy, począwszy od Komara, Badeńskiego, Kozakiewicza,
Ślusarskiego, Malinowskiego, jak również i ja, kończyliśmy
studia zaoczne. W Poznaniu na AWF pan profesor Janusz Jackowski
stworzył zawodnikom możliwość łączenia studiów zaocznych
z wysokim wyczynem. To Uczelnia układała się pod sportowców
a nie odwrotnie.


Czy pamięta Pan swoje wyniki z wcześniejszych lat np. gdy miał pan
20lat?


Rozpocząłem całą sportową przygodę w 76 roku mając 21 lat,
czyli dosyć późno. W jednostce, w której odbywałem
zasadniczą służbę wojskową, były organizowane biegi na:
kilometr, trzy i pięć. Wystartowałem w tych biegach. Wcześniej
nie biegałem, ale zawsze byłem aktywny fizycznie. Bardzo dużo
grałem w piłkę nożną.


Pierwszy
wynik, który pamiętam, to 2:48 na tysiąc biegany w
wojskowych pepegach. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba 9:15 miałem
na trójkę. To były takie pierwsze wyniki, gdzie widać było
we mnie potencjał. Najważniejsze było jednak wygrywanie, ponieważ
za każdy wygrany bieg dostawałem trzy dni przepustki. Rok 76
zapisałem w historii jako biegający żołnierz, który nie
przegrał żadnego biegu – wszystkie wygrałem.


To musiał mieć pan dużo przepustek?


Tak (śmiech).


Ktoś już wtedy pana trenował czy może było to spontaniczne? I
kiedy przerodziło się to w trening usystematyzowany pod okiem
trenera?


Nie, nie było to spontaniczne. Do Mistrzostw Polski Wojska
Polskiego przygotowywał mnie Wiesław Przybylski a w 76 roku po
wygraniu tych Mistrzostw Pan Wiesław Kiryk, trener kadry narodowej,
zauważył mnie i ściągnął do wojskowego klubu – Oleśniczanka
Oleśnica. Tam zaczęła się zabawa w prawdziwy sport – wszystko
było poukładane. Po okresie jednej zimy przygotowawczej w marcu
wygrałem na krótkim dystansie przełaje, co dało nadzieję,
że coś z tego Mamińskiego będzie. Szef szkolenia Marek Kuczyński
powiedział: "tu już nie ma co czekać, facet biologicznie w
pełni rozwinięty, dorosły, szkoda czasu, jak tak idzie, to
wysyłamy go na zgrupowanie z Bronkiem Malinowskim, Szewińską do
Meksyku". Byłem tam 6 tygodni, po powrocie zacząłem bić
wszystkie rekordy życiowe, czyli 8:04 chyba na trójkę, 3:40
na 1500m. Wtedy w ogóle nie planowałem biegania przeszkód,
tylko rozwijałem się na dystansach płaskich. Zbliżały się
Mistrzostwa Europy w Pradze i zaczęły się marzenia o bieganiu na
poziomie europejskim.


Potem,
jak już zabrakło mi tych paru setek na 1500m do minimum na wyjazd
na ME (właśnie tam Bronek zdobył tytuł Mistrza Europy na
przeszkodach), postanowiłem wystartować w jednym z ostatnich biegów
i zobaczyć, jak te przeszkody wyglądają i o co w nich chodzi. Bez
przygotowania specjalistycznego, tylko tak, jak stałem, pobiegłem
8:34. Wtedy wiedzieliśmy już z trenerem, w którym kierunku
należy iść.


I
tu jest ważny moment, o tym zapominają nasi trenerzy, to jest to,
że ja cały czas pamiętałem o tym, żeby rozwijać dwa podstawowe
dystanse do przeszkód, a przede wszystkim jeden: 1500m.
Wiedziałem, że jak będę biegał poniżej 3:40, to będę biegał
bardzo szybko przeszkody. Robił to przede mną Bronisław
Malinowski, robiłem to ja. Powiem panu tylko tak dla porównania,
że nie było chyba sezonu, żebym nie poleciał minimum 5 razy
poniżej 3:40. One nie były 3:35 czy 3:36, ale były regularnie na
poziomie 3:39. Byłem na 3:39 na zawołanie.


To była Pana własna wizja czy trener Kiryk naciskał, żeby biegać
te krótsze dystanse?


Trenerzy sugerowali, ale ja zawsze niezależnie od tego, co trener by
robił, wiedziałem, że tak trzeba, sam rozmawiałem o tym z
trenerem. Dzisiaj trenerzy nie chcą się przełamać, nie chcą
rozmawiać z zawodnikiem. Nie chcą trenować w zespole. Wiadomo, że
jak 5 osób rozmawia o treningu, to coś z tego wyniknie. To
młode pokolenie już pomalutku się zmienia. Druga rzecz to ilość.
Niech Pan zapyta trenerów, którzy przygotowują
zawodników, ile ja Lewandowskiemu tłumaczę: po co Ci grupa
10-osobowa? Królowi już nie chcę więcej mówić, bo
on mi tyle przykrości narobił. Po co więcej niż czterech
wybitnych zawodników w grupie? Doprowadź jednego do krążka.
Zajmij się Chojecką, bo masz talent trenerski, masz na medal Wiolę
Janowską, Czapiewskiego. Wiola nie wykorzystała swojego super
okresu. Gdzie błędy? Raz, że za duża ta grupa, a dwa, pogubienie
się absolutne w polityce. Ja mogę panu powiedzieć prawdę, bo ja
wiem, jak to wszystko wygląda. Trener ma ileś tam procent kasy od
nagród zawodnika, a państwo polskie szkoli. Tak było w
Goeteborgu z Wiolą – gdyby ona miała uporządkowane wszystko,
podporządkowane zdobyciu tam medalu, wyglądało by to inaczej.


Obejmując
stanowiska szefa bloku w roku 2005 postawiłem sobie za cel stworzyć
jak największej liczbie trenerów optymalne warunki do
przygotowania zawodników w cyklach 4 – letnich oraz wpleść
ich w ten proces. Sytuacja do jakiej doprowadził mój
poprzednik – Zbigniew Król w porozumieniu z wywodzącym się
z bloku sprintu Szefem Szkolenia – Jerzym Skuchą, była
nieciekawa. Monopol, jaki posiadał Pan Król na wyjazdy na
zgrupowania klimatyczne, doprowadził do tego, że zawodnicy marzący
o postępie zostawiali trenerów, którzy ich wychowali i
przechodzili do trenera Króla.
Stały
„dopływ” najlepszych biegaczy zapewniał szefowi bloku miano
„króla” polskich biegów.


Niestety
sytuacja ta doprowadziła do tego, że obejmując stanowisko szefa
bloku po podaniu się Pana Króla do dymisji miałem do swojej
dyspozycji dojrzałych 27 – 28 – letnich zawodników od
jednego trenera, potem długo nic, aż w końcu utalentowanych
juniorów i młodzieżowców.
Zaledwie
po 3 latach do europejskiej czołówki trafili już z nich
m.in.: Ejdys, Kowalska, Sętowska – Dryk, Sowińska, Urbanik,
Lewandowski, Chabowski, Nowicki, Parszczyński, Szost, Kszczot,
Zieliński.


Ostrzegam
młodych trenerów: róbcie grupy 3-4 osobowe. Ja jestem
od strategii biegów średnio-długich w naszym związku i ja
wam stworzę warunki. Ale idźcie w małe grupy, bo żeby w biegach
obrobić dobrze trzech zdolnych ludzi to naprawdę potrzeba dużo
czasu.
Ja
jestem od strategii w naszym związku i stwarzam im warunki dalszej
progresji z udziałem ich trenerów. Jednocześnie jako ten,
który ma nadzorować tę strategię i za nią odpowiadać
przed Zarządem PZLA, w wielu sprawach nie zgadzam się z trenerami.
Dlatego muszę reagować np. jak widzę, że juniora szykuje się do
uzyskania minimum pod Bydgoszcz [Mistrzostwa Świata Juniorów
odbędą się w tym roku w Bydgoszczy – przyp. redakcji], a nie pod
cel, czyli same Mistrzostwa. Tak przygotowany junior zrobi to
minimum, ale nie osiągnie tam już nic więcej.

Trzeba to tak uporządkować, że jest cel, a do tego celu po
drodze przygotować dobrą ścieżkę i ostatnią fazę, która
ma jeszcze wyżej podbić formę do imprezy docelowej.
Reaguję
też, jak widzę podporządkowanie startów pod politykę
finansową, a nie pod docelową imprezę, co jest praktykowane przez
pana Króla. Trener ma procent kasy od nagród zawodnika,
a państwo polskie ponosi koszty stypendium i szkolenia.


Dlatego
też wróćmy do maratonu, bo to jest kontrowersyjny temat i
budzi wiele emocji. Zawodnik tak zdolny jak Ochal psuje na własne
życzenie swój wyjazd na Igrzyska Olimpijskie, najważniejszą
imprezę – no to jest tragedia.
Podstawą
w biegach nie są pierwsze pieniądze, pieniądze się łatwo
zarabia, jak się jest zawodnikiem na wysokim poziomie i zdobywa
medale, one wtedy same trafiają do kieszeni. Nie wszyscy są na tyle
cierpliwi, żeby na to czekać, więc apeluję do tych zawodników,
którzy są zdolnymi zawodnikami – powinni być cierpliwi, bo
to się zwraca razy 10 razy, 20 razy, 100.


Wróćmy jeszcze do Pana kariery. Pan Kiryk był w początkowym
okresie Pana trenerem?


Tak, moim i całej kadry – odpowiadał za cały blok biegów.


W takim razie trener miał strasznie dużo zawodników. To jak
mocno mógł się Panem zająć?


Na
zgrupowaniach w okresie przygotowawczym zajmował się tylko
najlepszymi. Pozostałymi opiekowali się jego asystenci.


Zastanawiają mnie Pana początki, lata które Pana
doprowadziły do biegania takich wyników, czy jest coś
szczególnego, co Pan robił w treningu, czy to był duży
kilometraż, mały, intensywny? Co robił Pan w okresie
przygotowawczym: zima, wczesna wiosna?


Ponieważ ja nie miałem możliwości monitorowania, badania i tak
dalej, czyli analizowania treningu, to biegałem na przysłowiowego
nosa i dobre samopoczucie. Musiałem trenować ostrożniej, czyli nie
do końca, na granicy ryzyka i możliwości, ale żeby nie
przesadzić.
Stąd
dzisiejszy niedosyt, że nie dałem z siebie wszystkiego na co było
mnie stać.


Młodemu zawodnikowi trudno jest się limitować. Młody zawodnik
chce biec jeszcze więcej i mocniej.


To jest właśnie model, który nie wiem skąd sie bierze, ale
podejrzewam, że wziął się z materiałów które są
powszechnie publikowanie. Młodzi trenerzy naczytają się o treningu
Kenijczyka, Argentyńczyka, Marokańczyka,
a
to są zupełnie inni ludzie. Ja jestem zwolennikiem spokojniejszego
biegania, zwolennikiem objętości, może nie takiej, jaką
preferował Bronek Malinowski, czyli 220km tygodniowo, bo do tego
trzeba mieć jeszcze mocny organizm. Bronek był typem
grubokościstym i fizycznie mocnym, wiec on mógł tę objętość
wytrzymać, ale generalnie spokojny objętościowy trening gwarantuje
to, że wystarczy czasami dwa starty dodać albo dwa tempa dorzucić
i człowiek wskoczy na odpowiedni poziom.


Naśladowałem
Bronka, bo dużo razem biegaliśmy, kiedy rozpocząłem z nim
przygotowania do Moskwy. Mieszkaliśmy w jednym pokoju i to nie
było tak źle, to nie było takie szybkie bieganie, jak w legendach,
które krążą. Dzisiaj wychodzę i patrzę, jak dziewczyny
biegają, jakie szybkie rozbiegania robi Lidka Chojecka. Potem się
zastanawiam głębiej i nie dziwię się, że się tak szybko
zawodnicy wykruszają, bo stać ich na jeden dobry start, a na trzy
już nie.


Jak duży kilometraż robił Pan?



W okresie mocno przygotowawczym w granicach 200km tygodniowo, w tym
co najmniej trzy akcenty takiego szybszego biegania i siła w to
wchodziła, sporo siły, bo przeszkody tego wymagały.


Robił Pan biegi ciągłe?


W
okresie listopad – grudzień nie. Zastępowałem je startami w
crossach – wyłącznie w crossach. Styczeń – marzec 2 – 3
razy w tygodniu, a w okresie BPS-u rozpoczynałem specjalistyczny
trening i wchodziłem na płotki. Dodatkowo dużo sprawności, a po
treningu nie prysznic, tylko dużo rozciągania.


Czy uważa Pan, że powinna być różnica w treningu siłowym
dla kogoś, kto biega 3000 z przeszkodami, a dla kogoś, kto biega
10km albo maraton?


T
ak,
to na pewno. Maraton to praca tlenowa więc ciężko pogodzić to z
innymi dystansami natomiast 3km z przeszkodami i 10000 m to dobra
korelacja.


Dlaczego wolał Pan biegać 3000m z przeszkodami a nie np. 5000m?


Wynikało
to z predyspozycji, każdy musi znaleźć swój dystans i w nim
się specjalizować.


No tak, ale ilokrotnie rozmawiam z zawodnikami, to praktycznie
większość z tych naszych zawodników, którzy teraz
czy kiedykolwiek osiągali jakieś sukcesy, zaczynali od 3000m z
przeszkodami. To był taki podstawowy dystans, na którym
wszyscy, mam wrażenie, biegali: i Jan Huruk, i Rafał Wójcik,
i niemal wszyscy inni. Zastanawiam się, czy to nie było tak, że
najpierw każdego się robiło na przeszkodowca, a dopiero potem, po
iluś latach, ewentualnie ktoś decydował o bieganiu innego
dystansu.


Ja
jestem tego przeciwnikiem. Chcemy wyeliminować tę wczesną
specjalizację przeszkód. To jest wielkim błędem i niesie za
sobą nieodwracalne konsekwencje. Zacząłem biegać przeszkody, gdy
byłem zawodnikiem w pełni rozwiniętym, rozbieganym i łamałem
3:40 na 1500 m. Nie ma nic gorszego, gdy młody zawodnik, jeszcze nie
ukształtowany fizycznie, dojrzewający, u którego układ
kostny dopiero twardnieje, idzie w kierunku wczesnej specjalizacji na
przeszkody. Gigantyczne obciążenia na kręgosłup, kolana, stopy
prowadzić mogą tylko w jednym kierunku… rozsypania układu ruchu
i zahamowania w poprawie wyników na płaskich dystansach. Stąd
bazując przez lata na prędkościach 2:48 – 2:50 / km ciężko
biegać 5000 m po 2:40 / km, więc pozostaje już tylko maraton.
Mamy młodych mistrzów biegających w wieku juniora 20 s
szybciej od rekordzisty Polski, którzy od 20 lat nie mogą
połamać 8:15. Kontuzje dosięgły najzdolniejszych: Popławskiego,
Czaję, Chabowskiego. Poza maratonem bieg na 3000m z przeszkodami
posiada najniższy wskaźnik umożliwiający start w imprezach
mistrzowskich. Jest to magnes dla trenerów i zawodników,
którzy za swą niecierpliwość w realizacji wieloletniego
procesu treningowego muszą później „zapłacić”.


Wierzę,
że będzie w Polsce bardzo dobry miler, jak się nic w głowach nie
poprzewraca: Marcin Lewandowski, to może być na skalę takich
Owetów

z
tym zapasem prędkości. Oni bardzo mądrze robią, on pięknie
rozwija swoje 800m, to tak na Londyn jest pod 1500m.


W takim razie docenia Pan Tomka Lewandowskiego?



Tak, doceniam Tomka Lewandowskiego.
Zainwestowałem
w ich duet i od kilku lat mogą razem uczestniczyć m.in. w
zgrupowaniach klimatycznych.
W
wielu sprawach się nie zgadzamy, bo skąd on ma o wielu rzeczach
wiedzieć, to jest młody człowiek.
Jako
młody trener wiele rzeczy chce poznawać na własnej skórze i
otwierać drzwi już dawno otwarte. Sugeruję mu, żeby skoncentrował
się wyłącznie na trenowaniu Marcina i zostawił resztę kandydatów
na zawodników, niech weźmie sparingpartnera a ja stworzę im
warunki do optymalnego szkolenia. Wolę mieć jednego Marcina –
medalistę, niż 20 osób, które do finału nie wejdą,
nie mówiąc o uzyskaniu minimum.


Ja
po zdobyciu medalu w 1982 roku w Mistrzostwach Europy powiedziałem
trenerowi Kirykowi: trenerze, basta, ja muszę mieć trenera do
dyspozycji, jak mamy iść w kierunku Los Angeles. To były dwa lata
przed Igrzyskami, a rok przed pierwszymi MŚ. Postawiłem warunek –
albo ja albo grupa. Nie zgodził się, więc musiałem podjąć
bardzo trudną dla siebie decyzję. Znalazłem inną osobę,
Grzegorza Wilczyńskiego, to były sprinter. Od razu poprawiłem się
o parę sekund i w dobrym kierunku to szło, bo w 84r 8:09:18 to było
już bieganie.

Jeszcze jedną rzecz musze powiedzieć o treningu. W moich czasach
biegało się turniej, trzy biegi minimum. Dzisiaj biega się
eliminacje i od razu finał, i to jest zupełnie inne bieganie. U nas
ten trzeci bieg decydował o wszystkim. Ja biegałem eliminacje w
Helsinkach, na drugi dzień półfinał, dzień przerwy i
finał. Startowanie, ta polityka, musiała być bardzo uporządkowana.
Oczywiście, po drodze, bardzo trzeba gdzieś pobiegać .


Patrząc na te wyniki z lat 80 i teraz to widać, że aktualnie
zawodnicy nie mogą dojść do tego poziomu . Zastanawiam się czy
może to być kwestia tego, że w pana czasach była możliwość
używania takich środków wspomagających, jakie dzisiaj są
zabronione?


Powiem
tak, z pełną odpowiedzialnością, patrząc Panu w oczy: Nigdy nie
miałem do czynienia z niedozwolonymi środkami. Dostawaliśmy
Supradyn i szwajcarski odpowiednik dzisiejszego Gatorade.
Naprawdę
ja osobiście nie miałem kontaktu z żadnymi dodatkowymi środkami.
Dzisiaj jak widzę jak się podaje w postaci kroplówki
środki…


No tak, ale to samo PZLA, tak naprawdę, prawie że promuje tą masową suplementację. Widzę, jak zawodnicy wyjeżdżają na
zgrupowania, to wynoszą stąd wielkie pudła z tymi środkami.


W PZLA to jest 300 osób szkolonych, ja mówię
generalnie, w biegach tak nie jest.


Sam widziałem jak zawodnicy biegacze stąd wynoszą różnego
rodzaju preparaty, oczywiście wszystko dozwolone, mogę wymienić
przynajmniej 10.


W PZLA nie ma czegoś, czego lekarz nie ustali z trenerem i nie
prowadzą polityki wspomagania niedozwolonego, no nie ma czegoś
takiego. Powiem Panu, że ja w to nawet nie wchodzę, bo to jest poza
mną pion medyczny. Lista zakupionych suplementów w wyniku
przetargu ogłoszona jest na stronie Związku. Rodzaj i zakres
suplementacji opracowywany jest przez pion medyczny w uzgodnieniu z
trenerem prowadzącym.


Ale nie uważa Pan, że w tamtych czasach było coś, czego po prostu
używali państwo, co dzisiaj byłoby niedozwolone?


Chyba dozwolone było więcej niż dzisiaj. Z tego, co ja wiem, to
jak było coś dozwolonego, to tak za bardzo nie było możliwości,
no bo skąd? To, co było niedozwolone czyli transfuzja krwi, to
Polak mógł tylko pomarzyć o czymś takim, bo to tylko mieli
Finowie, Włosi , Hiszpanie. Skąd to się brało, to jest wyższa
szkoła jazdy, ja nawet na ten temat nic nie chcę słyszeć.
Chciałbym i życzyłbym każdemu biegaczowi, który obiegnie
dwa razy kulę ziemską tak jak ja – czasami nawet szybko – być w
takiej formie. Postawiłem sobie za cel przebiegnięcie maratonu.
Założyłem się z moimi kolegami trenerami kadry, którzy w
to nie wierzyli i zrealizowałem, pobiegłem 2:57 po trzymiesięcznym
przygotowaniu, mając 15 do 20 kg nadwagi.


Gdzie Pan pobiegł?


W Orlando dwa lata temu. Dlatego w Orlando, ponieważ obiecywałem
dzieciom przez całą karierę sportową, że kiedyś ich zabiorę do
World Disney. W swojej kategorii byłem drugi, byłem zaskoczony, bo
jadąc tam wiedziałem, że nie jestem do końca przygotowany, a to
lekkie przeciążenie, za mało odpoczynku. Przeżyłem to bardziej
niż chyba najważniejszą imprezę w swoim życiu, ponieważ to było
na granicy prestiżu wobec moich kolegów. Mój stosunek
do maratonu się zmienił tylko dlatego, że przebiegłem raz w życiu
maraton cały, wiem co to znaczy i o co chodzi w jego
przygotowaniach. Stąd też zaangażowałem się w to, żeby
zawodnicy, którzy w ubiegłym roku zrobili minimum IAAF, czyli
takie słabe, do Igrzysk Olimpijskich, dostaną przynajmniej
refundację i pomożemy im w szkoleniu po zaakceptowaniu ich programu
do docelowej imprezy. Było pięć dziewcząt i pięciu chłopaków.
Wszyscy
dostali środki na realizację swojej ścieżki szkoleniowej,
ustalonej z trenerami i nikt ich nie zmuszał, nie mówił,
gdzie mają startować.


No właśnie, dochodzimy tu do kwestii tych minimów
kwalifikacyjnych, które tak naprawdę nigdy nie są jasne, bo
nie ma jasnych reguł. Pan jest jedną z głównych osób,
które decydują, jakie będą minima np. w tym maratonie?


Nie. W ogóle nie decyduję i powiem, że jest jasność, bo
minima są znane, to są minima IAAF do Igrzysk Olimpijskich i nie ma
innych, my możemy tylko nasze wskaźniki podnieść, ale myśmy ich
nie podnieśli.
Minima
na Igrzyska Olimpijskie i Mistrzostwa Świata ustala IAAF, natomiast
na Mistrzostwa Europy EAA. Minima PZLA od czasu kiedy jestem szefem
bloku pokrywają się z tymi minimami. W jaki sposób mogę
decydować o ich wysokości?


Jeśli
chodzi o maraton, to już panu tłumaczę. Ponieważ te minima według
naszej oceny są dosyć zaniżone, czyli może pojechać często
nawet zawodnik słabej klasy, więc ustaliliśmy w ten sposób:
2:12 to jest jakby wyjściówka i 2:30 dla kobiet, to jest
wskaźnik PZLA. Minimum IAAF jest 2:18 i 2:37, zostawiliśmy je
tylko, jeśli nie zrobią gdzieś tego ci dobrzy zawodnicy, dla
mistrzów Polski w Dębnie.
Reguły
moim zdaniem są bardzo przejrzyste i proste w interpretacji. Uważam,
że sztuczne dyskusje wywołują sami zainteresowani, którzy
mają nieczyste intencję i to chciałbym tu powiedzieć, starają
się naciągnąć PZLA na opłacenie ich przygotowań, a następnie
sprzedać swą formę w komercyjnych startach. Wierzę, że zawodnicy
którzy naprawdę podporządkowali swoje przygotowania do
startu w Dębnie, uzyskają tam dobre wyniki.


Ale nawet te 2:12 wydaje się takie niejasne. Pamiętam, jeszcze
przed Maratonem Warszawskim mówiło się, że to jest
2:12:30?


Proszę Pana od grudnia 2006 r. jest to 2h12:00 i jest to wszystko
na stronie internetowej PZLA. To kolejny przykład na sianie
fermentu.


Ja obserwuję, co wisi w Internecie i na stronie PZLA. Np. kiedyś
pojawiła się tam informacja, jakie muszą być warunki, żeby
zawodnik pojechał na Igrzyska i tak naprawdę pewne rzeczy były już
spóźnione, tzn. to się pojawiło w grudniu, a było
napisane, że do listopada trzeba zgłosić chęć wyjazdu.


Zgłaszałem na zarządzie, wiem co i to jest zaprotokołowane. Jest
wojna, czy to 2:12 czy 2:12:20, nie ma to żadnego znaczenia, bo i
tak trzeba się potwierdzić w roku olimpijskim, więc od dłuższego
czasu wszyscy wiedzą, Ci, co zrobili minima IAAF, tych pięć kobiet
i pięciu mężczyzn, oni wiedzą i znają zasady, bo Polski Związek
podpisał z nimi porozumienie, no nie podpisał, ale ustalił ze mną
ustnie porozumienie, że taką ścieżką idziemy. I tak Justyna Bąk
miała maraton w Rzymie. Ona wie, że już teraz nie może zrobić
drugi raz biegu , tak jak zresztą Ochal. Oni dostali całe
szkolenie i Justyna, i Ochal, 100%. Ja jeszcze wrócę do tej
sprawy, bo tu głównie chodzi o Ochala.


Nie, nie Arek Sowa też jest przykładem.


Arek Sowa jest na dzień dzisiejszy na Igrzyskach.


Ale co to znaczy, że się musi potwierdzić jeszcze? [wywiad był
robiony przed Półmaratonem Warszawskim- przyp. redakcji]


Musi się potwierdzić, w sensie połówką, godziną cztery
musi się pokazać. Zgodnie z zasadami kwalifikacji na Igrzyska,
każdy zawodnik musi uzyskać 2 minima: A oraz B. Dla maratonu jest
to niemożliwe, więc dla zawodnika, który uzyskał minimum w
2007 roku potwierdzeniem było złamanie 1:04 na atestowanej trasie
do końca kwietnia 2008 r. Jeśli o to, o czym teraz rozmawiamy,
zapytałby się Pan wcześniej osób kompetentnych, to sądzę,
że ostudziłoby to emocje wokół tego wątku.


Czy to jest oficjalne? Często słyszę że PZLA coś powiedziało
(rozumiem że Pan tak powiedział), a później tego nigdzie
nie ma na papierze?


Oczywiście
był pomysł, żeby podpisać umowy, ale gdzieś się tam ludzie
porozjeżdżali i ustaliliśmy to z trenerami prowadzącymi, ja z
Gajdusem i z Sową, z którym byłem na wyjeździe w Japonii na
sztafecie, wszystko jest ustalone, potwierdzone z szefami i na
konferencji w Wałczu zostało wyjaśnione. Nie możemy zrobić 2:37
i wysyłać wszystkich, możemy wysłać jedną osobę, bo chcemy,
żeby przynajmniej ktoś był na Igrzyskach. Optymalnie i
przejrzyście byłoby tak, że wszyscy biegają w MP, bo jest cały
zarząd PZLA, wszyscy jesteśmy w Dębnie i najlepsza trójka
zrobi minimum IAAF i jedzie, i to jest koniec, tak by było
najlepiej. Ale niech Pan pozbiera to towarzystwo i czy oni chcą?


Ja rozumiem zebranie wszystkich, powiedzmy, na jakiś krótki
dystans w MP, ale nie maraton.


A dlaczego nie w maratonie? A dlaczego Amerykanie dzień przed
Maratonem Nowojorskim zrobili eliminacje i było ich uprawnionych
ponad 100 osób? Wie Pan, dlaczego ja jestem zwolennikiem
jednej imprezy? Dlatego, że wszyscy biegają w tych samych warunkach
i nie ma, że ktoś miał lepszy wiatr, lepszą pogodę, a drugi nie
trafił w pogodę. Widzieliśmy i obserwowaliśmy, to jest do
dyskusji temat. Natomiast jak mi się ludzie po świecie rozjadą, to
jaki ja mam wpływ, czy Gruca w Nagano biegała w dobrych czy złych
warunkach?


To dlaczego państwo nie narzucą tego, że to muszą być MP?


Ponieważ poszliśmy tą ścieżką, że jak pobiegną w maratonie
certyfikowanym 2:12, to niech sobie zarabiają pieniądze. Tak
naprawdę oni mogą tylko dwa razy w roku pobiec maraton, każdy to
rozumie, ale zabieramy najlepszych i do 30 kwietnia każdy ma czas. I
okazało się, że większość w Dębnie biega. Bo Dębno dołożyło
jeszcze po trzy nagrody w ramach Mistrzostw Polski. Jeżeli pobiegną
trzy osoby poniżej 2:12, no to Sowa nie pojedzie. Tak jest ustalone,
że jeśli pobiegnie ktoś lepiej od Sowy, to on się musi liczyć z
tym, że nie jedzie. On jest zwolniony ze startu, bo ma minimum.
Jeśli będziemy się rozbijać w ten sposób o zawodnika, to
powiedzmy szczerze, że my się tak naprawdę bijemy o 54 zawodnika w
Igrzyskach Olimpijskich. A PZLA rolą jest stworzenie optymalnych
warunków dla najlepszych zawodników i dlatego ta kadra
olimpijska ma wszelkie priorytety, bo sobie na to zasłużyła, w tym
Sowa. Sowa ma wszystko, obóz jeden na jeden z Gajdusem, bo ma
minimum i ja tego pilnuję.


Niech
mi Pan pokaże gdzie np. Ochal nie miał warunków? Ja bym
chciał wrócić jeszcze do niego. Bo facet, który
dostał wszystkie zgrupowania, miał zatwierdzona ścieżkę, robi
taki numer i jeszcze udaje, że się nic nie dzieje.


Ja
stawiałem na niego, bo to jest dla mnie bardzo dobry, młody,
perspektywiczny zawodnik, który już miał jakiś krążek w
czasie ME młodzieżowców na 10000m. Natomiast oni mi
proponują trudną Japonię do robienia minimum. Ja się na to nie
chcę zgodzić, uprzedzam jego trenera, że to będzie trudne do
zrobienia, a on wiadomo czym się kieruje – kasą. W związku z tym
mówię tak: dobrze, ale jest jeden warunek, musisz być ty,
trener, z nim jeden na jeden do samego końca przygotowań. I pełna
aklimatyzacja przed Tokio, piętnastodniowa. Czyli po przygotowaniu
bazy w polskich warunkach, chłopak dostaje w styczniu pieniądze na
zgrupowanie czterotygodniowe w Portugalii, bardzo dobre warunki. Może
Pan do trenera Stefanko zadzwonić.


Mówię
Pawłowi, że my zapłacimy wam za pobyt w Chibie, 60km od Tokio, w
ośrodku japońskim, żeby były pełne dwa tygodnie aklimatyzacji.
Tylko jest jeden warunek, ty musisz jechać z trenerem, a nie
meneżerem, jak oni chcieli.
Wiązało
się to z jednym wydatkiem poniesionym w całych przygotowaniach po
ich stronie – biletem lotniczym do Tokio oraz pobytem podczas
samego maratonu w Tokio trenera Stefanko. Menadżer Pawła – Henryk
Pascal, nie wyraził na to zgody
,
więc ja powiedziałem, że nie wchodzimy w to jako PZLA i nie
wysyłamy Ochala do Portugalii. Po chwili zadzwonił, że oczywiście
znalazł pieniądze na swój wyjazd i tak dalej. Ja mówię
ok, zamówiliśmy miejsca w Tchibie, wszystko. Wrócili z
Portugalii i powiedzieli, że Ochal jedzie jednak z Pascalem
dwunastego, to jest 5 dni przed startem. Co ja będę Panu mówił.
Facet na własne życzenie zrezygnował z walki o minimum. Przykro
mi, ponieważ myśmy wydali pieniądze, z tego nic nie wyszło i co z
tego, że on dostał jakieś 5tys $. Trener się szarpał. Ja bym
jeszcze dalej poszedł, masz pieniądze na bilet, nie musiałeś tej
żony zabierać – w przypadku Pascala. Mogłeś powiedzieć PZLA, że
trener ma nie jechać, bo nie ma kasy na wyjazd, niewykluczone, że
bym podjął taką decyzję, żeby wykupić Stefance jeszcze bilet,
bo nam zależało, żeby Ochal zrobił minimum. Podjęli własną
decyzję i jakieś dziwne potem pretensje. Jak wylądowali i
powiedzieli mi, że Ochal podjął taką decyzję, to powiedziałem
Stefance tak: jak połamie 2:15 (a ja się nie znam na maratonie),
to naprawdę będzie dobrze. Stąd się wzięło, że ktoś w
toalecie coś tam powiedział…. takie głupoty.


Chce
dziś dużo czasu poświęcić Ochalowi, bowiem mam nadzieję, że
dzięki popularności bieganie.pl uda się wiele rzeczy wyjaśnić,
bo bardzo łatwo się kogoś linczuje, pisze, a potem odwrócić
to, czy ktoś jest winny czy niewinny, nie jest łatwo.


678_pkol.jpg
Bogusław Mamiński – źródło: PKOL


W związku z zeszłym rokiem z Osaką, czy czasem nie jest tak, że
przez to że PZLA tak się trzyma tych minimów, to taki
Lewandowski czy Czapiewski nie pojechali do Osaki. Czy nie żałują
państwo trochę? Lewandowski mógł pojechać po naukę w
pewnym sensie.


Lewandowski
moim zdaniem mógłby być nawet w finale, tylko takich
zawodników bez minimów A było chyba 12 -13 w całym
Związku, więc w momencie, kiedy się robi precedens, że jednego
puszczamy, to musimy się zastanowić nad wszystkimi.
I
wtedy zrobiłaby się ekipa 10 osobowa tych wyjątków.
Poza
tym, czego celowo lub z niewiedzy nie przekazano czytelnikom, to
fakt, że w przypadku braku w konkurencji zawodnika z minimum A,
narodowy związek może wystawić tylko jednego zawodnika z minimum
B. Trzeba by się zastanowić, czy Lewandowski czy Czapiewski, co by
Pan zrobił? Obydwaj mają tylko minimum B. Czapiewski wygrał Puchar
Europy i jest medalistą Mistrzostw Świata, a Lewandowski pobiegł
wynik i na dzień zatwierdzenia składu nie miał żadnego medalu
z międzynarodowej imprezy choćby
juniorowskiej a w bezpośredniej rywalizacji przegrał Mistrzostwo
Polski. Proszę o Pana typ.


Jako szef w PZLA całego pionu biegów pan odpowiada również
za dobór trenerów?


Tak, na konferencji jest propozycja trenerów i trenerów
współpracujących. Z reguły trenerami współpracującymi
są wszyscy trenerzy, którzy mają zawodników w
kadrze. Tak naprawdę, wspomagających trenerzy kadry sami sobie
wybierają.


Jakie są kryteria wyboru, bo spotkałem się z zarzutami, że Pan
wybiera swoich kolegów?


Ok,
moimi kolegami to są właściwie wszyscy trenerzy. Niech mi Pan poda
taką osobę, która jest trenerem kadry i kontrkandydata na to
stanowisko. Kogo by człowiek nie wziął, to zawsze będzie
dyskusja, ale ja zawsze jestem otwarty na propozycję. Ustaliliśmy,
że jest pierwszy trener i wspomagający, którym jest każdy
trener, który ma zawodnika w kadrze. Ja z każdym trenerem
siadam i dyskutujemy, co da się zrobić. Często jest na granicy
zgrzytów, no ale gdyby było to takie łatwe i piękne…
Mówił Pan, że śledzi Pan stronę PZLA. Więc wie Pan
dobrze, że wystarczy sprawdzić listy rankingowe by upewnić się,
że wszyscy trenerzy najlepszych zawodników współpracują
z PZLA. Udało mi się zrealizować jeden z celów, którym
było powołanie do współpracy trenerów na okres 4
lat. Niedopuszczalnym była coroczna rotacja wynikająca z przebłysku
młodego zawodnika. Dziś trenerzy realizują swoje długoterminowe
programy i rozliczymy ich po tym roku. Mam nadzieję, że schemat ten
zastosuje mój następca w kolejnej kadencji.


A jeśli chodzi o miejsca obozów, bo tu też padły zarzuty?


Zarzuty?
Niech mi Pan pokaże trenera, któremu ja zmieniłem
zgrupowanie, a on sobie tego nie zaplanował? Niech wskaże mi Pan
kraj na świecie, gdzie wiedzę i doświadczenie wicemistrza świata
i Europy wrzuca się do „śmietnika” . Zaangażowałem 10 lat
swojego życia w powstanie bazy sportowej w Międzyzdrojach i
doprowadziłem do powstania Ośrodka Szkolenia Mistrzowskiego w
konkurencjach wytrzymałościowych. Całością zarządza
stowarzyszenie Klub Biegacza „Sporting”. Otaczamy tu
specjalistyczną opieką wybranych zawodników, wpajając im
postawy przyszłych mistrzów.


W
Polsce do dyspozycji Kadry poza ośrodkami Centralnego Ośrodka
Sportu licencje posiadają Ośrodek Szkolenia Mistrzowskiego w
konkurencjach wytrzymałościowych w Międzyzdrojach oraz prywatne
przedsiębiorstwo „Maraton” w Szklarskiej Porębie. My z
wypracowanych środków utrzymujemy zawodników,
organizujemy szkolenie, a także opłacamy organizowane biegi na
minima. Rozbudowujemy też bazę Ośrodka, który w czerwcu
tego roku będzie miał już stałe miejsce na Stadionie Miejskim.
Można
założyć ręce, nic nie robić i czekać aż z nieba spadną nam
mistrzowie. Jedno co wtedy będzie pewne, to brak zarzutów!


Czyli rozumiem, że trener może sobie dowolnie wybierać miejsce?


Trener przedstawia ścieżkę, ja jako odpowiedzialny to akceptuję.
Kieruję się wiedzą i doświadczeniem oraz argumentami trenera.
W
tym roku chyba każdy pojechał tam, gdzie sobie sam wybrał. Myślę,
że obecne łączki potwierdzają profesjonalizm trenerów
kadry kierujących się optymalizacją procesu treningowego, a nie
rekreacją i turystyką.


Część
druga wywiadu, robiona tydzień później


Jaka
jest sytuacja Moniki Drybulskiej? Jedzie na Igrzyska czy nie
jedzie?

Jedzie.
Zgodnie z tym, co ustaliliśmy na Zarządzie 17 kwietnia, trzy osoby
są już zatwierdzone, bo spełniły wymagania.
Wpłynął
również wniosek od trenerów Pawła Ochala i Rafała
Wójcika. Zarząd jednak nie wyraził zgody na ich wyjazd
ponieważ nie mają wymaganych minimów, gdyż te niższe
minima IAAF dotyczyły tylko Mistrzostw Polski.

No
ale z tego, co wiem, to tamci zawodnicy nadal nie wiedzą, czy jadą,
żyją w takiej niepewności, nie powinni Państwo ich zawiadomić?

Zarząd
odbył się 17.04, więc jest to dość świeża sprawa. Szczerze
mówiąc, to co mają wiedzieć? Trenerzy składający pisma
dostaną odpowiedzi a ponieważ minimum nie zrobili, więc sprawa
jest dość prosta. Na Zarządzie ich propozycję wyjazdu
przedstawił i odczytał oficjalnie wiceprezes d/s szkolenia, pan
Jerzy Sudoł, a Zarząd podjął decyzję. Ponieważ ja jestem w tym
Zarządzie, a zaangażowany jestem jednocześnie w pracę
szkoleniową, to ja w tym głosowaniu wstrzymywałem się od głosu,
żeby nie było tutaj stronniczości. Taka była decyzja Zarządu, to
jest w tej chwili największa władza i podjęli taką decyzję. Ja
nie byłem ani za, ani przeciw, chociaż osobiście byłbym pewnie za
Rafałem Wójcikiem, bo ja szanuję Mistrzostwa Polski.

Rozumiem.
Czyli można powiedzieć, że w tym momencie już wiemy, że jest
trójka maratończyków: dwóch chłopaków i
jedna dziewczyna?

Tak.
I to jest zatwierdzone przez Zarząd 17 kwietnia tego roku.

To
jeszcze takie pytanie zwi
ązane
z minimami na różne imprezy mistrzowskie. Pan mówi, że
za Pana kadencji żadne minimum IAAF-u lub EAA nie było zmienione,
oprócz tych maratońskich…


Jeśli
chodzi o ten rok, rok olimpijski, wszystkie minima PZLA pokrywają
się z IAAF, poza maratonem. Minima maratońskie od kilku lat są
zaniżone, pewnie z racji tego, że organizatorzy chcą mieć więcej
uczestników i my to rozumiemy. Sztab Szkolenia ustalił wyższe
wskaźniki PZLA i one dotyczą tylko maratonu, nie jestem pewien, jak
to jest w chodzie, ale to jakby nie podlega mojemu blokowi, trener
Kisiel odpowiada za cały chód. Z tego co wiem, to też mamy
chyba już 5 zawodników w chodzie. W pozostałych
konkurencjach minima IAAF można uzyskiwać w terminie 01.05 do
06.07.2008 r.

Ale
patrz
ąc
w takim razie chociażby na zeszły rok czy dwa lata wcześniej, to
praktycznie na wszystkich imprezach mistrzowskich, nawet w tym roku –
te w hali, w Walencji czy wcześniej Mistrzostwa Europy w Goeteborgu
czy Mistrzostwa Europy Juniorów w Hengelo – na wszystkie te
imprezy mistrzowskie Państwo jednak podwyższają te minima.


W
tym roku w przypadku seniorów na pewno nie były podniesione.
Ja się wstecz nie oglądam, to co już przeszło, to w tej chwili i
tak jest już musztarda po obiedzie. Ja patrzę, co ewentualnie można
zrobić w przyszłości. Minima IAAF są tak wysokie, że nie ma
potrzeby ich jeszcze zawyżać – poza maratonem oczywiście. W
przypadku EAA to zdarzało się wysłać zawodnika posiadającego
minimum EAA na Mistrzostwa Europy ale nie posiadającego
podwyższonego wskaźnika PZLA. Tak było przed Goeteborgiem w
przypadku Syrek i Karczmarka – oboje byli Mistrzami Polski.


W
przypadku maratonu to nigdy nie było zainteresowania zawodników
wyjazdami na imprezy inne niż Igrzyska. Tylko Rafał Wójcik
chciał startować, spełniał wymogi, robił minima w Mistrzostwach
Polski i jechał na Mistrzostwa Świata i Europy gdzie bardzo
przyzwoicie wypadał ( bodajże, jeśli dobrze pamiętam, był
dwunasty w MŚ ). Jak na polskie warunki to bardzo dobrze.


To,
co dla biegów da się zrobić, to robię. Wiem, że np.
minimum IAAF na Igrzyska na dystansie 5000 m to chyba 13:17 i my
nawet gdybyśmy chcieli zrobić mniejsze, to nie możemy, bo to jest
już minimum IAAF. Możemy ewentualnie wysłać jednego zawodnika w
konkurencji z minimum "B" ale w przypadku Igrzysk, Zarząd
zatwierdził, że takich wyjątków nie będzie.


Rozumiem,
ale cały czas mam wrażenie, że w Państwa polityce wobec tych
minimów i zawodników nie ma jasnych zasad. Jest ciągle
taka sytuacja, że zawodnicy wykonują jakieś tam wyniki, a potem
sie okazuje, że nie jadą z jakiegos powodu, który jest dla
nich niejasny.

Ale
niech pan powie, czego to dotyczy?

Podam
Panu przykład. Na przyklad w zeszłym roku była taka sytuacja z
Młodzieżowymi Mistrzostwami Europy, gdzie nie pojechał Hubert
Pokrop, ktory miał drugi wynik [na 3000m z przeszkodami – przyp.
redakcji], a pojechał z czwartym wynikiem Łukasz Parszczyński. No
i teraz – z jakiego powodu nie jedzie ten Pokrop, który jest
drugi w Polsce. Jedzie pierwszy, a skoro jedzie czwarty, to dlaczego
nie jedzie drugi?


Tam
był taki przypadek, z tego, co pamiętam, akurat tak się stało, że
minima mieli wszyscy czterej…


No
ale Pokrop miał lepszy wynik.


Tak.
Na kogoś z tej czwórki trzeba było się zdecydować. Więc
podjęliśmy jako Związek decyzję – tu powiem, że Związek bardzo
się zaangażował, żeby z tej czwórki pojechali wszyscy
czterej. No i zgłosiliśmy Pokropa wstępnie na 5000m, ale okazało
się, że nie miał minimum na 5000m i nie mogli go przyjąć na te
Mistrzostwa. W Poznaniu w czasie Mistrzostw Polski na wniosek trenera
Kadry – Zbigniewa Rolbieckiego i trenera Łukasza Parszczyńskiego
– Andrzeja Jobta podjeliśmy decyzję o zwolnieniu Chabowskiego i
Parszczyńskiego z biegu na 3000 m prz. Jeden biegał 5000m, a drugi
1500m. Obaj przed Mistrzostwami Polski mieli już minima na MME –
czołowe w Europie i byli szykowani docelowo do tej imprezy z
wykorzystaniem zgrupowania klimatycznego w St. Moritz. Start w MP był
dla nich etapem i to nie w pełni formy po zjeździe z gór.
Pozostali zawodnicy wiedzieli, że zostało jedno wolne miejsce na
wyjazd do Debreczyna i o nie walczyli. Tutaj w moim odczuciu błędu
nie popełniliśmy żadnego. Jedyny wniosek na przyszłość, że
mogliśmy zrobić tak – Mistrzostwa Polski, wszyscy biegają i
pierwsza trójka z minimami jedzie, to by było
najsprawiedliwiej, prawda? Ale naprawdę to nie było jakieś takie
krzywdzące, bo wszyscy mieli minima z tych chłopców, a
pytanie Pana dotyczyło wysyłania zawodników bez minimów.


No
tak, wszyscy mieli, tylko że Pokrop miał lepszy wynik niż
Parszczyński i wydawałoby się, że powinien jechać ten najlepszy,
prawda?


Ale
ja z punktu widzenia człowieka, który się orientuje na
biegach, ja bym stawiał na Parszczyńskiego, bo Parszczyński w
bezpośredniej konfrontacji z Pokropem nie wiem, czy ma jakikolwiek
przegrany bieg w historii a biegają już troszeczkę ze sobą. Poza
tym Parszczyński ma 3:42 na 1500 m i 7:57 na 3000 m. Pokrop pobiegł
szybko w tych Mistrzostwach a myśmy nie przypuszczali i nic na to
nie wskazywało, że może nabiegać taki wynik. Taki mu bieg
wyszedł. Parszczyński w tym samym dniu biegał 1500m, zresztą był
drugi z bardzo dobrym wynikiem na 1500m.


No
tak, ale tym dystansem, na który jechali, to było 3000m z
przeszkodami, a nie 1500m.


Tak.
Tylko ja Panu powiem, że żeby doprowadzić zawodnika do docelowej
imprezy, to nie można codziennie czy co drugi dzień biegac
przeszkód. I ja też w ramach mistrzostw Polski, czy Bronek
Malinowski, czy inni, to prowadzilismy taką polityke startową, żeby
być jak najlepiej przygotowanymi na mistrzowskie imprezy. Bo z całym
szacunkiem dla Pokropa, ale znamy poziom sportowy Pokropa, biegowy, i
znamy Parszczyńskiego, no to było tak, że chłopak zabłysnął
raz.


No
rozumiem, ale to są tak naprawde jakieś Państwa takie odgórne
decyzje, nie ma jasnych przepisów. Po prostu Państwo
decydują, trudno powiedzieć z jakiego powodu, że jeden może
ejchać, a drugi nie. W środowisku się mówi, że dlatego, że
trener Pokropa nie jest trenerem kadry, on nie pojechał.


Nieprawda.
A trener
Parszczyńskiego jest?
Pokrop ma naprawdę takie
warunki stworzone przez PZLA, jest cały czas szkolony. Normalnie
nawet się nie kwalifikuje do szkolenia, a z racji tego, że błysnął
raz, jeden raz w sezonie, daliśmy mu teraz na przykład, wystąpił
z wnioskiem o to, żeby pojechał do Font Romeu i tak jest za jakąś
dopłatę. Czyli dostaje refundację obozu krajowego, dopłaca
różnicę – i też żeśmy mu pozwolili jechać. Wylatuje
czwartego na zgrupowanie do Font Romeu z całą reprezentacją. Ja
to odbieram jako szukanie dziury w całym, nic się nie stało.
Pokrop w moim odczuciu żadnej kariery w Debreczynie też by nie
zrobił, bo znam jego poziom sportowy. I to na pewno nie było
pomyłki, gwarantuję Panu. Bo za chwilę mamy sezon i wszyscy
biegają w Kozienicach w ramach Mistrzostw Polski na 10000m, są
dodatkowe biegi, bardzo mocne i są przeszkody również. I
możemy porównać wyniki. Na drugi dzień 25-osobowa
reprezentacja wylatuje do Font Romeu na zgrupowanie, w tym leci
również Pokrop, któremu poszliśmy na rekę. I takich
przypadków tam jest chyba z osiem czy dziesięć, stwarzamy
waruki lepsze jako Związek, jeśli jest zainteresowany zawodnik, no
i on oczywiście partycypuje w tym, bo to są bardzo duże koszta.
Natomiast my na szkolenie… – zna Pan sytuację, całe to teraz
zamieszanie ekonomiczne, natomiast nie ma zagrożenia w przygotowaniu
i nie będzie, do Pekinu i Mistrzostw Świata Juniorów. Będzie
wszystko zapewnione, i do Pucharu Europy też.


No
dobrze, ale jeszcze a propos tego szkolenia… Co się dzieje, że
np. na te ostatnie Mistrzostwa Świata nikt nie zrobił minimum na
dystansach średnich czy długich? Przecież zrobiły tylko 4
zawodniczki, w tym dwie od trenera Króla. Wiadomo, że trener
Król nie jest pana ulubieńcem, ale jesli chodzi o tych
trenerów, których Pan popiera, można tak powiedzieć,
których pan wybiera, to żaden z tych trenerów nie ma
sukcesów międzynarodowych.

Nie
wiem dlaczego obraża Pan trenerów Kadry i pewnie przy
najbliższej okazji z Panem porozmawiają na temat braku sukcesów.
A jeśli chodzi o Pana Króla to na początku wywiadu już
wyjaśniałem w czym tkwią jego sukcesy ale powtórzę.


Wygląda
to następująco, rozpocznę od ostatniego: Dąbrowski. Zna Pan
takiego zawodnika, młodego ośmiusetmetrowca? Albo Chojecka, czy
nawet Czapiewski. Czy trener Król gdzieś go znalazł, czy
dostał gotowego?


No,
chyba dostał



wyrwał trenerowi, krótko mówiąc. I Dąbrowskiego.
Dąbrowski się szkolił w naszym ośrodku szkolenia mistrzowskiego.
Był na dobrej drodze, wszedł do kadry olimpijskiej i nagle zostaje
przekupiony gwarancją udziału w Halowych Mistrzostwach Świata w
sztafecie 4×400 pod warunkiem przejścia do grupy Pana Króla i
stanowiskiem asystenta Pana Króla dla trenera klubowego. Czy
to są dla Pana sukcesy Zbigniewa Króla? Staram się
ograniczyć wyrywanie zawodników trenerom, którzy się
męczą przez wiele lat, doprowadzają zawodnika do pewnego poziomu i
gdy są na dobrej drodze do sukcesu pojawia się Pan Król.
A
pan Król praktycznie z tymi zawodnikami robi jakby kosmetyczną
pracę, przygotowaną, ułożoną przez wiele lat i się nie mówi,
że Chojecka to wcześniej trener Maciejewski. Czy Chojecka poprawiła
rekordy po trenerze Maciejewskim? Nie. Nie poprawiła. Ona była na
tym poziomie, biegała to samo i biega nieco gorzej u pana Króla.
Jak pan Skucha potrafił stworzyć takie warunki panu Królowi,
zresztą z jego sprawozdania zjazdowego wynika, że on widział tylko
jednego trenera, Króla i samych zagranicznych, to się nie ma
co dziwić. Ja jestem pierwszym blokowym od trzech lat, który
nad tym wszystkim zapanował, chociaż nie udało mi się np. z takim
Dąbrowskim. Facet doprowadzony do kadry olimpijskiej, podebrany i
poczekamy, bo na razie widziałem, co było w Pucharze Europy i na
Mistrzostwach Polski w hali, gdzie się przygotowywał. A słyszał
Pan o takim Bartku Nowickim, prawda?


Oczywi
ście.


No.
I on się trzyma cały czas jednego trenera i potrafił zrobić,
przygotowując się tylko do sezonu, dwa minima na Mistrzostwa Świata
– z których sam zrezygnował, bo się przygotowuje do sezonu.
I prosze się jeszcze uzbroić w cierpliwość, żeby nie wyprzedzać
faktów, zweryfikujemy to na koniec kadencji i zobaczymy. Tylko
jak ktoś zabiera komuś różnymi sposobami – Pliś, następna
z naszego ośrodka, ze Świnoujścia, przygotowana do biegania. Miało
być cudownie, na razie trzeci rok i nic nie wynika z tego…
Shegumo…
O tych się nie mówi, tylko się mówi
akurat o Chojeckiej, Janowskiej… Tak, Janowska to jest zasługa
pana Króla i to jest prawda, bo ona się rozwinęła przy
Królu i to jest jedyna zawodniczka, która trafiła do
Krakowa z jednego z mniejszych klubów i jej sukcesy to w
pełni jego zasługa. Natomiast wszyscy pozostali: Snochowski,
Fudalej, Jawor – niech Pan pokaże ich rozwój. Gdzie podziewa
się wyrwany z Poloni Warszawa, pochodzący z Etiopii Yard Shegumo?
Miał podbić świat z najlepszym trenerem, a dziś zostawiony przez
niego pracuje na rodzinę w Anglii. Każdy jak ma dobry materiał,
przygotowany do obrobienia, to jest już prosta sprawa i wtedy spija
się śmietankę. To nie jest uczciwe.
Ja jestem
zwolennikiem dania szansy, stworzenia możliwości wyjazdu zaplecza.
Bo za chwilę, jak my Tomka Lewandowskiego nie puścimy do RPA, żeby
zobaczył jak świat trenuje, to on ze szkoły, nawet jak będzie
najlepszym studentem, wybitnym, nie będzie miał tej wiedzy, bo to
trzeba nabrać jakby doświadczenia praktycznego, zobaczyć,
zanalizować, porównać itd. I w tej chwili gama polskich
trenerów młodego pokolenia zaczęła jeździć, mieć kontakt
z trenerami zagranicznymi i zaczyna ta praca iść w dobrym kierunku.
Ale wytrzymałość to nie są trzy lata, tylko to jest minimum osiem
lat. Przynajmniej osiem lat. Ja jestem trzeci rok blokowym.


No
tak, ale ci młodzi zawodnicy muszą gdzieś startować i się
motywować. I to nie jest zbyt motywujące, gdy nie decydują się
Państwo na puszczenie żadnego zawodnika na Mistrzostwa Świata
chociażby w Osace.


Nie
wiem, kogo nie pu
ścilismy.


Chocia
żby
Lewandowski czy Czapiewski.


Ale
to wyja
śniałem
Panu. Z minimum B mogliśmy puścić jedną osobę. Którą?


Ale
widzi Pan – decydują Państwo w takiej sytuacji jak Państwo chcą,
np. zdecydowaliście puścić Parszczyńskiego zamiast Pokropa, a tu
mówi Pan – kogo mamy puścić? Są Państwo bardzo zdecydowani
momentami, a czasami rozkładają Państwo ręce – co mamy zrobić?


Nie,
no Parszczyński miał minimum, niech Pan nie mówi, że nie
miał, lepsze niż Pokrop. Ja panu na przykład powiem z punktu
widzenia mojego, np. na Osakę. Puszczając Marcina czy Czapiego,
Marcin miał pewnie większe szanse, chociaż nie potwierdził tego
równoległą praktycznie imprezą w tamtej strefie
klimatycznej, Uniwersjadą. Występ był bardzo słaby. To jest po
pierwsze. On zrobił swoje, miał młodzieżówkę ostatni rok,
załatwił sprawę i moim zdaniem nie powinien się w ogóle w
tamtą stronę wybierać. Proponowałem mu taki układ typowego
zawodowstwa: masz mistrza Europy, potrzebny jest ci super wynik. I
teraz skoncentruj się, jedź na zgrupowanie drugie wysokogórskie,
wszyscy wrócą z Osaki i są najważniejsze mitingi. Spierz im
tyłek i będziesz miał największą satysfakcję. Nie – wybrano tę
studencką imprezę, która oczywiście gwarantowała jakieś
16 czy 20 tysięcy nagrody i pojechał… Ja byłem w Bangkoku, no
głupota, tam się jedzie stracić zdrowie. Już pomijam, że wrócił
z tej strefy klimatycznej, bo to są trudne wyjazdy w kierunku Azji,
każdy, więc lepiej jechać w stronę zachodnią. Więc odradzałem,
bo to było na jego niekorzyść. Czapi? No mógł jechać,
jemu już ani nic nie pomoże, ani nie zaszkodzi, to można było
taką decyzję podjąć, wygrał Puchar Europy i Mistrzostwa Polski.
Ale Zarząd się sugerował tym, że takich ludzi w kolejce z B
minimum było ok. 13 czy 14 ludzi. Nie chcieli robić precedensu i
ściśle się trzymali tych minimów i wskaźników,
które zostały wcześniej ustalone. I podejrzewam, że w tym
roku również nie będzie takiej możliwości. Bo już
mieliśmy przykład głosowania w Zarządzie i jego podejścia do
maratonu. Ci, co spełnili, jadą, reszta nie ma szans, koniec. Nie
robimy żadnych wyłomów.


Ale
przecież sami Państwo robią takie wyjątki – na Mistrzostwa Europy
Juniorów puścili Państwo Artura Ostrowskiego, który
nie mial wtedy żadnego minimum i Agnieszkę Sowińską – i można
powiedzieć, że przecież oni nie mieli minimów i z jakiegoś
powodu Państwo zdecydowali się, żeby ich puścić.


Ja
ju
ż
nie pamiętam, czy miał, czy nie miał.


Nie
mia
ł.


Ja
panu przytoczę taki przykład z tych ostatnich Mistrzostw Europy
U-23
ze skoku w dal, też ktoś pojechał, bo kogoś
przekonał i zdobył brązowy medal. A w ogóle miał nie
jechać. Więc są takie przypadki, ale
one dotyczą sportu dzieci i młodzieży czyli do 23 lat.

Juniorów i młodzieżowców ewentualnie można tak
wysyłać. Natomiast nie ma takiej możliwości w seniorach. Jak my
wysyłamy zawodników, to z myślą, żeby oni byli w pierwszej
dwunastce, w tym szerokim finale, nazwijmy to tak, 1-12, czy na
przeszkodach 1-15, bo taki jest finał. Natomiast u młodzieży ja
jestem zwolennikiem, żeby zrobić minima IAAF-owskie i nie zmieniać
ich, i zrobiono to w juniorach czy młodzieżowcach. Jeden rok
przećwiczylismy to, mieliśmy bardzo dużą reprezentację, to było
2 czy 3 lata temu w Erfurcie i muszę Panu powiedzieć, że po
pierwsze, ci wszyscy zawodnicy poodpadali od razu, a druga sprawa, to
ci zawodnicy, którzy poodpadali juz zaczynają przeszkadzać
tym najlepszym. Bo już są po imprezie, nie mają co robić, więc
zaczyna młodych nosić i generalnie robi się atmosfera wakacyjna i
to się zaczyna udzielać następnym. A tam się trzeba
skoncentrować, przechodząc dalej. Ja jestem za tym, żeby młodzież
– kiedyś też walczyłem o to jako członek Zarządu nie mający nic
ze sprawą wspólnego – żeby pojechał Bartek Nowicki, który
nie miał minimum, i wysłaliśmy go na Mistrzostwa Europy do
Tampere. I wrócił jako mistrz Europy. Tylko że akurat nad
Bartkiem, to prowadzi go nasz ośrodek od samego początku,
od dziecka, dlatego znamy go, obserwuję go, to jest jeden z
nielicznych, który podchodzi do treningu profesjonalnie. I
teraz takim profesjonalista dla mnie jest też Marcin Lewandowski.
Oni to robią dobrze, takich należy wspierać. Szkoda jeszcze, że
Tomek nie chce wykorzystać moich doświadczeń. Musi ćwiczyć i
popełniać błędy. Jednym z takich błędów to jest np.
wyjazd na Uniwersjadę. uważam, że oni popełnili spory błąd.


W
takim razie a propos Tomka Lewandowskiego. Czyta
ł
Pan te zarzuty Tomka wobec PZLA i wobec polityki PZLA wobec niego?
Czy w ogóle się Państwo zastanawiali nad tym, nad tą
sytuacją, że oni się zastanawiają nad zmianą obywatelstwa?


Ja
to traktuję jako dziecinadę i głupotę. Ten chłopak ma lepiej niż
Panu się wydaje nawet. Niech Pan sprawdzi, ile on otrzymuje środków.
Ja już pomijam PZLA, to co mu PZLA zabezpiecza. Ja wkrótce
podam kwotę, bo zrobimy audyt i podliczymy 2007, ile Marcin i Tomek
kosztowali PZLA, kompleksowo, ze zgrupowaniami klimatycznymi,
krajowymi, odżywkami. I jest praktycznie dla mnie trenerem jeden na
jeden, bo to, że on sobie dobiera grupę na siłę i sztuczną, to
nie wiem, o co mu chodzi. Ma etat kontraktowy, z tego co pamiętam,
1500zł, u nas nie ma większego etatu dla trenera niż 2000 brutto,
a on ma 1500 zł. Ma jednego zawodnika, jeden na jeden, i wszystko
jest dobrze. Moim zdaniem on takich warunków – bo ja mam skalę
porównawczą – nie znajdzie lepszych. Police – z tego, co sie
orientuję, a będę jutro na zawodach, więc się zajmę tą sprawą
z burmistrzem – 4000 zł, 2000 otrzymuje Tomek. On nigdzie nie będzie
miał na świecie lepiej niż tutaj. Była taka jedna, co chciała
zmienić obywatelstwo, też się ocierała o wysoką kadrę, nazywała
się Brzezińska. Wylądowala w Nowej Zelandii i niech mi Pan powie,
co ona zrobiła i dalej jak się rozwinęła. Koniec. Nie ma
dziewczyny. Nikt jej nigdzie nie przeszkadzał, wyjechała do Nowej
Zelandii, miała zmieniać obywatelstwo, miała gdzieś tam
startować… I z trenerem po niej w ogóle śladu nie ma. I ja
podejrzewam, że jak tak dalej Tomek będzie robił, to pewnie tak
samo skończy jak i ona.


No
ale on móg
łby
powiedzieć, że to, co dostaje z Polic, to jest nie sprawa PZLA.


Ale
co on by chcia
ł
z PZLA dostać?


Ja
rozumiem,
że
ma gorszy kontrakt trenerski niż inni trenerzy.


Ja
mogę Panu podać wszystkie kontrakty trenerów biegowych. I
niech Pan oceni, czy on ma źle. Kowalska, mistrzyni Europy – pan
Nowakowski ma 2 tysiące. Brutto. I to jest jedyny za 2000 złotych.
Schodząc niżej, na 1500zł bodajże są dwie osoby. Tylko on musi
wiedzieć, że Kasia Kowalska wygrała jeszcze Puchar Europy na 3000m
z przeszkodami. A on, niestety, nawet nie brał w nim udziału. Więc
on ma 1500 i są dwa kontrakty na 1500zł – on i jeszcze mogę
sprawdzić dokładnie, który z trenerów. I wszyscy inni
są po 1000zł. A w juniorach trenerów jest dwóch i
mają tylko przez dziesięć miesięcy po 800zł. Ale jest drugi
rodzaj finansowania i to jest za dzień pracy na zgrupowaniu – i to
się trzyma w granicach 100zł za dzień pracy takiego trenera na
zgrupowaniu. I można przyjąć taki wariant. Czym więcej pracuje,
tym więcej ma. I to jest koniec. Czyli jeśli on ma mniej tylko od
jednego trenera, Nowakowskiego, którego Kasia, przypominam,
wygrała też Młodzieżowe Mistrzostwo Europy, tak jak on, wygrała
Puchar Europy i była na Mistrzostwach Świata w Osace, to krzywda?
Gdyby on miał rację, bo inni trenerzy mieliby więcej… ale on nie
ma racji! On kłamie. Inni trenerzy muszą ze szkoły zrezygnować,
tak jak Nowakowski, Rolbiecki zrezygnował, pracują, poświęcili
się ostatni rok tej pracy i mają kontrakty między, jak
powiedziałem, Nowakowski 2000zł, a Rolbiecki… Być może, no
wydaje się, że może to być też Rolbiecki. Koniec.
Nie ma większych kontraktów. O czym on mówi? Jakby on
przyszedł, nie pisał, tylko usiadł… A on wszedł w media,
próbuje coś załatwić i okłamuje jeszcze opinię publiczną,
a sam ma tak: sponsorowany samochód, 2 tysiące z miasta…
Jeszcze nie wspomnę, ilu zawodników ma tak zwane studenckie
stypendia, no to jest szereg ludzi. Krzywda im się nie dzieje, ja im
powiedzialem, gdzie się zarabia pieniądze: ty masz zarabiać
pieniądze jako klasowy zawodnik. I on zaczął zarabiać te
pieniądze. I to całkiem przyzwoite. I chciałbym, żeby wszystkim
się taka krzywda działa, jak się dzieje Lewandowskim. Ja nie
ograniczam, tylko oni naprawdę mają praktycznie maksa z PZLA. Że
już nie wspomnę o szkoleniu jeden na jeden, nie? Jeżeli
Marcin zacznie zdobywać medale na imprezach seniorowskich lub
przynajmniej zajmować wysokie miejsca w finałach, to Tomek będzie
mógł wejść na etat olimpijski a nie PZLA. A tam to jest już
inna bajka. Wysoki etat plus premia za medale mogą dojść do 8000 –
10000 zł. Jeszcze tylko trochę cierpliwości i mądrego treningu.


A
dlaczego nie wys
łali
Państwo żadnego seniora na ostatnie Mistrzostwa Świata w
przełajach?


Seniora
nie wysyłaliśmy, bo nie było po co. Traktujemy przełaje na
Mistrzostwach Świata tylko tak, że zaznaczamy swój udział,
bo nie mamy żadnych szans najmniejszych na pierwszą pięćdziesiątkę.
Jak przedstawiam w ministerstwie sportu, żeby zatwierdzili wyjazd i
podaję, jaki plan jest: "być w pierwszej pięćdziesiątce",
to z punktu widzenia naszego jest to dobra pozycja na MŚ, a oni, w
Ministerstwie, się śmieją po prostu. I przyjęliśmy zasadę, że
tylko wysyłamy młodzież, czyli junior-juniorka, bo seniora takiego
nie ma, nie było kogo wysyłać. W ubiegłym roku proponowałem,
żeby był jeszcze senior-seniorka, Chabowskiemu, to oni w ogóle
nie chcą jechać na taką imprezę, bo oni to na ścięcie jadą,
krótko mówiąc. Jak on ma przylecieć w pierwszej
setce, to poważny senior nawet nie chce. Młodzież to jedzie po
naukę bardziej, trener też. W tym roku pojechała mistrzyni Polski,
chciałem w tym roku drugą juniorkę wysłać nawet, ale jej trener
się nie zgodził. Nie chcą ludzie jeździć na te imprezy. No i
pojechał tylko trener Kostrzeba ze swoimi, bo akurat oboje
zawodników było od niego. I tylko akcentujemy swoja obecność.
Ale koncentrujemy się w przełajach bardzo szeroko na młodzieżowcach
w trakcie Mistrzostw Europy grudniowych, bo tam nasze szanse są duże
– i wróciliśmy w tym roku chyba z czteroma medalami. W tym
roku mamy zabezpieczone szkolenie rownież – młodzieżowców i
juniorów. Bo tam wracamy z medalem drużynowym i jest wszystko
cacy. W seniorach pierwsza setka graniczy z cudem.


A
propos bud
żetu,
mówi sie, że PZLA jest w katastrofalnej sytuacji finansowej,
mają Państwo zabezpieczenie budżetowe na szkolenie?


Szkolenie
jest zabezpieczone. Nie ma żadnego zagrożenia, wszystko będzie w
stu procentach pokryte. Ja też to czytałem, siedząc z jednej i
drugiej strony, to wiadomo, że to się nie pokrywa, że to jest
jakaś tam polityka ludzi, którzy chcą błysnąć przy akcji.
Powiem np., że była kwota X planowana na aklimatyzację,
zabezpieczona przez Ministerstwo Sportu, na Kochi w zeszłym roku,
ale doszło kilku zawodników, m.in. Brzezińska, która
nie wystartowała, czyli IAAF nie refundował tego, no i zrobiło się
z tego np. 30 tysięcy przekroczenia. I to poszło wszystko w koszta
pośrednie. A teraz szkolenie i etaty trenerskie są płacone
bezpośrednio ze środków Ministerstwa Sportu i one są
znaczone i nie do ruszenia, one są zabezpieczone do końca. I tutaj
nie ma żadnego zagrożenia, jeśli chodzi o program szkoleniowy, o
realizację. Żeby tylko zawodnicy mieli zdrowie i go dobrze
realizowali, plus płace trenerskie. Najwyżej, jeśli nie zapanowano
nad środkami, to może zabraknąć jedynie na wynagrodzenie dla
pracowników Związku albo nie będzie wypłacania diety
członkom Zarządu, ostatnio nikt nie wziął, z ostatniego
posiedzenia. Takie rzeczy to są zupełnie inne, ale zagrożenia, co
mówię z pełną odpowiedzialnością – a jestem trzecią
kadencję – nie ma. I proszę się tego trzymać, bo zobaczy Pan, że
nie będzie.


B
ędzie
Pan kandydował na Prezesa PZLA w tym roku?


Zapewniam
Pana, że nie i nigdy nie miałem takiego zamiaru. Chciałem pomóc
przede wszystkim biegom średnio-długim, ich rozwojowi. Od trzech
lat udało mi się to troszeczkę opanować, chociaż zostaje jeszcze
dużo do zrobienia. I myślę, że na pewno będę działał, żeby
doprowadzić tych wszystkich zawodników, którzy się
wywodzą z naszego ośrodka i którzy chcą z nami
współpracować zawodowo profesjonalnie, na pewno, na Londyn
2012 i po drodze wszystkie mistrzowskie imprezy. I jeszcze będę
działał bez względu na to, kto będzie prezesem PZLA, ponieważ mi
to w niczym nie przeszkadza. Mam
swoje cele, nabrałem doświadczenia które przekazali mi moi
trenerzy, koledzy z bieżni i poprzednicy, wiem czego chcę i
konsekwentnie będę zmierzał do Londynu z polskimi biegami
średio-długimi.
Mam nadzieję, że nie będę miał
takich kłopotów jak np. teraz z Dąbrowskim, którego
nam w tym roku, następnego z kolei, zabrał Król. Ale potem
jak taki zawodnik ginie, jak z Polonii Shegumo, zdolny, to się nikt
nie chce nim interesować, pan Król już się nim nie
interesuje.


Dzi
ękuję
za rozmowę.

Możliwość komentowania została wyłączona.