13 sierpnia 2009 Redakcja Bieganie.pl Sport

Anna Jesień – rozmowa przed wylotem na Mistrzostwa Świata w Berlinie


Mistrzostwa
świata w Berlinie za pasem.
Reprezentacja Polski liczy prawie 50 osób. Dużo… Jedni powiedzą, że za dużo.
Drudzy, że dobrze, bo młodzi muszą zbierać doświadczenie. Nie ma w niej jednak zbyt
wielu świecących gwiazd, lekkoatletów, których możemy bez mrugnięcia okiem
zaliczyć do grona faworytów. Nie miejsce tutaj na ich wymienianie. Wiemy jednak
wszyscy, że nie mowa tu o biegaczach. Oni mogą sprawić jedynie miłą
niespodziankę. Mam nadzieję, że taką będzie Anna Jesień.

anna_jesien_1.jpg
Anna jesień na dzień przed odlotem do Berlina, 13 sierpnia 2009, foto: bieganie.pl


W
grudniu
skończy 31 lat i wydaje się, że podobnie jak wino, z wiekiem staje się coraz
lepsza. Swój największy sukces osiągnęła dwa lata temu, w egzotycznej Osace,
kiedy z rekordem Polski na 400 m przez płotki stanęła na najniższym stopniu
podium. Zaskoczyła… siebie, kibiców i laików.


Teraz nie
tylko nikt się nie będzie dziwił, ale wszyscy liczą na powtórzenie sukcesu. Co
więcej! Wiele na to wskazuje… Zawodniczka AZS AWF Warszawa legitymuje się
siódmym wynikiem na świecie (54,31). Do Osaki leciała, będąc jedenasta na
listach, a wróciła z brązowym krążkiem.
To jednak nie wszystko… Przed wylotem do Japonii
przyplątał się drobny uraz, teraz jest podobnie…


Z Anią
Jesień rozmawiamy o historii, która lubi się powtarzać; o tym, jak to jest, gdy
trenerem jest własny mąż; o odważnych decyzjach, macierzyństwie, tenisie i zakończeniu
kariery spo
rtowej.


Zacznijmy od zdrowia. Co się dzieje z
mięśniem dwugłowym? Po mistrzostwach Polski w Bydgoszczy narzekałaś i
zrezygnowałaś z biegu sztafetowego.


To nic
poważnego.


Jak się wi
ęc czujesz na parę dni przed wyjazdem na mistrzostwa świata?


Mam w pamięci skurcz w czasie biegu finałowego w
mistrzostwach Polski i ostatni, nieudany start w Monako, więc to wszystko jest
takie niepewne.

A jak to było przed
wyjazdem do Osaki? Chyba podobnie?


Bardzo podobnie, tylko wszystko rozgrywało się miesiąc
wcześniej. Paweł mnie zapewnia, że z formą jest wszystko w porządku. Tym
bardziej, że teraz miałam bardzo intensywny miesiąc, a szczególnie ten ostatni
tydzień. Teraz trochę odpocznę i myślę, że moja dyspozycja i moje samopoczucie
będą coraz lepsze.

Pamiętasz jeszcze
jakie uczucia towarzyszyły Ci w Osace? Jak tam jechałaś i potem jak wracałaś z
brązowym medalem? Jak jest teraz?


Teraz jest inaczej, mam więcej doświadczenia, ale
pewne rzeczy się nie zmieniają. Na pewno jestem inaczej nastawiona. Przed
wylotem do Japonii miesiąc wcześniej miałam kontuzję. Jechałam tam z jedenastym
wynikiem na światowych listach i byłam bardzo zdeterminowana, by dać z siebie
wszystko i wejść do finału. To było moim marzeniem.


Skończyło się trochę
inaczej…


Rekord
Polski w półfinale mnie trochę uskrzydlił. Zobaczyłam, że jest dobrze, ale
jednocześnie wiedziałam, że w finale trzeba będzie mocno powalczyć. Nawet wtedy
jeszcze nie myślałam o medalu.


A jak było rok później
w Pekinie?


Przed igrzyskami za bardzo poddałam się prasie i
wszystkim naokoło, którzy ciągle powtarzali mi o moich szansach na medal i
mówili, że tylko trzeba powalczyć. Tym bardziej, że byłam i czułam się w
formie. Dobrze wyglądałam na treningach. Za bardzo chyba w to uwierzyłam. Może
właśnie też przez to, że wszystko szło bardzo dobrze straciłam czujność. Teraz
podchodzimy do tego inaczej, tym bardziej, że mam za sobą nieudany start w Monaco. Paweł
stwierdził, że może to dobrze. Powinno mnie to przebudzić i uświadomić, że nie
jest idealnie i trzeba dać z siebie dużo, by wejść do finału. To nie będzie “hop
siup” i jestem w finale i drugi raz staję na podium.


W Monaco swoją mocną
stronę pokazała Amerykanka Lashinda Demus, która wynikiem 52,63 s lideruje na
tegorocznych światowych listach. Czy Twoim zdaniem to właśnie ona w Niemczech
sięgnie po złoto?


Myślę, że tak. Jeżeli się nie pogubi rytmowo to nawet
na 100 procent. Amerykanki i w ogóle ciemnoskóre zawodniczki mają problemy z
płotkami, widać to zwłaszcza u mistrzyni olimpijskiej z Pekinu Jamajce Melanie
Walker.


Ile będzie trzeba
pobiec by wskoczyć na podium?


Wydaje mi
się, że poniżej 54 sekund.
Między 54,20 a 54,50 jest bardzo dużo zawodniczek.

Jak trafiłaś do
lekkiej atletyki?


Chyba podobnie jak każdy. Zaczęło się w szkole
podstawowej. Najpierw jakieś SKS-y, biegi przełajowe i tak się zaczęło.


Kto Cię przekonał do
dystansu 400 m przez płotki?


Trener Edward Bugała. W szkole podstawowej zajmował
się mną Pan Dariusz Jastrzębski. On mi poradził, pomógł i namówił, bym
spróbowała trochę poważniej podejść do sportu. Zdecydowałam się więc na
przyjazd do Warszawy do liceum. W pierwszym roku biegałam jeszcze 300 m ppł, bo
dopiero później wprowadzono dla juniorek młodszych dystans 400 m ppł. Zdobyłam
złoty medal na OOM-ach i czułam, że to była dobra decyzja.

Po igrzyskach w Atenach podjęłaś dosyć ryzykowną
decyzję. Odeszłaś od doświadczonego trenera Bugały do dopiero wchodzącego w
zawód Pawła, Twojego męża.


W zasadzie nie ryzykowałam nic. 2004 rok był drugim
bez poprawy. To był jeden z najgorszych sezonów w mojej karierze. Źle się
czułam zdrowotnie, miałam kłopoty z żelazem, wyniki na 400 m ppł były kiepskie,
na mistrzostwach Polski byłam dopiero trzecia. Pamiętam, że pierwsze co
powiedziałam Pawłowi po powrocie z igrzysk, to to, że przestaję trenować. Byłam
załamana i nie chciałam już więcej się męczyć. Paweł już rok wcześniej namawiał
mnie, bym zaczęła z nim trenować. W końcu doszliśmy do wniosku, że do olimpiady
nie będziemy niczego zmieniać. Jakby było dobrze, to pewnie bym tak zostało. Po igrzyskach przyjechałam załamana i Paweł mnie do tego
przekonał, że nie mam niczego do stracenia. Początkowo ustaliliśmy, że trenuję
jeszcze rok.

anna_jesien_4.jpg

Anna Jesień i Paweł Jesień na konferencji na dzień przed odlotem do Berlina, 13 sierpnia 2009


Co zmieniliście w
treningu, że jednak wynikowo poszłaś do przodu?


W moim
mniemaniu praktycznie wszystko. Z trenerem Bugałą współpracowałam dziesięć lat
i znałam jego trening na pamięć. Teraz ćwiczę całkowicie inaczej.


Stopniowo wprowadzaliście zmiany?


Nie. Od razu
wszystko wywróciliśmy do góry nogami. Zaczynając od siły, po szybkość, wytrzymałość,
a nawet rozbieganie. Ten plan, który realizuję teraz jest oparty na tym, co
robiłam w pierwszym roku trenowania z Pawłem.
Oczywiście jest on
cały czas modyfikowany, bo muszą być nowe bodźce.


Powiesz o szczegółach?


U trenera
Bugały jak przychodził sezon startowy, a nawet trochę wcześniej, bo w maju, jak
już robiło się ciepło schodziliśmy z siłowni i zastępowaliśmy ją rzutami kulą. Pod
koniec sezonu nie miałam siły biegać. Obecnie przez cały czas robię dwie
siłownie w tygodniu. Jedną normalną, mocną, a druga jest bardziej na pobudzenie
tuż przed startem. W sezonie przygotowawczym, zimowym zmieniła się ilość i
intensywność odcinków.


Teraz jest większa czy mniejsza intensywność?


Zdecydowanie
większa. Paweł wychodzi z założenia, że by biegać szybko na zawodach, muszę też
szybko biegać na treningu. Nie można się czaić i bardzo ograniczać. Trzeba
zobaczyć swoje możliwości, by uwierzyć w siebie i przekonać się na co cię stać.


Nie buntowałaś się na początku? Od razu się
podporządkowałaś nowym regułom?


Pierwszy
miesiąc był najtrudniejszy. Przez dziesięć lat zdążyłam się przyzwyczaić do
pewnego typu treningu, do pewnych schematów, ćwiczeń. Ufałam trenerowi Bugale i
nie znałam innych zajęć. Nagle wszystko się zmieniło. Może inaczej bym do tego
też podeszła, gdyby Paweł wprowadził tylko kosmetyczne zmiany, a tu wszystko
inaczej, rewolucja.
Cały czas pytałam: „ale czy to na pewno jest tak? Czy
to dobrze? A czy to pomoże, a nie zaszkodzi?” Paweł był bardzo zły. W tym
okresie dużo się kłóciliśmy. On miał swój plan i chciał go zrealizować, ja z
kolei cały czas męczyłam go pytaniami i byłam niepewna. Dopiero jak zobaczyłam,
że to wszystko działa. Biegałam coraz szybciej, robiłam postępy to zaczęłam bez
pytań robić to, o co prosił mnie Paweł. Wiadomo, że czasami próbowałam jeszcze
coś tam powiedzieć, ale później stwierdziłam, że nie ma sensu.


Bezgranicznie ufasz
trenerowi?


Tak. W stu procentach. Tak było też jak
współpracowałam z trenerem Bugałą. Wychodzę z założenia, że on ma jakiś plan,
on wie o co chodzi, a moim zadaniem jest wykonać to, dając z siebie wszystko.
Jeżeli wtedy nie wyjdzie, to możemy usiąść, rozmawiać i mieć jakieś pretensje.
Jeżeli jednak ja zacznę coś zmieniać to doprowadzi to do sytuacji, że nie
wiadomo do kogo kierować uwagi, bo nie zrobiliśmy czegoś w stu procentach. Nie
byłabym pewna, czy to przypadkiem nie moja wina.


anna_jesien_2.jpg

Anna Jesień, Paryż 17 lipca 2009, mityng Golden League

(foto: Michael Steele/Getty Images Sport/Flash Press Media)


Były już takie
sytuacje, że miałaś pretensje do Pawła?


Nie, raczej nie.


Czy czasami masz tego
dosyć i najchętniej byś to rzuciła i uciekła z treningu?


Mam raczej
na odwrót.
Jestem osobą, która bardzo oddaje się temu, co robi. Wszystko u nas jest
podporządkowane sportowi. Nieważne co by się działo, ja trening muszę zrobić.
Czasami nawet Paweł mówi: “Aj dobra, to nie idźmy na rozbieganie”, ale nie dopuszczam do tego. To ja jestem tą osobą,
która mówi, że trening musi być. Z drugiej strony jednak to Paweł decyduje o
tym, czy kończymy już, czy robimy dalej.
Miałam taki jeden trening na obozie w Madrycie, kiedy kompletnie
nic mi nie szło. W takich sytuacjach nie ma sensu się męczyć.


Zmiana trenera to nie jedyne ryzyko, które
podjęłaś w drodze po brązowy medal mistrzostw świata w Osace. Jako pierwsza i
na razie też jako jedyna lekkoatletka z Polski zdecydowałaś się na zimowe
wyjazdy do Nowej Zelandii.
To mało
popularny kierunek. Skąd ten pomysł i jak do tego doszło?


Chcieliśmy coś zmienić i nie ukrywam, że za pierwszym
razem jak tam wyjechaliśmy chcieliśmy nawiązać jakiś kontakt. Nie wykluczaliśmy
tego, by tam zostać, może poszukać jakiejś pracy. Wtedy jeszcze nie myśleliśmy
w kategoriach: “tylko sport”.


Dlaczego akurat Nowa
Zelandia?


Paweł chciał tam zawsze polecieć, zwiedzić ten kraj. Nam chodziło o
to, by pojechać tam w momencie, kiedy w Polsce jest zima, a tam lato. Zależało
nam na dobrych warunkach klimatycznych i treningowych oraz by stadiony były
trawiaste. Nowa Zelandia była więc idealna.


Jak to
zorganizowaliście wszystko? Wyjechaliście na ślepo?


My tam
nikogo nie znaliśmy. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to nie może być takie
hop siup, kupić bilety, lecieć i dopiero na miejscu szukać jakiegoś hotelu. Nie
było nas na to stać. Napisaliśmy więc do Nowozelandzkiego Związku Lekkiej
Atletyki, czy są w stanie w jakiś sposób nam pomóc. Długo czekaliśmy na
odpowiedź. Nagle przychodzi mail … po polsku.
Zdziwiło nas to.
Okazało się, że na miejscu jest polski trener Sławomir Rosłan i on właśnie nam
pomógł. Zaprosił nas do siebie, mieszkaliśmy u niego, trenowaliśmy sobie na
stadionie, które są ogólnodostępne i za korzystanie nie trzeba płacić. Ponadto
Sławek pracował na uczelni sportowej i dzięki temu mogliśmy korzystać także z
siłowni. Później nawiązały się też inne kontakty. Poznaliśmy Nicole Kitts i jej
męża, razem tam biegałyśmy, a potem sama się zainteresowała tym, by przyjechać
do Polski. Była jeszcze lepsza od nas, bo zamiast na planowany miesiąc została
tu siedem.


Zdecydowaliście się
jednak zrezygnować z tych wyjazdów.


Zgadza się, od dwóch lat przygotowujemy się do sezonu w
RPA. W Nowej Zelandii byliśmy sześć razy, wszystko zaczęło się już nudzić.
Potrzebowaliśmy zmiany.
Tam
jest tak, że na stadionie jest się w pojedynkę. Nikogo nie spotykałam na
treningach, byłam sama z Pawłem. Znałam tam każdy metr stadionu, wiedziałam
gdzie jak muszę pobiec. By nie było tej rutyny i by nie biegać na pamięć
zdecydowaliśmy się zmienić miejsce i poszukać czegoś innego. W RPA nigdy nie
byliśmy, nie znaliśmy tamtejszych warunków i byliśmy tego ciekawi.


Jak oceniacie tamto, lubiane przez
lekkoatletów z całego świata miejsce?


W RPA są także bardzo dobre warunki do treningu. Problemem
jest właśnie popularność tego miejsca. W zeszłym roku było tam bardzo dużo
osób. Na siłowni trzeba było walczyć o sprzęt. W tym roku było lepiej, ale za
to nie trafiliśmy z pogodą, ale tego nigdzie na świecie nie można przewidzieć.


Przez długi okres trenowałaś sama.
Na treningu był tylko Paweł i Ty. Od jakiegoś czasu
znowu rozpoczęłaś zajęcia w grupie. Dlaczego?


Od mniej więcej trzech lat wyjeżdżamy z Polski tylko
na trzy miesiące. Wcześniej w kraju nie było nas przez co najmniej pół roku. Od
pewnego czasu jednak Paweł zdecydował się prowadzić w Warszawie grupę, dlatego
nie trenuję już sama. Teraz wyjeżdżamy jedynie na dwa miesiące, przeważnie luty
– marzec, a potem jeszcze na przełomie kwietnia i maja na dwa tygodnie.


Teraz jest lepiej?


Chyba lepiej. Mogę z kimś porozmawiać, potruchtać. Na
początku jak nie miałam tego porównania, gdy zaczęłam trenować tylko z Pawłem
wydawało mi się, że jest super, bo on całą uwagę skupiał na mnie, wyłapywał
najmniejsze błędy. Jak Paweł zaczął współpracować z grupą to miałam na początku
pewne obawy, ale i pretensje, że zaczął poświęcać mi mniej uwagi. Z drugiej
strony wiedziałam, że musi to robić. Teraz już się przyzwyczaiłam i wydaje mi
się, że jest lepiej, bo jest inny bodziec. Wszyscy się nakręcamy, każdy chce
jak najlepiej pobiec, porównujemy wyniki. To jest dobre, bo pojawia się większa
motywacja.


To może trochę tej
prywatnej sfery. Sporo Twoich koleżanek z reprezentacji zdecydowało się po
igrzyskach olimpijskich na macierzyństwo. Myślałaś już o tym?


Jasne, że myślałam. Doszłam do wniosku, że jeśli w
Pekinie udałoby się zdobyć medal, to wtedy pewnie bym się zdecydowała na
dziecko i chciałabym potem jeszcze wrócić na bieżnię. W momencie, gdy w Chinach
byłam piąta, zdecydowaliśmy, że nie ma co przerywać treningów i póki jestem na
wysokim poziomie chcę to wykorzystać. Mam nadzieję, że to potrwa jeszcze cztery
lata i potem spokojnie urodzę dziecko i poświęcę się rodzinie.


Czyli po urodzeniu
dziecka nie myślisz już o powrocie do sportu?


Nie. Nawet przed igrzyskami w Pekinie to nie było tak,
że postanowiliśmy, iż po zdobyciu medalu postaramy się o dziecko. Już wcześniej
bowiem się z Pawłem zdecydowaliśmy, że trenuję do Londynu, jeśli zdrowie
dopisze. Była jednak taka cicha myśl, o której Pawłowi chyba nawet nie
powiedziałam, że jakby był ten krążek to chciałabym urodzić dziecko. Wtedy
byłoby nam łatwiej. Miałabym na koncie duży sukces i zapewniłabym sobie
dożywotnią emeryturę, czyli finansowe zabezpieczenie na starość.


Poruszyłaś temat,
który od dawna nad Tobą wisi. W igrzyskach zajęłaś piąte miejsce, a mówiłaś o
tym w kategorii porażki.


Teraz to się trochę zmieniło. Tuż po olimpiadzie
wydawało mi się, że jest tragedia, ale uświadomiłam sobie, że to chyba wcale
nie tak źle. Trzecie miejsce było jednak tak blisko, zaledwie 0,02 s lepiej od
życiówki. To jest mało. Może gdyby było to pół sekundy to nie byłoby żadnego
gadania. Wiem jednak, że brązowy medal był w zasięgu.


Otwarcie mówisz o
tym, że igrzyska w Londynie w 2012 roku są graniczną datą i pożegnaniem z
bieżnią. Czy masz już pomysł, co potem? Chcesz zostać w sporcie, czy widzisz
się gdzie indziej?


Na pewno chciałabym przez jakiś czas odpocząć od tego
stresu, od gonienia po całym świecie i w końcu poodwiedzać rodzinę. To na pewno
będzie krótki okres po olimpiadzie. A w przyszłości? Często się zastanawiam, co
będę robiła. Nie mam konkretnego pomysłu, bo nie wiem jak nasze życie się
potoczy, ale na pewno to będzie związane z Mazurami.


Dlaczego akurat tam?


Tam się
przeniesiemy. Tam mieszkają Pawła rodzice.


Jak wyobrażasz sobie swój przyszły dom?


Na pewno ze
zwierzętami. Bardziej chyba lubię psy od kotów, ale jesteśmy na nie skazani, bo
teściowa je uwielbia. Pewnie je dostaniemy w spadku. Z pewnością nie zabraknie
w nim też dzieci.
Chciałabym mieć trójkę i na pewno będę je namawiała do
trenowania i ruszania się.


A nie myślałaś o tym, żeby zająć się
trenowaniem innych?


Na pewno nie
i tego jestem pewna. Wszystko, ale nie to. Wydaje mi się, że się do tego nie
nadaję. Nie mam cierpliwości. Nie umiałabym pracować z ludźmi, bo widzę jak ja
trenuję. Nie jest tak, że Paweł mówi, że mam coś zrobić i ja to od razu robię
idealnie, ale oczekuję takiej postawy od innych. Nie umiem sama czegoś zrobić,
ale wymagam tego. Wiem, że bym się bardzo stresowała i denerwowała, gdybym
komuś coś powiedziała, a dana osoba nie umiałaby tego zrobić. Poza tym chyba
mam za dużo tego sportu jako zawodnik.


Jak wygląda w tej chwili u Was rozkład sił?
Jak się podzieliliście obowiązkami z Pawłem?


Ja piorę,
prasuję i przeważnie sprzątam. Jeżeli jednak jest taki napięty okres, w czasie
sezonu to Paweł mi pomaga.


Stosujesz jakąś specjalną dietę?


Nie, ale
staram się nie obżerać.
Uwielbiam pieczywo i słodycze, ale mam tendencje do
tycia i muszę się pilnować. Zwłaszcza w tym okresie, kiedy zależy mi na wadze.
Jem jednak wszystko, ale z głową.


Przynosicie sprawy
zawodowe, sportowe do domu?


Cały czas. Jesteśmy już za głęboko w sporcie. Nie ma
szans, by się od tego odciąć i wszystko pozostawić poza drzwiami.


Zmieniłaś się dzięki sportowi?


Bardzo.
Jestem bardziej pewna siebie.
Na pewno jestem też bardziej zadziorna i twarda. W
trudnych momentach potrafię się zebrać i walczyć z przeciwnościami.


Która z tych przeciwności najbardziej utkwiła Ci w pamięci?


Kontuzja przed mistrzostwami świata w Osace. Dwa lata
wcześniej w Helsinkach byłam czwarta. Chciałam się znowu znaleźć w finale.
Trzeba też otwarcie powiedzieć, że sport jest formą zarabiania pieniędzy. Większość
z nas, profesjonalnych sportowców nie może sobie pozwolić na to, by pójść do
normalnej pracy. Nie można być na wysokim poziomie i robić coś jeszcze. Coś
zawsze się traci. My skupiamy się na tym, by zarobić pieniądze. W sporcie mamy
tylko pięć minut, a później może być różnie. Ja nie jestem inna i skupiam się
na tym, by jak najdłużej być na wysokim poziomie.


Jak to jest między
Wami sportowcami? Kolegujesz się z kimś, kogo poznałaś na międzynarodowych
arenach? Tworzą się jakieś przyjaźnie, czy raczej traktujecie siebie jako
rywalki?


Różnie to
bywa. Jest jednak podział między białymi, a ciemnoskórymi. Większy kontakt mam
z dziewczynami ze Wschodu. To nie jest tak, że jesteśm przyjaciółkami, ale na
zawodach często rozmawiamy. Nie tylko na stadionie, ale też w hotelu. Mailami
się jednak nie wymieniliśmy. Mam kontakt z zawodniczką z Chorwacji. Była w tym
roku z nami w Spale na obozie. Z Amerykankami z kolei i innymi ciemnoskórymi
zawodniczkami to jest różnie. Mam takie wrażenie, że czują się lepsze.


Dobrze się czujesz w sporcie indywidualnym, a
może żałujesz, że nie trafiłaś do zespołowego?


Indywidualny jest ok. Chciałabym jednak być
tenisistką. Lubię tę dyscyplinę oglądać, mam swoją rakietę, ale niestety nie
umiem grać. Żałuję, że nie pochodzę z jakiegoś takiego regionu, gdzie tenis
jest bardzo popularny i że moi rodzice mieliby tyle pieniędzy, by mnie posłać
do jakiejś szkoły, na treningi.


Masz jakieś inne
marzenie sportowe niż sięgnięcie po olimpijski medal?


Chciałabym usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego granego na
moją cześć. Myślę, że to marzenie każdego sportowca.

anna_jesien_3.jpg

Możliwość komentowania została wyłączona.