24 lipca 2019 Redakcja Bieganie.pl Sport

„Ja nie mam ambicji?” – rozmowa z Arkadiuszem Gardzielewskim


W czasie długiej kariery zdobywał złoto juniorskich mistrzostw Europy w crossie, ale i tytuły mistrza świata wojskowych w maratonie. Wśród jego najlepszych rezultatów w biegach ulicznych jest 28:55 na 10 km, 1:03:17 na 21,1 km i 2:11:34 na 42,2 km. Arek Gardzielewski zdradza, jak wyglądała jego droga na pierwsze treningi i do pierwszych sukcesów, mówi o straconych szansach i codzienności polskiego maratończyka. Dzieli się również z nami swoim programem treningowym, dzięki któremu w ostatnich sezonach dochodził do wysokiej formy.


Od dłuższego czasu trenowałeś sam. Jak to się stało?

Zacząłem trenować siebie samego, ponieważ po kontuzji trenerzy nie potrafili przywrócić mnie do wcześniejszego poziomu. Nie trafiali z treningami, przez co byłem coraz słabszy. Nie słuchali również moich sugestii, tego co im podpowiadałem. W pewnym momencie miałem tego dość, bo czułem jakiego treningu potrzebuję. Dodatkowo pojawiło się widmo zwolnienia z wojska. Do startu ostatniej szansy, jaką były Wojskowe Mistrzostwa Świata w Turynie, postanowiłem w takiej sytuacji szykować się samemu. Miałem zaledwie cztery miesiące, aby podnieść się z dna. W Turynie sięgnąłem po tytuł i na szczęście już nikt nie myślał o zwalnianiu mnie ze służby.

Jaki jest według Ciebie największy minus bycia samemu dla siebie trenerem?

To jest przede wszystkim czasochłonne. Ciężko uciec myślami od treningu, cały czas człowiek się obserwuje i wszystko poddaje analizie. Wcześniej mi to nie przeszkadzało, ale od kiedy jestem ojcem, chcę swojemu synowi poświęcać maksymalną ilość czasu. Poza tym minusem jest obciążenie psychiczne, które generuje trenowanie siebie samego.

Co masz na myśli?

Trenując u kogoś częściowo zrzucasz odpowiedzialność za wynik na trenera. Ja byłem w sytuacji, w której nie miałem tego komfortu. Byłem w całości odpowiedzialny za wynik, nawet jeśli na zawodach nie było pogody lub gdy w przygotowaniach zdarzyło się coś negatywnego, na co nie miałem wpływu.arek1.jpgAle wyszło Ci to też na dobre? Rozmawialiśmy w marcu na przełajowych MP, które wygrałeś w ładnym stylu. Wydawałeś się pogodny i wyluzowany – i przed zawodami, i po zakończeniu imprezy, mimo że byłeś w mocnej robocie maratońskiej…

Jasne, są też plusy trenowania siebie. W moim przypadku najważniejsza okazała się skuteczność. Dzięki przejęciu roli trenera odwróciłem losy kariery. Byłem zawodnikiem chylącym się ku upadkowi, biegałem coraz wolniej i nie miałem siły. Gdy zacząłem pracować nad swoim treningiem, nagle odżyłem. Wróciłem na swój poziom, a nawet pobiłem kilka życiówek. Bieganie zaczęło ponownie sprawiać mi masę radości. Trenowanie siebie samego jest bardzo dobre, gdy człowiek czuje swój organizm, dzięki temu może podejmować ważne decyzje.

Pisałeś sobie od początku jakieś długofalowe plany?

Miałem przygotowane ogólne założenie treningu, ale na bieżąco je korygowałem. Bywało tak, że miałem w planie akcent treningowy, ale dopiero rano podejmowałem decyzję, czy go realizować lub w jakiej formie. Mierzyłem tętno spoczynkowe i w zależności od tego, czy odpowiednio spadło, realizowałem go lub przesuwałem na kolejny dzień. Moja regeneracja po rocznej kontuzji była upośledzona i poprzedni trenerzy tego nie rozumieli. Treningi, które kiedyś „regenerowałem" w 48 godzin – po kontuzji wymagały 72 godzin odpoczynku. To doprowadzało do nakładania się obciążeń i przetrenowania.
Po ostatnim Orlen Warsaw Marathon zdecydowałem się na rozpoczęcie współpracy z Ryszardem Marczakiem.

Czyli aktualnym trenerem Błażeja Brzezińskiego?

Tak. Powodem było przede wszystkim niepowodzenie podczas ostatniego maratonu, ale i szereg innych czynników, jak choćby narodziny syna. Trenujemy razem już miesiąc. Po zakończeniu współpracy z trenerem na pewno wrócę do trenowania siebie samego. Jest to dla mnie ostatnia próba. Naszym celem w każdym razie jest kwalifikacja na igrzyska, zobaczymy co z tego wyjdzie.

No dobrze, to w jakim momencie przygotowań teraz jesteś?

Jestem miesiąc po wznowieniu treningu. Pod koniec maja zdecydowałem się na roztrenowanie, które trwało trzy tygodnie. W tym czasie w ogóle nie biegałem, aby mieć pewność, że zregeneruję się w pełni.
Zupełnie inaczej planowałem późną wiosnę, ale niestety organizm odmówił mi posłuszeństwa. W pewnym momencie nie miałem już siły biegać. Nawet wolne rozbiegania stanowiły problem. Wychodziłem na trening ale wracałem do domu po przebiegnięciu zaledwie kilku kilometrów.

A które starty są najbliżej?

Obecnie przygotowuję się do Wojskowych Igrzysk Sportowych. W Chinach wystartuję na dystansie maratońskim. Do tego czasu zaplanowałem dwa starty. Pierwszym z nich będą Mistrzostwa Polski na 10 km w Gdańsku. Miesiąc później wystartuję na tym samym dystansie w Pradze. Do wiosny przyszłego roku podporządkowuję wszystko tematowi kwalifikacji do igrzysk olimpijskich, dlatego do tego czasu raczej rzadko będzie można mnie zobaczyć na biegach ulicznych.

Igrzyska w Tokio są przystankiem przesiadkowym czy końcowym w Twoim bieganiu?

Wszystko zależy od zdrowia, ale liczę na przynajmniej kolejnych sześć lat poważnego biegania. Później zobaczymy, czy… będzie mi się jeszcze chciało.

Jak to?

Nie potrafię mocno trenować bez konkretnego celu, a bez mocnego treningu nie ma mowy o wynikach. Za 6 lat temat życiówek będzie już raczej zamknięty, dlatego będę musiał poszukać innej motywacji. Być może będę bawił się biegami górskimi lub ultra, chociaż szczerze powiedziawszy nigdy mnie one nie pociągały.

arek5.jpg Arek zwycięża w warszawskim Biegu Niepodległości w 2011 roku, fot. Kuba Kruszka

Dobra, więc Twoim celem są igrzyska, trenujesz, co często widziałem i jak sam twierdzisz – sumiennie. Tymczasem pojawiają się wobec polskich maratończyków zarzuty, że mają mało ambicji albo nie ryzykują. Jakbyś na nie odpowiedział?

Nie mam pojęcia, skąd się biorą. Być może jest to wynik zbyt hermetycznego środowiska, jakie tworzą maratończycy. Wydaje mi się, że jest to w dużej mierze też rezultat tego, że maratończycy nie poświęcają za dużo czasu na pracę nad mediami społecznościowymi. W każdym razie możesz mi zarzucić wiele, ale na pewno nie brak ambicji.

No rozumiem, ale…

Słuchaj Kuba, nie chciałbym przejść obok tego tematu, bo uważam go za zbyt ważny. Dlatego też opowiem Ci swoją drogę i perspektywę. Na koniec powiesz mi, czy tak właśnie wygląda kariera kogoś, komu brakuje ambicji.

Jasne, może przy okazji posłuży też innym biegaczom w ich drodze do medali mistrzostw Polski i wyżej.

Swoją zabawę z bieganiem rozpocząłem w wieku 15 lat, zauważył mnie trener Markowicz z Tczewa. Z miejsca dostałem się do kadry województwa pomorskiego. Kilka razy w tygodniu dojeżdżałem na treningi do Tczewa z mojego rodzinnego Rzeżęcina. Moja droga wyglądała następująco: najpierw pokonywałem rowerem 5 kilometrów, następnie czekałem na pociąg, którym jechałem pół godziny, po dotarciu do Tczewa szedłem 2 kilometry na stadion, gdzie wykonywałem trening. W drodze powrotnej na dworcu czekałem często godzinę lub dwie na pociąg. Po całym dniu wracałem do domu.

Sporo to zajmowało…

Na pierwszy obóz kadry pomorskiego pojechałem w trampkach. To nie przenośnia. Trenerzy pytali mnie, czy nie mam normalnych butów do biegania. Z uśmiechem mówiłem, że są na moich stopach. Wtedy biegałem jeszcze ze wskazówkowym zegarkiem, bo na inny nie było mnie stać. Mimo wszystko na treningach gryzłem trawę. Wyróżniałem się wśród grupy, choćby dlatego, że gdy inni chowali się po krzakach, ja biegałem wszystko, co zalecono. Do tego stopnia, że pewnego razu trener Janusz Rolbiecki zawołał mnie do siebie i pochwalił mówiąc, że będzie ze mnie biegacz bo pracuję dużo ciężej niż ktokolwiek inny na tym obozie.
Zimą zakładałem swoje kalesony, bo przecież getrów nie miałem, na rękę zegarek wskazówkowy i chodziłem biegać. Wszyscy pukali się w głowę.
Po roku przeniosłem się do Tczewa, zamieszkałem w internacie, aby mieć więcej czasu na trening. Trenując przez cały rok w mieście mogłem nie spotkać innego biegacza poza moimi kolegami z klubu. Często biegałem mimo wyzwisk od pedałów i latających w moim kierunku butelek. Nie zraziłem się i dalej robiłem swoje.

W klubie chyba było lepiej?

Trenowaliśmy w okropnych warunkach. Zimą, gdy przyjeżdżał trener, przebieraliśmy się w jego samochodzie. Jeśli go nie było, na mrozie, a po treningu zakładaliśmy suche rzeczy na spocone ciało i wracaliśmy do domów. Nikt nie narzekał, bo dla nas to było normalne. Nikt poza tym nie interesował się bieganiem, więc nie miało to znaczenia. Na każdym treningu biegałem na maksa, wierząc że ciężka praca wystarczy, aby odnieść sukces. W końcu dostałem się do kadry Polski.

Już pamiętam Ciebie z tej grupy zdolnych juniorów i młodzieżowców.

Trafiłem do grupy trenera Zbigniewa Rolbieckiego, który prowadził wcześniej kadrę pomorskiego. Wykonywaliśmy katorżniczy trening. Seniorzy widząc, jaki trening realizujemy jako juniorzy, pukali się w głowę. My zaciskaliśmy zęby, biegając czasami nawet szybciej, niż zalecenia trenera. Naprawdę, nie brakowało nam ambicji…
W okresie juniora i młodzieżowca mieliśmy zapewnione szkolenie przez związek. Dopóki to funkcjonowało, rozwijaliśmy się dość dobrze. Z perspektywy czasu oceniam to szkolenie bardzo krytycznie. Co prawda mieliśmy zapewnione obozy, ale co z tego?
Za juniora i młodzieżowca przywiozłem trzy medale mistrzostw Europy z przełajów. Rywalizowaliśmy tam z reprezentacjami Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Włoch. Pokonywaliśmy ich lub ulegaliśmy nieznacznie. A po mistrzostwach… jeździliśmy na kolejne zgrupowania do Szklarskiej Poręby kopiąc się w śniegu i wywracając na lodzie. Oni jeździli w ciepłe kraje lub w wysokie góry pracując nad zapasem prędkości.
Mimo tych różnic cały czas oczekiwano od nas tego samego – zwycięstw. Gdy kończyłem wiek młodzieżowca, biegając wtedy 13:53 na 5000 metrów, w „nagrodę" zostałem usunięty z kadry z powodu cięć budżetowych. Tak pozbywano się ósmego zawodnika Młodzieżowych Mistrzostw Europy w Lekkiej Atletyce na 10000 metrów.

No, ale chyba w porównaniu do dzisiejszej sytuacji, dostawałeś wtedy więcej wsparcia od związku?

W 2006 roku, gdy jechałem na mistrzostwa Europy juniorów, miałem czwarty wynik w tabelach. Na zgrupowaniu docelowym przyszedł do mnie trener z odżywkami. Wiesz co przyniósł? Z listka wyciął mi dwie tabletki antyoksydantów, dwie tabletki czegoś innego, dał jedną fiolkę L-karnityny i dwie fiolki magnezu. Tak to niestety wyglądało.
Na innym zgrupowaniu w Międzyzdrojach jako przydział obozowy dostałem dwie pojedyncze porcje Vitargo. Często mówi się głośno o tym, ile pieniędzy w Polsce przeznacza się na zawodnika. Biegi długie niestety już dawno zostały u nas skreślone.
Często spotykam się z osobami myślącymi, że skoro jestem mistrzem Polski, to muszę mieć wszystko zapewnione. Opowiadam to tobie, aby ludzie w końcu zrozumieli, jakie są realia.

Wiesz, można też powiedzieć, że trzeba się hartować!

Tak. Ja mimo tego wszystkiego cały czas gryzłem trawę i nigdy nie narzekałem na warunki, w jakich trenuję. Wierzyłem zawsze, że ciężka praca doprowadzi mnie w końcu do miejsca, w którym będę miał zapewnione warunki do konkretnego rozwoju.
W tym celu przeprowadziłem się z Tczewa do Wrocławia i wstąpiłem do wojska. Służba w zespole sportowym miała zapewnić mi byt potrzebny do kontynuowania kariery. Tak właśnie było, Wojsko Polskie stało się moim mecenasem i pozostaje nim do dzisiaj. Gdyby nie tamten ruch, to na pewno dzisiaj bym nie biegał.
arek2.jpg Jak wyglądał tamten etap Twojego biegania?

Początki były trudne. Mieszkałem w jednostce, gdzie zimą nocami ubierałem się w dwie kurtki zimowe, aby zasnąć. Później przeniosłem się do hotelu, który był straszną dziurą, ale było tam przynajmniej łóżko do spania. Utrzymywałem się wtedy za 800 złotych miesięcznie, z dala od domu, w dużym mieście. Byłem reprezentantem Polski, a pięć razy w tygodniu jadłem na obiad ryż z sosem słodko-kwaśnym, bo na tyle było mnie stać. Mimo tego wszystkiego trenowałem tak ciężko, jak tylko dawałem radę. Trener Krupanek, wtedy trener WKS Śląska, powiedział mi nawet kiedyś, że zawodnicy z reguły potrzebują trenera z batem a ja potrzebuję hamulcowego. Czyli osoby, która powstrzymywałby mnie przed zajechaniem się.
W pewnym momencie wojsko chciało mnie zwolnić, ale rękę wyciągnął do mnie trener Grzegorz Gajdus. Wcielił mnie do swojej grupy maratończyków, dostrzegając mój potencjał. Trafiłem do fajnej, mocnej ekipy, gdzie trenowali Mariusz Giżyński, Adam Draczyński, Arek Sowa czy Heniu Szost. Miałem środowisko, w którym mogłem się rozwijać, mieliśmy sporo obozów wojskowych, gdzie mogłem trenować z chłopakami. Pod wpływem treningu Gajdusa i mocnej grupy zacząłem przyspieszać. W końcu pobiegłem 2:11 w maratonie i myślałem, że wreszcie będę miał odpowiednie warunki szkoleniowe…
Nic takiego jednak się nie stało. Do dzisiaj nie rozumiem, jak to możliwe, że mając piąty wynik w Polsce w 2012 roku wynoszący 2:11:34 – i tym samym dwunasty wynik w Europie – nie zdecydowano się na konsekwentne szkolenie mnie i innych z tak zdolnej i wciąż młodej grupy – trójka z nas miała wtedy po 26-27 lat.

No ale biegaliście przecież w koszulce z orzełkiem?

Związek szkolił nas dorywczo. Gdy była jakaś impreza, to rzucał ze dwa obozy. Z kolei w wojsku obozów było coraz mniej, nie zawiązała się też żadna grupa wokół potencjalnego sponsora. Co gorsza, grupa trenera Gajdusa zaczęła się rozpadać. Odeszli Sowa, Draczyński, a wkrótce Szost. W momencie, gdy osiągnąłem szczyt  – na dzień dzisiejszy – swojej maratońskiej kariery, wszystko zaczęło się psuć. W dalszym ciągu na treningach gryzłem trawę, ale ciężka praca po prostu przestawała już wystarczać. W celu zrobienia dalszego kroku potrzebne były fundusze, przede wszystkim na szkolenie wysokogórskie, ale też na odnowę, na wspomaganie. Nic takiego niestety się nie udało zdobyć.

Ale można uznać, że nie potrzeba jakichś wielkich środków na bieganie. Może chodzi o determinację?

Większość osób zarzucających nam pasywność czy brak ambicji argumentuje to brakiem wyjazdu do Kenii na stałe. W wieku 26 lat gdy osiągnąłem swoje 2:11 zarabiałem 1200 złotych miesięcznie, z czego musiałem jeszcze pokryć koszty studiów zaocznych. Na przygotowanie do jednego maratonu potrzebowałem około 10-12 tysięcy złotych.
Wyobrażasz sobie, że gdy nabiegałem 2:11 na wiosnę – to najlepsza propozycja startowa na jesień wynosiła 1000 dolarów?! Wiele osób, które nas krytykują stawia za przykład zawodników z Norwegii, Szwajcarii czy Nowej Zelandii. Czy nikt nie zauważa zależności PKB?
W każdym razie trenowałem dalej walcząc o 2.09. Niestety bez wsparcia szybko skończyło się to kontuzją i długą przerwą. Dalej już chyba wszyscy wiedzą, jak się moja kariera potoczyła.
W dalszym ciągu walczę na każdym treningu, bo wierzę, że mogę jeszcze połamać te cholerne 2:10. Skończyłem jednak wierzyć, że wystarczy ciężko pracować. Właśnie dlatego założyłem w pewnym momencie swoją grupę biegową. Dzięki trenowaniu innych zacząłem zarabiać pieniądze, które później inwestowałem w swoje szkolenie, kupiłem namiot tlenowy, finansowałem obozy w Kenii, USA czy we Włoszech, zacząłem korzystać regularnie z opieki fizjoterapeutycznej.

Narzekasz na opinię publiczną?

Nie traktuj proszę moich słów w kategorii narzekania. Moim celem jest jedynie przedstawienie mojej perspektywy i próba odpowiedzi na zarzuty o brak ambicji – z tłem o którego istnieniu raczej nikt nie ma pojęcia. Każdy z maratończyków będzie miał pewnie podobną historię do opowiedzenia i swoje przeszkody, które musiał pokonać w drodze do celu. Każdy z nas trenuje tak mocno, jak potrafi, często kosztem swojego zdrowia. Uważam, że można nam odmówić talentu ale na pewno nie ambicji.arek_3.jpg Prowadzisz stronę arkadiuszgardzielewski.pl. Na Twoim profilu na Instagramie często dzielisz się swoimi treningami. Uśmiechnięta buzia Arka i jakieś straszne tempa… Możesz powiedzieć o jakichś konkretnych jednostkach i ich umocowaniu w takim, a nie innym momencie sezonu?

Najłatwiej będzie mi omówić ten temat na przykładzie przygotowań do wiosennych maratonów. Przez trzy lata prowadzenia siebie samego okres przygotowawczy wyglądał za każdym razem podobnie, dopiero BPS (okres Bezpośredniego Przygotowania Startowego – przyp. red.) był zróżnicowany.
Przygotowania zaczynałem wraz z początkiem grudnia. Przez cały miesiąc biegałem tylko wybiegania w tempie 4.10-3.50/km. Kilometraż miesięczny wynosił 450-500 km. Ten tlenowy trening stanowił dobry fundament pod kolejny mezocykl okresu przygotowawczego.

W styczniu koncentrowałem się na treningu w strefie mieszanej. Celem była stymulacja progu beztlenowego. Przykładowy tygodniowy trening wyglądał następująco:

Pon OWB1 25km po 3:46/km
Wt OWB1 20km (10km w crossie) całość po 4:15/km
Śr 5km + BC2 12km po 3:18/km (tętno śr. 159), po 3km
Czw OWB1 25km po 3:53/km
Piąt 5km + Cross 2×6,5km po około 3:35/km, przerwa 3′, po 5km
Sob OWB1 20km (10km w crossie) po 4:15/km
Nied 5km + BC2 14km po 3:17/km (tętno śr. 163), po 3km
  Całość – 155 km

 

W lutym włączałem podbiegi oraz trening wytrzymałości tempowej. W dalszym ciągu koncentrowałem się na pracy nad siłą oraz wytrzymałością, ale już z udziałem treningów przekraczających próg beztlenowy. Przykładowy trening w lutym wyglądał następująco:

Pon 1. OWB1 10km + podbiegi 10x300m, po 2km
2. OWB1 8-10km po 4:04/km
Wt 1. 3km + BC2 14km po 3:13/km (tętno śr. 162), po 3km
2. Trening dla grupy amatorów – 10,5km
Śr OWB1 18km po 4:10/km
Czw 1. 5km + Cross2 2×6,5km po około 3:30/km, przerwa 3:, po 5km
2. OWB1 8-10km po 3:55/km
Piąt OWB1 18kmpo 3:54/km
Sob 4km + tempo 6x2km: 5:51, 5:53, 5:50, 5:52, 5:51, 5:50 przerwa 3’, po 3km
Nied OWB1 25km po 3:56/km
  Całość – 173 km

 

Uważam że po tak przepracowanym okresie przygotowawczym, byłem przygotowany na wynik 1.02-1.03 w półmaratonie. Osiągałem ten poziom za każdym razem, bez realizowania treningu specjalistycznego do maratonu.
W BPS zaczynałem zajmować się wydolnością na poziomie prędkości startowej do maratonu. Celowałem w wynik 2:09, dlatego większość treningów tempowych wykonywałem z prędkością w okolicach 3:03/km. Wydłużałem też czas pracy włączając do treningu biegi 30km+, których nie było wcześniej w treningu. Przykładowy trening w okresie BPS wyglądał następująco:

Pon 1. OWB1 15km po 4:07/km
2. OWB1 10km po 3:57/km
Wt 1. 5km + tempo 5x4km po, wszystko 3:03/km, przerwa 3’, po 3km
2. OWB1 12km po 3:56/km
Śr 1. OWB1 16km po 4:04/km
2. OWB1 16km po 3:59/km
Czw OWB1 25km po 3:57/km
Piąt 1. 5km + Cross2 2×7,5km po 3:28/km (tętno śr. 157/160), przerwa 2’30’’, po 5km
2. OWB1 15km po 3:47/km
Sob 1. OWB1 15km po 4:04/km
2. OWB1 10km po 3:57/km
Nied OWB1 2km + 30-tka po 3:17/km (tętno śr. 155) kolejne piątki po 3:18/km, 3:19/km, 3:23/km, 3:21/km, 3:12/km, 3:11/km, po 1km
  Całość – 223 km

 

Fot. tytułowe Mistrzostwa Świata w Biegach Przełajowych – Bydgoszcz 2010, Sławomir Naskręt

Możliwość komentowania została wyłączona.