21 lipca 2011 Redakcja Bieganie.pl Sport

Relacja z Ultra Trail Verbier St.Bernard – 110km / 7000m


Ultra Trail Verbier St.Bernard
Alpy, Szwajcaria
2-3 lipca 2011
110km/7000m

Znowu te Alpy. Nie wiedzieć czemu, ale przyciągają mnie jak magnes. Ale co ja piszę! Jak to nie wiedzieć czemu? Dokładnie wiadomo. Magia gór. Kto był, ten wie.

Już w zeszłym roku odkryłem ten bieg. Jak tylko pod koniec 2010 roku Rafał w mailu rzucił hasło, że może pojedziemy w tym roku, byłem zdecydowany. Kolejna okazja do solidnej orki. Czy można odmówić? Nie… Był tylko “mały” problem… w maju spodziewaliśmy się z żoną dziecka. W lipcu Junior będzie miał 2 m-ce, a ja tu naiwnie chce wyjechać z kumplami na kilka dni. Po długich konsultacjach domowych wstępnie przyjąłem propozycję Rafała, zdając sobie jednak sprawę, że szanse na wyjazd były małe, że tak naprawdę wszystko okaże się przed samym wyjazdem. Na szczęście wszystko ułożyło się wspaniale, Junior okazał się zdrowym i niezbyt kłopotliwym egzemplarzem, przez co moje szanse na wyjazd rosły z dnia na dzień.

Alpy1

Jak zawsze na długo przed startem studiowałem dokładnie profil i trasę. Opracowałem kilka wariantów, od najbardziej optymistycznego po pesymistyczny. Wizualizacja trasy, kalkulacje, rozpiska czasów na PK. Do tego solidnie trenowałem, zrealizowałem kilka długich wybiegań po moich Beskidach, sprzęt sprawdzony, więc powinno być dobrze. Jedyną obawę wprowadzała moja ubiegłoroczna kontuzja pleców, bałem się, że plecy nie wytrzymają.

Na liście startowej pojawiło się czterech Polaków: ja, Rafał Tyszkiewicz, Paweł Pakuła i Darek Strycharski. Mocna ekipa:). Ja i Rafał to doświadczeni UTMB-owcy, Paweł to bardzo mocny ultras-orientalista, a Darek to mega mocny długodystansowiec, mający na koncie m.in. Spartathlon.

Alpy2
Polska ekipa przed biegiem

Wyjechaliśmy. Verbier to cudowne alpejskie miasteczko położone 1500mnpm. Już panorama z tarasu naszej kwatery przyprawiała o zawrót głowy, szczególnie widok na Mount Blanc. Pogoda rewelacyjna, bezchmurne niebo i temp. ok.25st. zapowiadał się piękny bieg.

Alpy3

Start biegu jest o 5:00. Na pierwsze danie mamy solidne podejście na 2400mnpm i przepiękny alpejski wschód słońca. Jest wspaniale, ale spokojnie, bo jak wiadomo, najgorsze przed nami. Wystartowało ok. 300 zawodników, czyli niezbyt dużo, więc tłok był tylko na tym pierwszym odcinku. Ja z Rafałem zdecydowaliśmy się iść razem, bo mamy podobne przygotowanie kondycyjne, podobne doświadczenie. Na górze w Pierre Avoi zrobiło się luźniej, po pierwszej zadyszce każdy już złapał swój rytm, odstępy się zwiększyły. Czołówka oczywiście zostawiła za sobą tylko obłoki kurzu, ale to cyborgi, zupełnie inna kategoria ludzi. Nam nasze doświadczenie od samego początku podpowiadało, że nie ma się co podpalać i że należy biec na tzw. “zaciągniętym ręcznym“, co powinno skutkować w drugiej połowie dystansu. Oczywiście część zawodników, inaczej niż my, postanowiła od początku mocno ruszyć. Przeliczyli chyba jednak swoje możliwości, bo już na tym pierwszym podejściu sapali jak lokomotywy, męczyli się bardzo, widać było cierpienie na ich twarzach. A to dopiero pierwsze kilometry. Mijaliśmy z łatwością tych zawodników, wiedząc jak dużą cenę zapłacą za swoje zuchwalstwo na kolejnym podejściu, że prawdopodobnie nie dotrwają nawet do półmetka, bo źle rozłożyli siły. Trudno, każdego szkoda. Ale nic to, bo teraz prawie 20km zbieg na 700mnpm czyli 1700m z dół! Totalne wariactwo! Spod butów kamienie odpryskują na lewo i prawo, istna masakra dla stóp i dla mięśni czworogłowych ud. Jednak wszystko cały czas rekompensują nam cudowne widoki. Wreszcie po 2,5h zbieg się kończy, wbiegamy do Sembracher, korzystamy z miejscowego hydrantu z lodowatą alpejską wodą, zmywamy z siebie sól, moczymy czapki i heja!

Alpy4 1

Teraz lekki przyjemny podbieg na 1470m npm do Champex. Jak na razie jest super, humory nam dopisują, tym bardziej, że wbiegamy na dobrze znane nam tereny, ponieważ Champex i następne La Fouly to punkty z UTMB, pokonywane jednak w przeciwną stronę. Te pozytywne wrażenia zakłóca nam świadomość tego co nas teraz czeka. Przed nami 20km podejście pod Col Fenetre, na 2698mnpm, czyli prawie 2000m pod górę! Dobrze, że po drodze w La Fouly na 50km jest przepak, będzie można odsapnąć i zebrać siły na dalsze podejście. Na przepaku jesteśmy o 13-tej, nadal w dobrych humorach, do tego żadnych dolegliwości, żadnych obtarć.

Alpy5

Przebieramy ciuchy na suche, wciągamy obowiązkowy bulionik, uzupełniamy zapasy na resztę podejścia i wyruszamy dalej. Przed nami trudniejsza część trasy, ale zarazem ciekawsza. Mamy przed sobą najwyższą część trasy, ponieważ dwukrotnie zawitamy na 2700mnpm oraz dwukrotnie na 2500mnpm. No i oczywiście to co tygrysy lubią najbardziej, czyli nocne napieranie w świetle własnej czołówki.

Alpy6

Mimo dosyć męczącego 4h podejścia meldujemy się na Col Fenetre w dobrych humorach. Ale to na pewno z powodu “okoliczności przyrody” jakie tam zastaliśmy. Zobaczyliśmy to, co właściwie jest esencją takich biegów. Dla takich widoków warto się solidnie zmęczyć. Tu jest po prostu cudnie.

Mijamy kilka malowniczych małych stawów, alpejskie widoki jakie rozpościerają się dookoła powalają na kolana. Całość obrazu dopełnia śnieg, którego jest tu jednak mniej niż się spodziewaliśmy.

Alpy7

Dotarliśmy tutaj jeszcze w pełnym słoneczku, więc temperatura nam niebyt doskwiera, wyraźny chłód czuć tylko na śniegu. Robimy tu sporo zdjęć, bo  jakoś nie mam serca przejść obojętnie obok takich krajobrazów. Oj będzie co oglądać.

Alpy8

Gdyby nie to, że jest coraz chłodniej, można by tu zostać dłużej. Teraz zbiegamy na słynną przełęcz św.Bernarda na granicy Francusko-Szwajcarskiej.

Alpy9

Tutaj już wyraźnie czujemy spadającą temperaturę, ubieramy kurtki, cieplejsze czapki.

Alpy11

Wzmocnieni gorącym bulionem szybko uciekamy dalej, bo przed nami kolejne 2700mnpm, a słoneczko już coraz słabiej przygrzewa i wiatr jest coraz bardziej chłodny. Na punkcie kontrolnym na Col de Chewaux na 2714mnpm pytam obsługę o temperaturę, odpowiedź brzmi 4stC.

Alpy12

Przed nami znowu szaleńczy 12km zbieg 1100m w dół. Na tych wysokościach są już tylko kamory, kamyczki i kamienie… Trzeba bardzo uważnie patrzeć pod nogi, bo każdy nieprawidłowy krok to w najlepszym przypadku skręcona kostka. W takich sytuacjach bardzo przydaje się też umiejętność biegania po trudnym terenie i doświadczenie zdobyte na podobnych biegach.

Alpy13

Zwolnić się za bardzo nie da, bo temperatura robi swoje i każde zatrzymanie oznacza niepotrzebne wychłodzenie organizmu. Dostaliśmy jakiegoś dziwnego “pałera”, znowu mijamy kilkunastu zawodników. Rafał zadaje mi pytanie, jak to jest, że człowiek po kilkunastu godzinach ostrej wyrypy ma jeszcze siły na takie zrywy, skąd ma na to siły? Nie znam odpowiedzi, ale faktem jest, że już kilka razy doświadczyłem tego, samemu się dziwiąc za każdym razem. Zresztą mniejsza o to, ważne, że łydka dobrze podaje!

Alpy14

Do Burg St.Pierre docieramy już w lekkim zmroku, po 21-szej. Tutaj okazuje się, że na punkcie jest jakaś lokalna imprezka, winko krąży po stołach, towarzystwo jest bardzo wesołe. Ale nam teraz nie winko w głowie, trzeba wyjąć czołówki, bo kolejne podejście na 2500mnpm zrobimy już po ciemku. Jest coś magicznego w odcinkach pokonywanych pod osłoną nocy. Dookoła ciemno, totalna cisza, widać tylko szlak w zasięgu własnej czołówki. Namacalnie czuć magię gór. Tylko my i góry. W dzień można sobie przy okazji biegu podziwiać widoczki, w nocy trzeba iść lub biec na maksymalnej koncentracji. Mocniej trzeba wypatrywać odpowiednich kamieni, na których można bezpiecznie ulokować stopę. Trzeba także mocniej koncentrować się na pilnowaniu trasy. Po chwili wpada się w coś jakby trans. Krok za krokiem, kamień za kamieniem, od znaku do znaku. Czasami jeśli idziemy jakimś niezadrzewionym grzbietem, widać w dole malownicze światełka miasteczek w dolinie. To trzeba zobaczyć, a jeśli się już zobaczy nie można tego zapomnieć. Niestety nocnych zdjęć nie robiłem, bo moją małpką nie wychodzą, niestety nie ten sprzęt.

Alpy15

Nagle błogą ciszę przerwał ogromny huk. Nadleciał helikopter, który po chwili zaczął mega mocnym szperaczem przeszukiwać wszystkie okoliczne zbocza. Kilka razy poświecił w naszym kierunku, nagle zrobiło się jasno jak w dzień. Zdaliśmy sobie sprawę, że wygląda to jak poszukiwania. Ciekawe czy to chodzi o jakiegoś biegacza czy o turystę? Może coś się komuś stało? W takich momentach człowiek uzmysławia sobie ryzyko i nabiera większego szacunku do gór. Na szczyt Col de Mill (2480mnpm) docieramy o pierwszej w nocy i tam dowiadujemy się, że jakaś zawodniczka zeszła z trasy, zgubiła się i przez telefon wezwała pomoc. Na szczęście nic jej się nie stało. Dobra, teraz przed nami kolejny 10km zbieg i 1500m w dół. Tu dopiero trzeba będzie się skupiać, żeby nie połamać kopyt. Rafał zobaczył, że nogi mi się jakoś dziwnie plątają, że nie trzymam rytmu biegu, więc zdecydowanie mnie wyprzedził i poinformował, że on teraz prowadzi. Dobrze zrobił, bo chyba zacząłem lekko przysypiać. Ta zmiana dobrze mi zrobiła, skupiłem się teraz tylko na obserwowaniu odblasków na Rafała butach i utrzymywaniu jego tempa.

Alpy16

Tak dotarliśmy do Lurtier, a tam zaserwowaliśmy sobie ostatni na tym biegu bulionik. No, jest dobrze, stówa już w nogach! Niestety szybki rzut oka na profil trasy popsuł nam humory. Niby została jeszcze tylko dycha, ale teraz mieliśmy przed nami najgorszy podbieg tej trasy. Na 5km jest 1200m w górę! Czyli średnie nachylenie ponad 20%. Niestety dobrze wiedzieliśmy co to znaczy, więc zjedliśmy jeszcze dodatkowe kilka kostek czekolady i szybko wyszliśmy z punkty, chcąc mieć jak najszybciej to z głowy. Już pierwsze kroki na podejściu uzmysłowiły nam, że jest gorzej niż myśleliśmy. To było podejście z rodzaju tych, które pokonuje się prawie na czworaka! Po kilkunastu minutach mieliśmy na ustach już chyba komplet polskich przekleństw. Zaczęliśmy się zastanawiać jakim człowiekiem trzeba było być, żeby wymyśleć taką sadystyczną końcówkę? To musiał być ktoś, kto miał jakieś zatargi z biegaczami, nie lubił ich i właśnie w taki sposób postanowił się zemścić. Inaczej nie mogliśmy sobie tego wytłumaczyć. Nasz dotychczasowy dobry humor prysł jak bańka mydlana. Po ponad dwóch godzinach wspinaczki, sapania i bluzgania dotarliśmy do kresu naszej męki. Nawet nie mieliśmy za bardzo ochoty na zatrzymywanie się na ostatnim punkcie w La Chaux. Poczłapaliśmy dalej, myśląc już tylko o finiszu. Nawet przeoczyliśmy wschód słońca, który zapewne był cudowny. Teraz liczyło się już tylko ostanie zejście, które doprowadzi nas na metę. Już widzieliśmy w dole Verbier, w miarę zbiegania zaczęliśmy rozpoznawać znane nam budynki. Jednak jakoś zbyt powoli się do nas przybliżały… zaczęliśmy odczuwać konsekwencje tego nieludzkiego podejścia, stopy już solidnie bolały, mięśnie odmawiały współpracy. Dobrze, że dopiero teraz. No i oczywiście, jak zawsze w takich przypadkach, na 100m przed metą nagle wróciły nam dobre humory:) META! Odebraliśmy kurtki Finiszera i szybko udaliśmy się do stołówki po obiecane spaghetti, którego zawsze jest za mało…

Alpy17

Kocham góry, kocham biegać w górach. Już nawet nie chodzi o ten ultra dystans, choć oczywiście te 100km to takie obowiązkowe minimum. Jak dla mnie większe znaczenie niż sam dystans ma solidne przewyższenie na trasie, trudne warunki, sadystyczne podejścia i nieludzkie zbiegi… Im trudniej, tym lepiej. Marzy mi się jakaś piękna górska seteczka w Himalajach, z bardzo konkretnym przewyższeniem, tak co najmniej 10 000m… nie, lepiej  15 000m! To dopiero byłaby piękna masakra! Jak tylko taki bieg znajdę, to na pewno zacznę się poważnie zastanawiać nad udziałem.

Wyniki Polaków:
Paweł Pakuła – 20h19min – Gratulacje!
Rafał Tyszkiewicz – 26h26min
Arek Koźmin – 26h26min
Darek Strycharski – niestety nie ukończył, na 76km przekroczył limit czasowy

FORUM DYSKUSYJNE

Możliwość komentowania została wyłączona.