29 sierpnia 2017 Redakcja Bieganie.pl Sport

Kto wygra mistrzostwa kosmosu w trailu?


Przez ostatnie tygodnie z ust do usta podawano – najpierw szeptem, potem coraz głośniej informację, że tegoroczne UTMB będzie najmocniej obsadzonym ultramaratonem górskim w historii dyscypliny. Jest to sytuacja podwójnie wyjątkowa, bo z każdym rokiem coraz trudniej o zgromadzenie jak najbardziej kompletnej czołówki na starcie jednego biegu: ze względu na zobowiązania sponsorskie, osobiste projekty zawodników, jak również częstą praktykę organizatorów, chcących wypromować swoje zawody – zapraszanie jednego, dwóch mocnych zawodników.

Podobną sytuację mamy w maratonach ulicznych – nie jest tak, że cała czołówka startuje co roku w Berlinie lub Nowym Jorku, ale elita elity rozprasza się między kilka, kilkanaście najważniejszych imprez.

O UTMB 2017 – jak napisałem w zapowiedzi opublikowanej kilka dni temu – będzie się więc mówiło latami. Dlaczego tak uważam? O tym w poniższym tekście, który nie stanowi próby odpowiedzi na oczywiste pytanie „kto to wygra?”, ale w którym staram się nakreślić tło tegorocznych zmagań dookoła Mont Blanc.

Wielka czwórka

Król Kiki Pierwszy

kilian1

Największym nazwiskiem jest oczywiście Kilian Jornet. To niewątpliwa gwiazda trailu, postać która przeniknęła do mainstreamu dzięki realizacji swego projektu Summits of my Life. W jego ramach Kilian wbiegał/wchodził na najwyższe szczyty poszczególnych kontynentów. Ukoronowaniem było tegoroczne dwukrotne wejście na Everest, szeroko komentowane w świecie nie tylko górskim. Katalończyk nie ścigał się zbyt często w ostatnich latach – po pierwsze, koncentrował się na SomL, po drugie – wygrał już wszystko, co było można.

kilianhardrock
Trzy lata z rzędu startował w amerykańskim stumilowcu Hardrock – bo pokochał góry San Juan i kameralną atmosferę biegu. Brał udział w klasycznych wyścigach Skyrunning – Zegama-Aizkorri i Sierre-Zinal. Kiedy jednak pojawiał się na starcie, to prawie zawsze wygrywał, do tego we wspaniałym stylu – przed rokiem wbiegł na metę Hardrock ramię w ramię z Jasonem Schlarbem, z którym w duchu przyjaźni postanowili, że nie będę rywalizować o zwycięstwo. Tegoroczny Hardrock wygrał, biegnąc przez ponad sto kilometrów w wybitym barkiem, a za temblak dla chorego ramienia służyła mu… kamizelka Salomona. Kiki triumfował w UTMB 3 razy i na pewno ma ochotę na kolejne zwycięstwo. W wywiadach przyznał, że jednym z głównych powodów jego powrotu po latach jest mocna stawka rywali. To banał, ale obecnie Kilian jest faworytem w każdym biegu górskim, w którym staje na starcie. W tym roku wygrał Hardrock, wygrał też Marathon du Mont Blanc, więc na pewno jest w formie. Aha, to po tym drugim biegu Sage Canaday otwarcie przyznał, że musi jeszcze sporo potrenować zbieganie w technicznym terenie…Gdyby ktoś chciał zobaczyć o czym mówi Sage, niech zobaczy poniższy film. Swoją drogą niezwykłe umiejętności filmującego Sebastiana Montaza.

Franciszkańska siła spokoju

dhaene1

Francois d’Haene może się wydawać… Niespecjalnie predystynowany do szybkiego biegania. Po pierwsze, ma 190 cm wzrostu. Po drugie, wydaje się misiowaty i flegmatyczny. Tak się jednak składa, że to jeden z najbardziej utytułowanych zawodników ostatnich lat. Dodatkowo jest specjalistą od biegów na dystansie ok. 100 mil, i to tych najważniejszych – UTMB, Diagonale des Fous, Ultra-Trail Mt Fuji… W tym roku wygrał Madeira Island Ultra-Trail oraz Maxi-Race w Annecy, dwa biegi ponad stukilometrowe.

dhaene2

Francois jest niesamowicie skuteczny w swych startach, a UTMB wygrywał dwukrotnie. Podobnie jak Kilian jest w formie. Ci dwaj to nie tylko dwie wielkie gwiazdy, znane nazwiska, ale zawodnicy, którzy w przeciągu ostatnich miesięcy przekonująco wygrywali mocno obsadzone biegi.

Ksawery – licencja na wygrywanie

thevenard

Thevenard jest jednym z lepszych zawodników światowej czołówki. Od kilku lat systematycznie przybiega w pierwszej dziesiątce ważnych imprez. Zawodnik, z którym zawsze trzeba się liczyć – często jest w czubie, choć stosunkowo rzadko wygrywa. Z jednym wyjątkiem – festiwalu UTMB. Tutaj Xavier staje się innym człowiekiem i zdobywa wszelkie trofea. To nie jest przenośnia. Od 2010 roku młody Francuz zdążył wygrać wszystkie wyścigi indywidualne rozgrywane w ramach festiwalu, w tym UTMB dwukrotnie. Jeśli Francois wydaje się cichy, to co dopiero powiedzieć o Ksawerym? Skromny, wręcz nieśmiały chłopak, a jednocześnie cichy zabójca, grasujący na trasach UTMB. W każdym innym biegu nie dawano by mu szans w starciu z dwoma poprzednimi – to jest jednak ten jeden jedyny wyścig, gdzie Thevenard jest szczególnie groźny.

Przed chwilą napisałem, że mamy dwie wielkie gwiazdy, które jednocześnie są obecnie w świetnej formie. Teraz mamy już trzech zawodników, którzy właśnie w tym konkretnym, najważniejszym biegu w całym kalendarzu górskich ultramaratonów pokazują swoją mistrzowską klasę. Synergia tych czynników zwiastuje niesamowitą walkę.

A jest jeszcze ten czwarty…

Buntownik z wyboru

whalmsley1

Jak biegi uliczne w Stanach miały swego Steve’a Prefontaine’a, tak biegi trailowe mają Jima Walmsley’a. W ostatnich miesiącach pojawiły się nawet koszulki i czapeczki z napisem „Stop Jim” , wzorowane na gadżetach, jakie noszono w czasach, gdy biegał słynny Pre. Choć obaj to wyjątkowe osobowości, odmienne charaktery, postaci, które dzieli kilka dekad, analogie są oczywiste. Każdy z nich wyznaczał nowe standardy dyscypliny, wniósł nową jakość w dotychczasowy stan rzeczy. Obaj natychmiast – jak to w Ameryce – stali się bohaterami narodowymi, ba! superbohaterami. Amerykanie kochają takie postaci i niesamowicie pompują balonik. Jim byłby prawdopodobnie gwiazdą tylko za oceanem, gdyby nie pewne narzędzie, którym od dwóch czy trzech sezonów można zmierzyć wyniki ultrasów i porównać ich osiągnięcia. Mowa o Performance Index, rankingu punktowym przygotowywanym przez organizację I-TRA, w którym każdy występ jest przeliczany na punkty, zależne nie od miejsca, ale od czasu osiągniętego w konkretnych zawodach, w konkretnych, wyjątkowych warunkach. Nie czas teraz wgłębiać się w detale, dość powiedzieć, że dzięki przyjętym algorytmom można skutecznie porównać występy na różnych dystansach, trasach, biegi w różnych warunkach pogodowych i technicznych. W ten sposób właśnie Walmsley, mimo że nie wygrał jeszcze żadnego z najważniejszych biegów na świecie, jest liderem rankingu I-TRA, a więc teoretycznie… najlepszym ultrasem na świecie.

whalmsley2

Jak to możliwe? Ano kilka jego wyników z mniej znanych biegów za oceanem jest osiągnięciem niebywałym. Powtórzę: nie warto wdawać się w detale, można jednak posłużyć się obrazowym porównaniem: to tak, jakby na maratonie nie w Londynie czy Rotterdamie, ale np. w Orlando albo Warszawie ktoś pobiegł 2:01, może 2:02. Impreza mało znana, ale wynik – kosmiczny. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w kilku wyścigach z udziałem Jima.

Jest on jednak – jak to trafnie określił w którejś z dyskusji Adam – bohaterem tragicznym (kolejny powód, żeby być kochanym przez Amerykanów). Otóż w ubiegłym roku w swym najważniejszym starcie Jim Walmsley prowadził przez ponad 140 kilometrów kultowego Western States. Biegł z kilkudziesięciominutową przewagą, nie tylko nad rywalami, ale i rekordem trasy, kiedy… pomylił drogę. Kiedy się zorientował, podłamał się i odpuścił walkę, choć nadal miał szansę na zwycięstwo. W duchu jednak poddał bieg, doszedł zrezygnowany do mety w towarzystwie przyjaciół. W tym roku ponownie podszedł do Western States, chcąc powetować sobie niepowodzenie. Tym razem jednak uległ przede wszystkim presji oczekiwań – w równym stopniu własnych, co publiczności – i wdał się w nierówną walkę z niekorzystnymi warunkami pogodowymi, które czyniły niemożliwym pobicie rekordu trasy. Amerykanin podjął jednak szaleńczą próbę i w drugiej połowie zszedł z trasy, a bezpośrednim powodem „wycofu” były problemy żołądkowe.

whalmsley3

Największym przeciwnikiem Walmsley’a jest więc on sam. Sytuacja jest paradoksalna – nawet w gronie tak znamienitych rywali prezentuje on bez wątpienia najwyższy poziom biegowy. Ma niebywałą technikę, jest zdolny do utrzymywania zawrotnego tempa, które ciężko sobie wyobrazić w górskich ultramaratonach. Jednocześnie dopiero kilka tygodni temu po raz pierwszy zaczął trenować z kijami, a zdjęcia z tych treningów prezentowały obraz niemalże komiczny. Obecność Amerykanina w tej stawce stanowi element iście wybuchowy, zapalnik, który jest w stanie zmienić wszystko. Może, ale wcale nie musi.

Jak wiemy, same nazwiska nie biegają. Co z tego, w stawce same gwiazdy, skoro jedna kontuzjowana, druga właśnie się przymierza do zakończenia kariery, bo już nie idzie tak dobrze, jak kiedyś, a trzecie traktuje wyścig na pół gwizdka?

Tu jest zupełnie inaczej. Faworycie są w formie, co więcej, może poza Xavierem wszyscy trzej pretendują do miana światowego lidera i ich bezpośrednie starcie na pewno ma ogromną wagę dla nich samych i dla publiczności – zwycięzca w tym pojedynku przynajmniej do przyszłorocznego UTMB będzie mógł się chlubić mianem „najlepszego na świecie”.

Oddechy za plecami

Na dynamikę rywalizacji będzie miał wpływ również „drugi” szereg zawodników, przesłonięty nieco przez sylwetki wielkiej czwórki faworytów.  Ich klasa i doświadczenie są niesamowite i tylko wyjątkowość „pierwszego szeregu” fałszuje nieco obraz. Gdyby w dowolnym innym biegu na starcie zgromadziła się taka stawka elity, jak w tegorocznym UTMB – BEZ WIELKIEJ CZWÓRKI – to i tak byłby to jeden z najsilniej obsadzonych biegów w historii…

Jest zatem kilku bardzo ciekawych Amerykanów. Zach Miller ma już spore doświadczenie – wygrał CCC w 2015, a w 2016 na UTMB prowadził przez 2/3 wyścigu. Znany jest z tego, że bardzo mocno zaczyna. Jego obecność może wzmocnić „efekt Walmsley’a” i ci dwaj mogą wystrzelić jak z procy… No, chyba że Miller nauczył się czegoś w zeszłym roku.

Jest również para Tim Tollefson – David Laney, którzy również mają dwa lata doświadczeń i stali już na podium. Obaj w 2016 rozegrali świetny bieg. Wiedzą już, jak używać kijów, jak poruszać się w alpejskim terenie i jaka jest dynamika UTMB. Są niesamowicie szybcy i jeśli od zeszłego roku poczynili krok naprzód, to mogą grać główne role.

Oprócz nich jest jeszcze co najmniej dziesięciu zawodników, którzy mają papiery na zwycięstwo w UTMB. Jeśli któryś z nich będzie miał swój „dzień” – jak miało to miejsce w ubiegłym roku, kiedy to Ludovic Pommeret pobiegł swoje zawody życia – to rywalizacja nabierze jeszcze innych kolorów.

170 kilometrów z przeszkodami

Napisałem już co nieco o tym, co może pomóc niektórym zawodnikom i dlaczego ten czy ów może wygrać. Równie ważne, a może i ważniejsze jest jednak to, co może się nie udać…

Elita UTMB jest bardzo mocna co roku, a jednak rok w rok spora część faworytów notuje występ poniżej oczekiwań. Prawa statystyki są nieubłagane, doświadczenie poprzednich edycji mówi wprost, że z tych wszystkich wymienionych faworytów co drugiemu z tego czy innego powodu nie pójdzie.

Jakie mogą to być powody?

Wszyscy wiemy, jak wygląda start UTMB – jakby to był bieg na dychę. Nie wiedzieć czemu doświadczeni nawet zawodnicy często dostają na starcie małpiego rozumu i ruszają tempem zwyczajnie niemożliwym do utrzymania i szarżują, trwoniąc bezcenne w dalszych etapach zmagań zapasy sił. W tym roku na pewno będzie tak samo, szczególnie ze względu na udział szalonych Amerykanów.

UTMB startuje po południu, zaraz potem jest noc, kiedy nie ma upału, kiedy nie widać, jak wielkie pokonuje się góry, gdy umysł pozbawiony sporej części bodźców pracuje w maksymalnym skupieniu na wysiłku. W takich okolicznościach również łatwo przeliczyć się z siłami. Wyścig zaczyna się dopiero po pokonaniu Gran Col Ferret na setnym kilometrze, albo nawet 30 kilometrów zbiegu dalej, w Champex. Raz jeszcze świetnym przykładem tej zasady jest przebieg ubiegłorocznej edycji, kiedy to początkowi liderzy tracili, a cierpliwsi pięli się stopniowo w rankingu.

Innym przejawem bezmyślności i swoistego autosabotażu niektórych zawodników jest to, co wyrabiają w tygodniach poprzedzających bieg. Spora część przybywa do Chamonix na 3-4 tygodnie przed biegiem i zajeżdża się bez opamiętania. Liczby na Stravie przyprawiają o zawrót głowy. Nie wiadomo, czy to efekt wypuszczenia głodnych gór biegaczy we wspaniałe Alpy, kwestia wypełniania zobowiązań sponsorskich i „powinności” względem fanów w social mediach, ale efekt jest zatrważający – zamiast odpoczywać, spora część elity zarzyna się przed samym biegiem, trenując za dużo i za ostro.

treningprzed
Trening przed UTMB ;), z profilu na Instagramie Francoisa D’Haene.

Kolejna kwestia to trasa biegu. 170 kilometrów i 10000 metrów przewyższenia to dużo, a druga połowa jest trudniejsza niż pierwsza. Najpierw jest sroga wspinaczka na granicę włosko-szwajcarską, a potem bardzo długi zbieg do La Fouly, na którym łatwo można skasować nogi. A na koniec – trzy srogie wzniesienia, z wisienką na torcie na sam koniec – ostatnia góra bowiem to wielkie, strome, kamienne stopnie, prawdziwa mordęga, z której zwycięsko wychodzą tylko najtwardsi. Jeśli ktoś prowadził, ale wyprztykał się z sił przed ostatnią górą, może na niej stracić dosłownie wszystko. Dobrym przykładem świetnie rozegranego biegu, konsekwentnej „egzekucji” założeń (albo przeciwników) jest zeszłoroczny występ Gediminasa Griniusa, którego wyprzedził tylko niesamowity Francuz Pommeret.

Wreszcie wyścig można przegrać w głowie. W takiej stawce nietrudno o nerwy. Kilian wydaje się niewzruszony, jakby żadna presja nie była w stanie pozbawić go tej dziecięcej niemal radości, którą tak bardzo w nim kochamy. Francois podobnie – jego doświadczenie jest tak wielkie, że nawet „największy wyścig w historii” nie podnosi mu chyba tętna. Pokora i skromność Xaviera to tylko inny szlif na tym samym diamencie osobowości doskonale nadającej się do górskich ultramaratonów, jaką prezentują wszyscy wymienieni biegacze. Z drugiej strony niewiarygodne natężenie emocji, oczekiwań, presji, temperamentu, młodzieńczego szaleństwa, które na pewno faworyci czuć będą na plecach.  W tych okolicznościach jeszcze łatwiej będzie spalić się na początku, zbyt mocno puścić się nocą na zbiegu i złapać kontuzję albo dokonać niewłaściwej oceny sytuacji i popełnić brzemienny w skutkach błąd taktyczny.

Podsumowując, pierwsze godziny – dajmy na to do świtu, kiedy czoło wyścigu powinno się zjawić na Gran Col Ferret  – nie dadzą nam jeszcze żadnej wiedzy o ostatecznych rozstrzygnięciach. Na tym etapie będzie można wyścig tylko przegrać, na pewno nie wygrać. Każdy z faworytów będzie musiał bardzo ostrożnie ważyć sytuację… Jeden z prawdopodobnych scenariuszy wygląda następująco:

Już wieczorem superszybcy Amerykanie odrywają się od reszty stawki i szybko budują kilkudziesięciominutową przewagę nad resztą. Grono europejskich faworytów trzyma się blisko siebie, skupiając się wokół Kiliana i Francois. Kilka osób waha się między gonieniem pierwszych, a pilnowaniem ścigających. Jeśli nie dogonią pędziwiatrów z przodu, potem może być za późno na odrabianie strat. Jeśli zostaną z grupą faworytów, Kilian może wrzucić wyższy bieg na którymś ze zbiegów i tyle go będą widzieli. Jeśli pogonią za czubem, na trzech ostatnich górach bezlitośnie dogoni ich Xavier i Francois.

Podobnych scenariuszy można wymyśli co najmniej kilka. Jedno jest pewne… Będzie się działo.

Zdjęcia:
https://www.instagram.com/francois_dhaene
https://www.instagram.com/kilianjornet/
https://www.instagram.com/walmsley172/

Możliwość komentowania została wyłączona.