30 lipca 2018 Redakcja Bieganie.pl Zacznij Biegać

Czas czy dystans – o sposobach monitorowania treningu



Sprawa wydaje się właściwie banalna – czas czy dystans? Można trenować w oparciu o jedno lub drugie, jakie to ma znaczenie? Jakieś jednak ma. Być może związane z naszymi osobistymi preferencjami, wiarą, że tak czy inaczej trenują profesjonaliści. Przyjrzyjmy się konsekwencjom takiego lub innego rozwiązania.
Wyobraźcie sobie, że trafiacie do jakiegoś trenerskiego guru, który zgadza się was trenować. Waszym trenerem zostaje …. Ranato Canova. A może nieżyjący już dziś Arthur Lydiard (wyobrazić sobie możemy wszystko). Wymyślcie sobie to wasze wymarzone nazwisko.

Trener najpierw musi się zawodnika „nauczyć”. Gdyby miał wam zadać pierwszy trening bez żadnej głębszej rozmowy, choćby po to, żeby przyjrzeć się wam jak biegacie i jednocześnie nie chcąc ryzykować jakimś zupełnym niedoszacowaniem czy przeszacowaniem waszej formy, to mógłby to zrobić tylko w jeden sposób, czyli bazując na czasie:

– Pobiegaj spokojnie godzinkę – powiedziałby

Ta godzinka dla mało zaawansowanego biegacza to 8-9 km. Dla zaawansowanego np 12 km, a dla bardzo dobrego czy wyczynowego może być nawet 15.

Jak widać, czas jest tutaj bardziej uniwersalny, bo pozwala nam zrobić podobny trening dostosowany do naszego poziomu. Czyli czas wydaje się być świetnym miernikiem porównywalności wysiłków, tu godzina i tam godzina. Czyli czas powinien być miarą treningu !

Fizyka – praca, czyli siła razy droga

Fizycy prawdopodobnie oburzą się i powiedzą:

– To nie jest ten sam trening. Trening to praca, a wzór na pracę to: „Siła x Droga”, a droga w przypadku biegacza wyczynowego była prawie dwa razy dłuższa niż dla biegacza niezaawansowanego.

Trudno się nie zgodzić. Wykonana praca powinna być miarą treningu. W końcu na zawodach każdy ma przebiec ten sam dystans (o ile to nie jest jakiś bieg godzinny, czy 24 godzinny). Czyli jednak dystans?

No, tak, ale z drugiej strony jeśli poprosimy dwóch biegaczy z zupełnie różnych poziomów o przebiegnięcie tego samego dystansu ich odczucia po biegu będą zupełnie inne. Jeden może czuć się świeżo i zupełnie niezmęczony a dla innego może być to coś po czym będzie musiał długo odpoczywać. Weźmy dwa skrajne przykłady. Jeden to biegacz wyczynowy, potrafiący przebiec 10 km w 28 minut (czyli raczej nie Polak). Taki biegacz jeśli przebiegnie 10 km w 30 minut zmęczy się, ale nie jakoś ekstremalnie, potrafi w końcu ten sam dystans przebiec w 28 minut. Biegacz drugi, to początkujący biegacz amator, który w tym momencie wyobraża sobie, że maksimum na co go stać to około 3-5 km biegu, truchtu. Wyobraźmy sobie jego zmęczenie na końcu 10 kilometrowego odcinka. Najpierw biegł, potem częściowo szedł, potem już tylko szedł. Spokojnie możemy przyjąć, że 10 km zajęło mu ponad godzinę, może nawet 1h30. Wysiłek, który obydwaj włożyli w pokonanie tego samego w końcu dystansu jest absolutnie różny.

Na skrajnie różną jakość ich wysiłku możemy też spojrzeć inaczej. Obydwu poprośmy o pokonanie tych 10 km w tym samym czasie. Oczywiście biegacz początkujący nie jest w stanie przebiec 10km w 30 minut, wszystko na co go stać to przedział 1h00 – 1h30. Dlatego to biegacz wyczynowy musi się dostosować. Co teraz powiemy o ich wysiłkach? Dla początkującego było to „ekstremum”, ale na obecnym jego poziomie tak nie wyglądałby trening jaki byśmy mu zalecali. Był dla niego za długi i … za szybki. Bo gdybyśmy poprosili go od samego początku o wybór optymalnego tempa pokonania 10 km to on wybrałby po prostu marsz i na metę dotarł raczej w dobrej formie,  a tak? A tak była to rzecz dla niego nieodpowiednia. Tymczasem dla wyczynowca, przebiegnięcie ??? przetruchtanie ??? czy przeszuranie ??? 10 km w czasie dłuższym niż godzina to też rzecz nieodpowiednia, ale z zupełnie innego powodu, było to dla niego zbyt łatwe, zwykła strata czasu.

Dlaczego zatem praca nie wydaje się być dobrą miarą? Czy fizyka klasyczna nie działa? Czy biegacze funkcjonują w jakiejś innej rzeczywistości ? 🙂

Otóż fizyka działa nadal i pozwala nam wytłumaczyć co się stało. Nie przypadkowo jednostki pracy (czyli Jule lub Kalorie) są jednocześnie jednostkami energii. Na człowieka możemy spojrzeć też jako na układ przetwarzający energię. Ten układ przetworzył jakąś energię wejściową w pracę wyjściową, czyli w przesunięcie się o 10 km.

Porównajmy teraz energie wejściową obydwu naszych biegaczy, czyli wyczynowca i początkującego amatora. Amator zrobił coś bardzo trudnego, włożył w to dużo wysiłku, po 10 km czuł się skonany, dochodził do siebie pewnie kilka dni. Tymczasem wyczynowiec zrobił swoje i tyle. Co najwyżej trochę się znudził w wersji z pokonywaniem 10 km w ponad godzinę. Jeden włożył w te 10 km dużo wysiłku a drugi mało. Tymczasem końcowy efekt uzyskali ten sam – przemieścili się na odległość 10 km. Stosunek energii wyjściowej (tutaj przemieszczenia o 10 km) do wejściowej (subiektywnego zmęczenia) mówi nam o sprawności każdego układu fizycznego przetwarzającego energię (fizyk wprawdzie znowu powie: „- Hola hola, subiektywne zmęczenie nie nadaje się, tę włożoną energię trzeba zmierzyć”, ale na nasze potrzeby musi to nam wystarczyć). Po prostu biegacz amator jest układem o bardzo niskiej sprawności w porównaniu do biegacza wyczynowego. Trening biegowy polega właśnie na przekształcaniu układów o niskiej sprawności w układy o sprawności wyższej. Ale jak widać dystans nie nadaje się zbyt dobrze do wyznaczania celów treningowych bo narzuca wykonanie tej samej pracy układom o różnej sprawności. Czyli jednak czas?

Kiedy czas a kiedy dystans?

Czas wydaje się być bardziej uniwersalny. Godzina rozbiegania dla amatora i wyczynowca to mniej więcej taki sam trening. Trenerowi daje więcej swobody w projektowaniu treningu bez obawy, że zadany trening będzie za długi lub za krótki.

Ale realia są takie, że jeśli mówimy o trenowaniu, to w praktyce jednak częściej używamy dystans, choć w mekce światowego biegania, czyli w Iten w Kenii,
kiedy zawodnicy idą na wspólny grupowy trening to jest zazwyczaj 1h10.
Nie wiadomo dlaczego akurat tyle, nikt nie potrafi powiedzieć, ale tak
jest. .

Dystans jest po prostu realny, konkretny. Nawet jeśli ktoś bazuje na czasie, to się potem i tak wszystko przekłada na dystans, bo jednak to
kilometry są najlepszym miernikiem po treningu. Można powiedzieć, że
jeśli czas nawet używamy w treningowych założeniach, to w potreningowych
podsumowaniach jest to zawsze dystans. No i jeśli trener już zna
zawodnika, to dystans daje większą dokładność. Fakt jest też taki, że
zazwyczaj trenujemy do zawodów, które są rozgrywane na takim lub innym
dystansie, maraton to zawsze 42 km i 195 metrów, bez względu, czy ktoś
biegnie to w 2 godziny i 7 minut czy 4 godziny i 7 minut.  Dystans
wydaje się być częściej stosowany przez zawodników zaawansowanych, jest
oczywiście także używamy w treningach na bieżni. W biegach ulicznych w
treningu do maratonu trzeba przynajmniej raz zrobić te magiczne 30 lub
32 km.

Prawda jest jednak taka, że w treningu biegowym nie ma sensu jakoś twardo fiksować się na jakiejś jednej metodzie monitorowania treningu. Są przykłady, gdzie jeden lub drugi sposób znajduje większe zastosowanie. Każdy ma poza tym swoje preferencje, każdy z nas wychodząc na trening ma założenia jak wyglądać będzie najbliższy trening. Mój najbliższy trening bazuje na dystansie:

– 10x400m po 1min46sek (czyli po 4:25min/km, w tempie jakie jestem w stanie utrzymać miej więcej na odcinku 3 km) z przerwą 100m w truchcie (mniej więcej 50 sek na 100m), powtórzę to prawdopodobnie około 10 razy

Ale większość treningów (czy raczej biegów, bo bieg nie zawsze oznacza trening) to leśna pętla gdzie nawet nie zastanawiam się nad dystansem ani czasem (chociaż wiem jaki jest tam dystans, czyli jednak dystans 🙂 ).

A jaki jest wasz preferowany sposób ustalania założeń treningowych? Częściej czas czy dystans?

Możliwość komentowania została wyłączona.