5 marca 2007 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Poszukiwanie granic


"Jestem dobrze przygotowany". Ta myśl przebiegała natrętnie przez jego
głowę. Ostatnie tygodnie ciężkiego, mozolnego treningu dawało mu podstawy do
wiary, że z jego organizmu nie da się wykrzesać niczego więcej niż miał zamiar
wykrzesać dzisiaj.

"Jestem w szczytowej formie", myślał. Choć znajdował się teraz w tłumie
zawodników, nie interesowali go rywale. Był tutaj aby przekonać się, że ostatnie
tygodnie i miesiące ciężkiej pracy nie poszły na marne, że wyrzeczenia w życiu
rodzinnym, zawodowym i towarzyskim nie były daremne. Przez ostatnie prawie trzy
miesiące wszystko, co robił, nastawione było na ten dzień.

Przez ostatni tydzień, podczas którego ograniczył liczbę przebieganych
kilometrów i intensywność treningu czuł wzrastającą energię. Musiał świadomie
zwalniać tempo podczas treningu, gdy orientował się, że biegnie zbyt szybko.

Teraz, gdy stał na linii startu, interesował go tylko czas, w jakim pokona
dystans. Był indywidualistą. Nie przepadał za dyscyplinami zespołowymi. Wybrał
bieg – sport, w którym miarą jest czas, więc wynik i osiągnięcia są
obiektywne.

Kiedy był nastolatkiem, lubił sport i uprawiał wiele różnych jego dyscyplin.
Jednak zdarzyło się, że któregoś dnia lekarz zabronił mu nie tylko uprawiana
sportu, ale w ogóle jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Lekarz dał mu jednak
nadzieję, że kolana przestaną go po roku boleć i będzie mógł czerpać radość z
uprawiania sportu. Wierzył w to.

Nie mogąc uprawiać sportu, więcej niż zwykle czytał. Pewnego dnia wpadła w
jego ręce książka o młodym chłopcu z biednej peruwiańskiej wsi, który trenując
metodami inkaskich gońców osiąga wielkie sukcesy w biegach długodystansowych.
Duże wrażenie zrobił na nim opis przeżyć chłopca podczas biegu. Uwierzył, że
dzięki treningowi można ociągnąć wiele, nie tylko w sporcie. Doświadczenie było
na tyle duże, iż postanowił, że gdy tylko wyzdrowieją jego kolana, będzie
biegał.

Usłyszał strzał startera i odczuł dużą ulgę. W jednej chwili prysnął
przedstartowy niepokój. Jest teraz sam na sam ze sobą i swoim organizmem.
Zawodnicy wokół niego rzucili się naprzód. On kiedyś też tak robił. Dziesiątki
tysięcy przebiegniętych kilometrów i setki startów nauczyły go jednak, że
optymalny wynik można osiągnąć biegnąc w równym tempie. Wiedział, że już po
kilku kilometrach rozluźniony wyprzedzał będzie tych, którzy zaczęli bieg od
finiszu. Wiedział o zaletach biegu w grupie. Jednak wiedział też, że trzymanie
się grupy, która biegnie szybciej od jego możliwości zawsze zakończy się
zwolnieniem, utratą motywacji, wyprzedzaniem przez zawodników, którzy równo
odmierzyli siły. Dlatego na początku biegu ignorował to, co robili konkurenci.
Rozpoczął w takim tempie, które mógł utrzymać do końca biegu. Wsłuchiwał się w
sygnały dopływające ze wszystkich zakątków ciała. Był w pełni świadomy swojego
organizmu. Ostatnie miesiące spędził na studiowaniu anatomii, fizjologii i
biochemii wysiłku fizycznego. Dzięki temu wiedział, co oznacza każdy sygnał
płynący z sensorów gęsto rozmieszczonych we wszystkich organach i narządach.

Z przyjemnością myślał o tym, jak doskonale zgrane są jego kroki i oddech.
Trzy kroki – dech, trzy kroki – wydech. Kontemplowanie tego fenomenu pomagało mu
wiele razy znieść nudy niezliczonych treningów. "Jestem dobrze przygotowany" –
ta obsesyjna myśl nie opuszczała go. Żeby przetestować swoją aktualną formę
zapytał sam siebie, czy mógłby biec szybciej. Pozytywna odpowiedź ucieszyła go.
Świat na zewnątrz mikrokosmosu jego ciała zdawał się to potwierdzać. Co
kilkanaście sekund wyprzedzał któregoś z zawodników. Ich świszczące, zbyt
szybkie oddechy świadczyły o tym, że bieg zaczęli w zbyt szybkim tempie. Mijani,
niektórzy próbowali przyspieszyć, aby z nim biec, ale siły starczało im jedynie
na kilkadziesiąt metrów. Poddawali się i zostawali w tyle.

Był świadom tego, że wybrał optymalne tempo. Mięśnie pracowały z idealną
intensywnością. Były jak doskonała maszyna. Silne i wydolne serce pompowało
krew, dostarczając do mięśni tlen, który w 100% zaspokajał ich zapotrzebowanie.
Jego głowa, niczym skomplikowany komputer, dokonywała milionów operacji. Gdyby
teraz przyspieszył, zaburzeniu uległaby homeostaza, w jakiej znajdował się
organizm. Serce nie nadążyłoby za dostarczaniem tlenu do mięśni, a te przy braku
tego życiodajnego pierwiastka zaczęłyby produkować metabolity, które
zmniejszyłyby ich moc. Skutek tego byłby oczywisty: przemęczenie mięśni, spadek
tempa, przegrana, rozczarowanie, wstyd.

Zbyt dużo poświęcił na przygotowania, żeby teraz popełnić taki błąd. Zbyt
było daleko do mety, aby mógł sobie pozwolić na doprowadzenie siebie na skraj
wyczerpania. Nie, jeszcze na to zbyt wcześnie.

Od pewnego już czasu biegł w towarzystwie biegacza, gdy fakt ten doszedł
wreszcie do jego świadomości. Lubił towarzystwo w czasie biegu, ale tylko pod
warunkiem, że tempo było optymalne i stałe. Wyglądało na to, że tak było w tym
przypadku. Biegacz rozpoczął w znacznie szybszym tempie, ale szybko uświadomił
sobie, że nie jest w stanie biec w prowadzącej grupie i świadomie zwolnił,
próbując znaleźć idealnego partnera dla siebie. Teraz biegli razem.

Gdy kątem oka dostrzegł, że biegacz, z którym biegł kilka kilometrów,
wyprzedza go, pomyślał z niechęcią, że nie ma zamiaru zmieniać tempa, z którym
jest mu tak dobrze. Gdy tamten był już kilkanaście metrów przed nim, zapomniał o
nim w ogóle. Wiedział, że najważniejsza jest żelazna konsekwencja. Częste zmiany
tempa biegu to dodatkowy wydatek energetyczny. Wiedział, że pod koniec biegu
czeka go walka z ograniczeniami własnego ciała. Wyczerpujące się rezerwy
spowodują, że utrzymanie tempa będzie go kosztowało więcej wysiłku. Poza tym,
chcąc osiągnąć najlepszy wynik, będzie musiał jeszcze przyspieszyć, aby na mecie
czuć, że jest na granicy skrajnego wyczerpania fizycznego – znaku świadczącego o
tym, że dał z siebie wszystko.

Kilkanaście minut potem, uświadamiając sobie jaki dystans pozostał do mety,
podjął decyzję, że musi skończyć z komfortem. Powoli i ostrożnie zaczął
przyspieszać. Z początku nie sprawiało mu to przykrości. Wręcz przeciwnie.
Cieszył się, że przyszło mu to z dużą łatwością, choć przecież poprzednio biegł
szybko. Po jakimś czasie wyprzedził swojego niedawnego kompana, który nawet nie
próbował walki. Popatrzył przed siebie. W zasięgu wzroku widział kilka sylwetek
biegaczy. Przez chwilę pomyślał, że może uda mu się ich wyprzedzić. Jednak samo
wyprzedzanie nie było ważne. Było tylko dowodem na to, że biegnie szybko, i
zapowiadało dobry wynik.

Kilka kilometrów przed metą był już wyraźnie zmęczony, ale wiedział, że
dobrze rozłożył siły. A ubywało ich w szybkim, choć kontrolowanym tempie. Miał
wystarczająco dużo motywacji, samozaparcia i woli, żeby utrzymywać takie tempo,
które pozwoli mu na to, żeby ostatnie resztki siły wykorzystał przed linią mety.
To gwarantowało osiągnięcie sukcesu.

Kilkaset metrów przed metą, gdy dojrzał cyfry umieszczonego nad nią zegara
elektronicznego, przestał myśleć o zmęczeniu. Gdy skończył bieg, nie odczuwał
niczego innego poza dumą i satysfakcją.

Dopiął swego. Już nigdy potem nie zbliżył się do wyniku, który osiągnął w tym
biegu. Bo życie ze swoją żelazną logiką mu na to nie pozwoliło.

Możliwość komentowania została wyłączona.