22 sierpnia 2007 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Miejscowy


A134_524.jpg

Wczesn膮 wiosn膮, kiedy tylko dmuchnie pierwszy cieplejszy
po艂udniowy wiatr, kt贸ry niesie ze sob膮 fantastyczny zapach ziemi, zaczynam
my艣le膰 o swojej dzia艂ce na wsi. Mam takie swoje miejsce nad Wkr膮 w miejscowo艣ci
Joniec, dok膮d p臋dz臋 gnany tym ciep艂ym podmuchem, by zachwyca膰 si臋 pi臋knem natury
i prostot膮 nieskomplikowanego wiejskiego 偶ycia. Gna mnie tam t臋sknota za zwyk艂ym
bytowaniem, kt贸rym rz膮dzi natura i gdzie moje miejskie problemy bledn膮 wobec
pot臋gi praw przyrody. Za艂o偶enia s膮 takie: dojecha膰 na dzia艂k臋, wtopi膰 si臋 w
otoczenie, wysysa膰 jak wampir t膮 sielsk膮, prza艣n膮 atmosfer臋 wsi, zbrata膰 si臋 z
miejscowymi, popatrze膰 na ich rolniczy trud, tak przyjemny dla oka mieszczucha
oraz poczu膰 jak ogarnia mnie spok贸j i r贸wnowaga p艂yn膮ca z odwiecznego rytmu
natury.

Przesi膮kni臋ty do szpiku zatrutym miejskim powietrzem, jad臋 do Jo艅ca jak
na detox. Takie s膮 za艂o偶enia, lecz kiedy ju偶 znajd臋 si臋 w Jo艅cu, strefa mojego
komforty kurczy si臋 do granic mojej dzia艂ki, a prawdziwe wiejskie 偶ycie jest mi
obce i wr臋cz nieprzyjemne. Dok艂adnie wiem, 偶e jestem tu obcy i wiedz膮 to ludzie
ze wsi. Ostatecznie unikamy si臋 nawzajem, 偶eby nie dostarcza膰 sobie
niepotrzebnych dodatkowych stres贸w i wygl膮da to tak jakby艣my si臋 siebie
wstydzili, jakby艣my mieli wobec siebie kompleksy. Objawy tych kompleks贸w
ujawniaj膮 si臋 w przypadkowych rozmowach, kiedy to mimowolnie staramy si臋
wchodzi膰 w rol臋 "swojaka" . Sil膮c si臋 na miejscowy 偶argon zachwalam pi臋kn膮
s艂oneczn膮 pogod臋, kt贸ra wspaniale wp艂ywa na wszelaki urodzaj i w znacznym
stopniu przyspieszy 偶niwa, dopytuj臋 si臋 o ozime i jare, a jak si臋 w tym
zapami臋tam to zaczynam udziela膰 fachowych porad dotycz膮cych chowu nierogacizny i
wiosennych wypas贸w byd艂a. Wszystko poparte solidnymi przyk艂adami z w艂asnych
wieloletnich do艣wiadcze艅 … czerpanych z TV. Miejscowy potakuje grzecznie
g艂ow膮, cho膰 wie, 偶e przez te pi臋kne s艂o艅ce zbo偶a zbielej膮 nim dobrze wzejd膮 i
plony szlak trafi, 偶e pi臋kna pogoda co innego znaczy na wsi ni偶 si臋 to zdaje
przyjezdnym letnikom, o ozimym przemilczy, co by nie robi膰 mi przykro艣ci i nie
jest nawet pewny czy jego rozm贸wca odr贸偶ni 艣wini臋 od krowy. Mimo to sam pod膮偶a
t膮 sam膮 艣cie偶k膮 i ju偶 jest specjalist膮 od k膮pieli s艂onecznych i cudownych
wakacji nad rzek膮. Daje mas臋 wskaz贸wek jak mo偶na wspaniale pop艂ywa膰 pod mostem,
gdzie g艂臋bia i gdzie wys艂a膰 dzieciaki, 偶eby mog艂y poskaka膰 na g艂贸wk臋 z mostku i
偶e opalenizna najlepiej bierze na rop臋, a na poparzenia s艂oneczne to tylko
zsiad艂e mleko. A ja s艂ucham z wdzi臋czno艣ci膮 tych wszystkich porad i g艂upio mi
powiedzie膰, 偶e dla miastowych opalanie r贸wna si臋 – czerniak z艂o艣liwy sk贸ry,
skoki z mostku to z艂amany kr臋gos艂up, a p艂ywanie pod mostem, gdzie g艂臋bia to
pewne utoni臋cie bez szansy na odnalezienie cia艂a.

Po takiej wymianie pogl膮d贸w
obaj mamy poczucie dobrze poprowadzonej rozmowy i pog艂臋bione przekonanie, 偶e
nale偶ymy do dw贸ch kompletnie r贸偶nych 艣wiat贸w. Ja ze swoj膮 cywilizacyjn膮
m膮dro艣ci膮 i on ze swoim "zdrowym ch艂opskim rozumem". Obaj zachowali艣my swoj膮
m膮dro艣膰 dla siebie, wiedz膮c, 偶e nie jest ona potrzebna drugiemu do szcz臋艣cia. Bo
to co uchodzi za norm臋 w mie艣cie, na wsi mo偶e by膰 odebrane jako dziwactwo.
Z
ca艂膮 pewno艣ci膮 dotyczy to biegania rekreacyjnego, kt贸remu od kilku lat si臋
oddaj臋. Ju偶 sama my艣l o skonfrontowaniu tego mojego hobby z tutejszym
rozumieniem wypoczynku budzi jaki艣 wewn臋trzny sprzeciw. Biegaj膮c w mie艣cie nie
zwracam niczyjej uwagi. Na moje bieganie miasto jest zupe艂nie uodpornione i ma
dla niego mn贸stwo wyt艂umacze艅. Mo偶e uleg艂em modzie na sportowy tryb 偶ycia, mo偶e
walcz臋 z nadwag膮, mo偶e biegam dla zdrowia lub dla pozbycia si臋 stresu, mo偶e
nawet mam lekk膮 "deprech臋", ale na pewno nie jestem dziwakiem. Na wsi, gdzie
spalana energia i wylany pot jest zawsze przeliczany na konkretn膮 prac臋, kt贸ra
musi czemu艣 s艂u偶y膰, takie marnotrawstwo si艂 wydaje si臋 g艂upot膮. Zw艂aszcza kiedy
si臋 ma czterdziech臋 na karku. Dlatego zawsze z wielkimi oporami udaj臋 si臋 na
treningi biegowe trasami prowadz膮cymi przez wioski okalaj膮ce tereny mojej
dzia艂ki. Kiedy jeszcze biegn臋 szos膮 wszystko jest w porz膮dku. Stres ro艣nie, gdy
zauwa偶am pierwsze zabudowania. Jak zwykle o moim przybyciu pierwsze dowiaduj膮
si臋 psy i bezlito艣nie zawiadamiaj膮 o tym ca艂膮 wie艣. Kiedy dopadam pierwszych
zabudowa艅, mieszka艅cy s膮 ju偶 w pogotowiu i z rado艣ci膮 przygotowuj膮 pierwsze
trudne pytania.

– Panie, a gdzie to si臋 pali?
– Co to, Niemcy Pana
goni膮?
– Patrz pani, znowu ch艂opu rower ukradli.
– Panie, ju偶 pan tego
PKSa nie dogonisz.

Czasem wystarcz膮 same spojrzenia, przerwane rozmowy i
pokazywanie ko艅cem brody. Wtedy czuje si臋 jakbym sam co艣 ukrad艂 i ucieka艂 przed
pogoni膮. I kiedy tak spojrz臋 na siebie z perspektywy tej wiejskiej drogi to
naprawd臋 zaczynam si臋 czu膰 jak g艂upek i wcale si臋 nie dziwi臋 tym docinkom. Kiedy
mijam ju偶 ostatnie zabudowania, odczuwam ulg臋. Wraca mi wiara we w艂asn膮
poczytalno艣膰 i sens tego mojego wysi艂ku. Czasem ten spok贸j mo偶e zburzy膰 jaki艣
mijaj膮cy mnie traktorzysta lub wo藕nica z propozycj膮 podw贸zki, ale to stres
kr贸tkotrwa艂y i do zaakceptowania.

Kt贸rego艣 razu bieg艂em tak sobie swoj膮
tras膮 z Jo艅ca do Nowego Miasta i kiedy ju偶 odzyska艂em r贸wnowag臋 po mini臋ciu
miejscowo艣ci Grabie, na drodze za plecami us艂ysza艂em d藕wi臋k rozklekotanego
roweru. Rower szybko si臋 zbli偶a艂 i mog艂em si臋 spodziewa膰 za moment kolejnych
trudnych pyta艅. Jest ju偶 obok mnie. Na wys艂u偶onej "Ukrainie" siedzi starszy
jegomo艣膰 w trudnym do odgadni臋cia wieku. Twarz potwornie poorana bruzdami,
spalona s艂o艅cem, kilkudniowy zarost. Ostatecznie oceniam go na dobre 70 lat,
cho膰 mog臋 si臋 grubo myli膰 w obie strony. Ubrany jest klasycznie. Wymi臋ta
marynarka i rozszerzane, garniturowe spodnie w kolorze br膮zowym. Do prawej
nogawki przypi臋ty spinacz do suszenia bielizny jako zabezpieczenie przed
wkr臋ceniem nogawki w 艂a艅cuch, na g艂owie czapka z malutkim daszkiem. Spotykamy
si臋 wzrokiem i s臋kata r臋ka rowerzysty w臋druje w powitalnym ge艣cie do daszka
czapki. Nieznacznie poprawia czapk臋 na g艂owie. Gest powitalny polegaj膮cy na
zdj臋ciu czapki zredukowa艂 si臋 przez lata do takiej dziwacznej formy. Odruchowo
robi臋 to samo i zaraz jestem z艂y na siebie, 偶e zn贸w pr贸buje by膰 "sw贸j" w miejscu
gdzie zawsze b臋d臋 obcy. Ale ten m贸j gest wyra藕nie uradowa艂 miejscowego, bo
obdarzy艂 mnie promienistym u艣miechem zaopatrzonym w trzy, g贸ra cztery z臋by.
U艣miech jest wyra藕nie szczery, pozbawiony kpiny czy rozbawienia, a po prostu po
ludzku 偶yczliwy. Z takiego u艣miechu mo偶na bardzo wiele wyczyta膰. Nie wiem
dlaczego, ale pomy艣la艂em, 偶e ten szczery u艣miech by艂by mniej szczery z g臋b膮
pe艂n膮 r贸wniutkich i bielutkich z臋b贸w. I od razu zacz膮艂em si臋 wstydzi膰, 偶e ja mam
kompletne uz臋bienie przez co ca艂kiem odbi艂em si臋 od ludu i moja warto艣膰 jako
partnera w rozmowie spada do zera. To troch臋 dziwne, ale pomy艣la艂em, 偶e chyba
pewniej bym si臋 teraz czu艂 z brakiem cho膰by g贸rnej jedynki. Na wszelki wypadek
u艣miechn膮艂em si臋 tylko p贸艂g臋bkiem. To o艣mieli艂o "miejscowego".

– A sk膮d to
Pan tak biegnie?

Ooo! Cwano zaczyna – my艣l臋 sobie. Jak powiem prawd臋, 偶e z
Jo艅ca to pogr膮偶臋 si臋 dokumentnie, bo to niez艂y kawa艂ek drogi i ci臋偶ko si臋 b臋dzie
wyt艂umaczy膰, jak sk艂ami臋 偶e tylko z Grabi to ryzykuj臋, 偶e on w艂a艣nie stamt膮d
jedzie i dopiero si臋 zacznie t艂umaczenie, a od kogo, a po co, a dlaczego mnie
wcze艣niej nie widzia艂.

– Z Jo艅ca – odpowiadam zdesperowany i czekam na
histeryczny atak 艣miechu. Ale miejscowy najwyra藕niej zamierza tka膰 bardziej
skomplikowana intryg臋 i zadaje kolejne pytanie, kt贸re ma mnie do reszty
zmia偶d偶y膰.

– A dok膮d to tak biegnie?

Jest mi ju偶 wszystko jedno. I tak
jestem spalony.

– Do Nowego Miasta – odpowiadam bezczelnie zgodnie z prawd膮
zdaj膮c sobie spraw臋 z konsekwencji.
– Eeee, to nie tak daleko, jeszcze
jakie艣 4 km. – komentuje miejscowy bez cienia ironii.

Nie wy艣mia艂, nie
wyszydzi艂, nie zada艂 偶adnego z tych trudnych pyta艅? Albo mnie podpuszcza
prowadz膮c jak膮艣 wyrafinowana gr臋, albo po prostu trafi艂em na miejscowego g艂upka.
Zapada cisza. Miejscowy si臋 zaduma艂, patrzy przed siebie i na szcz臋艣cie nic
nie m贸wi. I tak pod膮偶amy w kierunku Nowego Miasta nad Son膮, on na swojej
wys艂u偶onej "ukrainie" z dzwoni膮cymi b艂otnikami i ja w tych swoich Asiksacha
kupionych za kwot臋, do kt贸rej nigdy bym si臋 przed nim nie przyzna艂. Miejscowy
si臋ga do kieszeni spodni i wyci膮ga zmi臋toszon膮 paczk臋 papieros贸w. Zr臋cznie
wydobywa z paczki papierosa za pomoc膮 zachowanych chyba w tym celu ostatnich
z臋b贸w i podsuwa paczk臋 w moim kierunku. Dzi臋kuj臋 grzecznie, obiecuj膮c, 偶e mo偶e
p贸藕niej. Miejscowy walczy chwil臋 z zapa艂kami pochylony nad kierownic膮, w ko艅cu
podpala papierosa i m贸wi:

– 呕eby pan wiedzia艂, ile razy biega艂em t膮 droga do
Nowego Miasta i to nie z Jo艅ca, ale z Bol臋cina. Wie pan gdzie Bol臋cin?

Wiem, to jeszcze jakie艣 8 km od Jo艅ca.
– Zgadza si臋, ja tam mieszkam
niedaleko.

Z nim chyba naprawd臋 jest co艣 nie w porz膮dku – pomy艣la艂em. A
zaraz potem druga my艣l. Jak to jest, 偶e jeszcze przed chwil膮 to ja oburza艂em si臋
na to miejscowe niezrozumienie, a ledwo us艂ysza艂em, 偶e kto艣 inny tu wcze艣niej
biega艂 ju偶 go mam za wariata i ju偶 cisn膮 mi si臋 na usta jakie艣 trudne pytania,
kt贸re tak naprawd臋 p艂yn膮 z czystej ciekawo艣ci. Pewnie tak jest i z tymi
pytaniami do mnie.

– A to nie lepiej autobusem? – pytam cho膰 m贸g艂bym
przecie偶 te pytanie zada膰 sobie. No, ale przecie偶 jeste艣my z r贸偶nych 艣wiat贸w i
to co w mie艣cie naturalne na wsi musi uchodzi膰 wariactwo.

– Nigdy nie
je藕dzi艂em autobusem, bo to naczeka膰 si臋 trzeba i jeszcze p艂aci膰 za t膮 duchot臋 w
艣rodku. A tak na rowerze to kiedy tylko chce to wsiadam i jad臋, bez proszenia.

– Ale m贸wi艂 pan, 偶e pan biega艂 do Nowego Miasta.

– Kiedy艣 biega艂em, ale
to dawno jak jeszcze matka 偶y艂a. Razem z bratem tak biegali艣my. Ka偶dy nas tu
wtedy zna艂 z tego biegania. A my艣my w miejscu usiedzie膰 nie mogli, bo tak nas
zawsze gna艂o po 艣wiecie. Jak tylko co trzeba by艂o w mie艣cie za艂atwi膰 ty my
zawsze pierwsi byli, 偶eby lecie膰.

– To pan tak lubi艂 biega膰, czy nie by艂o
innego transportu do miasta. Rower na przyk艂ad.

– A kto to Panie mia艂 rower.
To zaraz po wojnie by艂o i wszyscy my tu bied臋 straszn膮 klepali. W ca艂ej wsi to
chyba tylko ze trzy konie by艂y. Wtedy wszyscy za sprawami piechot膮 chodzili. Ale
my z Zygmuntem zawsze biegiem. Jak pami臋tam to zawsze tak lubili艣my biega膰.
Kiedy艣 Ojciec kupi艂 konia od Cygan贸w. Tam u nas w Bol臋cinie to zawsze du偶o
Cygan贸w przyje偶d偶a艂o. Mieli takie swoje miejsce nad rzek膮, gdzie wozy stawiali
na lato. Latali艣my tam z bratem pos艂ucha膰 jak 艣piewaj膮. No to jak ojciec tego
konia kupi艂 i do Nowego Miasta jecha艂, to my z Zygmuntem i tak obok biegli, a
ojciec by艂 zadowolony, bo ko艅 mia艂 l偶ej. A jak do ko艣cio艂a z Matk膮 jechali to my
pierwsi lecieli i miejsce dla matki zajmowali w 艂awce. Dla nas nudno by艂o tak
furmank膮 powoli jecha膰. A tego konia to nam potem ukradli. Ludzie m贸wili, 偶e to
ci sami Cyganie co wcze艣niej ojcu konia sprzedali. Ju偶 potem ojciec nigdy konia
nie kupi艂 tylko czasem od s膮siad贸w w pole po偶ycza艂. Ci臋偶ko nam wtedy by艂o. Matka
si臋 potem rozchorowa艂a i by艂o trzeba cz臋sto do nowego Miasta po lekarstwa lata膰.
To my z bratem sami woleli pobiec ni偶 si臋 s膮siad贸w o konia prosi膰.

Ju偶
kierowany tym miejskim kompleksem mia艂em z pe艂nym zrozumieniem przytakn膮膰 i
dorzuci膰 swoje trzy grosze o tym jak to nam wszystkim kiedy艣 ci臋偶ko by艂o, kiedy
pomy艣la艂em, 偶e warto odwa偶y膰 si臋 na szczero艣膰.

– Trudne mia艂 pan
dzieci艅stwo. Ja biegam dla przyjemno艣ci, bez wa偶niejszego powodu. W Nowym
Mie艣cie nic nie mam do za艂atwienia tylko tak wyznaczy艂em sobie tras臋. Nie wiem
czy mia艂 bym ochot臋 biega膰 z obowi膮zku.

– To ja wiem, 偶e Pan biega dla
przyjemno艣ci. My z bratem te偶 biegali艣my dla zabawy. Specjalnie si臋 wyszukiwa艂o
powodu, 偶eby do Nowego Miasta polecie膰.

– Ale jak dobrze licz臋 to z Bol臋cina
do Nowego Miasta to jest jakie艣 16 km, w obie strony 32 km. Dla dzieciaka to
straszny wysi艂ek.

– A co to za wysi艂ek. No i my ju偶 nie byli takie
dzieciaki. Jak si臋 wojna sko艅czy艂a i my do Bol臋cina trafili to ja mia艂em 11 lat
a brat 13. To my ju偶 ch艂opy byli艣my i do ci臋偶kiej roboty si臋 chodzi艂o. Do Nowego
Miasta to by艂o dla nas blisko. Ja Panu lepsz膮 historie opowiem. To my ju偶 starsi
byli, bo to by艂o po tym jak nam tego konia ukradli. Ojciec mia艂 rodzin臋 w
Gutkowie. Tylko raz tam wcze艣niej z bratem byli艣my jak nas jeszcze furmank膮
ojciec zabra艂. To zaraz jak tego konia 偶e艣my kupili tak膮 wycieczk臋 ojciec nam
zrobi艂. I ten kuzyn z Gutkowa mia艂 tam wielki sad. Wtedy kilka skrzynek jab艂ek,
艣liwek i gruszek stamt膮d przywie藕li艣my. Kiedy艣 z Zygmuntem wpadli艣my na pomys艂,
偶eby tam do tego kuzyna na te gruszki polecie膰. Ojcu si臋 powiedzia艂o, 偶e idziemy
nad rzek臋 Cygan贸w pos艂ucha膰 to i za naszym koniem si臋 rozejrzymy, a zamiast nad
rzek臋 to do Gutkowa polecieli艣my. Ale to by艂 szmat drogi. Z Bolecina to ze 40
km. Ju偶 my艣leli艣my, 偶e艣my drog臋 zgubili bo ko艅ca tego biegania nie by艂o. Pi膰 nam
si臋 chcia艂o okropnie i ju偶 tylko o tych gruszkach my艣leli艣my. Wreszcie
poznajemy, jest Gutkowo. To艣my jeszcze przyspieszyli, 偶eby do tych gruszek jak
najszybciej si臋 dobra膰. W ko艅cu znale藕li艣my i ten sad kuzyna. Patrzymy, a tu
kuzyn z ca艂膮 rodzin膮 siedz膮 w sadzie i te gruszki trz膮chaj膮. Mowy nie by艂o, 偶eby
nas zobaczyli, bo jak by si臋 ojciec dowiedzia艂 gdzie艣my to bez pytania
zaw臋drowali, to by nas nie藕le zla艂. Ma艂o艣my si臋 wtedy nie poryczeli ze z艂o艣ci na
tego kuzyna. Co by艂o robi膰 , spodnie w gar艣膰 i zasuwamy z powrotem do domu.
Szcz臋艣cie, 偶e tam ludzie studnie przy drodze stawiali, bo by艣my chyba z
pragnienia pomarli. Do domu na noc wr贸cili艣my. A tam ojciec z pasem stoi i
wymachuje. Tak, 偶e nie do艣膰 偶e艣my tych gruszek nie spr贸bowali to jeszcze w dup臋
nie藕le si臋 oberwa艂o.

To wspomnienie wprawi艂o miejscowego w jeszcze lepszy
nastr贸j, bo ko艅cz膮c za艣mia艂 si臋 g艂o艣no i jeszcze przez chwil臋 kr臋ci艂 g艂ow膮 jakby
sam niedowierza艂 swojej historii. A ja w tych swoich butach za ci臋偶kie pieni膮dze
czu艂em si臋 teraz marnym miejskim truchtaczem, kt贸ry zbyt 艂atwo uzna艂 swoje
bieganie za co艣 nadzwyczajnego. Przebiec 80 km, 偶eby si臋 naje艣膰 gruszek i
zachowa膰 to w tajemnicy, kiedy ja nadaj臋 blichtru i rozg艂osu ka偶dym
przebiegni臋tym 10 km, nazywaj膮c to "treningiem", 偶eby dodatkowo podnie艣膰 rang臋
tego wydarzenia. Nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e celem biegu mog膮 by膰 zwyk艂e
gruszki, tak jak jemu pewnie nie przysz艂o do g艂owy 偶eby biega膰 WB2, przebie偶ki,
i B贸g wie co jeszcze, w celu "z艂amania" jakiego艣 tam czasu. Faktycznie jeste艣my
inni, z innych 艣wiat贸w i teraz jeszcze bardziej mi to doskwiera.

Chcia艂 bym
jeszcze przed rozstaniem pos艂ucha膰 troch臋 tych wspomnie艅. Widz臋, 偶e miejscowy
patrzy teraz uwa偶nie na moje Asiksy.

– My z bratem to prawie zawsze na
bosaka latali, no chyba, 偶e do ko艣cio艂a, to wtedy musowo w butach. – m贸wi i nie
odrywa wzroku od moich but贸w.

Wcale nie czuj臋 teraz dumy z wyczynowego
obuwia w jakim biegn臋, raczej przeciwnie. Ch臋tnie zacz膮艂 bym si臋 t艂umaczy膰 z tej
ekstrawagancji. Ale "miejscowy" mnie wyr臋cza.

– Ale to inne czasy by艂y, no i
asfaltu nie by艂o tylko ziemia to i boso przyjemniej by艂o jak w butach. A jak
gor膮co by艂o to si臋 do rzeki wpada艂o i do samego Nowego Miasta rzek膮 bieg艂o.

– Jak rzek膮, tak pod pr膮d? To musia艂 by膰 niesamowity wysi艂ek.

– Dzi艣
Sona to jak strumyk, ca艂a zaro艣ni臋ta i w膮ska. Dawniej zanim tam臋 w Nowym Mie艣cie
postawili, 偶eby zalew dla letnik贸w zrobi膰 to by艂a pi臋kna rzeczka z piaszczystym
dnem, czasami g艂臋boka na dwa metry. Nie藕le si臋 trzeba by艂o namordowa膰, 偶eby te
dwa kilometry do miasta dobiec. Tu zaraz jest kapliczka, a za ni膮 stary br贸d. Od
tej kapliczki to艣my si臋 cz臋sto 艣cigali, kto pierwszy rzek膮 do mostu w Nowym
Mie艣cie doleci.
Zbli偶amy si臋 do kapliczki. Do Nowego Miasta ju偶
tylko 2 km. Na wysoko艣ci kapliczki miejscowy zn贸w w charakterystycznym ge艣cie
delikatnie poprawia czapk臋 i zaraz prawie niezauwa偶alnie kre艣li nad czo艂em znak
krzy偶a. Ca艂y czas si臋 u艣miecha. Poruszy艂 kamie艅, kt贸ry spowodowa艂 ca艂膮 lawin臋
wspomnie艅. Widz臋 to po jego rozmarzonych zapadni臋tych oczach. I po tym
potakiwaniu g艂owa do w艂asnych my艣li. Teraz ju偶 nie jedzie na starej Ukrainie,
ale kolejny raz biegnie ze swoim bratem do Nowego Miasta. A ja odczuwam rado艣膰,
偶e mog臋 mu towarzyszy膰 i sam zaczynam si臋 do siebie u艣miecha膰. Dziwna sytuacja
nawet dla mnie miastowego. Nawet nie wiem co w tej sytuacji tak dobrze mnie
nastraja, ale naprawd臋 czuje si臋 jako艣 nadzwyczaj dobrze.
Wszystko wok贸艂
jakby si臋 uspokoi艂o, wyciszy艂o, nabra艂o zapach贸w. Wyra藕nie czuj臋 teraz odr臋bno艣膰
zapachu rzeki, mi臋ty, 偶ywicznych sosen. Czuj臋 zapachy, kt贸rych nie rozpoznaj臋,
ale sk膮d艣 pami臋tam. Mo偶e z dzieci艅stwa? Wszystkie s膮 tak wyra藕ne, 偶e mo偶na by je
pozbiera膰 i poustawia膰 na p贸艂ce bez obawy, 偶e si臋 pomieszaj膮. Jednocze艣nie zdaj臋
sobie spraw臋, 偶e docieraj膮 do moich uszu dawno zapomniane d藕wi臋ki skutecznie
dotychczas zag艂uszane przez kakofoni臋 cywilizacji. Na prawo s艂ysz臋 bardzo
wyra藕nie p艂yn膮c膮 rzek臋, s艂ysz臋 jak szemrze pod opadaj膮cymi ga艂臋ziami olszyny,
jak pluska przeciskaj膮c si臋 pomi臋dzy wystaj膮cymi kamieniami, jak ciurka
przelewaj膮c si臋 przez zwalone drzewo. S艂ysz臋 jak delikatnie furkocz膮 na wietrze
drobne listki brzozy. Po lewej s艂ysz臋 jak wiatr porusza k艂osami 偶yta i jak w tym
偶ycie odzywaj膮 si臋 艣wierszcze, a zewsz膮d dochodz膮 trele, 艣piewy i wo艂ania
najr贸偶niejszych ptak贸w. I wiatr, wiatr kt贸ry jakby bawi艂 si臋 z tym ca艂ym
stworzeniem, inaczej z sosnami, inaczej z faluj膮cymi polami, jeszcze inaczej z
ta艅cz膮cym przy drodze kurzem. Wiatr, kt贸ry ch艂odzi rozgrzan膮 twarz i mierzwi
w艂osy i jest ca艂kowicie dla nas, dla naszej uciechy i przyjemno艣ci.

Droga,
kt贸r膮 biegn臋, nie jest ju偶 prosta jak bezduszna listwa rzucona przez las, ale
wije si臋 mi臋dzy polami, delikatnie faluje to w g贸r臋 to zn贸w w d贸艂, jak by
piaszczysta siostra p艂yn膮cej obok rzeki. Nieoczekiwanie sko艅czy艂 si臋 rozgrzany
asfalt. Poczu艂em to od razu. Jaka ulga dla st贸p, dla ca艂ego cia艂a. Drzewa wzd艂u偶
drogi daj膮 ch艂odny cie艅 na piaszczystej drodze. Czuj臋 ten ch艂贸d piasku, czuj臋
jak przesypuje si臋 pod stopami. Biegn臋 boso 艣rodkiem ocienionej wiejskiej drogi
poznaczonej 艣ladami ko艅skich kopyt i koleinami wydr膮偶onymi drewnianymi ko艂ami
woz贸w. Wzd艂u偶 drogi stoj膮 pojedyncze cha艂upy kryte strzech膮, a przy nich
podw贸rka z g艂臋bokimi kamiennymi studniami, drabiniastymi wozami, stodo艂ami.
Czuj臋 intensywny zapach ob贸r, z kt贸rych dochodzi pochrz膮kiwanie 艣wi艅 i ryczenie
kr贸w. Wzd艂u偶 drogi przy omsza艂ych, drewnianych p艂otach kury prowadz膮 jakie艣
intensywne poszukiwania grzebi膮c pazurami w piasku. Po podw贸rkach paraduj膮
kaczki i g臋si. Za tymi podw贸rkami rozci膮gaj膮 si臋 bezkresne 艂膮ki i pola ozdobione
pojedynczymi wierzbami lub k臋pami sosnowych zagajnik贸w. Niebo ma kolor, kt贸rego
dawno ju偶 nie widzia艂em. Taki przejrzysty, wyra藕ny, bez 偶adnej mgie艂ki.
Spogl膮dam teraz w lewo i widz臋, 偶e obok mnie biegnie kilkunastoletni
szczup艂y, bosy ch艂opak. Znam go doskonale cho膰 nie wiem teraz sk膮d. U艣miecha si臋
do siebie i biegnie lekko po piaszczystej wiejskiej drodze. Ma zwichrzon膮 bia艂膮
czupryn臋, kt贸ra odcina si臋 bardzo od ogorza艂ej twarzy. Ubrany jest tylko w
zniszczone spodenki do kolan. Ca艂e cia艂o ch艂opaka pokryte jest przydro偶nym
kurzem, w kt贸rym stru偶ki potu rze藕bi膮 drobne kanaliki.

Biegniemy obok siebie bez
s艂owa, cho膰 mam wra偶enie, 偶e w jaki艣 tajemniczy spos贸b rozmawiamy ze sob膮, bo
gdy dostrzegam po prawej stronie skr臋t z drogi w kierunku brodu na rzece to
wiem, 偶e mam tu skr臋ci膰 i jestem pewny, 偶e wiem to od niego. W tym samym
momencie zbiegamy z piaszczystej wiejskiej drogi w trawiasty trakt w kierunku
rzeki. Biegniemy teraz coraz szybciej, a jednocze艣nie, co jest ca艂kiem
niezrozumia艂e coraz l偶ej, jakby bieg nie powodowa艂 najmniejszego zm臋czenia, jak
bym si臋 znajdowa艂 w jakiej艣 euforii, biegowej nirwanie. Czuj臋 jak z ka偶dym
krokiem ta euforia we mnie narasta, jak wype艂nia mnie od 艣rodka. P臋dzimy na
z艂amanie karku do iskrz膮cej o kilkana艣cie metr贸w rzeki. Ju偶 z daleka czuje jej
ch艂贸d, ju偶 dociera do mnie zapach wilgoci, kt贸ra zaraz otoczy moje rozgrzane
cia艂o. Ju偶 trawa pod stopami jest wyra藕nie ch艂odniejsza, wyra藕nie czuj臋 jej
wilgo膰. Jeszcze krok i z krzykiem dzikiej rado艣ci wpadniemy do lodowatej wody,
偶eby dozna膰 najwspanialszego uczucia rozdzieraj膮cego szcz臋艣cia. Z pod naszych
st贸p wybuchaj膮 pierwsze gejzery wody. Widz臋 jak m贸j towarzysz wielkimi susami
wpada w rzek臋, rozdziera j膮, zapada si臋 coraz g艂臋biej. Otacza go tuman
eksploduj膮cej spod n贸g wody, w kt贸rej tworzy si臋 kolorowa t臋cza. P臋dzimy jak
op臋tani jakim艣 szale艅stwem. Wszystko doko艂a skrzy si臋 kropelkami wody. Piek膮ce
s艂o艅ce miesza si臋 z ch艂odem rzeki na naszych rozpalonych plecach. Rozpieraj膮ce
nas uczucie rado艣ci znajduje wreszcie uj艣cie w dzikim krzyku. P臋dzimy o艣lepieni
tryskaj膮c膮 spod n贸g wod膮 nie czuj膮c najmniejszego zm臋czenia , na艂adowani jak膮艣
dzieci臋c膮, niesko艅czon膮 energi膮, roze艣miani, upojeni tym biegiem. Wrzeszcze bez
opami臋tania, zapominam o wszystkim…
…. nagle niespodziewanie powraca
zm臋czenie. Stopy uderzaj膮 twardo w rozgrzany asfalt drogi.
Dostrzegam
tabliczk臋 z napisem Nowe Miasto nad Son膮. Rozgl膮dam si臋 i nie widz臋 nigdzie
"miejscowego". Nigdzie go nie ma jakby si臋 rozp艂yn膮艂. Mia艂 bym ochot臋 pobiec za
nim, 偶eby przynajmniej si臋 po偶egna膰, ale nie wiem, w kt贸rym kierunku skr臋ci艂.
Ws艂uchuj臋 si臋 czy gdzie艣 nie s艂ycha膰 dzwoni膮cych b艂otnik贸w starej Ukrainy. Tylko
ujadaj膮ce psy. Chcia艂em go spyta膰 o tyle rzeczy. Najwa偶niejsze pytania zawsze
przychodz膮 do g艂owy wtedy, kiedy nie mo偶na ju偶 ich zada膰.

Chcia艂em si臋 go
spyta膰, co to jest rado艣膰 biegania i sk膮d si臋 bierze, co ka偶e dw贸m m艂odym
ch艂opakom p臋dzi膰 boso przez polne drogi, bez celu, bez dodatkowej motywacji, bez
plan贸w treningowych? Jak wyja艣ni mi to ich bieganie, skoro tu jest wie艣, nie
miasto, a przecie偶 wiadomo, 偶e to co w mie艣cie mo偶e by膰 normalne na wsi uchodzi
za wariactwo. Czy dla niego to moje, miejskie bieganie z pulsometrem na piersi,
w specjalistycznej odzie偶y, zgodnie z planem treningowym, nie jest czasem
dziwniejsze od beztroskiego biegu bez celu, boso, przez polne drogi, 艂膮ki czy
rzek臋? Czy to wszystko bardziej nas dzieli, ni偶 艂膮czy samo bieganie? Bo przecie偶
s膮 chwile jak ta, kiedy czujemy to samo? Czy my jeste艣my naprawd臋 tacy obcy?
Czy ja umia艂bym komu艣 odpowiedzie膰 na takie pytania? Czy takie pytania w
og贸le maj膮 sens i czy jest na nie jaka艣 odpowied藕 ? A mo偶e jedna z
nieu艣wiadomionych zalet biegania to szukanie odpowiedzi na pytania, kt贸re rodz膮
si臋 w g艂owie gdzie艣 pomi臋dzy 15 a 20 km. Mo偶e je艣li b臋d臋 biega艂 do艣膰 d艂ugo to je
wszystkie poznam? Kto wie czego mo偶e dokona膰 m贸zg przepojony ponadprzeci臋tn膮
dawk膮 tlenu.
Mijam pierwsze zabudowania. Psy jak zwykle denuncjuj膮 mnie
swoim w艂a艣cicielom. Rozgl膮dam si臋 za kibicami i dostrzegam pierwszych przy
przystanku po drugiej stronie drogi. Jako艣 tak odruchowo na艣laduje gest
miejscowego udaj膮cy uniesienie czapki. Ludzie z przystanku odpowiadaj膮 mi tym
samym. Kto艣 unosi d艂o艅 w przyjaznym pozdrowieniu. Widz臋 偶yczliwe u艣miechy,
przychylne spojrzenia. Potem, kiedy wraca艂em ju偶 do Jo艅ca jeszcze kilkakrotnie
mia艂em okazj臋 powt贸rzy膰 ten tajemniczy gest z czapk膮 i za ka偶dym razem
spotyka艂em si臋 z 偶yczliw膮 odpowiedz膮. Co prawda pada艂y czasem jakie艣 weso艂e
komentarze, ale teraz jako艣 mi one nie przeszkadza艂y. Albo si臋 przyzwyczai艂em,
albo zmieni艂o si臋 moje nastawienie do tego co s艂ysz臋 i do tych ludzi. Raz nawet
sam zagadn膮艂em jakiego艣 mijaj膮cego mnie rowerzyst臋 i wysz艂o to tak zupe艂nie
naturalnie, bez udawania. Co艣 si臋 zmieni艂o, mo偶e to tylko na ten jeden bieg, ale
podoba mi si臋.
Opowiadanie nie ma puenty i nawet nie jest wcale pewne,
czy kiedykolwiek spotka艂em takiego "miejscowego". Co prawda s艂ysza艂em, kiedy艣 w
miejscowej gospodzie o dw贸ch ch艂opakach, kt贸rzy zaraz po wojnie biegali z
odleg艂ej wsi do Nowego Miasta "na posy艂ki", jak to si臋 kiedy艣 m贸wi艂o. Czasem za
drobn膮 op艂at膮, czasem za misk臋 zupy, a czasem po prostu dla przyjemno艣ci.
Podobno, kiedy kt贸rego艣 razu biegli przez br贸d na Sonie jeden z nich wpad艂 w
jak膮艣 dziur臋 i si臋 utopi艂. Mo偶e to prawda, a mo偶e tylko zmy艣lona historyjka.
Jednak kiedy s膮siad zza p艂otu oznajmi艂 mi z ironicznym u艣mieszkiem, 偶e
widzia艂 na drodze do Nowego Miasta jakiego艣 starszego pana w czapce z ma艂ym
daszkiem, biegn膮cego po szosie, wiedzia艂em, 偶e to musia艂 by膰 m贸j "miejscowy",
jeden z braci, kt贸ry zawsze towarzyszy mi kiedy biegn臋 z Jo艅ca do Nowego Miasta.

Mo偶liwo艣膰 komentowania zosta艂a wy艂膮czona.