15 grudnia 2007 Redakcja Bieganie.pl Sport

Michał Bartoszak – The StreetFighter


bartosz_5241.jpg
Michał Bartoszak, jeden z najlepszych w historii polskich długodystansowców, kojarzył mi się z zawodnikiem, który nie spełnił pokładanych w nim nadziei, mimo wielkiego talentu. Pomyślałem, że jadąc do niego, trafię na człowieka sfrustrowanego brakiem sukcesów.

Nie trafiłem na frustrata. A jednocześnie spotkanie z nim przekonało mnie o tym, że droga, którą wybrał, była najlepsza z możliwych – dla niego i dla jego rodziny. Gdyby Michał Bartoszak w latach, kiedy był w najlepszej dyspozycji biegowej, walczył o międzynarodowe sukcesy, medale – to być może doznałby największych krajowych splendorów: uścisku dłoni prezesa PZLA lub umieszczenia jego notki biograficznej na ścianie Centrum Olimpijskiego. Ale jak wyglądałoby dzisiaj jego życie?

Początek lat ’90-tych, na które przypadał szczyt kariery Michała, to najczarniejszy okres w dziejach polskich biegów. Początek kapitalizmu w Polsce, brak pieniędzy, masowo kończone kariery zawodników, załamanie się poziomu sportowego. Polska lekkoatletyka do dziś nie może się z tego otrząsnąć i nie funkcjonuje żaden sensowny sposób finansowania polskich zawodników. Michał zawsze finansował się sam. Biegał dużo biegów ulicznych w USA, co dziś pewnie przez wielu odbierane jest jako rozmienianie talentu na drobne. Ale dzięki temu (lub także dzięki temu) Michał ma szczęśliwą i dostatnio żyjącą rodzinę, ładny dom pod Poznaniem.

Dla nas jego biegowe uliczne sukcesy pozostają prawie nieznane. Tymczasem są naprawdę niezwykłe. Do dziś Michał pozostaje rekordzistą trasy w wyścigu Congress Avenue Mile w Austin gdzie w 1992 roku pobiegł milę w 3:47,80! To do dziś najszybciej pokonana mila na amerykańskiej ziemi na atestowanej trasie. Pobicie rekordu trasy od tamtego czasu jest premiowane w sposób naprawdę godny. Na przykład w 2003 roku potencjalną nagrodą był Mercedes C-Coupe 230.

W latach 1991-93 Michał walczył jak równy z równymi lub wygrywał z najlepszymi w tamtym czasie biegaczami ulicznymi na świecie na dystansie od mili do 5 km. Najlepsze polskie wyniki w biegach ulicznych na 5 km i 1 mile należą właśnie do niego.

Dziś Michał jest także trenerem. Od października 2006 do sierpnia 2007 był trenerem Michała Kaczmarka, który w tym czasie uzyskał życiówki na wszystkich dystansach, na których startował (1500m, 3000m z przeszkodami, 10000m), zdobywając jednocześnie mistrzostwo Polski na 10000 m z czasem 28:37,44.

Adam Klein: Data i miejsce urodzin?

Michał Bartoszak: 21 czerwiec 1970, Szamotuły

AK: Czy w Twojej rodzinie były jakieś sportowe tradycje?

MB: Tak, mój tata był sportowcem. Był sprinterem. Dobrze skakał, biegał na 100 m.

AK: Czy on Cię jakoś dopingował, czy tylko go obserwowałeś i to Cię zachęciło do uprawiania sportu?

MB: Ojciec był z zawodu historykiem, a z zamiłowania i z całego serca – sportowcem. Moi obydwoje rodzice byli nauczycielami: mama była plastykiem, a ojciec oprócz historii uczył też w-f . Ja ojca w akcji nigdy nie widziałem, znam go z dyplomów, które mieliśmy w domu i z opowiadań. Tata zmarł gdy miałem 13 lat.

Gdy były zawody w gminie to on był takim omnibusem sportowym. We wszystkim był najlepszy: w tenisie stołowym, w tenisa ziemnego, dobrze grał w siatkówkę, w koszykówkę, kiedyś był lekkoatletą. Potem w wieku dorosłym już się lekkoatletyką nie zajmował, był animatorem sportu – jeździł z dziećmi na zawody. Ale to jeszcze nie ze mną, tylko razem z moim bratem i siostrą. Gdy ja byłem w wieku, gdy mogłem brać udział w zawodach jako reprezentant szkoły, to ojciec już sam nie jeździł, kto inny był w szkole nauczycielem w-f. To był młody człowiek po AWF w Poznaniu i on prowadził z nami zajęcia, a ojciec mu robił „dobrą atmosferę”, czyli jak był potrzebny autobus na zawody, to załatwiał, pracował nad taką otoczką żeby ten człowiek mógł spokojnie działać. On zresztą świetnie pracował. Nazywa się Krzysztof Pluciński. Bardzo dużo mu zawdzięczam.

AK: Co masz na myśli?

MB. W Polsce jest tendencja, żeby młodego zawodnika wyeksploatować. Wiadomo, że każdy chce być na topie, więc jak młodego biegacza zmobilizujesz i dasz mu silne bodźce, to on szybko osiągnie dobre wyniki, ale te wyniki nie będą długotrwałe. Następuje szybka eksploatacja organizmu i spustoszenie. Do tego może doprowadzić nieodpowiedzialny trener. Ja trafiłem na odpowiedniego człowieka i miałem to szczęście, że to on zajmował się mną od podstaw. Mała wioska Duszniki Wielkopolskie, 40 km od Poznania. Nigdy w historii żadna szkoła z tego niemałego województwa nie osiągnęła tylu sukcesów, co ta nasza wiejska szkółka. Który jesteś rocznik? 68? Pamiętasz może czwórbój lekkoatletyczny? Byliśmy mistrzami Polski. Gmina, która liczyła 2 tysiące mieszkańców.

Pamiętasz sztafety przełajowe 10 x 1 km? To też w ramach Mistrzostw Polski, ta sama szkoła wygrała. Takich mocnych zawodników nas było chyba sześciu czy pięciu. Jak były zawody szkolne, mistrzostwa wojewódzkie, puchar kuratora, czyli tam, gdzie jeżdżą szkoły podstawowe na zawody, to my w pięciu obstawialiśmy każdy dwie dyscypliny, każdy biegł w pierwszej trójce i wszystko prawie wygrywaliśmy drużynowo.

AK: Pamiętasz kiedy zacząłeś biegać?

MB: W wieku 12 lat. Byłem wtedy w szóstej klasie szkoły podstawowej, zostaliśmy mistrzami Polski.

AK: Czy przygotowywałeś się w jakiś sposób do pierwszego biegu?

MB: Jak już była drużyna czwórbojowa, to graliśmy w piłkę, biegaliśmy do lasu, do którego mieliśmy kilometr, tam bawiliśmy się w podchody i to było cały czas coś w rodzaju jakby takiego rozbiegania. My nawet nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Była fajna zabawa, ale cały czas byliśmy w ruchu i to już był trening. To już były czasy Szkolnego Klubu Sportowego. Chodziliśmy 4 x w tygodniu na zajęcia SKS. To były zajęcia ogólnorozwojowe: rzucaliśmy piłką palantową, graliśmy w piłkę nożną, sporo biegaliśmy.

AK: Za moich czasów szkolnych takim głównym sprawdzianem długodystansowym to był bieg na dystansie 1 km. Pewnie u Ciebie było to samo. Pamiętasz może swoją progresję na tym dystansie lub jakis wynik?

MB: Wygrałem Mały Memoriał Kusocińskiego.

AK: Ile wtedy miałeś lat?

MB: 15 lat. To było jak skończyłem szkołę podstawową.

AK: Jaki wynik osiągnąłeś wówczas?

MB: 2min 36sek 80 setnych.

AK: Pamiętasz jak do tego dochodziłeś. Jakie miałeś wcześniej czasy na 1 km?

MB: Pamiętam tylko z początków mojego biegania takie zawody, gdzie miałem czas 3 minuty 25sekund. Te późniejsze wyniki są zapisane w kronikach szkolnych. Gdy niedawno był zorganizowany przez Szkołę Podstawową w Dusznikach VIII Memoriał Kazimierza Bartoszaka w tenisie stołowym (turniej imienia mojego Ojca), byłem wówczas w szkole, przeglądałem sobie te kroniki. Ale tak dokładnie to już nie pamiętam, jakie to były wyniki tak rok po roku.

AK: Kto był Twoim pierwszym trenerem? Chodzi mi o ten okres, gdy już zaczęło się takie poważne trenowanie juniorskie.

MB: Ja tak na poważnie długo nie trenowałem. Owszem, miałem poważne wyniki, ale czy ja wtedy trenowałem? Fajnie się biegało po 30-40 km tygodniowo, tak się to toczyło. Jak byłem w liceum, to wychodziło mi tygodniowo 35-37 km. a jak na obozy jeździłem, to biegałem po 80 km.

Gdy przeprowadziłem się z Dusznik do Poznania, poszedłem do Olimpii Poznań i tam zajął się mną pan Piotr Mańkowski. To jest trener Małgorzaty Sobańskiej. Z Mańkowskim pracowałem do końca wieku juniorskiego i z nim bardzo dobrze mi się trenowało. A pamiętasz takie nazwisko Wegwerth? To był trener Ryszarda Ostrowskiego, rekordzisty Polski na 800m, a później mój. Wegwerth i Mańkowski byli z Olimpii Poznań. Jeden trenował juniorów, a drugi seniorów. Mańkowski prowadził trening według zasad Wegwertha. Było to mądre posunięcie, bo jak zaczął je stosować to cała nasza trenująca razem grupa osiągnęła niezwykły progres. Mańkowski był później trenerem kadry juniorów. Cała grupa z roku na rok robiła kosmiczne wyniki. Pamiętam, że była taka rywalizacja: Mańkowski opiekował się biegaczami średniodystansowymi, a Wójcik (inny trener) miał długodystansowych. I my, „średniacy”, rywalizowaliśmy z tymi „długasami” na wszystkich dłuższych dystansach i wygrywaliśmy z nimi.

AK: Ale była mocna presja na wyniki, mocne treningi ?

MB: Nie. Trening Wegwertha to nie był trening oparty na tempówkach. To był taki trening oparty na biegach ciągłych w drugim zakresie. To było bardzo bezpieczne, a przy tym skuteczne. Wydaje mi się, że wielu trenerów nie docenia tego bodźca. Myślą, że trzeba biegać szybko, robić dużo siły biegowej i to wszystko.

Wegwerth i Ryszard Ostrowski mieli w planach treningowych wykonywanie siły biegowej, ale robiliśmy ją tylko w marcu, przez 4 tygodnie. I to też jest ewenement, że tak mały był nacisk na ten akcent. Zwykle jest tak, że profesjonalni trenerzy, zawodnicy, opierają prawie cały trening na sile biegowej. U nas tego nie było, a jednak biegaliśmy lepiej od innych grup.

AK: Może to było tak, że jak nie stosowaliście tych bodźców przez jakiś czas, to potem pewien okres wykonywania siły biegowej mógł na Was działać dużo mocniej niż na innych zawodników?

MB: Może to jest właśnie mądrość treningu. Ale jeżeli chodzi o mnie, to ja tej zalecanej siły biegowej nie wykonywałem, nie lubiłem tego robić i zawsze się wymigiwałem z tego treningu.

AK: A teraz robisz siłę biegową?

MB: Teraz wykonuję. Nie wyobrażam sobie żeby do maratonu przygotować się bez siły biegowej. Czasem się zastanawiam, że może to też jest tylko taki stereotyp, który ja już przejąłem, że w treningu maratońskim trzeba wykonywać odpowiednią siłę. Maraton jednak jest konkurencją wytrzymałościową, ale i siłową, więc trzeba włożyć w to dużo pracy, żeby uzyskać dobry wynik. Zawodnik, który wykona wcześniej siłę biegową, nie będzie się tak męczył podczas właściwego biegu.

AK: Co masz na myśli mówiąc o sile biegowej w swoim przypadku? Jakiego rodzaju ćwiczenia robisz?

MB: W tej chwili to już jestem za stary i za kruchy, żeby robić wieloskoki. Wieloskoki są fantastyczne, ale są bardzo kontuzjogenne. Są zbyt niebezpieczne, więc ja wieloskoków nie stosuje już od 5-6 lat. Z innych ćwiczeń siły biegowej dla mnie to są: skip A, podbieg, ew. skip B. Ten ostatni też bardzo rzadko przeze mnie stosowany.

A.K Co uważasz za swój największy sukces sportowy w Twoim życiu? Kiedy nastąpiło coś takiego, że zostałeś zauważony w świecie biegowym? Które osiągnięcie sportowe najwyżej cenisz?

MB: Bieganie w biegach ulicznych w Stanach Zjednoczonych to mój najlepszy okres w życiu zawodniczym. Do mnie należy szosowy rekord Ameryki na dystansie 1 mili, który nie został pobity do dzisiaj. Wygrywałem wtedy z zawodnikami, którzy na Mistrzostwach Świata zdobywali medale. To było dla mnie niesamowite i jestem dumny z osiągnięć z tamtych lat. Moja kariera sportowa to właśnie czasy biegania w Stanach. Wtedy nie chciałem wracać do Polski. Zarabiałem tam spore pieniądze i jednocześnie robiłem to co lubię – biegałem. W wieku 21 lat osiągnąłem pierwszy sukces. To było na olbrzymim biegu na 5 km w Chicago. W tym biegu (1991 rok) biegła Liz McColgan, która była gwiazdą, tydzień później wygrała Maraton Nowojorski a w tym biegu pobiła rekord świata na 5 km (14:57). Ja zaś w tym pierwszym biegu w
Stanach przegrałem sekundę z Frankiem O’Marą, kolejnym słynnym amerykańskim biegaczem. To był bieg o wielkie pieniądze, bardzo prestiżowy, bardziej nawet niż Chicago Maraton w tamtym czasie. Ja w tym biegu byłem drugi.

W 1993 r. Carey Pieńkowski (dyrektor maratonu w Chicago) zorganizował taki sam bieg jak ten w Chicago, ale w Los Angeles i ściągnął mnie na tamten bieg. W Chicago pobiegłem 13:40, a w Los Angeles 13:39. Wtedy przegrałem tylko z Phillemon Hanneckiem, który był przez 3 lata najlepszym biegaczem na świecie w rankingu profesjonalnych biegaczy ulicznych. Tam biegł też Marc Davis, Amerykanin, który w Goeteborgu na 2 mile pobiegł 8:12 – świetny wynik. Wtedy w tym biegu na 5 km w Los Angeles wygrałem z nim.

W 1992 roku miałem już markę w Stanach Zjednoczonych. Potem jeszcze były znakomite biegi na 1 milę w Austin, a potem w Oklahomie. Steve Scott, który biegał 1 milę na bieżni w 3:48 (taki biegacz-legenda Stanów Zjednoczonych), miał rekord trasy 3:53. Ja ten rekord trasy poprawiłem na 3:47:90. Miałem potem fajne zdjęcie w gazecie i pod nim komentarz zawodników, którzy ze mną biegli – drugi przybiegł 9 sekund za mną. Komentarz był taki, że oni mnie nie pilnowali, bo wiedzieli, że ja do nich „wrócę”. Im chodziło o to, że oni myśleli, że jak ja pobiegłem od początku pierwszy, to oni mnie dogonią, bo ja po prostu nie dam rady dobiec do mety w tym tempie. Tydzień później pobiłem rekord Stanów Zjednoczonych na 1 milę. W tym biegu biegli O’Mara i Joe Falcon (Falcon wygrał dwa lata wcześniej milę w Oslo z czasem 3:48). O’Mara był w tym biegu drugi, przybiegł 9 sek za mną. Ja pobiegłem znowu 3:47:26 i to był rekord Ameryki. Nikt nie pobiegł na amerykańskiej ziemi szybciej i byłem wtedy gwiazdą w USA.

Michał Bartoszak na treningu koło Kiekrza
bartosz_5242.jpg

AK: Ale na tych biegach ścigała się tylko elita? Bo to był za krótki dystans na biegi masowe.

MB: Tak, to były biegi dla 25-30 osób.

AK: To był okres gdy mieszkałeś w USA?

MB: Ja tam tylko pomieszkiwałem. Zawsze zimą trenowałem w Stanach Zjednoczonych. Wyjeżdżałam na treningi do Alamosy w Kolorado, gdzie trenowałem na wysokości 2300 m n.p.m. Tam trenowała też Deena Drosin, znana wtedy biegaczka. Potem jeździłem do Albuquerque w Nowym Meksyku. To brzydkie miejsce, pustynne, nudne. Alamosa była zresztą jeszcze gorsza.

Z Alamosy był Pat Porter – zawodnik-historia biegów przełajowych, który biegał na MŚ w czołówce z
czarnoskórymi oraz trener Deeny
Joe Vigil (mówi o nim Terrence Mahon, z którym przeprowadziliśmy wywiad) – znana postać, wszyscy w Stanach znają to nazwisko, on także mieszkał w Alamosie. Jak tam przyjeżdżałem, to oni mi wszystko organizowali i z nimi wspólnie trenowałem. Z Deeną też trenowałem. Ta dziewczyna pracowała jak maszyna. Fajna, dobry człowiek. Dziewczyna z sierocińca.

AK: Czy wtedy miałeś jakiegoś trenera, czy sam sobie byłeś trenerem?

MB: Mniej więcej do 97 roku trenowałem w 100% na planach z Wegwertha. Potem już sam. Wegwerth czasem mnie wkurzał. Na treningu biegowym to on mnie nie musi oglądać, ważne żeby mi czasy mierzył, ale na treningu technicznym trener jest po to, żeby korygować błędy. Tymczasem ja biegam, a on zamiast patrzeć, to sobie gada z kimś na stadionie i ja muszę sam mierzyć czas i patrzeć, kiedy są przerwy. Stwierdziłem, że takiego trenera to nie potrzebuję. Ale generalnie postać rewelacyjna, on mnie nauczył trenowania.

AK: W mojej świadomości funkcjonujesz jako zdolny, utalentowany, kiedyś wielka nadzieja, ale jakoś nigdzie nie krążyła informacja, że zdobył jakiś medal na imprezach klasy mistrzowskiej?

MB: Faktycznie nie mam takich znaczących osiągnięć międzynarodowych. Wygrałem kilka razy Mistrzostwa Polski na różnych dystansach, 4 razy Memoriał Kusocińskiego, tam uzyskałem rekord życiowy na 3 km 7:47. Byłem 3 razy na MŚ, raz na Olimpiadzie, kilka razy na Pucharze Europy. Jak miałem 22 lata to pobiegłem 13:29 na 5 km i nie zabrali mnie do Barcelony.

AK: Ale dlaczego zabrakło tych międzynarodowych sukcesów ?

MB: Wynik 13:29 to nie jest wynik na światowym poziomie, ale spójrz jak się teraz biega w Polsce (13:57 – najlepszy wynik w tym roku).

W 93 r. pojechałem na MŚ do Stuttgartu. Z reguły na treningu nigdy nie piłem, a tam było bardzo gorąco, po treningu biegu ciągłego poszedłem na stołówkę i wypiłem sok jabłkowy, po którym dostałem biegunki. Proponowali mi wtedy kroplówkę, bo się odwodniłem, ale ja się bałem. Byłem wtedy strasznie słaby i odpadłem w eliminacjach. Przyjechałem później z stamtąd, to w ogóle biegać nie mogłem. W Szklarskiej poszedłem na badanie krwi. Zemdlałem zanim mi pobrali krew. Miałem 52 hematokryt. Byłem odwodniony. Mam więc wymówkę na Stuttgart. W Goeteborgu byłem w półfinale na przeszkodach. W Atenach na MŚ na przeszkodach katastrofa. Dobry występ miałem na Pucharze Europy w Rzymie na 5 km. Było wtedy 30°C. Pobiegłem 13:31. Ostatnie 200 m 27 sek, mam ten bieg nagrany więc to łatwo zmierzyć. Wygrał chyba półtorej sekundy przede mną Rob Denmark biegający wtedy w okolicach 13:10 (najlepszy wynik na świecie), drugi był Alessandro Lambruschini, trzeci Abel Anton, ja byłem czwarty. Mistrzostwa Europy w Budapeszcie – katastrofa, chyba ostatni przybiegłem. Do „belek” musisz być świeży, a ja szedłem na pociąg, potem pociągiem z Warszawy do Budapesztu, z wielką torbą. Jak przyjechałem, to już ledwo żywy byłem. To są takie rzeczy, które w normalnym życiu nie mają żadnego znaczenia, natomiast w sporcie na pewnym poziomie odgrywają dużą rolę.

AK: Jak monitorowałeś intensywność biegu? Czy wtedy już używałeś pulsometru?

MB: Tylko przed Igrzyskami używałem pulsometru. Teraz się do pulsometru nie podłączam.

AK: Rozumiem, że na tyle znasz swój organizm, że go nie potrzebujesz?

MB: Tak.

AK: A jak Michała Kaczmarka trenowałeś, to jak kontrolowaliście trening?

MB: W sumie to też na „czuja”.

Zawodnik musi czuć, tzn. jak się źle czuje to ma biegać wolniej. Jak ja byłem zawodnikiem, to robiłem zawsze na maksa. Jak Ci pokażę trening, jaki zrobiłem przed Atenami, to zobaczysz, że to jest prawie niemożliwe, żeby coś takiego zrobić. Ale to był błąd. Kaczmarka i innych zawodników hamuję, bo wiem, ze tego nie należy robić na maksa, a sam siebie nie potrafiłem wyhamować.

Barto_4.jpg

AK: Czyli jak trenujesz Kaczmarka to podajesz mu konkretne tempa?

MB: Tak, podaję mu tempa, w jakich powinien biegać

AK: Jak je ustalasz, wyliczasz jakoś, czy tak z głowy?

MB: Tempo docelowe jest zależne od tego, jaki wynik chcesz osiągnąć.

AK: Czy to jest tak, że dochodzicie do tego tempa docelowego, bo on biega coraz szybciej?

MB: Zawsze tak jest. Tempem wprowadzającym to są „dwójki”. To się biega 4 albo 3 x 2 km. Na 4-5 min przerwy. Tak się przeważnie robi i żeby to zaczynać ostrożnie, to się zaczyna po 5:50, a zawodnik powinien kończyć po 5:35-5:36. Jeśli zrobi 5:34 to znaczy, że jest naprawdę dobry. To się wszystko robi w treningu. W maratońskim jak chcesz dobrze trenować na wynik, to jesteś cały czas zmęczony. Ale później jak odkładasz robotę na 2 tygodnie przed maratonem, to zaczynasz fruwać. To jest właśnie to: jak trenujesz to nakładasz bodźce. Czasami nie biegasz z prędkością startową na treningach, ale jak „puścisz”, to jest tak, jakby ktoś cię spuścił ze smyczy.

Do 10 km to trenowaliśmy np. 7 x 1 km w tempie po 2:47 min/km, czyli to jest szybciej niż w czasie zawodów na 10 km, ale na zawodach biegniesz ten cały dystans bez żadnej przerwy, a w czasie treningu masz 4 min przerwy.

AK: Powiedziałeś, że drugi zakres jest takim niedocenianym środkiem treningowym, ale czy też tak jest z punktu widzenia tego zawodnika, który biega 10 km?

MB: Też, zdecydowanie tak. Drugi zakres bardzo rozwija zawodnika, podprowadza cię pod wszystko, tętno można sobie wypracować na drugim zakresie, serce przyzwyczaja się do większych prędkości, adoptuje się do wysiłku, Drugi zakres jest intensywny tylko na pewnym etapie, a jak już wchodzisz w tempa, to drugi zakres jest już tylko takim głaskaniem. Na tym drugim zakresie już nie można biegać za szybko, a to jest częstym błędem w Polsce, że ludzie nie wiedzą, na czym mają się skupić. Jak już jesteś w trakcie sezonu, to
najważniejszy trening to jest trening tempowy. Drugi zakres to jest tylko podprowadzenie, żebyś z rozbiegań nie wchodził od razu w tempo, bo wtedy jest za duży skok i poprzez drugi zakres masz stopniowanie. Robisz rozbieganie, następnego dnia robisz drugi zakres, ale nie robisz go w trupa. Serce ma ci bić, powiedzmy, na 158 uderzeń na minutę. I następnego dnia masz tempo i wtedy to już możesz lecieć do oporu – tam już nie masz się oszczędzać. Drugi zakres jest tylko takim podprowadzeniem, żebyś nie miał tego przeskoku z nic nie robienia do intensywnego tempa. Wtedy, gdy to tempo jest w ten sposób robione, ono ma zupełnie inną wartość. Bo jesteś w pewnym sensie zmęczony. Przed zawodami nigdy nie robisz już tego ciągłego, czyli masz znowu bonus. Nie masz już tego takiego podprowadzenia, tylko masz to, że nic nie robisz i masz wtedy energetyczny bonus. To trzeba zrozumieć.

Ja jestem wrogiem tego, że dobrzy zawodnicy biegają szybko rozbiegania. Rozbieganie to jest w pewnym sensie masaż. Rozbieganie cię nie trenuje to ma tylko krew przepompować. Musisz je biegać, ale to ma być tylko masaż, nie masz na rozbieganiu tracić sił. Nie masz go biegać po 4:00-3:50 min/km, tylko po 4:30. Takie tempo nieraz męczy, bo jak się jest dobrym zawodnikiem to chce ci się biegać szybciej i musisz się cały czas hamować. Ale masz się hamować, bo jak Ty dzisiaj pobiegniesz po 3:50 rozbieganie, jutro pobiegniesz po 3:25, to już jesteś energetycznie wypalony. Chyba, że się „koksujesz” EPO, to wtedy musisz szybko biegać, bo Twój organizm tego wymaga.

AK: Kiedy zaczął się przygotowywać do swojego pierwszego maratonu?

MB: Pierwszy maraton przebiegłem w 96 roku, a potem wróciłem na bieżnię. Miałem długą przerwę. W 96 r. pobiegłem maraton w debiucie 2:14:27 i byłem drugi w Sacramento i później dopiero pobiegłem w 99 r. w Chicago. Czyli 3 lata nie biegałem maratonu. W Chicago miałem wynik 2:12:16, to jest mój rekord.

AK: Jak się szykowałeś do pierwszego maratonu to ktoś był dla Ciebie jakimś mistrzem?

MB: Miałem dzienniczek treningowy Jasia Huruka, miałem jego treningi.

AK: Zastanawiam się jak Ty się szykujesz do maratonu. Czy też biegasz takie tempa, które są szybsze niż maratońskie? Są ludzie, którzy biegają 10 x 1 km w tempie 2:50, czyli szybciej niż tempo w czasie maratonu.

MB: Nie, tak to nikt nie biega.

AK: Strzeliłem, no może po 3:00.

MB: Może, może 2:57.

AK: No właśnie, czyli dużo szybciej niż tempo maratońskie?

MB: Tak szybciej niż docelowe tempo maratońskie.

AK: Jaki jest cel tego?

MB: Przesuwasz pewne bariery w organizmie. Chcąc przebiec powiedzmy maraton w 2:10, czyli to jest tempo 3:05 min/km, musisz mieć duży zapas sił do połowy dystansu, więc powinieneś biegać półmaraton co najmniej w 1:03, a to już jest tempo 3:00 min/km. Aby to osiągnąć to trzeba trenować szybkość. A nie pobiegniesz wyniku 2h:10 jak będziesz biegał tempem 3:30 min/km, to jest nierealne.

AK: Co wg Ciebie jest najważniejsze w treningu maratońskim, na czym zawodnik powinien się skupić?

MB: Wszystko zależy od wyniku, na który się szykujesz. Dla amatora to najważniejsze jest, aby się rozbiegał i wtedy niech biega 30-stki, czy 35 km, aby organizm się zaadoptował do długotrwałego wysiłku. To jest recepta dla ludzi, którzy dopiero wchodzą w bieganie. Dla profesjonalisty głównym treningiem będzie tempo, np. 3 x 6 km, to są ważne treningi, bo wówczas czujesz już ten ból, który cię czeka później na zawodach.

AK: Te 6 km to w jakim robisz tempie?

MB: Powinieneś zrobić to w tempie zbliżonym do tego, w jakim chcesz biec w czasie maratonu, to już jest duży i długotrwały wysiłek. Ja biegałem po 3:03 w Szklarskiej, nawet zaczynałem po 2:57 min/km.

AK: To co w takim razie jest dla Ciebie drugim zakresem?

MB: Do maratonu w drugim zakresie biegałem 16 km w tempie po 3:27-3:28 min/km.

AK: Długo byłeś w Stanach, jak tam wygląda myśl trenerska? Jak oni trenują, jakie są dla nich ważne intensywności?

MB: W Stanach jest generalnie młotkowanie, tam nie za bardzo liczą się z materiałem ludzkim. Są bogaci, więc zapraszają na uniwersytety zawodników. 80% ludzi się na to łapie. Uniwersytet zabiera 30-40 biegaczy i z tego ze dwóch zawsze przetrwa. Więc zawsze Amerykanie kogoś tam mają. Teraz mają doskonałych biegaczy.

AK: Tak, jak się teraz patrzy, to aż zazdrość bierze.

MB: Trener Vigil gdy robił trening dla kobiet, to było po prostu katowanie. Ja nie mogłem patrzeć na to, co on później robił z chłopakami. Mnie by to zabiło, a ja jestem naprawdę koniem do roboty. Do kobiet to pasuje, np. Deena, świetna zawodniczka, światowa czołówka. Kobiety trzeba bardziej katować, bo się lepiej regenerują, a faceta zabijasz. To amerykańska myśl trenerska.

AK: Ale teraz chyba im się poprawiło, młodzi ludzie zabrali się do pracy, nowe pokolenie.

MB: Trafiasz po prostu na dobry materiał ludzki, to tak idzie falami. Ale z drugiej strony nie mogę ich tak negować, bo nie znam teraz amerykańskiej myśli trenerskiej.

AK: Czy zauważasz zwiększone zainteresowanie Tobą jako trenerem teraz po sukcesach Michała Kaczmarka, którego trenowałeś?

MB: Tak

AK: Ale wśród zawodowców, czy wśród amatorów?

MB: To jest dla mnie krępujące, kiedy przychodzą zawodnicy, którzy mają trenerów i się pytają, czy bym ich nie trenował. Ja nie chcę wchodzić w konflikt z ludźmi z branży. Można komuś spróbować pomóc, gdy nie ma trenera. Ale nie jestem taki, żeby rzucić wszystko i zacząć jeździć z zawodnikami, bo ja już się najeździłem na obozy. Jak bym może sam trenował, to by mnie to bawiło. Ale tylko chodzić za kimś i mierzyć albo na rowerku….. Nie, myślę że by mnie to nie kręciło. Z Kaczmarkiem chciałem pracować, bo widziałem jakieś możliwości, ale życie trochę zweryfikowało te plany.

AK: A jak Ty się szykujesz do maratonu, to ile biegasz?

MB: Dużo.

AK: Ale jak dużo tygodniowo?

MB: 170-220 km

AK: A jak Kaczmarek biega do dychy?

MB: Maksymalnie 160 km, może 170 km, ale to na obozie. Nie można tak cały czas dużo biegać. Maksymalnie 2 tygodnie możesz biegać więcej, a potem musisz zrobić przerwę. Należy dostarczać organizmowi bodźce co jakiś czas, a nie stale, bo inaczej te bodźce przestaną działać.

AK: A jak Ty się do maratonu przygotowywałeś, to jak to wyglądało?

MB: Do maratonu przez 2 tygodnie robiłem duży trening, a potem się schodziło na jakieś 170 km tygodniowo, też niemało, ale dużo mniej niż 200-220 km.

AK: Kto w ogóle jest dla Ciebie takim autorytetem w bieganiu w Polsce?

MB: Takim moim idolem w maratonie polskim to jest Jasiu Huruk. Są takie dwie osoby, do których mam  wielki szacunek. Z Hurukiem jesteśmy przyjaciółmi. Teraz już właściwie nie mam z nim kontaktu, ale zawsze byliśmy dobrymi kolegami. Co najmniej pięć lat biegaliśmy razem. Jasiu to potrafił cierpieć. To był gość. Potrafił się doprowadzać na zawodach do maksymalnych, ekstremalnych wysiłków.

A drugi to Ryszard Ostrowski, jeżeli chodzi o biegi średnie. Ostrowski teraz syna trenuje, chłopak niezmiernie utalentowany, niezmiernie. Artur zrobił rekord okręgu wśród 18-latków na 1500 m. I to jest chłopak – takie mam przekonanie – który na pewno w finale olimpijskim się znajdzie. Bo wiem jak oni trenują. Jestem przekonany, że on jako senior osiągnie dobre wyniki. Ryszard Ostrowski jest z tej samej szkoły, co ja. On był wychowany przez Wegwertha, więc stosuje te same metody treningowe. Coś tam można wpleść, tak jak ja sam nieco pozmieniałem. Ale to jest ten sam trening.

A.K Tak się zastanawiam: jak widzisz swoją przyszłość? Będziesz trenerem?

MB: Nigdy nie myślałem o tym, żeby być trenerem. Z Kaczmarkiem bardzo się wciągnąłem, ale od stycznia zeszłego roku jestem dealerem sprzętu firmy Saucony i tym się będę zawodowo trudnił.

Trenowanie innych ludzi to jest forma zabawy, sprawdzania się. Jest to fajne, strasznie satysfakcjonujące i emocjonujące zajęcie. To sprawia niesamowitą radość, ale wiadomo, że to nie będzie wieczne.

AK: Dziękuję za rozmowę.

Bart_1.jpg

Michał Bartoszak z rodziną, niedługo rodzina powiększy sie o jeszcze jednego obywatela.


Wyniki Michała Bartoszaka.

REKORDY
ŻYCIOWE
DYSTANS WYNIK ROK (lata) MIEJSCOWOŚĆ
400 52,37 1990 (20) Poznań
800 1.49,33 1991 (21) Białystok
1000 2.21,76 1993 (23) Poznań
1500 3.38,21 1991 (21) New Delhi
2000 5.01,7 (RP) 1991 (21) Torino
3000 7.47,54 1996 (26) Sopot
2000prz 5.32,41 1996 (26) Padova
3000prz 8.22,84 1996 (26) Hegelo
2 mle 8.28,05 1994 (24) Goteborg
5000 13.29,72 1992 (22) Victoria
10000 28.57,26 2002 (32) Szczecin
HALA
1500 3.43,16 1994 (24) Paryż
1609 3.58,39 (RP) 1994 (24) Fairfax
2000 5.24,15 1989 (19) Warszawa
3000 8.06 1994 (24) Spała
BIEGI ULICZNE
MARATON 2:12.21 1999 (29) Chicago
1 mila 3.47,26 (NW) 1992 (22) Tulusa
5km 13.39 (NW) 1993 (23) Los Angeles
10km 28.30 1993 (23) Washington
15km 44.42 2001 (31) Karlino
21,1km 1:03.35 1999 (29) Altotting

Możliwość komentowania została wyłączona.