mihumor- Pół wieku poezji

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Dwa słowa na temat moich przemyśleń w sprawie kontuzji

Po pierwszym i jedynym dłuższym trenie od listopada widać, że nie mogę być zbyt wielkim optymista. Na szczęście miałem sporo dystansu do DIAGNOZY i spodziewałem się, że punkcja z przyczepu nie załatwi sprawy i że to tylko likwidacja skutku a nie przyczyny. Problemy niestety tkwią głębiej i są powiedzmy natury strukturalnej. Na razie nie bardzo mogę więc biegać tak jakbym chciał i muszę dalej podążać drogą (zgniłego?) kompromisu. Po treningu ból nogi wrócił w stanach wysokich i biegało mi się słabo (do tego wolno i mało), podbicie obciążeń i objętości nie do końca się także udało i o takich rzeczach trzeba na razie zapomnieć. Do połówki więc dojadę już takim śmiesznym treningiem raczej z nastawieniem by to w ogóle pobiec. Start w Marzannie traktuję nieco doświadczalnie, sprawdzając jak i na ile mogę biegać HM z lekkiego treningu - czyli start nieco treningowy i eksperymentalny, sporo niewiadomych, niespecjalnie dobra waga startowa, brak treningów WT ale i zaskakująco dobra dyspozycja jak na takie "CÓŚ". Wiele bowiem wskazuje, że tak może przez dłuższy czas moje bieganie.

Niżej kilka słów o przypadłości jeśli to kogoś interesuje

Pięta Haglunda czyli moja pięta achilesowa

O swoich stopach mogę powiedzieć, że są dosyć chude i kościste. Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, ze mogą być nieco nietypowe. Pierwsza przesłanka była po dwóch tygodniach "mojego trenowania", bowiem w nowych butach Nike Pegasus już po 80km przebiegu wytarłem dziury w zapiętkach. Początkowo ciskałem gromami na badziewnego producenta ale żona zwróciła mi uwagę na moje wystające kości ponad piętami, co normalne nie jest. Wycieranie zapiętków w butach też wiązało się z inną patologią czyli uciekaniem podczas biegu kolan do środka. Z tematem kolan walczyłem, coś wzmacniałem więc i te zapiętki po jakimś czasie kancerowałem jakby mniej, do tego dziury w zapiętkach mi nie przeszkadzały - po prostu tylko były. Obserwacja kolejna, przy wzięciu większych obciążeń treningowych bardzo kiepsko regenerowały mi się przyczepy achilesów, często miałem kłopoty z chodzeniem dzień po akcencie, sztywność nóg i ból w tych okolicach to był standard. Dzień regeneracji jednak zawsze starczał a i z czasem temat nieco si uspokoił, słabo było zawsze ale jakby nieco lepiej. Ostatniej jesieni temat powrócił z podwójną siłą ale objawy były bardzo podobne do problemów z achilesami, poranna sztywność, pieczenie na początku każdego biegania, dyskomfort, bolesna tkliwość na granicy ścięgno przyczep. Dało się z tym żyć i biegać a i po kiepskim początku września dalej nieco mi się poprawiało. Dopiero w październiku gdy przyszły największe obciążenia i start w połówce do dającego po d... prawego dołączył mocno lewy ale tu już typowo przyczep - po prostu po każdym bieganiu mocniejszym w dzień następny bolało jakby ktoś młotkiem uderzył, regeneracja też jakby wyjechała na wakacje. Do maratonu dojechałem ze sporym niepokojem, pobiegłem go z obolałymi przyczepami a dzień po miałem kłopot z chodzeniem - lewy dawał mocno po d...
Potem trzy miesiące "małego biegania", dużo regeneracji, ćwiczeń w efekcie czego prawy achilles i przyczep, który bardziej mi przeszkadzał i był gorszy jest już całkiem ok ale lewy co to po maratonie mi się ujawnił wciąż praktycznie bez zmian.
Diagnoza związana z tzw pięta Haglunda wygląda pozornie korzystnie bo nie rzecz w przeciążeniach, stanach zapalnych czy innych zmęczeniówkach. Niby cieszyć się trzeba ale....
Przypadłość opisana przez szwedzkiego lekarza i stwierdzona u kobiet z podobną do mojej budową stopy (wystająca kość nad piętą), które chodząc w przyciasnych butach dorabiały się bolesności pięty. Te wyrostki kostne w wyniku interakcji z obuwiem mają tendencje do nadbudowywania się, a że w tym miejscu mamy przyczepy to z jednej strony twarda kość, z drugiej zapiętki buta i mamy problem. Niby zapiętki w butach biegowych twarde nie są, nigdy nic nie czułem by tam kiedykolwiek atakowało, uciskało, obcierało itp - nic z tych rzeczy. Ale tu nie jest mowa o dużych siłach, to po prostu tysiące drobnych uderzeń w wrażliwe miejsce i niewiele z tym można zrobić. Można szukać oczywiście lepszych butów metodą prób i błędów, można to oklejać, amortyzować ale to przy mocniejszym bieganiu niewiele daje. Trzeba uspokoić temat, zmniejszyć bolesność, zrobić po prostu przerwę i zobaczyć co z tego wyniknie, czy przyjdzie czy tez temat wróci i tak już będzie zawsze. Niestety lewy Haglund wygląda jakby się delikatnie nadbudował i to może być problem. Po Marzannie robię przerwę by to sprawdzić a do połówki jakoś się może dowlokę, testowo ją pobiegnę i będę może wiedział jak sobie ustawiać bieganie treningowe by jakoś z tym życ a jednocześnie mieć fajny wynik bo wciąż to 1.20 mi się marzy gdzieś kiedyś, teraz tylko bieg próbny, doświadczalny - pewna nowość
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Myślenicka Dycha - 37,42 - życiówka a nawet trzy

W poniedziałek pobiegłem ostatni mocny trening przed Marzanną - 2x5km w progu (3,53) - poszło to bardzo dobrze, czułem, że 39min/10km to bym na treningu rozmienił bez problemu a patrząc w meteo zmieniłem plan i miast GP Krakowa w górskich zapisaliśmy się z Lidką na dychę do Myślenic (jako ostatni mocny tren przed połówką i zarazem mocne, startowe przetarci). Do czwartku biegałem codziennie po 10-12km wolno w moich nowych-starych butach czyli w tych z usuniętym usztywnieniem zapiętka. Ból przyczepu z dnia na dzień się zmniejszał i pierwszy raz od listopada zrobiłem 4 kolejne dni biegowe. Później dwa dni przerwy i przyczep prawie był już ok, lekka trzecia pochodna bólu przy dotyku.
Dziś rano do Myślenic a tam na pół godziny przed startem zimnica, 2 stopnie na plusie, na szczęście jak wyszliśmy na krótką rozgrzewkę to wyszło słońce i zrobiła się piękna pogoda na bieg (leciutki wiaterek). Rozgrzewka była chyba za krótka bo biegło mi się na początku nieco dziwnie niemniej tempo wchodziło fajnie. Tradycyjnie pierwszy kilometr lekko za mocno(3,40 ale leciutko z górki było)) ale naprawdę wstrzymywałem konie. Później ustawiłem tempomat na ok 3,48 i trzymałem tempo. Trasa niby łatwa i płaskawa ale były delikatne zbiegi i podbiegi więc to trzymanie tempa bywało czasami dosyć kosztowne. Bieg nie był jednak przesadnie trudny i mój tradycyjny scenariusz biegów 10km (mam jeden kryzys w takim biegu, zaczyna się na trzecim kilometrze a kończy na mecie :hahaha: ) nie powtórzył się. Bardzo spokojnie i równo biegłem do ósmego kilometra po drodze bijąc swoją osobliwą życiówkę na 5km :hahaha: Od ósmgo miałem w planie przyspieszyć by urwać co nieco bo i troszkę z górki miało być a i do mety blisko. Niby przyspieszyłem (3,46, 3,42) ale to nie były żadne szarże, biegłem całkowicie sam nie goniąc nikogo i za mną też pusto, wynik zaplanowany też był zrobiony a i ten oczekiwany kryzys w końcu nadszedł, nie chciało mi się zupełnie cisnąć do przesadnego bólu bo i z tyłu głowy gdzieś ten półmaraton siedział. Inna sprawa, że za wiele bym już nie wycisnął. Czyli bieg był spokojny i niby treningowy ale może dzięki temu wyszedł bardzo dobrze, wynik na 100% ale bez fajerwerków, runerhajów czy odpalenia na 110%, no i wkład sił i zaangażowania tez 100%. Tak zawsze muszę biegać czyli taktyka głupcze (i siła spokoju).
Lidka też fajnie pobiegła, wynik 43,07 i szóste miejsce w kobitach, pierwsze w kategorii, życiówka o ponad minutę poprawiona i wielka radość bo wiary w niej nie było wcale i wciąż narzekała, że zmęczona i nie idzie jej to. A ja się cieszę podwójnie bo ona idzie tym samym treningiem co ja czyli takim wymyślonym na odpoczynek i aktywne wychodzenie z kontuzji i tu też fajne jest potwierdzenie, że to nie tylko u mnie zadziałało i ten pomysł na trening jest bardzo dobry bo biegamy, mamy z tego fun a jednocześnie powoli prostujemy się. Oby tak dalej.
Co do samej imprezy, debiut Myślenic był bardzo udany, niezła organizacja, super zaplecze, bardzo dobra trasa i fajna kameralna atmosfera - miło po prostu. Mam wrażenie, ze trasa lekko niedomierzona, brakło ze 30-40m więc do wyników trzeba by może z 10 sek doliczyć ale w sumie wali mnie to, nie apteka i to nie takie ważne, chłopaki zastrzegali się tam, ze dobrze to pomierzyli, bardzo dokładnie, miłe chłopaki i uśmiechnięte a na bieganiu się znają bo tamtejsze orgi to bardzo dobrzy biegacze - wielki szacun więc.
Sama trasa szybka ale czy łatwa, niby tak ale chyba nie do końca, porównałem trasy podkrakowskie i w dyszkach mi wyszło tak:
Bukowno - suma podbiegów 9m
Tesco (3x Błonia) i podobne - 16m
Skawina - 18m
Sylwestrowy (i podobne po tej trasie) - 43m
Myślenice - 45m
A co do mojego startu to 22 m-ce open (na ok 300 osób) i 3 cie w kategorii, pierwsze moje pudło w Kat ale po prawdzie tylko dlatego, że tu była kategoria M45 a to znacznie zmienia postać rzeczy. W M40 byłbym...czwarty :hahaha:

A co do mojego przyczepu, rano było pięknie ale teraz znowu coś tam boli, zobaczymy jutro. Ten tydzień już nieco odpuszczam, coś tam biegam ale wolno, mało i delikatnie, stawiam na regenerację i uspokojenie problemów, po połówce pewnie nie będę mógł chodzić ale to nic, robię wtedy przerwę remontową.
Na półmetku:
IMGP8086+2.jpg
10 sekund przed metą:
IMGP8168-2.jpg
10 sekund za metą
DSCF4047-2.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Półmaraton Marzanny 1.21.31 - tempo 3.52

Teoretycznie to koniec mojego zimowego remontu, cele biegowe zostały o dziwo osiągnięte i to w górnych rejestrach a cele remontowe tylko częściowo. Dlatego teraz robię sobie przerwę od biegania co może nie być łatwe niestety i nie wiem na ile wytrwam w tym postanowieniu niemniej jeśli jesienią mam zaliczyć jakieś spagetti bolgonese to nie bardzo mam wyjście. Jeśli będzie jak jest to najwyżej skuszę się na pół porcji lub w najgorszym wypadku zostanę triatlonistą (pomijam wypadki ekstremalne jak powrót do picia i takie tam podobne klimaty depresyjne).
Dzisiejszy start to podsumowanie w zasadzie 2 miesięcy dosyć łatwego i delikatnego treningu, zacząłem biegać ok 10 stycznia, w lutym było 2 tygodnie przerwy. Nabiegałem więc ok 500 kilosów sumarycznie i tylko jeden trening 21km, jeden 19km, reszta wszystko to 10-16km, do tego żadnych morderców nie biegałem, wszystko było raczej szyte na miarę zbolałego człowieka.

Dziś zimno i wieje, pogoda jakiej nie cierpię, od rana myślenice jak się odziać na ten ziąb. Na górę wariant najcieplejsza koszulka (taka turystyczna), rękawki, rękawiczki, buff na łeb, na dół nieużywane od ponad roku kompresy cepa ale jako docieplenie a nie kompresowanie bo w to już wiarę dawno utraciłem :hahaha: , do tego spodenki do kolan, w których zawodów nie biegam ale zimno było a ja już do tego nieco bardziej na luzie podchodzę i wolę stracić dwie sekundy niż nerki i jajka przesadnie przewietrzyć. Jakoś obawa, że się dziś przegrzeję nie męczyła mnie.
Przed startem kilka spotkań, niespodzianie kumple z piętra z akademika (stare dzieje - epoka brązu chyba), później znajomi biegowi, strefa i odliczanie. Tydzień temu umówiłem się w Myślenicach z Arqiem, że podobnie jak na Królewskim spróbujemy polecieć to razem jeno nieco szybciej. Plan był prosty - ok 3,55 a na odcinkach z wiatrem czy z górki coś odcinać. Chciałem być szybciej niż w październiku na 15km o jakieś 20-30 sek (wtedy równo 59 min). Od początku szło to dobrze a może i bardzo dobrze, do tego w mordeczkę równo mimo nieprzyjemnego wiatru sporymi odcinkami. Pierwsza piątka 19,25 spokojnie, druga tak samo nieco ciężej bo pod wiater trochę i podbieg na Bernatkę. Przy zbiegu z kładki biegnąca przede mną Mariola Sojda z Częstochowy zaliczyła bardzo nieprzyjemnie wyglądającą wywrotkę, na chwilę stanąłem ale zebrała się szybko i choć to strasznie wyglądało to pobiegliśmy dalej. Tu wielki podziw mam dla tej dziewczyny bo mimo sporych potłuczeń i obtarcia na brodzie (uderzyła trochę też głową) dobiegła do mety w czasie poniżej 1.22 - kobiety są twarde (rozmawialiśmy na mecie-wygląda, że jest ok). Trzecia piątka 19.22 więc nadal równiutko choć odcinek z bulwarów na rynek i do Bramy Floriańskiej był bardzo ciężki (lekki podbieg i pod wiatr). Tu były straty ale szybko je nadrobiliśmy na plantach robiąc kilometr w 3.47. Na 15tym życiówka 58.12 - Areq złapał lekki kryzys ale widziałem, że biegnie 20-30 metrów za mną. Zbieg z Kanoniczej na bulwary w 3.40 to najszybszy kilometr ale dalej to już rzeźba pod wiatr. Wiem już, że mam taki zapas, ze muszę po prostu dobiec ostatnie 4km poniżej 4,00 co nie stanowiło problemu. Musze przyznać, ze trochę już biegłem na przetrwanie, by to dowieść. Do Błoń dobiegłem już witając się z gąską bo tempo było wciąż sporo wyższe niż to minimum ale ostatnie 2,5km było trudne, odcinek wzdłuż Focha idealnie pod wiatr, biegnę po 3,53 z rezerwą i bezpiecznie, żadne szarże i byle do nawrotu. Niestety ostatnia prosta to bardzo silny wiatr z boku i też szału ni mo, nie ścigam się z nikim, biegnę znów spokojnie tylko swoje (3,47) by to bezpiecznie i pewnie odhaczyć. Mógłbym to szybciej pobiec w trupa ale zupełnie mi się nie chce, brak determinacji, jestem syty i zadowolony z wyniku więc biegnę sobie do mety. Bez historii , finisz i obiad zjedzony dzień zaliczony :hahaha: Areq wpada zaraz za mną - gratki i good job :hej: .
Nie powiem, ze to był łatwy bieg bo nie był, po prostu pobiegłem go równo i mocno i nie trzeba było na końcu wyciskać soków. Królewski poszedł łatwiej ale tam miałem inną bazę, warunki też były lepsze. No i tam były 2km szarży - tu się obyło. Ale teraz bałem się, że mnie nie starczy, że z takiego małego treningu będzie lipa na końcówce. Ale lipy nie było, coś bym z tego jeszcze wycisnął, na lepszej trasie i bez wiatru myślę, że 1,21 by można rozmienić.
Na mecie kolejno znajomi w tym forumowi- wszyscy z życiówkami, kupa radości - dziś był chyba dzień dobroci - super

Dwa słowa o starcie Lidki - robiła trening podobny do mojego czyli też dla emerytów wychodzących z kontuzji. Ten patent także super się sprawdził, pobiegła rewelacyjnie ale i planowo w 1.34.45 - powiem tak, spokojny byłem o jej wynik i wiedziałem, że 1.36 pęknie, pobiegła maksa na ten moment - kalkulator do dyszki z Myślenic. REWELACJA

Jeszcze jedna ciekawostka, międzyczasy były ustawione tak, że można sobie policzyć czas z dyszki, bo zliczało nam w miejscu gdzie dycha startowała a meta ta sama była. Mi wyszło 38.12 co by mi dało w tej dyszce pudło w kategorii :hahaha: Muszę do orgów reklamacje napisać, że powinni takie wypadki uwzględnić i odpalić nagrody ekstra. Lidka to miała czas na pierwsze miejsce w kat na tej dyszce :hahaha: Chyba kilka stówek jesteśmy w plecy - trza było dychę biegać :hahaha:

To jeszcze fotka jedna jaka mi córa strzeliła, pamiętajcie - tak nie należy nigdy robić na zawodach jeśli nie chcecie głupio i bezowocnie tracić sił:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień temu pobiegłem mój ostatni maraton. Takie było założenie wiosną, że mimo problemów z noga spróbuję się jeszcze raz przygotować i poprawić choćby o krztynę życiówkę. Plan się powiódł i chciałbym jeszcze raz podziękować za kibicowanie a także za trzymanie kciuków itp itd. To wszystko bardzo pomaga. Myślę, że winien jestem krótki opis tego maratonu z czego zamierzam się oczywiście wywiązać ale muszę też chyba tytułem wstępu napisać kilka słów o przygotowaniach bo te były nieco inne niż zwykle i wpisywały się trochę w kontekst i sferę motywacyjną, którą uważam, za niezwykle istotną (wiadomo, maraton w dużej mierze biega się głową)

Kontuzja czyli triatlonista z przypadku

Po wiosennym ulgowym ale udanym sezonie przez 3 tygodnie nie biegałem z nadzieją, że zarzucenie tej czynności na dłuższy czas wpłynie na poprawę stanu mojego achilesa. Pożyczyłem na ten czas od kolegi tzw kolarzówkę by nie zgnuśnieć i uczyłem się na tym czymś jeździć. Wydawać by się mogło, ze tu idzie tylko o za przeproszeniem pedałowanie ale okazało się, ze jazda na rowerze sportowym to sporo dodatkowych umiejętności. Powrót do biegania nie przyniósł poprawy, bolało jak przed przerwą a do tego w połowie kwietnia zaliczyłem poważną glebę na rowerku i musiałem zrobić sobie kolejną przerwę od biegania (o dziwo na rowerze mogłem jeździć). W maju wróciłem do biegania ale forma była słaba, pierwszy raz w" karierze" musiałem zdecydowanie obniżyć tempa treningowe a i tak nie dawałem rady. Biegałem nadal mało i dopychałem to rowerem i by nie stracić motywacji do takiego "combo treningowego" zapisałem się na zawody triatlonowe. Wydawało mi się, że pływam całkiem dobrze więc nie ma problemu ale kilka wizyt na basenie wyprowadziło mnie szybko z błędu. W czerwcu noga boli dalej, biegam mało, dużo roweru i sporo pływania i na koniec miesiąca debiut w małych zawodach - tzw spint ( 750 m pływania, 20km rower, 5km bieg), zawody traktuję treningowo by się zapoznać z przebieraniem i innymi zawiłościami tematu. Pływanie zaliczam z lekką trauma na początku, rower w deszczu i przy silnym wietrze to męka a bieg też szału nie robi (5km w 20 min), w sumie miejsce niezłe bo 7me i 2gie w kategorii ale czas 1.16 uważałem za bardzo słaby, byłem niezadowolony. Dwa tygodnie do letnich zawodów głównych czyli tzw ćwiartki (950m pływania, 45km rower, 10,5km bieg) i nagle czuję, że moja forma rośnie, nagle zaczynam biegać jak za najlepszych czasów. Same zawody zaliczam powyżej swoich oczekiwań, pływanie super (15min), rower spokojnie i na kontroli (1.17 godz) a bieg w 41.06 (10,5km) daje piękną przesłankę, że jestem w stanie na dużym zmęczeniu biegać w tempie obiecującym. To był duży krog w stronę jesiennego maratonu. Ćwiartka w 2.17 to było 110% normy i fajny debiut.Niemniej noga dalej bolała mimo biegania po 30-40km tygodniowo i miałem spore wątpliwości.
W lipcu 3 tygodnie roztrenowania i...

Plan na maraton metodą kombinowaną

Na początek września zaplanowałem start w triatlonie na dystansie olimpijskim (1,5km-40km-10km) i przygotowanie się do tych zawodów, które traktowałem dosyć poważnie miało być ważnym etapem w przygotowaniu do maratonu. Chciałem sprawdzić jak moja noga będzie znosić większe obciążenia biegowe. Ogólnie to był mocny okres treningowy bo biegałem coraz więcej czyli zacząłem od 50km/tydz i stopniowo zwiększałem do 75km/tydz ale dużo przy tym było roweru i pływania. Cały plan oparłem na tzw Metodzie Hansonów niemniej to była mocno autorska wersja z poważnymi modyfikacjami. Przez 4 tygodnie czystego treningu było po 10-12 godz/tydz. Forma bardzo szybko poszła w górę, coraz lepiej mi szedł rower, interwały spokojnie zapinałem po 3.32 a w tzw zakładkach czyli treningach łączonych 1 godzina bardzo mocnego roweru + 10km biegu od razu po rowerze spokojnie i z rezerwą biegałem tempami po ok 4.02- 4,05. Sam start w triatlonie poszedł mi świetnie, co prawda po pierwszych kilku minutach pływania zablokowałem się totalnie i chciałem się wycofać, zacząłem "żabkować" i wymiękać; wziąłem się jednak w garść i jakoś się przełamałem nadrabiając nawet straty (pływanie równo w 25 min), rower w deszczu i silnym wietrze jakoś przetrwałem bez strat i na bieganiu awansowałem z 56 miejsca na 25piąte open, do tego pudło w kategorii i bardzo przyzwoity wynik 2.22
Po treningu triatlonowym zostało mi 8 tygodni do maratonu i wtedy miałem biegać więcej i bardziej wg Hansonów. To było dla mnie nieco zabawne gdyż więcej biegałem ale trenowałem tak naprawdę czasowo dużo mniej. Dlatego ta faza treningu maratońskiego, która zwykle męczyła fizycznie i psychicznie najbardziej tym razem okazała się dziwnie łatwa i bezproblemowa. Ciągle zagadką był noga, która wciąż stosunkowo dobrze znosiła obciążanie, powoli podbijałem stawkę, 80km/tydzień, 85-90-97km. Po akcentach i longach było oczywiście kiepsko ale tak ustawiałem kolejność akcentów, dni wolne (jeden tygodniowo więc ta liczba mnoga trochę na wyrost :hahaha: ), żeby nie przeginać. Po biegach dłuższych i ciężkich bardzo krótkie i bardzo wolne, po longach dzień odpoczynku i jakoś to leciało a wstępnie planowanego przerzucenia części treningów na rower nawet nie musiałem wdrażać. Forma zaś powoli rosła i się stabilizowała, treningi WT latałem spokojnie deczko poniżej 3,50, treningi tempa maratońskiego wchodziły po 4.06-4.07 i wyraźnie czułe, że to dobre tempa. Wszystko zaliczałem śpiewająco i z pewnym zdumiewającym mnie luzem. Nawet nielubiane biegi długie wchodziły łatwiej niż zwykle. Wszystko wyglądało dobrze poza nogą na końcówce przygotowań,ta zaczęła bolec jakby bardziej i to boleć podczas biegania :chlip: , do tego wrócił stary problem z udem (dwójka) i w tych sprawach nawet dwa ostatnie, już luźniejsze tygodnie niewiele pomagały.Na końcu przygotowań biegało mi się jednak znakomicie, czułem formę, wiedziałem, że jest dobrze i tylko stare traumy mąciły nieco przedstartowy spokój.

Kilka obrazków z tri:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Ravenna Maraton - 2.53.09 - tempo śr. 4.06

Taktyka oraz nastawienie na ten bieg wynikały w dużej mierze z okoliczności, które opisałem wczoraj. Budowanie motywacji i celu takoż, oparłem je na tym, że to ma być mój ostatni maraton (w życiu), w którym przede wszystkim chciałbym w ogóle wystartować, w miarę możliwości dobrze się do niego przygotować nawet poprzez rozmaite kompromisy i konieczne zaniechania. Na starcie przygotowań sam wynik był sprawą wtórną a marzeniem zdawało się niedościgłym była skromna życiówka. Przygotowania poszły jednak dobrze, przebiegłem co prawda 20% mniej kilometrów niż do poprzednio bieganego maratonu w Walencji ale brak ten uzupełniłem rowerem i pływaniem chyba nawet z nadwyżką. Z premedytacją zrezygnowałem z wszelkich startów kontrolnych i pierwszy raz biegałem dystans królewski bez układu odniesienia z wyniku w połówce. Wraz ze wzrostem formy i postępem przygotowań podnosiłem delikatnie poprzeczkę czyli złamanie 2.55 a w końcówce pomyślałem, że chciałbym zejść poniżej 2.54. Dlaczego? Każdy ma jakiś znajomych, ludzi, którzy coś tam nabiegali i fajnie byłoby pobiec od nich nieco lepiej :spoczko: A tak na serio to wydawało mi się, że na dziś delikatne zejście poniżej 2.53 to absolutny szczyt moich możliwości w świetnych warunkach a przy bardzo dobrym biegu te 2.54 powinno się udać rozmienić po mocnej walce.

Do Ravenny dotarliśmy 5.11, najpierw samolot z Krakowa do Bolonii (Rayaner 350 zł/os) a dalej pociągiem, tam wynajęliśmy mieszkanie w centrum blisko startu biegu tak by nie korzystać z depozytów i tojów - wygoda i komfort. Dwa dni zwiedzania pięknego miasta czyli kuchnia włoska i zabytki. Expo skromne ale wszystko sprawnie, pakiety przyjemne z koszulkami pamiątkowymi co zważywszy na cenę imprezy (29E) było miłe. Pogoda wspaniała, codziennie słońce i niebo bez chmurki, koło 20 stopni co w kontekście startu maratońskiego jednak optymalne nie jest - ale co tam, Dolce Vita. W niedzielę miało być deczko cieplej czyli ponad 20 :hahaha: Start o 9.30 więc z mieszkania wyszliśmy po 9.00, kilometr truchtu na start i wmieszanie się w kilkutysięczny tłum. Ravenna Maraton to trzy biegi, ćwiartka, połówka i maraton, razem koło 5-6 tys ludzi. Dwa pierwsze kółka kręte i wąskie po zabytkowym centrum (ćwiartka i połówka) a dla nieco ponad tysiąca biegaczy dodatkowy bonus czyli wypędzenie za miasto, dobieg do morza (Adriatyk) i powrót do centrum. Bałem się nieco początku biegu bo te dystanse nie są za bardzo kompatybilne a i trasa wąska (kręta też). Rano bardzo ciepło (było już 17 stopni) i oczekując już w tłumie na start czułem, że słońce świeci bardzo mocno, już wiedziałem, że łatwo nie będzie. Na pierwszej połówce sporo cienia jednak, druga była niewiadomą ale liczyłem się z tym, że będzie to do biegania w pełnym słońcu.

Bieg czyli bella temperatura

Start i ruszamy, stoję około 20 metrów za elitą bo okazuje się, ze to Mistrzostwa Włoch w Maratonie. Moje obawy o bałagan na pierwszym kilometrze nie sprawdzają się, idzie to bardzo sprawnie i spokojnie, żadnych maruderów. Ale od razu jest kilka zakrętów więc Garmin ogarnia się dopiero na końcu pierwszego kilometra. Dwa pierwsze biegnę nieco za szybko bo po 4,05 niemniej przy tabliczce 2km mam czas 8.03. Klnę siarczyście bo to wygląda na głupi błąd zbyt szybkiego otwarcia niemniej zaraz się uspokajam bo i ta tabliczka mogła być źle ustawiona. Na trzecim kilometrze nieco upierdliwy i dosyć długi podbieg na wiadukt, pięć razy będziemy na to wbiegać a miało być płasko jak na stole (ale jest podbieg to jest i zbieg :spoczko: ). Trzymam tempo i biegnie mi się nieźle choć słońce jest mocno upierdliwe. Koło piątego kilometra zbiegamy w dół do parku a tam kilometr po alejce po białych kamyczkach. Przyjemna nawierzchnia na długie wybiegania ale do trzymania tempa niespecjalna. Z parku długi i uciążliwy podbieg do drogi i od razu na wiadukt, ze 300m ciągłego pod górkę, na tym etapie nie problem ale to będzie do biegania na 41 kmie i wtedy będzie trudniej. Zbieg z wiaduktu i wpadamy w labirynt wąskich uliczek starówki, garmin głupieje i pokazuje wciąż bzdury, nawierzchnia zmienia się co chwila (bruk, kostka, asfalt) a od zakrętów może się zakręcić w głowie. Uwielbiam takie kręte bieganie, leci mi się znakomicie i całkowicie na wyczucie. No i na 10 tym jestem w 40.36 czyli pół minuty za szybko, na ćwiartce chwilę później w 43 minuty - szlag, za szybkie otwarcie mówi mój wewnętrzny sceptycyzm, diabełek zaś szpta do uszka - Synu, 2.52 spokojnie dziś złamiesz. Ale ja nie z naiwnych i postanawiam nieco wstrzymać konie i deczko zwolnić. Ale to mogę zrobić tylko na wyczucie bo GPS nie współpracuje najlepiej. Ciągle boli mnie lewy achiles, czuję go wyraźnie i to mnie cały czas niepokoi, ale nic nie mogę z tym zrobić. Na 16tym kmie koło pięknej Bazyliki St Vitae (VI w ne - piękne, bizantyjskie mozaiki na ścianach) stoją moje córki z aparatem i butelką wody, chwytam wodę, trzy łyki w siebie i reszta na siebie
rav 2.jpg
Dobrze, że orgi też dawali wodę w butelkach bo to obfite polewanie trzymało mnie przy życiu i to do samego końca.
Druga ćwiartka 15 sek wolniej czyli też za szybko ale już w normie za szybko. Na połówce mam 1.26.15 czyli z 50 sekund szybciej niż w planie. Ale po pierwszym kółku nieco zmieniłem plan na taki rezerwowy, taki Plan B, który miałem już w głowie dzień wcześniej. Idea była taka by szybciej pobiec nieco początek z duża ilością cienia i mieć później z czego oddawać na trudniejszej, słonecznej części. To był Plan B i gdy pobiegłem za szybko pierwsze kółko to stwierdziłem, że trzeba tak będzie chyba zrobić. Na połówce jednak optymista dalej prawi, że trzeba 2.52 atakować, rozsądek każe jednak biec swoje i czekać na rozwój wypadków. Drugą połówkę zaczynam w czteroosobowej grupce, biegniemy spokojnie a tempo mi idealnie pasuje (4.07), jest sporo słońca ale i sporo cienia od drzew czy większych budynków. Włosi umilają sobie czas rozmową, z której rozumiem tylko jedną sentencję "Bella Temperatura". No pięknie jest myślę wylewając sobie na łeb kolejną półlitrową butelkę uzyskując przy tym efekt koszulki kompresyjnej bo pięknie na mokro przywiera. Za połówką przestaje boleć achiles . Przed 25tym wybiegamy za miasto, kończą się drzewa, domy i nastaje zupełny brak cienia a jest już bankowo ponad 20 stopni. Wygląda na to, że tak będzie przez kilkanaście kilometrów. Dwaj kolesie nieco przyspieszają, jeden słabnie i zaczyna się totalna samotność długodystansowca. Na 25tym mam nadal z 50 sek do przodu ale biegnie się dużo trudniej, tempo na Garminie nieco mi spada i zastanawiam się czy to już przychodzi płacić za początkowe harce. Biegnie się jednak nieźle i odbieram to raczej jako reakcję na wyższą temperaturę a nie początek końca. Postanawiam wcielić w życie Plan B czyli trzymać to tempo 4.09-4.10, które biegnie mi się w miarę dobrze i powolutku oddawać te uciułane sekundy. Pomysł chyba dobry bo zbliżam się powoli do kolejnych wyprzedzających mnie biegaczy. Słońce praży mocno, jest płasko i goło jak na patelni a ja sobie pomykam samotnie prosta jak w mordę strzelił dwupasmówką. Na 30 tym dalej mam ponad pół minuty zapasu więc to 2.54 jest spokojnie do zrobienia a i 2.53 też do powalczenia. Chwilę później nawrót i postanawiam nieco przyspieszyć, kilometr 4,05, kolejny 4.01 i tu przesadziłem bo zamajaczyła delikatnie kolka i zaczęła ciągnąć dwójka. Wróciły zmory z końcówki w Walencji ale nie ze mną te numery tym razem, nie czekam na problemy tylko delikatnie zwalniam i wracam do komfortowego 4.10. Kulam się tak dwa kilometry i problemy mijają. Jestem już na 35tym i złamanie 2.54 staje się powoli ciałem. Chwile później wbiegamy do miasta i znowu łapie trochę cienia a ciało jakby samo przyspieszyło i znów dwa kilometry po 4.05, tu mijam kilku biegaczy w tym jednego z moich wcześniejszych towarzyszy, na 37 mym zakręt i teraz już do mety w pełnym słońcu czyli pieprzona bella temperatura. Jest coraz ciężej, goręcej, znowu kolka puka do drzwi i przypomina się lewa dwójka. Zwalniam do 4.10 a i to jest już tempo ciężkie, na 38mym mam pewność, że mocno złamię 2.54 więc staram się biec spokojnie minimalizując ryzyko, chcę to tylko dobiec i zrealizować plan, nie zależy mi na walce o więcej, jestem syty - wystarczy. Wtaczam się z górki do parku, tempo na białym żwirku siada i na 40 tym widzę, że by złamać 2,53 musiałbym pobiec ostatnie 2,2 km poniżej 8.40 czyli tak jak biegałem ten odcinek w Rydze i w Walencji. Nie ma we mnie jednak tej determinacji a i wiary brak, wiem, że podbieg z parku na wiadukt uniemożliwia wariacką szarżę. Biegnę więc spokojnie a na podbiegu tempo siada, że aż zęby bolą. Na wiadukcie odpalam ostatnie rakiety w czym pomocny jest kawałek zbiegu, mijam rondo i skręcam na ostatnią, długą prostą. Kilometr z podbiegiem Garmin odcina jako 3.58 a ja jeszcze podkręcam. Przed sobą widzę w oddali kilku biegaczy, nie dojdę ich, nie ma szans. Widzę już bramy mety, wydają się tak blisko a do 2.53 jeszcze cholernie dużo czasu więc biegnę ile mam, już nie kalkuluję, nie liczę, zbieram doping moich córek i fotkę z finiszu
rav 3.jpg
Podkręcam a na Garmnie tempo 3.48
Niebieskie dywany, prawie doganiam gości, którzy byli przed chwilą tak daleko i na niebieskiej bramie gdzie włączyłem start mam równiutko 2.53.00 ale niestety meta jest dalej, przy czerwonej z zegarem. Dobiegam, staję na chwilę, rzucam okiem na buty - NB Fresh Zante sprawiły się bosko, achiles wytrzymał a nogi prawie niedraśnięte. Prostuję się i idę jakby nigdy nic, czuję się jakbym maratonu nie biegał, piękna dziewczyna zakłada mi najpiękniejszy medal jaki dostałem w życiu a ja cieszę się jak jasna cholera. To był cudowny bieg, cały czas pod kontrolą, bez żadnego kryzysu czy chwili zwątpienia, tak jak chciałem, jak sobie wymarzyłem. Lepiej być nie mogło. Mogło :spoczko: , te pieprzone 10 sekund mogłem gdzieś po trasie urwać ale nie miałem takiej determinacji. Chciałem to głownie dobiec, zaliczyć, pobiec w dobrym stylu mój ostatni maraton.
Po chwili spotykam córki, foto z medalem
rav 4.jpg
Biorę komórkę, sprawdzam forum i widzę, że Lidka po prostu wymiata, międzyczasy ma świetne więc z niepokojem czekamy. Dobiega w czasie 3.18.34, wygrywa kategorię i bije swoją życiówkę o prawie 8 minut, do tego robi zdecydowanie lepszy wynik niż plan max czyli 3.20, które wydawało się założeniem bardzo trudnym. Jeśli ja pobiegłem 110% to ona 130.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

„To moje droga z piekła do piekła.....”

Końcówka maratonu bywa drogą przez piekło, bywa. Ile razy to już przerabiałem a mędrzec mówi by dwa razy nie wchodzić do tej samej rzeki. Dwa razy nie ale osiem? Co na to mędrzec? Miesiąc temu w Rawennie jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ominąłem bramy piekieł i do mety dobiegłem przez miasto, bez cierpień i szukania drugiego dna w samym sobie, bez udziału tej niewidzialnej ręki, która czasem na końcówce popycha a czasami wstrzymuje. Nie wiem dlaczego, może tu miało coś na rzeczy to, że to miał być mój ostatni maraton, ostatnie przejście przez to piekło. Ale nie stało się tak. Dlaczego? Może to jeszcze przede mną, może dana mi będzie jeszcze jedna szansa bym w swojej niezmiernej, masochistycznej głupocie podjął kolejną próbę? Może.

Po maratonie ale i trochę przed

Tydzień po maratonie nie biegałem, totalna laba czyli włoskie wakacje. W nagrodę za wyniki od organizatora wycieczki (czyli od siebie) dostaliśmy kilkudniową wycieczkę. Rawenna, Bolonia, Modena, Ferrara, włoskie zwiedzanie a takowe niesie za sobą znaczne nadużycia kulinarne. W tym czasie całkowitą głupotą jest stosowanie się do diet, ograniczeń czy innych bzdur. Ale zaczęło się już przed maratonem bo Italia to wielka kusicielka i nie sposób się oprzeć. Pierwszym hitem w Rawennie była mała lodziarnia w centrum, która serwowała szereg lodowych przysmaków. Pierwszym były malutkie deserki lodowa w niewielkich jednorazowych „kieliszkach”, które przed konsumpcją pani wstawiała na 30 sekund do mikrofalówki.
DSCF6866-2.jpg
Zmrożone na kamień i poddane tej operacji delikatnie i powoli „puszczały” a ich smak.... to sam smak :hej: . Serwowano tam też lody pomiędzy wielkimi, płaskimi ciachami oraz lody w słodkiej bułce, klient dostawał coś co wyglądało jak słodka bułka ale całe wnętrze to były po prostu lody. Jak widać zestawy idealne na ładowanie węglowodanowe i to na grubo.
Drugi hit to targi czekoladowe czyli cały główny plac w centrum zastawiony stoiskami na których serwowano czekoladę w niezliczonej ilości form,, odcieni i smaków. Na jednym ze stoisk wypatrzyłem coś, co nie pasowało do tej fiesty. Była to gablotka wypełniona kubeczkami z czymś mocno żółtym, kolor jakby koglo-moglowy złamany z mocną wanilią. Profiterol. Tego bałem się jeść dzień przed startem ale obiecałem sobie, że zaraz po biegu udam się na targ. I tak się stało czyli słodka chwilka po biegu smakowała jak marzenie. Nagrodą okazały się eklerowe okrągłe ciasteczka wypełnione kremem mascarpone i zatopione w drugim, wspaniałym waniliowym kremie (ten żółty). Przez kolejne dni kupowałem Profiterol w różnych miejscach, bywał waniliowy ale i czekoladowy. I jak tu biegać gdy człek obolały a wkoło pełno pokus. Bolonia to stolica włoskiej kuchni, potocznie zwą ją tłustą lub grubą (i czerwoną ale to już z racji koloru budynków i postępowości mieszkańców). Bolonia to orgia, jedzenie do ręki, jednorazowe, w przelocie pcha się z wszystkich stron, pizza i pasta we wszelakich postaciach i na wysokim poziomie. Jak żyć? Jak żyć? A może trzeba pytać jak żuć?
DSCF7659-2.jpg

Powrót do treningowej nudy.


Bałem się tego maratonu, miałem obawy, że po biegu nie będę mógł chodzić. Rok temu po starcie w Walencji tak było, po samym biegu nie bolało nic ale wieczorem achilles tak bolał, że nie byłem w stanie zrobić kroku, dwa dni kuśtykałem ale powoli się poprawiało. Teraz było bardzo podobnie z tym, że bolało mniej, mogłem chodzić ale poprawa następowała jakby wolniej więc żalu nie było by rzucić się w wir rozkoszy podniebienia.
Powrót w sobotę i w już dwie godzinki po wyjściu z samolotu pierwsze bieganko. Noga jeszcze bolała ale już tak podobnie jak zawsze więc nie było żadnych problemów mentalnych. Dyszka fajnego, luźnego krosu i dobre wrażenia – jest ok, żyję, biegam, mogę dalej i jest dobrze.
Lidka tymczasem pierwsze bieganie po maratonie zarządziła w niedzielę czyli tydzień po starcie. Ale to było bieganie nie byle jakie, nie takie jak moje smutne snucie się po polach. Start w pierwszej serii Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich, ciężkie 11,2km wyścigu (480 m podbiegów), który pobiegła dosyć spokojnie by zaliczyć punkty do klasyfikacji generalnej (5 startów jest, liczą się suma punktów z wszystkich biegów) , lekko i na 3 cie miejsce open w kobitach. Miejsce w sumie lepsze niż czas ale co tam, nieobecni się nie ścigają więc znowu i jakby przypadkiem trafiło się pudło.
Powoli wprowadzałem plan aktywnego roztrenowania czyli coś tam biegam, coś tam robię ale nie za wiele i zupełnie bez napinki. Bieganie 3x tydzień wolno (30/40km), rower stacjonarny 30-40 min, basen (40 min) i jak się da w weekend to z godzinka na rowerze górskim co w pogodzie jesiennej wiąże się z dodatkową godzina na czyszczenie roweru i siebie z błota. Trzy tygodnie po maratonie wprowadziłem do treningu pierwsze przebieżki po 100-200m ale dalej bieganie 3xtydzień. Generalnie biegało mi się słabo bo jak się może biegać człowiekowi w zasmogowanym mieście w ciemne, wilgotne listopadowe popołudnie. Sytuacja zupełnie do d..... i bieganie niewiele lepsze, przebieżki w tempach żenujących czyli nie po warszawsku (całkowity brak woli i ochoty).
Tydzień temu w niedzielę nie wiedzieć po co (prawdopodobnie dla towarzystwa) pojechałem z żoną na drugi bieg w ramach GP Krakowa w Górskich. Brak całkowity woli walki i totalne noce i dnie (Niechcic znaczy się), myśl o tej trasie, moim bieganiu pomaratońskim i chęciach nastawiała pesymistycznie. Rok wcześniej w grudniu miesiąc po starcie w Walencji przeżywałem na tej trasie istne męki a mój czas 56.10 w dobrych warunkach traktowałem jako porażkę. Co gorsza nie udało mi się tego wyniku później poprawić trochę z powodu przeważnie gorszych warunków a trochę z powodu swojej cienizny w bieganiu górskim.
Tym razem pogoda i warunki świetne ale nie miałem wielki oczekiwań i chciałem głównie uniknąć kompromitacji. Przed biegiem spotkałem kolegę, który na mój widok rzucił 'Pościgamy się dzisiaj” co nie poprawiło mego nastoju gdyż on biega w wyższej lidze i moje największe dokonania to dla niego raczej nędza. Przebierka, powodzenia żonie, dwa kilometry truchtanej rozgrzewki i poszli konie po betonie. Impreza rośnie w siłę, na starcie ponad 450 osób ale po starcie kilometrowy podbieg skutecznie rozrzedza stawkę. Na górce koło ZOO widzę, ze biegnę za moim kolegą czyli wystartowałem za szybko choć jeszcze tego nie czuję – będzie po dupie myślę. Mimo tego biegnie mi się dobrze jeśli w ogóle mnożna zastosować takie odczucie na tej trasie. Podbiegi są długie i przeważnie siłowe, wolne, zbiegi szybkie ale na tyle trudne, ze nie dają odpoczynku. Trasa nie jest trudna technicznie ale w mojej ocenie bardzo siłowa, wymagająca i selektywna. Mimo tego cały czas trzymam się za znajomy, miejscami go doganiam, miejscami tracę do 50m – taka specyfika górskiego biegania, że dzieje się sporo. Po pierwszej rundzie (są dwie) nie jest źle bo rok temu na tym etapie poważnie rozważałem zejście z trasy, teraz trzymam kumpla na radarze choć nie z zamiarem ścigania się, chcę po prostu jak najdłużej się utrzymać w kontakcie ale na kontroli. On pociska, ja za nim i powoli wyprzedzamy kolejnych biegaczy. Na dwa kilometry przed metą na takim płaskim odcinku z krótkimi podbiegami on podkręca, zaczynam mocno tracić dystans a on dochodzi sporą grupkę. Zaczyna się ostatni stromy i długi podbieg, mocno selektywny. To zawsze biegam na przetrwanie i tym razem szaleć nie zamierzam, truchtam po stromiźnie drobniutkim, cierpliwym kroczkiem a w płucach pali ogniem III zakresu. Grupka i kolega przechodzą do marszu a ja tym moim świńskim truchtem powolutku ich dochodzę, moja spora strata wolniutko się zmniejsza i przed szczytem mijam ostatniego w grupce tak jakby na zwolnionym filmie. Kolega tymczasem minął już dwóch dalszych i zaczyna ostry, długi ostatni zbieg. Też wrzucam maksa i mijam tych dwóch na tym zbiegu. Ostatni, krótki i bardzo stromy podbieg, mam dosyć i robię go całkiem biernie, strata do kolegi się powiększa a dogania mnie jeden z wyprzedzonych i na przełamaniu chce mnie wyprzedzić. Jeszcze nigdy na żadnym biegu nikt nie wyprzedził mnie na końcówce i pierwsza myśl, że to nie stanie się dziś. Zrywam się do panicznego sprintu, odpalam tak, ze aż sam jestem w szoku. Na trzydziestu metrach gubię agresora zupełnie, nie daje mu szans, ale tak się rozpędzam, że po chwili dopędzam swojego kolegę i mijam go zupełnie bez problemu, nawet nie próbuje mnie kontrować, zakręt i jeszcze ze 150 metrów asfaltem lekko w dół a ja pędzę jakby moje życie od tego zależało. Po co? Co mnie napędza? Nie myślę, nie kalkuluję, jestem cholernie zmęczony ale dochodzę i mijam jeszcze jednego człeka, co był jakieś totalne hektary przede mną, ostatni zakręt – patrzę kontem oka a oni daleko z tyłu, ostatnie 50 metrów mogę sobie komfortowo prze-truchtać. Jestem 19 open, 54.40 to 90 sek lepiej od mojego rekordu tej trasy. Czekam na żonę, dobiega w czasie 62 minuty na piątej pozycji, też robi swój rekord trasy, druga w kategorii K35 (fajna kategoria) i trzecia open po dwóch biegach. Super to poszło.
Fotka z biegu:
https://www.facebook.com/richiekrkfoto/ ... =3&theater

Dalej teraz trwa ten mój aktywny roztren więc pisać nie będzie o czym (aktualnym). Wrócę jeszcze do maratonu i treningu do niego pod kątem podsumowania roku. Ale to w następnym odcinku.
Jeszcze tytułem zachęty zdjęcie ze "zwyciężczyniom" tamtego eventu:
rav 1.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tak, żeby nie było że tylko tu bajdurzę i uogólniam to opisze czasem jakiś trening jak pobiegam coś ciekawszego niż 12km BS.
To korzystając wczoraj wieczorem z rześkiej i bezwietrznej pogody zapodałem sobie taki secik treningowy.

14,6km - 1.03 godz - tempo śr. 4.18

W tym:
2,4km BS (ok 4.45)
4km P - 3.51
1,8km BS (4,40)
4km P - 3,51
2,4km BS (4,50)

Chciałem sprawdzić sobie bieganie na progu (mleczanowym?) i zastanawiałem się ile pociągnę. Nie zakładałem na początku jak długie będą odcinki ale 2x4km to był plan max. Tempa wyszły niezłe i nawet wytrzymałem te czwórki, tylko deczko słabsze niż na podobnych październikowych treningach niemniej odczuwalnie było trudniej niż wtedy co zresztą nie dziwi wcale. No i nierówno to biegałem, tempa kilometrówek skakały w przedziale 3,48-3,54. To za duży rozrzut i trochę brak czucia tempa. Ale w sumie jestem zadowolony, że w ogóle daję radę takie coś pociągnąć nawet testowo na tym etapie roztrenowania. Odkurzyłem pulsometr i z ciekawości zabrałem na trening, z 3 lata nie używany ale działa. Wyszło, że BSy biegam koło 138 a już progowa w końcówce wykonania to 160 cokolwiek to znaczy. Tętno szybko mi spada, nawet bardzo szybko.
Na końcówce drugiej czwórki miałem zaskakujące spotkanie. Spotkałem Lisa. Ale to nie był Tomasz Lis, nie tego "ulubieńca" Polaków Najwyższego Sortu, nie, nie tego. To był zwykły lis, rudy taki i do tego bardzo duża sztuka. Ciekaw spotkanie jak na krakowskie Błonia. Kolega ostatnio też spotkał lisa ale w Parku Lotników, lisy wchodzą do centrów miast, to chyba jakiś kontratak albo "cieńk" aluzja polityczna.
Z fotomaratonu w Ravennie zdjęcia sobie nabyłem, w pakiecie dostałem 60 fotek (ze zdjęciami żony to grubo mamy ponad setkę zdjęć bo nabyłem dwa pakiety :hej: ) z różnych miejsc na trasie, sporo bardzo fajnych ujęć. Do tego dodali jeszcze fajne fotki miasta i samej imprezy, bardzo przyjemna pamiątka, nie mogłem sobie (i żonie) odmówić :hahaha:
Powrzucam tu od czasu do czasu bo to takie włoskie klimaty biegowe
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Nadal biegam w ramach aktywnego roztrenowania. Ten świąteczny tydzień będzie pierwszym od maratonu, gdy zrobię 4 jednostki biegowe i wybiegam powyżej magicznych 40km :taktak: . Ba, jak się jutro wysilę to może i 50 km. Ale męczę przy okazji rower i basen, żadne tam jednak ciężkie jednostki, na rowerze krótkie treningi na technikę (kadencja i izolowanie nogi) i zabawa w delikatne MTB. Basen to praca nad poprawieniem rytmu i zgrania tego z oddechem czyli spora zmiana techniki użytkowej na dłuższym dystansie co jest nieco frustrujące. W pływaniu gdy trzeba coś zmienić to niestety trzeba zmierzyć się z regresem i dużymi problemami - pływa się dużo trudniej i dużo gorzej do czasu przyswojenia tego nowego wzoru ruchowego, złapania swobody i luzu. Dopiero przerabiając taki spadek i wzrost można wejść na wyższy poziom. Nie da się często korygować błędów idąc tylko do przodu, trzeba się zmierzyć z dużym pogorszeniem, to trudne fizycznie i psychicznie. Trening pływacki nie ma nic wspólnego z treningiem biegowym, to zupełnie inna filozofia i sam wzrost wydolności przekłada się na bardzo mały zysk.
Biegowo mało się dzieję ale męczę systematycznie rytmy w połączeniu z siłą biegową, ciężkie i szybkie podbiegi o różnych długościach i nastromieniach - w tempach do palenia w płucach :hahaha: , czyli oprócz siły biegowej pracuję też trochę nad taką jak ja to nazywam "chamską siłą" bo to przyda się w górskich i w rowerze.

W ramach podsumowań roku wrócę do maratonu by to wszystko pospinać sensownie.
No to startujemy z tym maratonem:
MRA1501_0016-2.jpg
Fizyka
Drugi raz przygotowywałem się do maratonu realizując pewne cele a nie zaliczając plan. To drobna różnica ale bardzo istotna różnica. Po startach wiosennych na 10km (37.41) i HM(1.21.31) wychodziło mi, że moje 2.55 w maratonie to mój najsłabszy wynik i w zasadzie chyba "najłatwiejszy" do poprawienia. Był tylko jeden problem, kontuzja, która uniemożliwiała mi sensowne przygotowanie do maratonu, Początkowo o tym nie myślałem bo po drodze były starty w triatlonie i do nich musiałem się prowizorycznie przygotować. Nie miałem na temat tego sportu wielkiej wiedzy ale wymyśliłem sobie, ze czasy wykonań startów triatlonowych są zbliżone do maratońskich (są i dłuższe ale takich startów nie planowałem) więc te wysiłki muszę prowadzić na progu tlenowym. Czyli do poprawienia była głównie wydolność na progu tlenowym. To mi pasowało też do planu na jesienny maraton bo przecież szybkości nie musiałem już poprawiać by robić życiówkę, trzeba było tylko dobiegać ilość km-ów i wystartować. Zaczynałem z roztrenowania i sporo czasu mi zajęło odbudowanie jesienno-wiosennej dyspozycji. Latem pojawiła się pierwsza jaskółka poprawy. Szału nie było ale wchodząc w plan maratoński treningi na progu tlenowym biegałem po 4.10 czyli na granicy życiówki. W sierpniu biegałem dużo pod triatlon i forma szła w górę więc gdy zostawiłem w spokoju rower to powrót do biegania maratońskiego odbył się na na progresie, już biegałem swobodnie po 4.07 a w październiku było to tempo coraz bardziej "ogarnialne" i zupełnie akceptowalne bo poprawiłem ekonomiczność i wytrzymałość. Końcem października wiedziałem, że ten maraton pobiegnę po 4.07 - czułem to.

Taktyka

Jako ortodoksyjny wyznawca taktyki NS muszę się tu przyznać bez bicia, ze od dwóch lat nie przebiegłem maratonu w ten sposób. Ostatni NS to było łamanie trójki we Florencji. Później pobiegłem równo dwie połówki w Rydze, 40 sek szybciej drugą połówkę w Walencji i 30 sek wolniej drug połówkę w Rawennie. Dlaczego tak? Sporo o tym myślałem i wychodzi na to, że z dwóch powodów tak wyszło, pierwszy to chyba żadnego z tych startów taktycznie nie planowałem w prawdziwym NSie a za taki uważam zrobienie szybciej drugiej połówki o ponad minutę (to samo z PSem czyli wolniej o minutę , plus-minuss minuta to w zasadzie równo jest). Owszem plany były ale tu pojawił się drugi problem, w tych wszystkich startach pobiegłem szybciej pierwszą połówkę niż planowałem, w Rydze i w Walencji niewiele szybciej bo po ok 30 sek i to odbierało szanse na sensowny NS bo i poprzeczka szła w górę a i po drugie to generowało pewne problemy na końcówkach. W Rawennie planowałem pobiec równo czyli lekko ponad 1.27 i lekko poniżej 1.27 drugą by złamać 2.54. Gdy na połówce byłem o minutę za szybko była to dla mnie pewna nowość, no poza debiutem maratońskim nigdy tak nie biegałem stąd powstały w głowie pewne obawy, że przyjdzie cierpieć i zapłacić na końcówce. Dlatego z pewną premedytacją pobiegłem bardzo spokojnie i z wyrachowaniem drugą połowę kontrolując sytuację. No i wyszło na to, że przebiegłem to bez problemu i z pewną łatwością. Ciekawostką jest to, że Lidka pobiegła w Rawennie identycznie taktycznie jak ja, swoje 3.18 zrobiła z drugą połówka wolniejszą o 50 sekund ale również z identycznymi wrażeniami pewnej łatwości, swobody i braku kryzysu. Może ta wolniejsza druga połówka była też efektem bardzo mocnego słońca na tym etapie biegu, które odbierało nieco tempa. Może gdybym wolniej pobiegł początek 2.53 by też pękło, kto wie.

Tytuł

Na 10 tym kilometrze maratonu biegnąc wąską, brukowaną uliczką przemknąłem obok grobowca Dantego. Pomyślałem sobie wtedy, że to swego rodzaju dantejskie sceny, że tysiące biegaczy przemyka przy grobie poety. Dante pisząc swoją "Boską komedię" został wygnany z Florencji i ukończył swoje dzieło w Rawennie, tu je wydał. Drugi raz koło grobowca przebiegałem na 20 tym km-ie i wtedy już miałem policzone, że to mój ósmy maraton. W "Boskiej komedii" jest wędrówka po siedmiu piekielnych kręgach i te siedem maratonów to były swego rodzaju takie biegowe wyprawy. Nie chodzi tylko o same starty, które bywały różne ale też o przygotowania, o te momenty gdy musiałem wziąć taboret pod prysznic bo stać już nie mogłem, gdy kładłem się (w zasadzie padałem na) na ławce w parku czy na murku nad Wisłą, gdy po tempówce opierałem się o drzewo i patrząc na obuwie mówiłem do siebie "Ja pierdole", gdy rzygałem już bieganiem. A teraz ósmy bieg, Dante i mój ósmy, prywatny krąg piekielny. Tyle, że te przygotowania były w zasadzie bez takich scen dantejskiech, bez murków, taboretów i bez bluźnienia. Piekła spodziewałem się na drugiej połówce bo biegłem za szybko. Czekałem i czekałem i nie doczekałem się. Może więc ten ósmy, piekielny raz jeszcze jest przede mną. Może to nie był mój ostatni maraton.
Tu zdjęcie z 20 tego kma- w tle ta majacząca kapliczka to grobowiec Dantego
MRA1509_0313-2.jpg
2015 i plany na przyszłość

Nie biegałem w tym roku przesadnie dużo, to mozna rzec mój najsłabszy ilościowo rok w karierze, zaliczyłem niewiele ponad 2500km czyli tysiąc mniej niż w poprzednim, startów też nie za wiele, jeden maraton, jedna połówka i dwie dychy, trzy treningowe biegi górskie i trzy triatlony. Szału ni mo. Ale trafiło się 3 razy pudło i kilka niezłych miejsc w kategorii. Bieganie wzbogaciłem rowerem niemniej tu ilościowo jest skromnie bo mam rowerem mniejszy przebieg niż biegiem, pływanie też dosyć symboliczne. W przyszłym roku chciałbym pobiec życiówkę w połówce, przybliżyć się do 1.20, pierwsza próba w marcowej Marzannie. Może gdzieś 10km przy okazji ale tu na nic się nie nastawiam, nie będę pod 10km trenować więc to będzie bieganie na aferę i z innego treningu, o życiówkę będzie raczej trudno. Latem chciałbym powalczyć w tri, pobić życiówki w ćwiartce i olimpijce, zaliczyć "Półirona", wszystko w fajnych czasach i walcząc o dobre miejsca, może coś namieszać w kategorii. Ale tu mnie czeka dużo pracy. A jak Bóg da i zdrowie będzie to jesienią może znowu uda się zorganizować wycieczkę na południe Europy by zamknąć tą magiczną ósemkę... dziewiątym startem
I to koniec maratonu - meta
MRA1511_3158-2.jpg
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Zaczynam bardziej biegowo

Aktywne roztrenowanie trwało do ubiegłego tygodnia i zaczynam powoli przygotowania do marcowego półmaratonu. Ale to nie będą zwykłe przygotowania biegowe gdyż ten start w połówce ma być etapem w przygotowaniu do letnich startów triathlonowych więc poza bieganiem będzie sporo pływania i trochę roweru. Nie wiem czy to wszystko uda mi się poupychać z pożytkiem dla formy biegowej ale co robić, trzeba zbierać doświadczenia i uczyć się nowych rzeczy. Pływać muszę bo jestem w początkach drogi do zmiany mojego lamerskiego stylu pływackiego i nie mogę tego przerywać, co więcej, muszę pływać więcej czyli 3-4 x na tydzień. Rower na razie potraktuje po macoszemu, 2x tydzień tylko dla podtrzymania mojej wątłej rowerowej dyspozycji ( po połówce będzie bardzo dużo roweru za to)., A reszta to bieganie czyli 5 treningów tygodniowo, 2 akcenty tempowe. No i 2-3x tydzień stabilizacja i siła jak starczy zdrowia, czasu i woli. No i to jest ten pierwszy piekielny problem czyli tego trenowania jest tyle, że mocno trzeba się nagimnastykować by znaleźć na to wszystko czas a tu jeszcze robota, rodzina i normalne czasem życie czyli dla higieny psychicznej czasem jakieś kino czy choć film w domu, jakieś okruchy książki czy płyty itp itd. Jakoś sobie z tym poradzę mniemam bo wiem, że ryba psuje się od głowy wiec o głowę zadbam w dwójnasób.
Już w czasie roztrenowania starałem się machać 8 godzin ćwiczeń (teraz wszystko liczę na godziny nie na kilometry). Czasowo dla porównania u mnie 8 godzin samego biegania to objętość ok 100km; teraz zaczynam to podnosić, robić więcej i odczuwa się to mniej więcej tak: w sierpniu trenowałem do tri po 11-13 godzin tygodniowo więc jak później kontynuowałem trening przez 2 miesiące już tylko do maratonu to miałem wrażenie, że ćwiczę mało i generalnie jest to trening relaksujący. Taa, relaksująco odczuwałem bieganie pod 400km miesięcznie.

Ale wracam do biegania.

Do połówki 7 tygodni treningu, 4 tygodnie interwałów, trochę drugiego zakresu i biegania na progu mleczanowym, 5x tydzień, tak po 60km, no może w tygodniach szaleństwa 70km. Rok temu pobiegłem 1.21 z biegania 3-4xtydzień i objętości 40-50km więc teraz zapowiada się krótka ale mocniejsza orka. Jak się uda i czas pozwoli to spróbuję to nieregularnie opisywać, może uda się wpisywać coś co tydzień. Zaczynam

Tydzień 1

Bieganie; 5 treningów - 61 km

Akcent 1:
12x400m interwały (rozgrzewka i zgrzewka do tego po ok 2km)
Tempo 3.30
Przerwy zbliżone do czasów wykonań odcinków (czyli 1,20-1.30min)

Przebieg:
Pierwszy trening tempowy wiąże się z pewną niepewnością i obawą. Jest adrenalina a jak to się powiąże z całkowitym brakiem wyczucia tempa to.... No właśnie, do pierwszego odcinka wystartowałem jak poparzony i od połowy już tylko zwalniałem bo tempo 2,50 na budziku było delikatnie mówiąc szokujące. Do 3.16 udało się zwolnić i gul skoczył bo obawiałem się czy to po takim przepaleniu w ogóle zamknę. Obawy były niepotrzebne, trening zrobiłem bez problemu, wszedł dosyć łatwo, tempo 3.30 było ogarnialne a co cieszy najbardziej, szybkie łapanie odpoczynku. Zawsze trudno mi się biegało takie sesje bo niby powtórzenia krótkie i łatwe ale i odpoczynki krótkie dawały mi się we znaki. Tym razem tak nie było.
W roztrenowaniu biegałem sporo przebieżek, rytmówek, dynamicznej siły biegowej oraz chamskiej siły (trudne podbiegi o charakterystyce biegów górskich) i to się widać sprawdziło, dało bazę do biegania dynamicznego. Dobry i obiecujący początek.
Tren biegałem w Adios-ach Boostach model 1, absolutnie genialne buty, lepsze nić dwójki i lepsze niż każde inne w mojej ocenie. Szkoda, że je poprawili choć dwójka też całkiem dobra jest

Akcent 2
10km TM czy też II zakres (+ rozgrzewka i zgrzewka)
Tempo śr. 4.06

Przebieg:
Po udanych interwałach miałem nadzieję, że może jakiś delikatny przełomik u mnie nastąpił i ten bieg na wąskiej granicy akceptowalnego dyskomfortu pobiegnę nieco szybciej niż dotychczas czyli po 4.05 lub nawet deczko szybciej. Ale nic takiego nie miało miejsca, pobiegłem to równiutko jak ostatni maraton co uważam za całkiem przyzwoite otwarcie i fajną bazę do szukania progresu. Rok temu zaczynałem 5 sekund wolniej więc.... Wiem, to śliskie porównanie. Plusem jest na pewno to, że pobiegłem ten trening bardzo równo, że ciężkawo było w zasadzie tylko pod wiatr (niespecjalnie mocny). No i najważniejsze, na pewno mógłbym dalej tak sobie biec i to jest kluczowe w czuciu takiego treningu i ocenie, ze był dobrze zrobiony. Móc dalej. Mogłem :hej:
Tren biegałem w BN Fresh Zante, tych samych, w których biegłem maraton w Ravennie. Świetne buty, dobrze, że mam dwie nowe parry na zapasie dodatkowo :hahaha: . Ale to nic przy NB 890, tych mam 6 par :hahaha: , fakt, że 4 pary to już styrane mocno ale jeszcze w nich "pobieguję" od czasu do czasu więc wchodzą do statystyki. Tyle o butach

Akcent 3:
Miały być dwa ale ten to taka ciekawostka dzisiejsza czyli:
Przez godzinę babrałem się w błocie na rowerze górskim, dosyć to mocna, męcząca i brudząca pętelka była. Potem hop z rowerka w buty biegowe i 10 i pół kilometra biegu. Taki oszukany lonżyk, który wszedł całkiem spoko zważywszy, że dzień po bieganiu TMki. Cóż, wytrzymałość sama się nie zrobi.

Pozostałe:
- 3 x pływanie (dosyć ciężkie)
-1x trenażer (rower stacjonarny 50 min)
- 3 x siła i stabilizacja czyli emeryckie ćwiczenia na kocyku w domku (pompki, brzuszki, nozyce- nic specjalnego)
Razem ponad 10 godzin :hej:

Ale się zmęczyłem tym pisaniem, prawie jak bieganiem, no może nie jak na tej fotce bo to kilosik przed metą maratonu
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień drugi

To jadę dalej z opisem mojego mikrocyklu mieszanego treningu do półmaratonu.

Bieganie
5 jednostek - 63km

Akcent 1
Interwał 6x800 m w tempie 3.30 (2.48 odcinek) na przerwach 2.30 truchtu

Biegałem to w poniedziałek wieczorem w parku na pomierzonej trasie starając się zamykać każdą oznaczoną setkę w 21 sekund. Szło to bardzo fajnie i biegałem dosyć dynamicznie i swobodnie (spora poprawa) mimo bardzo mokrych i nieco śliskich warunków. Najbardziej cieszy, że po żadnej osiemsetce nie stawałem i nie przechodziłem do marszu, przerwy też były wystarczające, każda dawała solidny odpoczynek i wszystkie odcinki zaczynałem na świeżych nogach. Odczuciowo na poziom odpowiedniego obciążenia adaptacyjnego wchodziłem po ok 300m więc to też jest ok, całkiem sporo czasu spędziłem w pożądanej intensywności i nie miałem wrażenia wjeżdżania za wysoko. Bardzo dobry trening

Akcent 2
11km ciągłego tempem maratońskim (można też powiedzieć II zakres) - tempo średnie 4.03

Biegane dziś po południu w idealnych wręcz warunkach przy pięknie zachodzącym słońcu. To był najszybszy TM jaki pobiegłem w żywocie na treningu (w maratonie dokładnie tak otworzyłem pierwsze 10km :hahaha: ) i to po części zasługa świetnych warunków. Obawiałem się tego biegu bo rano miałem trudny trening pływacki na którym głównie katowałem napęd nogami. Czułem to w nogach i na rozgrzewce biegło mi się mułowato. Początek biegu był ciężki i wchodziłem w trening powoli i z pewno dozą niepewności; ale im dłużej biegłem tym biegło mi się lepiej. Nogi początkowo zmęczone mięśniowo rozkręciły się i tempo mocno poniżej 4.05 podawały zupełnie bezproblemowo, oddech tez cały czas bardzo spokojny czyli wszystko pod kontrolą. Dosyć łatwo to weszło i chyba jest pewien progres, na którego pojawienie się liczyłem tydzień temu. Ale niewielki bo też warunki zrobiły swoje.

Pływanie
Cztery treningi z nastawieniem na poprawę techniki. Im więcej pływam tym bardziej widzę jaki jestem żałosny i kiepski. Dziś rano popracowała nade mną chwilę trenerka moich córek i potwierdziły się wszystkie moje najgorsze obawy, nie pracuję w kraulu zupełnie nogami co powoduje cała lawinę błędów. Mój kraul to po prostu wielbłąd na dziś. Pozytywne jest to, że jeśli uda mi się to poprawić (w co wierzę) to będę bardzo rozwojowym zawodnikiem
Rower
Dwa razy trenażer, nic specjalnego i nie za wiele. Do połówki kładę nacisk na bieganie i pływanie, rower tak na minimum.

Razem 11 ok godzin treningu.

Jestem wciąż za ciężki, by myśleć o życiówce w marcu muszę zejść do wagi z jesieni czyli ok 72kg, teraz jest 2kg za dużo i nic spaść nie chce. Trzeba posunąć się więc do kroków drastycznych i odstawić słodycze. Takie mam postanowienie, że od popielca do świąt odpuszczam ciasta, ciastka itp. Ciężko "bedzie", może nawet całkowita wstrzemięźliwość się nie udać ale jakby tak prawie się udało to by było coś
Więc Addio pomidory
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień trzeci

Trudny tydzień, 12 godzin czystego treningu, które nico poczułem w końcówce. Pięć treningów biegowych, 4 x pływanie, 3x rower, 3 x siła i stabilizacja. Ciężko się do tego zebrać i zorganizować zważywszy na problemy, które miałem w tym tygodniu w robocie. Ale udało się to zrobić i w nagrodę mam luźniejszy przyszły tydzień gdyż trenuję w klasycznym triatlonowym rytmie 3 mocne tygodnie + jeden odpoczynkowy.

Bieganie

Ten tydzień to 66km-ów i dwa akcenty

Akcent 1
W poniedziałek zrobiłem interwały 5x1km po 3.30 na przerwach 3 minuty. Było trudno, nawet bardzo. Biegałem to znowu na znakowanych alejkach parkowych wieczorem metodą na stoper po 21 sek każda setka. Wszystkie zaczynałem za szybko i poza jedną kolejką wszystkie pobiegłem lekko niżej 3.30. Same odcinki w swoich końcowych częściach bardzo męczące, sam trening zaś mnie za bardzo nie zmęczył, szybko po ostatniej tempówce złapałem równowagę. Mam tym razem odwrotnie niż w poprzednich cyklach, im dłuższe odcinki tym trudniej mi się je biega ale to chyba normalne.

Akcent 2
W piątek wczesnym popołudniem zrobiłem 6x1,6km w progowej (3.50) na przerwach 400m truchtu.
Czaiłem się z tym treningiem na dzień z lepsza pogoda czyli bez wiatru i takie były zapowiedzi na piątek. I takie warunki były na początku choć lekko jednak powiewało. Dwa pierwsze odcinki zupełnie luźne i mocno niżej 3.50 czyli za szybko niby. Ale to nie było na pewno za szybko, one weszły gładziutko jak dobrze zmrożona pięćdziesiątka popychana galaretka. Już myślałem, że to po 3,46 pobiegnę swobodnym leszczem ale zaczęła się pieprzyć pogoda. Nagle zaczęło popadywać i wiać dosyć męsko (tzw podmuchuje). Trening zrobił się wyraźnie trudniejszy i tempa spadły w okolice planowanego 3.50, niemniej po 3,50 biegałem tylko te kawałki pod wiater. To jeden z moich lepszych treningów progowych i kolejny przebiśnieg poprawiającej się dyspozycji. Nie wiem czy nie za szybko ta forma ale przecież jestem rozwojowym zawodnikiem więc jest czas to ugruntować.

Pływanie

Praca nad techniką czyli wzmacnianie pracy nóg. Nogi mam słabiutkie, delikatne ćwiczenia z deską mnie totalnie masakrują, taka sesja 45-50 minut to męka i katusze, po zajęciach z trenerką wyszedłem z basenu wymięty jak szmata i choć widzę pewien postęp to na dziś jestem naprawdę kiepski, na dzis nie miałbym szans by przepłynąć sensownie jakikolwiek dystans. Mam jednak na razie pływać tylko krótkie odcinki i na świeżości, łapać nowe, dobre wzorce ruchowe, nową koordynację. W tych kwestiach jestem na razie w lesie, można rzec do lasu dopiero wszedłem. No i muszę nauczyć się inaczej oddychać więc wychodzi na to, że uczę się pływać od nowa a moje dotychczasowe umiejętności są dla mnie sporym ciężarem

Rower
Trenażer w garażu, nic ciekawego, wolne regeneracyjne kręcenie, trzymanie wysokiej kadencji (95) i izolowanie nogi czyli pedałowanie jedną nogą. W sumie głównie zapychanie czasu wieczorami. Dziś miałem pojeździć na góralu ale wybrałem basen + bieganie. Brak czasu, po jeździe na góralu musiałbym mieć dodatkowo godzinę by go oskrobać z błota a przecież jest jeszcze życie rodzinne.

Zdjęcia nie wrzucam, nie mam weny, nawet pisze dziś to byle jak i na szybko. Ale w innym przypadku musiałbym tego wcale nie pisać. Ale czy to by miało jakiekolwiek znaczenie.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień czwarty

Półmetek przygotowań. Miał być luźniejszy tydzień i niby był ale jakoś tego nie odczułem. Wyszło ok 9 godzin treningów czyli godzinka za dużo niechcący. Cóż, źle coś policzyłem. Było jednak 5 jednostek biegowych, 3 x basen, 2 x rower i 3x siła i stabilizacja. Czas miałem oszczędzać skracając wszystkie jednostki ale chyba za mało je poskracałem. Nie szkodzi

Bieganie

Odpoczynkowo czyli 60km i tradycyjne dwa akcenty w tym ostatnie już interwały; od przyszłego tygodnia wracam do ciągłych w II zakresie.

Akcent 1 - wtorek
Jak tydzień temu czyli 5x1km po 3.30 na przerwach poniżej 3 minuty. Podobne także wrażenia, które w skrócie można opisać tak:
- nieco lepsze warunki, nieco łatwiej, nieco krótsze przerwy, nieco mniejsze zmęczenie, cholernie równo to pobiegałem.
Na 2,5km bieganym schłodzeniu nie czułem tego szybkiego biegania w nogach - dobry objaw.

Akcent 2 - czwartek
4x 2,4km na progu - przerwy 600m wolno
Tym razem warunki były niemal idealne i biegło się to bardzo dobrze. Nogi były najsłabszym ogniwem bo chyba jednak jakieś lekkie zmęczenie po interwałach jeszcze w nogach było zważywszy na tylko dzień przerwy między tymi treningami, ale oddechowo było bardzo spokojnie i luźno, tu czuję wyraźną poprawę. Od początku się jednak pilnowałem i żadnych szaleństw po 3,45 nie zapodawałem (jak tydzień wcześniej) tylko od początku pilnowałem by wszystkie odcinki zamykać niżej 3,50. Dzięki temu pobiegłem całość po 3,48-3,49 równiutko i nawet ostatni odcinek nie był przesadnie ciężki. Rok temu biegałem identyczną jednostkę o 2-4 sek wolniej.

Pływanie i rower
Tu nic nowego nie ma, ta sama żmudna i męcząca praca, postępy iluzoryczne czyli rzecz wymaga raczej cierpliwości. Uczę się pływać od nowa a bagaż doświadczeń i pseudoumiejętności jest mi ciężarem. Jakieś tam chyba jaskółki się pojawiają ale do wiosny to jeszcze w tych tematach daleka droga.

Po odstawieniu słodyczy od razu waga mi o kilogram spadła, to chyba pomaga i tłumaczy pewne postępy :spoczko:
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień piąty

Po poprzednim (niby) lżejszym tygodniu przyszedł czas by dowalić do pieca i dorzucić godzin treningowych jak z rogu obfitości. No i wyszło prawie 12 godzin czystego treningu (5x bieganie, 4xbasen, 2x rower, 3xsiła+stabilizacja. Pojawiło się pewne zmęczenie co dziwne w sumie nie jest. ale po kolei:

Bieganie


Podbiłem deczko objętość do 73km-ów wydłużając wszystkie jednostki, to weszło fajnie. Były też akcenty, które weszły też ale może mniej fajnie:

Akcent 1: 12 km TM - tempo 4.02
Powrót w rejony II zakresu czy też tempa maratońskiego. Biegałem to we wtorek i pogoda była marna, +2 stopnie i mocno padający deszcz. Postanowiłem to biegać w kurtce i wiedziałem, że przyjemnie nie będzie. Szybko zrobiłem 2km rozgrzewki by za bardzo na początku nie przemoknąć niemniej buty i rękawiczki przemokły mi od razu. Nie było na co czekać i zacząłem etap tempowy. Długo nie mogłem rozgrzać rąk i stóp niemniej już od początku biegło mi się znakomicie. W planie miałem trzymać 4.05 ale w trakcie stwierdziłem, że spróbuję wszystkie odcinki zamknąć nie wolniej niż w tempie 4.03 czyli moim tabelkowym tempie TM. Weszło to bardzo spokojnie, równo i nie trudno. To był bardzo równy, przyjemny bieg, rzekłbym nawet, ze euforyczny. Chyba najlepszy TM jaki biegałem i to pomimo fatalnej pogody, przeskakiwania miejscami kałuż i gubienia przez to rytmu. Było lepiej niż dobrze.

Akcent 2: 3x3,2km P(3.50) na przerwach 800m
W środę niby wolne od biegania ale weszło dosyć mocne pływanie i rower (po 45 min). Wydawało mi się, że ten ciągły wszedł łatwo to i zregeneruję go swobodnym leszczem więc drugi akcent postanowiłem zrobić w czwartek. Pogoda podobna jak we wtorek, tym razem znów 2 stopnie i deszcz ze śniegiem. Znowu bieganie w kurtce co przy tych tempach jest już nieco upierdliwe. Znowu szybciutka rozgrzewka i jechane. Już na pierwszej trójce od razu czułem, że biegnie mi się to tempo słabiej niż tydzień wcześniej, nogi podobnie lekko zmęczone ale oddechowo jakby ciężej. Zwłaszcza, że wiało trochę i te długie odcinki pod wiatr były wyraźnie trudniejsze. Przy pierwszych dwóch powtórzeniach pod wiatr biegłem w zasadzie ostatnie 1,5km i wtedy było naprawdę ciężko niemniej oba te powtórzenia weszły po 3.49. Po drugim czułem jednak, że to było bardzo mocno i chyba za trudno. Trzeci odcinek miałem kilometr z lekkim wiatrem i później ponad 1,5km pod wiatr i tu zaczęła się rzeźba. Już po 2kmach miałem dosyć i na trzecim wyświetlanie sie tempa 3,53 działało dodatkowo demotywująco. Chciałem to skończyć na 2,4kma ale moja duma treningowa mi nie pozwoliła, głos wewnętrzny rzekł, że dla przyzwoitości chociaż te 3kmy, nawrotka koło Hotelu Cracovia poplątała mi zmęczone nogi a tempo na Garminie spadło do 3,55 :wrr: Starałem sie utrzymać chociaż intenywność i po około 100m odczułem, że jest jakby nieco lżej. Jednak zejście z linii wiatru było odczuwalne, podkręciłem tempo i mocnym finiszem zamknąłem ten odcinek w 3.50 dobiegając jeszcze ostatnie 200m siłą chyba woli już tylko. Zgięło mnie jakbym dostał kopa w brzuch, podparłem się rękoma o glebę ale po 3-4 oddechach poczułem, że to minęło, ze jest ok, że zmęczenie szybko odpuściło, jakby ktoś je od razu wyłączył. Dziwne, przeszło mi to błyskawicznie, było, minęło.
Wniosek jest taki, że muszę jednak w tym miksowanym treningu robić większe odstępy miedzy akcentami. Trening był na pewno za mocny ale może wniósł coś pozytywnego poza daniem mi swego rodzaju lekcji pokory. To 1.20 to jednak jeszcze dosyć daleko od moich możliwości i nie ma co się przesadnie przypalać. Robię dalej swoje.
Fajne jest to, że na zmęczeniu po tym treningu biegałem wolne tempo w miarę szybko co znaczy, że tak bardzo to mnie nie sponiewierało. Noga jednak zdecydowanie "nie świeża" i luźno nie podaje. Trzeba więc nieco zluzować te nogi. Będzie dobrze :hej:

Pływanie

Ciąg dalszy mojej żmudnej nauki pływania od nowa.Idzie to wolno i jak po grudzie ale pocieszam się tym, że w cyrku to nawet słonia nauczyli stawać na piłce wiec może ja to jakoś opanuję. W każdym razie nogami pracuję już nieco lepiej a i może mniej męczy mnie ten nowy, wspaniały styl. Zaczynam kumać poszczególne elementy, udanie je łączyć ale wraz z nastaniem zmęczenia ta moja układanka szybko się rozlatuję i wracają stare demony. Jak wyżej, robię dalej swoje, mam czas do maja, później zajmę się wydłużaniem tego pływania. W sumie w swój drewniacki sposób i tak bym przepłynął nawet dziś 2kmy bez problemu ale przecież nie o to chodzi, mam je przepłynąć trochę szybciej i mniej się przy tym zmęczyć.
O rowerze nie pisze bo nie ma o czym.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

TYDZIEŃ SZÓSTY

Po poprzednim bardzo ciężkim tygodniu, który mocno dał mi się we znaki przyszedł czas na nieco lżejszy w objętości godzinowej ale mocniejszy biegowo; słaby pomysł na odpoczynek ale jeszcze nie czas było odpoczywać. Razem wyrobiłem prawie 11 godzin treningu (6xbieganie, 3xpływanie,1xrower,3xsiła+stabilizacja). Ten tydzień był zdecydowanie tygodniem biegowym (82km), trochę przypadkowo a trochę poprzez pogodę musiałem zrobić akcent w środę gdy zwykle nie biegam ale stwierdziłem, że pobiegam po prostu więcej a resztę treningów do tri na razie odpuszczę bo teraz trzeba się skupić na bieganiu. Wrażenie mam takie, że dosyć trudno połapać ten trening do tri z mocnym treningiem biegowym, jednostki biegowe zacząłem robić po prostu bardzo mocne (intensywność i czas wykonania tych intensywności) - potrzeba więcej odpoczynku. To wszystko są nowe dla mnie doświadczenia i troszkę uczę się siebie na nowo - najważniejsze, że to co najmocniejsze mam już za sobą.

W poniedziałek i wtorek pogoda pod psem, deszcz ze śniegiem i silny wiatr wiec po prostu biegałem i piczniałem popołudniami (rano pływałem) ale nogi miałem bardzo zmęczone, zwłaszcza czwórki w udach obolałe, jakby były miejscami z kamienia zrobione. Właziłem wieczorami na roller bo samo rozciąganie nie wystarczało już i liczyłem na cud bo biegało mi się naprawdę słabo a nawet rzekłbym okropnie

Akcent 1- środa
Pogoda do biegania wreszcie dobra i prognoza bezwietrzna ale jak dojechałem po południu na Błonia to tam oczywiście zdrowo powiewało :wrr: Miałem sporego stracha przed tym treningiem bo jeszcze we wtorek nogi w stanie kiepskim i nie wyobrażałem sobie szybszego biegania. Do tego w głowie wciąż pozostały echa poprzedniego mocnego treningu, który mnie zdrowo przeczołgał i nadkruszył bezczelną pewność siebie. Jeszcze na rozgrzewce rozważałem czy zrobić łatwiejszy ciągły czy może półmaratońskiego combo-kilerka. Rozsądek mówił by zrobić trudniejszy trening i mimo sporych obaw podjąłem rękawice. W decyzji pomogło tempo rozgrzewki gdzie spokojnie truchtałem poniżej 4.40.
Trening był taki
3km BS (ok 4.40)
5km HM - chciałem pobiec po 3,52 ale weszło spokojnie po 3,50 i tylko bieg pod wiatr był mocno obciążający, reszta w normie czyli trudno ale pod kontrolą
8,5km BS
4,6km BNP, w planie miałem 4kmy ale wydłużyłem nieco odcinek;otwarłem w 3,50 a później prawie 2km pod wiatr spokojnie zamknięte 3,48 i 3,47. Ostatni odcinek zacząłem od "podbiegu" pod Juvenię gdzie docisnąłem by wyszło BNP, później ten lekki zbieg i na połowie kilometrówki mam na budziku 3,40 i choć jest bardzo ciężko to jeszcze nie z rejonów tego bardzo-bardzo ciężko. Chcę utrzymać to tempo do końca odcinka i ze zdziwieniem stwierdzam, że utrzymuję i jeszcze mogę.... Postanawiam więc dobiec do końca prostej pod Cracovię starając się utrzymać tempo. To mi się udaje i nawet na tym już bardzo dużym zmęczeniu biegnę dosyć luźno, baz spinania i siłowego sprintu, bez tej ostatniej rozpaczliwej rezerwy. Dociągam i lapuje zegarek na symbolicznym 21.1km - jak trening symulacyjny to po całości, ze wszystkimi szykanami. Zgina mnie nieco, buty podziwiam chwilkę (Adios Boost 2) i zaraz jestem w miarę dobry. 2km BSu nawet w dobrym tempie samo się biegnie (4.45) a i zmęczenie ogólne po tym trenie bardzo akceptowalne. Pięknie wszedł ten trudny trening, świetny dla ciała ale jeszcze lepszy dla ducha - budujący psyche po prostu. Jest fajna forma.

W czwartek nogi zlasowane pięknie, 9km-ów regeneracyjnego jakoś-tam przekulałem ale kamienie w udach jakby stwardniały i jakby dorzucili nową dostawę, znowu podwieczorek na rolce.

Akcent 2:
W planie miałem to biegać w piątek, to był najlepszy termin i chyba jedyny sensowny zważywszy na plany treningowo startowy, jedyny nie zmuszający do treningowych kompromisów. W czwartek starałem się o tym nie myśleć bo rzecz wyglądała niewykonalnie. W piątek tempo rozgrzewki nie było najgorsze ale nogi prezentowały się marnie, zwłaszcza czwórki były w odczuciu jakbym bieg górski cięższy ostatnio wykonał. Trening robiłem w parku Lotników na zwymiarowanej pętelce na której GPS działa bardzo kiepsko. Postanowiłem to jakoś pobiec na tych nieświeżych nogach, zmęczyć temat nawet wolniej, odfajkować. Pomyślałem, że pobiegnę to na wyczucie jako drugi zakres a nie sztywne tempo maraton, najwyżej wejdzie nieco wolniej i tyle, może skrócę - też wartościowa jednostka a nie zajadę się. Biegłem więc sobie spokojnie na wyczucie trzymając wygodne i fajnie wchodzące, komfortowe tempo i lapowałem stoper na znacznikach kolejnych kilometrów. Szczerze to uwielbiam takie bieganie, to mój żywioł i moje tempo, super mi się to biega. No i tak sobie kręciłem te kółeczka i cholernie równo mi to wychodziło, większość międzyczasów kręciła się koło 4.05 i zamknąłem całe 13kmów średnio po 4.04. Takie bieganie na dużym zmęczeniu mięśniowym przyjąłem entuzjastycznie. Wygląda mi na to, że z tego miksowanego treningu to bym na dziś lepiej pobiegł maraton niż połówkę :hahaha: Nogi na schłodzeniu skamieniały, znowu wieczorem rolowanie, naciąganie i masowanie :spoczko:
Później to już tylko regeneracja. Jutro w nagrodę chyba sobie zrobię dzień wolny od treningów bo takowego od 24.01 nie miałem. No może nie całkiem wolny, wieczorkiem palnę sesję siły i stabilizacji - jedną z ostatnich przed startem w HMie. Ogólnie to robię 2 tygodnie taperingu, zmniejszam ilość biegania, wprowadzam dni wolne, kończę z ćwiczeniami itp itd. Wszystko z nadzieją, że złapana w ten sposób świeżość spowoduje, że bieganie na tych tempach będzie mniej męczące, łatwiejsze. No i modlić się muszę o pogodę bo to kluczowa kwestia poza zdrowiem oczywiście ale w kwestii pogodny to tylko modlitwa pozostaje :hahaha:
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień siódmy- tapering

Poprzednie dwa mocne tygodnie tak mnie podjechały, że aż zaczęły mi się sypać czwórki. Skamieniały dokładnie rzecz biorąc. Niedziela poprzedzająca była pierwszym dniem wolnym od treningów od 24.01 i w poniedziałkowe zajęcia przystąpiłem z dodatkowym zapałem. Rano pływanie a po południu:

Akcent 1

2x5km P

Starałem się od pewnego czasu nie łączyć akcentów biegowych z innymi treningami w te same dni ale tym razem nie było wyjścia. Chciałem końcem tygodnia pobiec zawody na 10km, zrobić ten trening, zdążyć odpocząć a poniedziałkowe ranne pływanie po prostu i tak musiałem zaliczyć. Pływanie szło słabo i było nieco męczące choć starałem się oszczędzać nogi. Na popołudniowym bieganiu nie czułem go przynajmniej w tzw pierwszej pochodnej. Dwie piątki po 3,50 lub deczko szybciej w planie. Pierwsza poszła w 19.03 (tempo ok 3,49) i była bardzo ciężka, po prawdzie to ledwo ją dobiegłem. Istna załamka, tempo jakim mam biec teoretycznie połówkę odcina mnie po czterech km-ach. A co tu dopiero myśleć o dyszce co by ją wypadało pobiec po 3,45 - no way :ech: Drugą piątkę biegnę już równo w progowej czyli po 3,50, wchodzi niespodziewanie dobrze i wlewa ciutke nadziei w me skołatane serce.

Wieczorem patrzę w kompie na niedzielne meteo w Myślenicach, wygląda dobrze więc zapisuję siebie i żonę na II Bieg Myślenicki (10km)

Wtorek pływanie (lepsze niż w poniedziałek :spoczko: ) i spokojny, krótki bieg w parku
Środa tylko pływanie
Czwartek - 13km BSu i kilka stumetrowych, bardzo obiecujących przebieżek gdyż nogi po zabiegach odpoczynkowych sporo lepsze choć uda nadal twarde i nieidealne :hej:
Tymczasem meteo na Myślenice pieprzy się okrutnie, ma być zimno (to ok), ma padać i ma wiać - szlag chce mnie trafić ale nie trafia bo przecież wpływu na pogodę nie mam
Nie czuję się wcale na te 10km-ów, w ogóle mi to tempo nie wchodzi a każde zejście na treningu w okolice 3,45 kończyło się bardzo kiepsko. Ale rozsądek mówi, ze zawody nie trening, odpoczynek nie zmęczenie a to lepsze bieganie treningowe musi przełożyć się na dobry wynik w zawodach. Ciało i głowa nie dają wiary ale jest bagaż doświadczenia i intuicja mi podpowiada, że będzie dobrze.
Piątek i sobotę w ogóle odpuszczam ale widzę po tym co dzieję sie z moim ciałem, że sprawy idą w dobrą stronę. Trenuję w tym tygodniu mało, w drugiej połowie prawie wcale i właśnie w te dni odpoczynkowe moja waga idzie bardzo w dół. W sobotę wieczorem na wadze mam nieosiągalne od bardzo długiego czasu 71,8 - waga gwiżdże z uznaniem i mówi - "jest forma synu". Dodam tylko, że w styczniu ważyłem 3kg więcej a w szytach cyklu 1-2kg więcej to było minimum i to w zasadzie do środy tego tygodnia

Akcent 2

II Bieg Myślenicki - 10km

Rano oczywiście zimno (2 stopnie) i leje. Kulamy się lekko zdołowani do Myślenic. Pogoda tragiczna i do tego sporo wiatru w kierunku wskazującym, że idealnie 5kmów będzie pod wiatr. Przy szatniach spotykam Arqa, który jest bojowo nastawiony - chwilę gwarzymy ale czasu nie ma. Ludzi dużo (900 osób na starcie), kolejka do depozytu taka, ze zostawiamy graty w aucie. To dobry pomysł bo po niespełna 3kmach rozgrzewki już jesteśmy przemoczeni. Przed startem więc Lidka jeszcze przebiera skarpetki, ja zmieniam rękawiczki na suche i zakładam krótkie startowe spodenki. Wbijamy się w tłum i zaraz startujemy. Plan na bieg mam prosty, mam biec spokojnie i na wyczucie, długi, bardzo mocny ciągły bez wchodzenia w "strefę śmierci" do samej końcówki a walka dopiero na ostatnich dwóch kmach. Zadowala mnie życiówka, zejście poniżej 37.30 będzie super - byle lepiej niż rok temu. Pierwszy kilometr jest nieco z górki, tak delikatniutko więc wchodzi po 3.33 (wow). Jest pod wiatr ale staram się chować co nie stanowi większego problemu gdyż sporo ludzi biegnie i trzymam się w grupce. Pierwsze 3kmy pod wiatr ale więcej jest zbiegów niż podbiegów (trasa jest lekko pofałdowana) idą super, po nawrocie wiatr już nie przeszkadza ale za to więcej jest podbiegów więc staram się kontrolować zmęczenie i trzymać tempo. Cały czas jednak biegnę ok 3,45 i na półmetku mam życiówkę na 5km (18.30). Wiem już, że życiówkę zrobię na pewno bo bieg mam pod kontrolą. Myśl wpada by łamać 37 min ale tego nawet nie miałem w planach więc rozsądek przegnał cyfrę jako zło wszelakie na tym etapie biegu. Teraz mam nad siebie wzlatywać, biec luźno i dobrze a nie cyfrą sobie głowę zawracać. Spokojnie dalej biegnę swoje, trzymam tempo ok 3.45 i na nawrocie przy tabliczce 8km mam czas 29.45. Tu powraca do mnie cyfra, mózgownica liczy i wychodzi, że jak przebiegnę tą dwójkę niżej 3,40 to jest szansa \zafiniszować na złamanie 37 minut. Do ósmego było 2kmy delikatnego podbiegu więc teraz do mety jest taki iluzoryczny zbieg co nieco pomaga. Przeszkadza za to wiatr w rodzaju męski wmordewind czyli równo piździ i to prosto w ryło. Tempo z bólem wchodzi i idę już tyle ile mam i mogę by to dobiec, powalczyć ale nie3 spieprzyć. Niestety biegnę sam więc nie mogę się schować i walczę jak ruski lodołamacz. Przede mną z 30-40 m grupka z Pauliną Golec ale też podkęcili i za diabła ich nie mogę dojść. Ostatni kilometr to już zero kalkulacji bo na to nie ma czasu i głowy. Ostania prosta, widzę już okolice mety i wiem, że się uda. Podkręcam jeszcze, ostatni skręt i widzę zegar na mecie - tak dało radę. 36.55 i padam za kreska na twarz, gapię się w polbruk i ledwo dysząc mówię do siebie "Ja pierdolę". medal, woda, piątkę biję z Arqiem, który pobiegł 34.50 i był w czołowce. Chwilę czekam na żonę,, którą dwa razy widziałem na nawrotkach; ta dobiega planowo i robi piękną życiówkę 42.35 wygrywając w kategorii. Czekamy jeszcze na Wojtka, ten też robi życiówkę i to w stylu zaplanowanym. Czyli pełen sukces - super sprawa.

To był triumf doświadczenia nad rozumem. Intuicyjnie czułem, że to pobiegnę dobrze, że jestem w życiowej formie, że praca na treningach szła super i wszystko zrobiłem tak jak trzeba. Zawsze jest taka niepewność, czy to będzie ten szczyt formy, czy to udało się zrobi, trafić, zgrać te wszystkie instrumenty dobrze i terminowo. Odpowiedzią jest zawsze wynik i styl biegu. To co wydawało się niemożliwe na treningu na zawodach okazało się do zrobienia i to pod całkowita kontrolą i bez żadnego kryzysu. Teraz połówka, oby była pogoda i przyzwoity warunek bo aż chce się powalczyć. Ale wiarę buduje taki bieg :hej:

Zdjęć niestety brak, nie mieliśmy serca córek katować wyjazdem na bieg w taką pogodę - pozostają wspomnienia.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
ODPOWIEDZ