mihumor- Pół wieku poezji

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

18.05-Nordea Ryga Maraton-2.57.52 - tempo 4.13

Ryga zwiedzona, troszkę warunki tego zwiedzania były trudne stąd bieg oceniam jako lepszy niż wynik, ciężko było momentami, dużo wiatru, dużo picia wody i chłodzenia co pożarło sporo cennych sekund. Miałem też troszkę głupich problemów na trasie. Ale w sumie udało się pobiec "w założeniach". Open 36 m-ce, 8 w kategorii, relacje napiszę po powrocie do domu, teraz turystyka bo pogoda do tego świetna, do maratonowania taka sobie
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
New Balance but biegowy
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Nordea Ryga Maraton czyli 66 sekund przepychania ślimaka

1. NORDEA RIGA MARATHON

To duża, coroczna impreza biegowa w stolicy Łotwy, istne biegowe święto, to cztery biegi rozgrywane jednego dnia, które zupełnie paraliżują miasto i ono musi nimi żyć i żyje. Tytułowy maraton to najmniejszy bieg – w tym roku około 1500 osób, startuje razem z półmaratonem i razem to było ponad 4 tys biegaczy. Po maratonie rozgrywane są jeszcze dwa biegi 5km i 10km, dwa osobne starty i w każdym ponad 10 tys biegaczy, sporo jak na niespecjalnie duże miasto i mały kraj, około 20% startujących to obcokrajowcy. Symbolem graficznym i znakiem rozpoznawczym tej imprezy jest ślimak i dlatego po całej Rydze porozstawiane są ogromne i różnokolorowa figury ślimaków, są codziennie trochę przestawiane jakby leniwie przepełzły przez plac czy kawałek skweru – wspaniale to wygląda i świetnie się komponuje z tym pięknym miastem

2. PRZED STARTEM

Tym razem nasze przygody przedstartowe rozegrały się wcześniej i były związane z kontuzją Lidki i jej 3 tygodniową przerwą w bieganiu poprzedzającą start. Zapalenia piszczela nie udało się zaleczyć ale po konsultacji z ortopeda zdecydowała się na start choć miała zapewniony bieg i walkę z bólem. Ja na ostatni tydzień zawiesiłem zupełnie konsumpcje słodyczy i ten sprytny manewr mimo mniejszego treningu pozwolił mi osiągnąć optymalną wagę startową samoistnie co dodało mi pewności siebie.

3. RYGA

Piątkowy samolot z Warszawy do Rygi pełen był biegaczy z Polski, nawet trafili się znajomi z innych biegów. Dziwna ta subkultura biegowa bo większość ludzi chodzi w butach biegowych, to tak jakby pływaków identyfikować w samolocie po ubieraniu czepków a miłośnicy jazdy konnej przyprowadzali na lotnisko konie. W Polsce powodziowo a tam niebo bez chmurki, super pogoda do turystyki ale do biegania maratonu na wynik niekoniecznie optymalna. Hotel mamy o rzut beretem od miejsca startu i mety – super wygodna sprawa. W piątek i w sobotę zwiedzamy piękną starówkę, wspaniałą dzielnicę ogromnych i wspaniale odrestaurowanych kamienic secesyjnych, zaliczamy bardzo skromne Expo, sobota upalna i wietrzna i ta zapowiedź na niedzielę nie napawa optymizmem bo ma być jeszcze nieco cieplej – wyż rosyjski rozbudowuje się wyraźnie

4. MARATON CZYLI PRZEPYCHANIE ŚLIMAKA

Budzimy się po nieco nerwowej i krótkiej nocce skoro świt, jest 4.30 naszego czasu, mam wrażenie, że ostatnio tak wcześniej wstawałem jak w podstawówce chodziłem na ryby czy tez gdy zbudziły mnie rankiem wystrzały z niemieckiego pancernika czy innej Aurory – znaczy się to musiało być bardzo dawno temu. Na zewnątrz podejrzanie ciepło jak na tą "porę dnia" ale za to na niebie chmury – dobrze, gdyż palące słońce sobotnie byłoby zwiastunem niechybnej zagłady. Zjadamy „śniadanie” popite Vitargo – kocham takie życie, cenię te smaki. Po śniadaniu w zasadzie nie ma co ze sobą zrobić bo na start mamy dwie minuty truchcikiem i omija nas tym razem cała procedura przedstartowa pt kolejka do toi toia, wizyta w depozycie itp. Pół godziny przed startem opuszczamy hotel i truchcikiem nad Dźwinę bo start jest na brzegu tej sporawej rzeki. Wejścia do stref za okazaniem numeru, jest selekcja, numery przyznawane np. czasów – normalnie super sprawa. Znajomi maja numery w piątej setce, żona 368 a ja 69 więc się żegnamy przy bramkach, życzymy sobie wszystkiego najlepszego i wchodzimy do stref, tłoku nie ma więc truchtam sobie po tej strefie by się rozgrzać i po 20 sekundach wpadam na zonę a po chwili na znajomych, kupa śmiechu normalnie. Po chwili kumpel wpada na znajomego z pracy, starszego gościa z Warszawy (Bogdan), który spokojnie oznajmia, że biegnie na ok 2,55-56 a po jego wyżyłowaniu widać, ze to nie są czcze przechwałki. Stajemy na starcie zaraz za elitą, spiker zabawia nas powitaniami w językach różnych nacji, taż wita nas po polsku (wersja z łotewskim akcentem), potem zabawy grupowe, masowe machanie prawą i lewą rączką i takie różne. A tymczasem wychodzi słoneczko i wygląda, ze wyszło na dłużej. Na zapowiedziach na ósmą było 16 stopni ale wydaje się być cieplej (było tak naprawdę o ósmej rano 20 stopni) a po wyjściu słonka robi się naprawdę przyjemnie – wakacyjne ciepełko; zaczynam żałować, że zostawiłem w hotelu czapeczkę :wrr: . Zapowiadali jeszcze wiaterek ale na starcie jakoś go nie ma co mnie nie martwi. Ale tu już odliczanie do startu więc nie ma czasu na zastanawianie czy rozważania – jest jak jest i trzeba biec, trzeba szybko biec.

cdn
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

TAKTYKA

Plan był prosty, do połowy spokojnie w ok 1,29 i próbować zrobić lekki NS w zależności od formy i warunków i w ten sposób pobiec ok 2,57. Plan maksimum przy super warunkach i świetnym biegu to pobiec z pół minuty szybciej połówkę i próbować atakować 2,56. Przed startem starałem się budować w sobie śmiałość, mówiłem sobie o życiowej formie, świetnym przygotowaniu i dobrze składających się wszystkich klockach. Tak było, tylko jeden parametr nie pasował do tej układanki – warunki. Tu być może pierwszy mały błąd czyli zbagatelizowanie tego na początku, przyjęcie opcji sprawdzenia jak jest bojem. Nie był to może wielki błąd ale coś było w temacie
DSCF0667 (Large).JPG
PIERWSZA PIĄTKA

Stałem z przodu i początek biegło mi się dobrze i spokojnie jak nigdy w maratonie, nieco za szybko pierwszy kilometr mimo solidnej porcji „hamowania”, ale półmaratończycy wyrwali strasznie a do tego była spora ilość bohaterów pierwszych kilometrów. Pierwszy punkt z wodą już po kilometrze – to był w zasadzie punkt z 25tego kilometra ale sklepik mieli otwarty a miła pani podała mi kubeczek prosto do rączki, chwyciłem w locie i słyszę jak słoneczko mówi mi prosto do uszka „musisz pić Misiu dzisiaj dużo bo polegniesz z kretesem” a wiaterek który się pojawił nie wiadomo skąd powtarza to jak mantrę. Tniemy przez dzielnice ogromnych, niesamowicie odnowionych secesyjnych kamienic, Garmin pokazuje głupoty ale ignoruję go, po 3kmach łapiemy pierwszy podbieg na duży most na Dźwinie, będziemy na niego wbiegać po dwa razy z każdej strony, podbieg od miasta jest krótki i stromawy ale na tym etapie nie robi wrażenia, most ma kilometr długości i można z niego zbiec na wyspę na rzece co czynimy – tam zamykamy pierwsze 5km – czas tej piątki zgodnie z planem 21,17
DSCF0792 (Large).JPG


DRUGA PIĄTKA

Rundka po wyspie to radzieckie klimaty, rozpadające się drewniane ruskie chaty, dziurawe płoty i wiśniowy sad. Tam mijam rodaka, który łamanie trójki – z nim do końca będę się widywać na nawrotkach. Tu zahaczam nieopatrznie ręka o numer i urywam agrafkę – mocuję się chwilę by to spiąć w biegu co z kłopotami ale udaje się. Numery zrobili z lichego papieru, rozmaczały się, agrafki się urywały a chip był w numerze – 4 razy to przerabiałem co też dało pewne drobne straty czasowe i rytmowe. Krótki podbieg z wyspy na most i lecimy na drugą stronę a tam ostra nawrotka i wracamy, od tej strony most to tępy, lekki,kilometrowy podbieg i do tego pod wiatr. Biegnę w kilkuosobowej grupie półmaratończyków więc wiatr mnie teraz niewiele rusza, wiem jednak, że jak będę tu za dwie godziny to będę sam i wtedy będzie to zupełnie inny problem. Na moście piję i jest to już moja czwarta popitka – nieźle jak na 10km – słońce wali, cienia mało – druga piątka nieco szybciej niż plan 20,55

TRZECIA PIĄTKA

Zaczyna się od mocnego zbiegu z mostu i trasa ucieka wzdłuż starego miasta, tu na placu na podwyższeniach po obu stronach stoją pary w ludowych stronach, chyba ze dwadzieścia a pomiędzy nimi jakieś girlandy, biegniemy pod tym, obok stoi i głośno śpiewa duży chór i do tego bija wszystkie dzwony dużego prawosławnego Soboru – jest magicznie.
DSCF0689 (Large).JPG
Dużo dopingu , wpadamy w wąską starówkę, idzie bardzo szybko ale już jesteśmy znów nad rzeką, robimy nawrót i zaczyna się kilometrowy odcinak dwupasmówką pod wiatr. Ta piątka poszła bardzo szybko – 20,36, chyba za szybko nawet ale stwarzała szanse na powalczenie o złamanie 2,56

CZWARTA PIĄTKA

Długa prosta pod wiatr rozwiała jednak te nadzieję, tempo mocno spadło a bieg zrobił się ciężki, moja grupa rozleciała się i trzeba było napierać samemu, staram się mało stracić i nie zamęczyć się na amen. Przed 19km nawrót i ból istnienia minął, tempo od razu wzrasta i znowu biegnie się dobrze. Garmin odbija mi spory kawałek przed tablicą 19km, postanawiam więc wcisnąć lapa by wyrównać odczyty z oznaczeniem kilometrów. Biegnę wtedy po 4,04, wciskam guzik i napieram, biegnie mi się dobrze, patrzę kilka razy na tempo a tam wciąż 4,04 – super bo wchodzi bez problemu, po 2-3 minutach coś mi się tu nie zgadza, patrzę na Garmina a on nie idzie. A niech to szlag – wcisnąłem miast lap stop i biegłem całkiem długo, wciskam znowu start i przez chwilę chce krzyknąć „Huston mamy problem”. Moje wyrachowane bieganie w ten głupi sposób straciło układ odniesienia, na 20 tym nie wiem jaki mam czas ale widzę, że uciąłem 700 metrów, przeliczam to na mniej więcej i wychodzi mi, że biegłem bez pomiaru 3 minuty – dodaje to do czasu i tak lecę na mniej więcej ale coś we mnie jakby pęka, tracę ducha i zaczyna mi się biec ciężko. Ta piątka była najcięższa i najwolniejsza – 21,27

PIĄTA PIĄTKA

Odczyt czasu miast na HMie stoi równo przy tablicy 21kmów, dalej nie ma kolejnego – no to nie będę wiedział jaki miałem czas na połówce (szacuję na ok 1,28,55), biegnie mi się ciężko psychicznie, zupełnie straciłem entuzjazm i mam problem niekoniecznie fizyczny, staram się trzymać odczytów Garmina,, biegnę teraz znów z półmaratonem bo trasy rozminęły się na 18kmie i my cieliśmy bonusowo 1km pod wiatr, teraz biegnę ze słabszymi z Hmu więc mijam hurtowo, z przeciwka wypatruję Lidki i widzę ja, jest ok minutę przed balonami na 3,30 ale widzę,że nie biegnie się jej dobrze. Ludzie skręcają do mety połówki 9i robi się pusto, jestem rozkojarzony i biegnę nieco biernie, wyprzedzam ze dwóch ludzi i staram się zebrać w sobie by od 25tego kma przyspieszyć – zawaliłem tą łatwą piątkę poprzez rozkojarzenie brak koncentracji na biegu ale musiałem jakoś to wszystko poustawiać by tego nie spieprzyć – 21.17 to za wolno

SZÓSTA PIĄTKA

Ale jak tu się zebrać do ataku jak znów zaczyna się prosta 3km pod wiatr – pomysł mam taki by pod wiatr biec maksymalnie ekonomicznie ale defensywnie a atakować na tych z wiatrem czy neutralnych lecimy przez sowieckie osiedla i blokowiska, zero dopingu, zupełna samotność bo każdy leci sam a przerwy między biegnącymi to 50-100m. Podkręcam na 4,12, idzie ciężko ale idzie, mijam ze dwóch, w końcu powoli dochodzę gościa z napisem Sparta na plecach. Przechodniu powiedz Sparcie, ze tu poległem, na tym radzieckim blokowisku – wiozę się może i z kilometr za Spartakiem, odpoczywam – idzie znośnie bo po 4,15; daję mu zmianę ale nie korzysta, może moja zmiana pod wiatr za szybka bo ciągnę po 4,10 i zdecydowanie odżywam, na 28mym schodzę z linii wiatru i biegnie mi się świetnie, idę po 4,05-4,07 a przed 30 tym widzę Lidkę jak biegnie z przeciwka, krzyczę do niej ale nawet się nie uśmiecha – widzę, ze to dla niech cholernie ciężki bieg – powiększyła jednak przewagę nad balonami na 3,30 czyli czasowo jest ok. Na 30 tym próbuje przekalkulować na ile biegnę ale nie jestem w stanie tego policzyć – dobra piątka 21,03 a dużo było pod wiatr.

SIÓDMA PIĄTKA

Idzie dobrze ale na końcu 32giego jest znów ten stromy podbieg na most, tu nieco tracę i tracę sporo sił, na zbiegu z mostu na wyspę zjadam trzeciego żela i staram się uspokoić podbitą intensywność. Odcinek po wiosce lecę na radar za gościem, którego wyprzedziłem ale wiózł się za mną i nagle odżył, trzymam się go a tempo jest na garminie ok 4,13 – wychodzi poniżej planu 21,20

ÓSMA PIĄTKA

36 i 37km to mój kryzys, tempo trzymam ale klnę wewnętrznie na siebie a wyrazy kretyn, idiota czy narząd męski to najdelikatniejsze obelgi, które kieruję pod swoim adresem, krytykuję pomysł jesiennego maratonu i wulgarnie wyrażam się na temat tego co robię. Tymczasem trzeba z wyspy podbiec na most, tym razem ten gówniany podbieg mnie męczy, mijam na nim kilku zmęczonych mocno biegaczy, to mnie rozprasza i na moście widzę, ze tempo mi spadło, spinam się i przyspieszam, przełamuje kryzys. Na 200m przed nawrotem mijam Bogdana, wygląda dobrze i jest sporo przede mną – pozdrawiamy się, po nawrocie to samo z Polakiem biegnącym za mną. Teraz łagodny, długi podbieg pod most by wrócić do centrum, już się nie oszczędzam ale staram się nie przesadzić, tempo 4,12 jest akceptowalne, na moście widzę Lidkę jak biegnie z przeciwka – to duży most więc staram się krzyknąć głośno do niej „Lidka Kocham Cię” - nieprawdopodobnie wydarłem mordę, aż sam się zdziwiłem bo ja tu ledwo żyje a tu takie gromkie wydarcie, zaraz łykam ostatnią wodę i mocny atak na metę rozpoczynam. Rozpoczynam niefortunnie bo znów urywa mi się agrafka z numeru a wiatr od razu chce mi go urwać, nie mam już siły by to zapinać w biegu – to już nie może się udać, zrywam numer, roluję i biegnę z nim w ręce jak z pałeczką sztafetowa do samej mety. Kilometr idzie szybko, mijam punkt z wodą i pijących dwóch-trzech biegaczy i wychodzę na ostatnią prostą pod wiatr i pod tempom górkę, napieram a idzie ledwie po 4,20, przed sobą dosyć daleko widzę Bogdana, z którym stałem na starcie, zbliżam się do niego minimalnie i marzę o nawrocie by biec z wiatrem. Ta ciężką kryzysowo-podwiatrową piątkę zamykam w 21.16

OSTATNIE 2197

40KM – patrzę na czas, dodaje 3 minuty i skonsternowany stwierdzam, że mam nieco ponad 2,49 – normalnie szlag chce mnie trafić, tak dobrze biegłem i wydawało mi się, że 2,58 to złamię bez problemu i to grubo a tu muszę pobiec poniżej 9 minut końcówkę. Pamiętam jak mocno pobiegłem we Florencji by to zrobić w 8,52 i teraz trzeba znowu połknąć ta żabę, znowu walka w beztlenie do samej kreski. Przyspieszam, ostatnie 100m pod wiatr, dobiegam skosem do słupka , prawie staję,nie bawię się w obieganie, obracam się i ruszam jak do tempówki na treningu. Pełna mobilizacja, wszystkie ręce na pokład, adrenalina uderzyła do łba jak szalona, zebrałem się amerykańska jazda na dźwięk trąbki sygnałowej w czasie wojny z Indianami. Ruszam ile mogę i okazuje się, ze mogę. Bogdan, którego dochodziłem powolutku zaczyna się do mnie zbliżać w trybie dużo szybszym ale to w sumie ja zaczynam się do niego zbliżać – za chwilę go mam, powinienem w zasadzie wrzucić kierunkowskaz ale droga pusta i nikt nie wali z przeciwka – patrze na garmina a tam 3,56 – myśl czy dam radę ale odpowiedź z centrali jest twierdząca - „Towarzyszu, na rzęsach ale poradzicie”. Kawałek dalej jest telebim i kamera, można podziwiać swój bieg, patrzę i widzę jak biegnę na cholernie zmęczonych nogach, dziwne,bo nogi akurat wydają się ok i dziś są moją najmocniejszą bronią. Ten bieg to sama siła biegowa, żadna tam wirtuozeria finiszowa – siła i determinacja. Lecę a 3,56 nie znika, czyżbym znów wcisnął stopa. Mijam ostatniego biegacza, który chyba się zdziwił . Jeszcze kilometr, osiemset, pięćset, starówka, odcinek po bardzo niewygodnym bruku ale to mnie nie rusza, sama końcówka, zakręt i widzę przed sobą biegacza z Polska flagą dobiegającego do mety, patrzę na zegar i myślę, że to mam odfajkowane ale nie, muszę jeszcze się spiąć i pocisnąć maksymalnie ostatnią setkę – znowu nie mam siły nawet rąk podnieść i czasu by się cieszyć przed linią – znowu to wszystko jest we mnie, mijam kreskę, uderzam lekko w plecy gościa z flagą krzyczą brawo, super i padam na ziemię, nie żebym musiał upaść ale cholernie chcę się położyć.

META

Meta – 2.57.52 – udało się choć liczyłem na więcej, choć wydawało mi się, że biegnę na lepszy wynik a i ten trzeba było wyrwać na końcu z gardła - ciężkie 66 sekund. Miejsce 36 open,8 w kategorii, czas ostatniego odcinka 8,38 – nie sądziłem, że jestem w stanie tak mocno pobiec końcówkę – może jednak za dużo zostało na koniec, może za mało dałem na dystansie – gdybanie, gdybanie
Chwilę później wpada Bogdan (wygrywa M60 w czasie 2,58 – szacun duży)– bije mi piątkę ale ja nie kojarzę czy wtedy leżę czy stoję, chyba leżę. Jak wstaję to nie ma już nikogo, ani gościa z flagą, ani Bogdana, wstaję biorę medal i postanawiam zostać w strefie mety. Po chwili wpada rodak łamiący trójkę, udało mu się, jest 30 sek poniżej limitu – gratuluję mu.
Siadam na chwilę i postanawiam poczekać na Lidkę, piję wodę (1,5l łykam) ale zaraz wstaję bo wiem, że jak się zasiedzę to nie będę mógł chodzić. Patrzę na finiszujących, biję im brawo, przybijam piątki, kłaniam im się czy salutuję, wciągam atmosferę mety mniejszego maratonu gdzie każdy finiszuje sam, gdzie nie ma potoku biegaczy wlewającego się na metę a doping ostatniej prostej jest skierowany właśnie do tego jednego biegacza. Wiem, że Lidka nie zrobi życiówki, wiem, że na pewno jest jej cholernie ciężko bo bieg po przerwie i z kontuzją a do tego ciężkie warunki - ale wiem, też, że dobiegnie w przyzwoitym czasie. Nie mylę się bo dobiega w 3,32, widzę jej końcówkę i dobiegam do niej do kreski – całe szczęście bo łapię ją jak leci na ziemię – zostawiła tam więcej niż miała. To był cholernie ciężki maraton.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Ostatnio zmieniony 27 maja 2014, 09:17 przez mihumor, łącznie zmieniany 1 raz.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Kilka wniosków po biegu

TAKTYKA
Wydaje się, że moje treningi TM dobrze zdiagnozowały przygotowanie do startu. Biegałem treningowo HM w 1,28,50-55 i pisałem wtedy, ze to chyba za szybko ale nie wykluczałbym, że jednak dam radę tak pobiec maraton - no i tak pobiegłem. Miałem 3 pomysły Plan A właśnie ten z treningów, Plan B jakby nie szło to 1.29.30 i plan C optymistyczny gdyby szło super to ok 1,28.30 i atak na 2,56. Bardzo starałem się przed startem budować w sobie pewność, że dam radę tak mocno pobiec, czułem, że jest forma i wszystko idzie dobrze. Po pierwszej piątce biegu podjąłem decyzję, że atakuję ten optymistyczny wariant. Odbieram to jako mały błąd bo nie wziąłem poprawki na warunki. Pierwsze 15km w słońcu poszło naprawdę szybko, nie mam pewności, czy nie za szybko i ten czas na HM jak z treningu to wyszedł nieco przypadkowo i jakby mocniejszym biegiem. Dlatego myślę, że późniejsze drobne kłopoty i nie utrzymanie po 30tym kmie tempa poniżej 4,10 było po części spowodowane właśnie nieco za mocnym odcinkiem 5-15km. Jednak nie miało to chyba wielkiego wpływu na wynik, może do 30 sek straciłem ale i tego nie jestem pewny.

PRZYGOTOWANIE
Byłem świetnie przygotowany, nogi miałem bardzo dobre do samego końca - tu była duża różnica z biegiem we Florencji gdzie nogi najbardziej dostały, może to też była sprawa 7km bruków na końcówce tamtego maratonu. Ciekawostką dla mnie jest porównanie stanu łydek po tych dwóch maratonach, we Flo biegłem w opaskach kompresyjnych w Rydze bez i po tych biegach osobiście nie widzę korzyści z opasek, nawet po Rydze miałem lepsze łydki (znowu bruki?). Jeśli kiedyś pobiegnę w kompresji zawody to może tylko jak zimno będzie czyli pójdą jako docieplacz.
Biorąc po uwagę straty związane z warunkami (wiatr 11km pod, straty na tankowaniu piłem 16 razy a dla porównania we Florencji 7 razy, oraz bieg w wyższej temperaturze) to w nieco łaskawszej aurze mogło koło 2,56 wyjść, chyba na tyle byłem :spoczko:

GŁOWA
To był pierwszy maraton, który przebiegłem bardziej nogami niż głową. Zawsze z żelazną konsekwencją realizowałem plan i biegałem bardzo dokładnie i równo, tu tak to nie poszło. Przyczyną była "słabsza głowa" ale to pewne uproszczenie, bieg był w trudnych warunkach i ciężko było biec równo, zbyt wysokie tempo na początku wprowadziła mnie na zbyt wysoką intensywność a brak wyraźnego planu o co tak naprawdę walczę dawał sporą swobodę w realizacji tempa. Jednak 3 minuty rozpiętości czasu to za dużo, lepiej walczyć może o określoną może mniej ambitną cyfrę a jak idzie robić nadróbkę, wtedy bardziej niesie i jest łatwiej psychicznie bo łatwiej biega się na entuzjazmie - tak pobiegnę następnym razem. W Rydze zacząłem mocno z celem wysokim, szybko zrozumiałem, że w ten dzień tego nie mam szans nabiegać i popadłem już na półmetku w stan taki, że życiówkę spokojnie zrobię (może nawet przedwcześnie myślałem, że już zrobiłem) a wiele więcej nie urobię stąd też dużo takiego biegania w defensywie i bardziej dla obrony wyniku, tak by to dowieść. To był na ten dzień może i dobry pomysł biorąc pod uwagę ile osób wyprzedziłem na drugiej połówce sam nie będąc wyprzedzanym.
Największym jednak błędem było nie branie poprawki na odczyty z Garmina, w każdym maratonie przeciez miałem dorzucony spory dystans i tu było tak samo. Gdy skasowałem sobie czas to biegłem na odczyty kilometrówek z zegarka i nie wziąłem pod uwagę, ze pewnie z 300 metrów mi ukradnie a to jedna cała minuta. To było frajerskie niedopatrzenie :wrr:

CO CIESZY

Wynik na pewno choć w czasie biegu liczyłem na nieco lepszy
Spora ilość kilometrówek bieganych w tempie poniżej 4,10 w czasie tego biegu, no i to, że biegałem je z pewną swobodą
Bardzo mocna końcówka - przed tym biegiem myślałem, że najsłabiej jest u mnie z siłą biegową ale po takiej końcówce maratonu to nie jestem już tego pewien, wiele daje determinacją ale tak końcówka sama się nie pobiegnie więc coś tej SB muszę jednak "mieć w papierach"

Wrzucam 3 foty, startowa (jestem w środku, w 4 rzędzie :hahaha: ), samotna i zmęczona przy czym nie wiadomo kto bardziej zmęczony - biegacz czy numer, który przypiąłem sobie za metą
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień po maratonie

Bieganie trzy razy wolno i regeneracyjnie - razem tego 33,5km wyszło. Nie biega mi się najgorzej ale żeby dobrze i przyjemnie to też bym nie powiedział, wyraźnie jestem podcięty, nogi ciężkawe a głowa niespecjalnie entuzjastycznie nastawiona do biegania. Takie bardziej Biegam bo Muszę niż Biegam bo Lubię, w moim wypadku to bardziej jest jednak Biegam bo mam Czas i brak pomysłu jak go wypełnić sensownie. W każdym razie to bieganie sobie urozmaicam różnym ćwiczeniami rozciągająco- siłowymi, niespecjalnie intensywnie to robię ale robię. Dodatkowo podczas biegania najlepiej mi się myśli a mam nieco do poukładania - raz to w kwestii planów na dalsze bieganie, celów, sensu, motywacji. To wszystko niby jest proste a wcale takie nie jest, jest kupa wątpliwości i "zastanowień" co dalej czynić, jak i z jakimi celami i widokami.
Druga rzecz to pisanie dalsze tego bloga, pewna formuła bloga z opisem następstwa treningowego nie ma chyba dalej sensu, kolejne opisywanie podobnych treningów na zbliżonych tempach i z celem niespecjalnie różnym. To co popisałem do tej pory to fajna ściągawka, sam do niej sięgam i wracam, przydatna rzecz. Niby mogę sobie taki dzienniczek dla siebie prowadzić, wpisywać odczucia i wrażenia z jednostek w Garmin Conect tylko jak wiadomo człowiek nie ma motywacji by takie coś tak dokładnie pisać jak na blogu.
Dobry taki okres po starcie, biegać regularnie nie trzeba, pisać też nie - czas przemyśleń i poustawiania spraw.
Jeszcze jedno zdjęcie z Rygi - ten odcinek biegu, kiedy byłem pewny, ze kwestią czasu jest tylko jak słonce nas rozmontuje.
Jeden z koleżków, którzy ze mną biegną na tej fotce fajnie złamał trójkę - miał netto 2.59.59.7 :hahaha:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Drugi tydzień po maratonie

44km luźnego biegania w 4 jednostkach. Powoli regeneruję i sklejam się niczym feniks z popiołów, co raz to mi się lepiej biega i wczoraj poczułem pierwszą moc:spoczko: Mocniejsze szarpnięcia były zrobione delikatnie bo biegłem sobie w pierwszym zakresie na początku a tempa zupełnie na luziku mi wychodziły po 4.35, a jak się deczko zamyśliłem to mi kilometrówka pękła po 4,22, stwierdziłem, że walnę kilka przebieżek po ok 150m ale jak trzy dobrze weszły to trzy palnąłem po 200m i wszystkie one w tempie ok 3,00 wchodziły bez problemu i całkiem luźno choć to było już bardzo szybko jak dla mnie.
Za tydzień start w Półmaratonie Jurajskim, planuję go jako pierwsze mocniejsze bieganie pomaratońskie, nie napinam się na nic, to ma być mocny trening siły biegowej a przy okazji jej test. Nie wiem czy coś z tego będzie bo meteo zapowiada mocne upały i miast sprawdzenia SB może być walka o byt i testowanie zdolności termicznych, trudno, nic nie poradzę na to. A o co idzie z tym testowaniem? Taką myśl miałem, że muszę siłę biegową mocno poprawić bo chyba słabo z tym, że wokół tego tematu przygotowania do kolejnego maratonu zrobię. Utwierdzało mnie w tej myśli moje nie najlepsze bieganie pod wiatr w maratonie ale z drugiej strony styl i czas ostatnich 2,2 km w Rydze jakby szczupłości w SB przeczy, przecież sama determinacją i siłą woli się tego tak pobiec nie da, że do biegania grubo poniżej 9 min tego odcinka trzeba mieć całe wory siły biegowej w zanadrzu. No i powstała wątpliwość. Może jednak bieganie "danielsowych progów" na objętościach, interwałów tempowych na zmęczeniu i latanie dużo pod wiatr tempówek na Błoniach to dobra robota w kwestii SB? Sam nie wiem, dlatego pomysł z wykorzystaniem tego startu jako sprawdzenie, z odpuszczeniem jakby nieco biegu (co nie znaczy, że słabo mam biec- nie ,nie, mam się nieco podciąć przed górkami) ale pociśnięciu mocniej podbiegów i sprawdzeniu ile mogę? Tylko co wyjdzie z tego w upale? Trudno rzec ale co nas nie zabije......
Początkiem maja butki nowe kupiłem, poleżały w kartonie i wczoraj ujrzały światło dzienne, pierwsze 12km i powiem tak, że to znakomite buty i bardzo mi leżą, zarówno wolne jak i średnie tempa a także te rytmówki robiły superancko. Jedynie wydaje się, że nieco ciepłe są, cóż, na upały nie będą ale do późnej jesieni kilometrów w nich planuje nakręcić mnogo. Bardzo fajna, energiczna amortyzacja, buty nie dla minimalistów czy ludzi przesadnie akcentujących śródstopie, ale na pewno można z nich dobrze technicznie biegać i dają wrażenie zupełnie luźnej i swobodnej stopy jednocześnie znakomicie ją trzymając, troszke podobne do Adios-ów ale nie tak twarde, nieco szersze - startowo- treningowe po prostu.
No i tak historycznie troszkę nawiązałem do dawnego etosu, sypiało się na styropianie a teraz się pobiega na nim, czasy się zmieniają... na szczęście
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień z Półmaratonem

Od poniedziałku do czwartku biegałem codziennie - ale biegałem mało bo 7,5-10km, wolno głównie a we wtorek zrobiłem sobie 8km takiego żwawego krosu - bardzo fajnie mi się to biegło i czułem wigor. Póżniej dwa dni przerwy by w niedzielę pobiec HM.

X Półmaraton Jurajski - 1.27.13

Imprezę traktowałem nieco treningowo ale to miał być bardzo mocny trening, taki bieg na 99-100%, bez jazdy na końcówce i wyciskania więcej niż mam ale też bez op...... się. Moje powracanie do formy po maratonie dawało nadzieję, że będzie dobrze, za to prognoza pogody ją odbierała. Dziś prognoza była trudna, już przed startem ponad 25 stopni i bardzo mocne słońce, w zasadzie ciężko było w słońcu stać a tu biegać trzeba. Trasa też konkretna, jeden z trudniejszych asfaltowych Półmaratonów w Polsce,suma podbiegów to 270 metrów a odcinków płaskich to może z 5%, podobnie niestety z ilością cienia - może 10% trasy, reszta idzie po pełnym słońcu.
Na rozgrzewce w zasadzie nie wiedziałem czy to mój dzień czy nie, wychodziło raczej, że nie, rozgrzewka też raczej symboliczna i skupialiśmy się na postaniu w cieniu, którego było cholernie mało i był bardzo oblegany :hahaha: . Plan był by biec to na wyczucie bo profil trudny do trzymania tempa a i warunki mocno specyficzne więc trzeba być ostrożnym. Niby stałem z przodu ale okazało się, ze muszę sie mocno przebijać i niestety na początku troszkę straciłem, później starałem się biec na równej intensywności - dosyć mocno to szło i na 5km stwierdziłem, że chyba za mocno. Druga piątka szła mi nie najlepiej, głównie skupiałem się by ją przetrwać i się nie zamęczyć i nie ugotować się na twardo, tu mnie kilka osób wyprzedziło ale miałem ich na radarze i starałem się nie tracić za wiele (potem pomściłem ta zniewagę :spoczko: :hahaha: ). Na 10tym kmie koło 41 minut czyli szybko jak na profil i warun. Tu wydawało mi się, że jestem już słaby a zaczynała się najgorsza 5tka. Pasywnie biegłem podbiegi, troszkę na nich traciłem ale jak tylko się wypłaszczało to momentalnie to odrabiałem i odchodziłem na zbiegach. Ostatni długi podbieg na 14tym, którego się obawiałem okazał się łatwy(drugi oddech chyba chwyciłem), na końcu nawet wyprzedziłem wszystkich biegaczy, z którymi się tasowałem na tej wariackiej piątce i na długim, bardzo stromym zbiegu ostatecznie im mocno odszedłem. Ostatnie 6km to głównie delikatne długie zbiegi i dwa długie ale niespecjalnie trudne podbiegi, tempo więc tu jest niezłe, do mety wyprzedziłem jeszcze chyba z 5 osób, każdy biegł sam a odstępy były spore, nie obcinałem się ale też nie wrzucałem nic ponad to co miałem - może nie jest to lekkie bieganie ale jednak dosyć wygodne i komfortowe bo jak to porównam do końcówki maratonu czy połówek gdzie leciałem życiówki to tam była jazda po bandzie i oddychanie skrzelami. Inna sprawa, że dziś na takie szarże to nie był najlepszy dzień.
Meta: 44 miejsce OPEN i 6te w kategorii - z tego jestem bardzo zadowolony
Ale i z samego biegu jak i wyniku także, nawet sobie myślę, że to bardziej wartościowy wynik niż moja życiówka z marca.
Dziś dało się biegać wyłącznie dzięki strażakom, którzy na trasie polewali obficie, nieco kiepsko biegnie się w totalnie mokrych, kłapiących wodą butach ale ujdzie, do tego dużo piłem i dzięki temu na końcówce nie było mi nawet zbyt gorąco a i pragnienia nie miałem - tu sprawy rozegrałem naprawdę dobrze, ta inwestycja w picie zawsze mi się zwraca na końcówkach w trudnych warunkach.
A siła biegowa, którą testowałem - muszę nad nią jednak popracować, może nie jest źle ale specjalnie dobrze też nie - takie są wnioski z tego badania :spoczko:
Lidka dziś pobiegła 4 raz od kwietnia (te trzy razy to start w maratonie i dwa biegania po 6-9km). Niestety nie jest w formie i dziś poleciała głównie ambicją, chciała powtórzyć choć zeszłoroczne dosyć słabe 1,45 i może nawet to by się udało gdyby nie skurcz, który chwyciła po 15tym kmie czyli po tym stromym zbiegu, tam na rozciąganie straciła ok 1,5 minuty i potem już była walka by to dobiec, skończyło się słabym wynikiem nieco poniżej 1,50 co wystarczyło na 3 m-ce w kategorii. Jest to bieganie na oparach z wiosny i do tego z niezaleczoną kontuzją, namawiałem ją do odpuszczenia ale chciała to bardzo pobiec by choć to ukończyć - nie wyszło może źle ale jak widać samym charakterem i sercem nie da się biegać, nogi bez treningu nie współpracują co już miało miejsce podczas maratonu a teraz było nawet gorzej. Na mecie była skrajnie zmęczona, później bardzo długo walczyliśmy ze skurczami w obu nogach bo nawet wstać nie mogła. Ale doszła do siebie i na dekorację już była całkiem ok. Teraz 45 dni przerwy by to cholerstwo zaleczyć. - taki priorytet.

Fotki z wczoraj:
http://picasaweb.google.com/MaratonyPol ... 0971891154
http://picasaweb.google.com/MaratonyPol ... 5675880018
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień z życiówką na dychę

Po ciężkiej i udanej połówce trzeba było stanąć na nogi i zregenerować się by powalczyc z dyszką w Bukownie. Nie biegałem za wiele, trzy jednostki - 8km rozbiegania w poniedziałek i po 10km w środę i w czwartek, wszystko wolno, spokojnie, bez żadnych przebieżek czy jakichkolwiek temp, nie biegało się za dobrze - zmęczony byłem. Dlatego piątek i sobotę zupełnie odpuściłem, nawet żadnych ćwiczeń nie robiłem poza delikatnym rozciąganiem

10km w Bukownie - 38,25

Zmiana na koniec sezonu wiosennego, miast ataku na życiówkę w HM w Rybniku start na 10km. Decyzję podjąłem ze względu na dobre warunki zapowiadające się na ten dzień oraz na to, ze chyba do Rybnika się nie wybiorę z uwagi na kontuzję Lidki. Muszę też nieco bardziej odpuścić bo w drugiej połowie lipca przyjdzie znowu coś biegać pod maraton i chyba za dużo tego wszystkiego, niby połówkę za dwa tygodnie mogę pobiec z marszu ale to nie do końca tak jest. Czas już zakopać topór wojenny i zostawić sobie coś na jesień bo ile można podnosić tą poprzeczkę :spoczko:
Dziś pogoda naprawdę fajna, jak wyjeżdżaliśmy a i po drodze deszcz wisiał na włosku a na miejscu się rozchmurzyło, wyszło słonko i naprawdę były przyjemne warunki do biegu, może jakby to słonko nieco zaszło byłoby nieco lepiej ale z drugiej strony nie było ono specjalnie uciążliwe. Na starcie spotkałem sporo znajomych zarówno z forum jak i tez z innych biegów czy z biegania treningowego. Na start ustawiłem się z dwoma znajomymi (jeden jeszcze ze studiów :hejhej: a drugi z innych zawodów)bo plany mieliśmy podobne (realizacja tez wyszła podobna bardzo :hej: ). Bieg trochę bez historii, od początku biegliśmy równo po ok 3,50, od piątego już się modliłem by to tylko dowieść, na siódmym mały kryzys (bo duży to od trzeciego i to narastający do mety :hahaha: ) - chłopaki i kilku biegnących obok lekko zaczęli mi odchodzić ale po kilometrze nico się odnalazłem. szybko ich doszedłem, wyprzedziłem, później do stadionu wyprzedziłem jeszcze ze 3 biegaczy, runda honorowa wkoło stadionu do mety i zasłużone leżenie na trawie. Na 5tce miałem 19,15, druga połówka 19,10 - w sumie całościowo jestem zadowolony bardzo, 38,30 to był na ten dzień cel maksymalny - więcej bym nie nabiegał raczej, liczyłem jednak na zrobienie dwóch dodatkowych życiówek - na 5km i na 1km ale niestety szanse na to odebrałem sobie zbyt mocną pierwszą piątką, było może lepiej pobiec z 15-20 sekund wolniej ale trudno powiedzieć czy to cokolwiek by tu zmieniło. No i kwestia inna czyli wspomnienia z półmaratonu, też trudno mi powiedzieć czy ciężkość drugiej piątki nie miała w tym korzeni - niemniej na dziś ten wynik mnie zupełnie satysfakcjonuje i "wystarcza" :hej:
Dla odmiany dziś pobiegłem w Kinvarach :hejhej:
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień z siłą i przemyśleniami

Po rekordowej dyszce zrobiłem sobie dwa dni wolnego, później zacząłem coś z tą brakującą niby siłą poczyniać. Nic specjalnego nie robię, takie bieganie po pagórach z mocnym ciśnięciem podbiegów. W sobotę miało być mocne wybieganie w tempie śmieciowym ale Krzycha spotkałem i wyszedł mi trochę fartlek bo wiało więc tempa nierówne szły, kilometrówka interwału z Krzyśkiem, jakieś przebieżki a na koniec kółko Błon gadane - no i w sumie po 4,30 wyszło 15km :hej: Dziś zaś dla odmiany pierwszy trening po przerwie z Lidką, później z córką wyszedłem na jej pierwszą w tym roku przebieżkę i w sumie to mi 10km truchtu doszło - czyli biegowo bardzo rozmaicie było; diety do tego nie trzymam, jem bardzo dużo owoców(sezon), słodycze,. alkohole - trzeba nieco poszumieć bo niby kiedy to robić - niemniej biega mi się znakomicie.
No i kwestie przemyśleń bo to fajna i ważna kwestia.
Przeczytałem jakiś czas temu zapowiadaną książkę "Maraton metodą Hansonów", która właśnie u nas wyszła. Bardzo fajna pozycja (polecam) o treningu maratońskim zahaczająca też o tematy organizowania samego startu w maratonie jak i okoliczności z tym związanych. Na razie tak pokrótce - grupa biegowa prowadzona przez braci Hansonów to jedno z najlepszych tego typu przedsięwzięć w USA, przewinęło się przez nią oprócz wielu amatorów dużo średniej klasy zawodników uniwersyteckich, którzy miast po studiach wieszać buty na kołku (byli za słabi do sportu zawodowego) kontynuowali treningi na styku amatorka-profi i doszli do znakomitych wyników w poważnych maratonach w elicie.
Książka opisuje metodę treningową i cały ten system wydaje się dosyć fajny, tak sobie myślę, że pobiegam tą metoda do startów jesiennych i do maratonu w Walencji. Metoda Hansonów nie odbiega w założeniach od amerykańskiej szkoły biegania, oni prochu tu nie wymyślają i są spore podobieństwa z Danielsem, niemniej jest też dużo różnic. Mi osobiście podoba się kilka kwestii zbieżnych z moimi modyfikacjami treningu JD i wprowadzaniem pewnych następstw treningowych w jego schemat.
Różnice są głównie takie, ze u Hansonów nie biega się tak ciężkich akcentów jak u JD ale za to oprócz dwóch akcentów tempowych biega się dodatkowo longa, niemniej longi u nich są krótsze bo do max 26km-ów za to biegane zawsze w 4tym kolejnym dniu biegania i lata się je szybciej niż u Danielsa (15 sek szybciej). Z mojego punktu widzenia w przygotowaniu do maratonu będę musiał wybiegać nieco większą objętość okraszoną troszkę łatwiejszymi jednostkami, do tego więcej biegania TM i generalnie nieco wolniej niż u Danielsa ale za to longi nieco szybciej, u Hansonów biega się 6x tydzień i mniejsza jest rotacja objętością więc pomimo niewiele wyższego maksymalnego kilometrażu miesięcznie wychodzi więcej.
Potrzebuję czegoś nowego, lekkiej zmiany, sprawdzenia w praniu innej idei i innego systemu, lekko już popadałem w rutynę. Może to nie wyjdzie mi "na zdrowie" bo na Danielsie jak do tej pory ładnie jechałem do przodu niemniej myślę, ze warto zaryzykować - będzie ciekawie.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Siła biegowa a w zasadzie trochę tej siły

Kolejny tydzień dosyć spokojnego biegania, 4 jednostki - 48 km, trzy razy spokojnie z elementami luźnej pracy nad siłą biegową. Biegam sobie po krótkiej (2850m) ale mocno "zbiegowo podbiegowej" rundce - to taki najbardziej bogaty wariant w mojej okolicy-niby bieganie w koło komina ale zdrowo się podbiegów nazbiera w ten sposób. Na tych rundkach mam 1,5km zbiegu i 1350 m ciągłego podbiegu, pierwszy km pod górkę jest tępy i łagodny a ostatnie 350m to już soczysty kawałek - ten biegam na każdej przebiegniętej rundce bardzo mocno, tak by na szczycie być na 100%, by mnie zgięło tak bym podziwiał własne buty. W tym tygodniu zrobiłem takich górek 13 - każda po 1,20-1,30 min mocnego darcia - więc nie jadę w jakimś hurcie i nie chcę się zamęczyć, to nie jest celem - to taki trening nieco podbijający w okresie roztrenowania bo zaraz przyjdzie zdrowo zacisnąć poślad i jeszcze nie czas by zbierać perwersyjnie zmęczenie. Niby takie nic ale już są pierwsze efekty - podbiegi tempowe biegam szybciej niż 3 tygodnie temu a i tempo biegu spokojnego na kilometrowym podbiegu też nieco poszło do góry.
Miałem w sobotę w planie Półmaraton Księżycowy ale już jakiś czas temu go skreśliłem, był plan b by polatać za Żubrem, to jednak z racji problemów domowych tez odpadło, szkoda bo patrząc na wyniki to w obu tych biegach (zwłaszcza w Żubrze ) mogłem zakręcić się koło pudła w kategorii i być dosyć wysoko- jak nigdy, forma i moc jest ale cóż, nie zawsze wystarcza determinacji by w ogóle ruszyć d... i wystartować, więcej jej mam chyba jak biegnę.
Lidka dziś wróciła do biegania, dzisiejsza próba wypadła obiecująco.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Koniec półrocza, nic specjalnego teraz nie biegam, nie ma w zasadzie o czym pisać czyli czas na wakacje. Na razie nie będę nic wpisywał do czasu wejścia w realizację kolejnych zamierzeń i sensownego programu. Na razie czas na wyjazdy i odreagowanie od codzienności.
Dziś zamknąłem to pół roku jakże udanego biegowo czasu, biegało się dziś cudownie, lekko i bez żadnego zmęczenia, do tego tempo też bardzo dobre jak na pagórkowato- luźne bieganie jurajskie. Można by rzec, że nigdy mi się tak dobrze nie biegało, byłoby to oczywiście bzdurą niemniej użyję tego zwrotu - nigdy mi się lepiej nie biegało - bo ono oddaje w pewnym stopniu sens tego dzisiejszego dnia jak i miejsca na mojej biegowej drodze.
Nie liczyłem na cuda w tym półroczu, miałem ochłonąć po udanej jesieni i utrzymać jedynie poziom, poszło jednak mocno do przodu, może w wynikach to nie jest gigantyczny postęp ale takiego czegoś już nie będzie, tu postęp jest bardziej w sile biegania, jego luzie oraz pewności, teraz nawet troszkę do przodu to bardzo wiele.
W pół roku przebiegłem 1730km - czyli mniej więcej tyle samo co w poprzednim półroczu, zaliczyłem tylko cztery starty ale za to bardzo udane, trzy życiówki i dodatkowo ciężką połówkę, z której jestem niezwykle zadowolony. W zasadzie mógłbym teraz dalej startować i troszkę poodcinać kupony ale to mi nie pasuje do planów jesiennych, muszę nieco ochłonąć i złapać głód oraz siłę do biegania na 110%. Chciałbym jesienią być na to gotowy a to ma swoje wymagania.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

WALENCJA - WYCIECZKA DO KOŃCÓWECZKI KAWAŁECZKA

Miesiąc nic nie pisałem, w tym czasie zastanawiałem się, czy pisanie tego bloga dalej ma jeszcze sens - ot zwykłe egzystencjalne wahania, po co biegać, po co trenować, jak żyć, co ma sens a co nie ma. Jadę jednak do tej Walencji także biegać a biegać na zaliczenie mi się nie chce i by to tylko przebiec to bym pewnie w ogóle wolał tam nie biegać - tak mam, muszę mieć mocne motywacje i przygotowywanie się do rzeczy dla mnie łatwych owocować by mogło całkowitym nieprzygotowaniem.Trochę inaczej ten rok miał wyglądać, wiosną miałem się nie spinać a jesienią mocno odpalić. Tymczasem z tego nie spinania się nabiegałem całkiem przyzwoite wyniki i teraz miast odpalać trzeba się będzie z nimi zmierzyć a to łatwe nie będzie. Planów wynikowych wiec nie snuje żadnych i każdą najmniejszą i nawet jedną życiówkę jesienią przyjmę z radością i satysfakcją.
A skąd taki tytuł - jest wieloznaczny, przygotowania do maratonu są po to by dobrze pobiec jego końcówkę a czasem tylko nawet kawałek tej końcówki (choćby mój start w Rydze i tylko dobry kawałeczek końcóweczki :hahaha: ). A z drugiej strony być może będzie to też końcóweczka pewnego etapu w bieganiu, czas na przewartościowanie pewnych rzeczy, przemyślenie ich- zobaczy się.

Plan Hansonów ale nie do końca

No właśnie - tu będzie mały eksperyment, zmieniam nieco metodę przygotowań i po 4 maratonach z Danielsem teraz chciałbym pobiegać coś innego, mieć pewną odmianę i zobaczyć czy innym sposobem powalczę skutecznie. Lektura książki o metodzie Hansonów potwierdziła moje obserwacje z realizacji Danielsa, modyfikacje, zmiany i sposoby budowania następstw, objętości akcentów robiłem jakby według ich filozofii, z drugiej jednak strony biegałem też z powodzeniem akcenty, które oni polecają wyłącznie profesjonalistą z objętościami ponad 200km. Mam też sporo wątpliwości w kwestii realizacji akcentów i temp do tej rozpiski, jednak jest dosyć ogólna i taka mocno schematyczna. Zastanawiam się na tym i wychodzi mi, że pobiegam to wg filozofii Hansonów i na ich schemacie ale podeprę się jednak Danielsem z jego tempami i budowaniem jednostek treningowych, do tego sporo jednostek treningowych pobiegam jednak na tempach progowych bo z tego planu chcę pobiec zarówno połówkę jak i M a robienie wszystkich treningów WT znacznie poniżej tempa HM może nie wystarczyć do dobrego biegania połówki, do tego zrobię 2-3 duże treningi typu 25km TM czy kombajn progowo-objętościowy, pobiegnę też połówkę 3 tygodnie przed Walencją wiec mocna przebudowa planu w jego drugiej części będzie nieunikniona. Ale ja lubię takie zabawy i takie doświadczenia, to ciekawsze niż proste klepanie tabelki a i wydaje mi się, że mam jakieś tam minimalne doświadczenie by to skutecznie "ztjuningować" pod siebie i swoje potrzeby.
Fajna w tym planie jest duża ilość biegania TM, takie średnio-długie ciągłe najbardziej lubię, a do tego przyjdzie raz w tygodniu traumatyczne doświadczenie tempowe - to powinno kupy się trzymać.

Teraz biegam już 4 ty tydzień wiec pomalutku będę uzupełniał wpisy jak to szło od początku, nie będę opisywał jednak dokładnie każdego treningu a raczej tygodniówki, wnioski z akcentów i następstw. Więcej zamierzam po prostu pobajerować :hahaha:
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Remanent początkowy czyli (na) kolana chamie

Końcem czerwca biegało mi się świetnie, jak nigdy dotąd, była siła, luz i pewność siebie. Wydawało się, ze w nowy plan wejdę z wysokiego C. 1.07 biegłem sobie swój przydomowy kros, po 15 minutach biegu nagle coś mocno zabolało w prawym kolanie, nagły dziwny, elektryczny ból. Chwilę poruszałem nogą - przeszło i bez problemu dokończyłem ten świetny i szybki trening. Niestety następnym razem sytuacja się powtórzyła, co gorsza ból co pewien czas wracał w czasie biegu i z każdym kolejnym razem było coraz gorzej. Bardzo szybko przebyłem całkiem odwrotną drogę niż Hieronimus Berbelek w "Innych pieśniach", z napompowanego, pewnego siebie biegacza stałem się nagle zupełnym szuraczem niezdolnych przebiec ciągiem kilku kilometrów, o tempach czy luzie trzeba było zapomnieć. Przyszło zrobić przerwę i to zbiegało się z urlopem co sprzyjało poniekąd. Niestety życie się pokąplikowało, trzeba było plany pozmieniać, wyjazd przesunąć i wyszło na to, że trzeba w zasadzie w Plan wejść od początku wyjazdu wakacyjnego co w połączeniu z problemem kolanowym zwiastowało problemy

Tydzień pierwszy

Na szczęście u Hansonów początki są bardzo łatwe i niespecjalnie objętościowe co dawało pewne szanse realizacji. Nasze wyjazdy wakacyjne są jednak mocno mobilne, to są podróże różnymi środkami z namiotem, częste i długie przemieszczanie się oraz dużo intensywnego zwiedzania w różnych formach - często ciężko o czas na spokojny trening. Przyjąłem wiec strategię, ze biegam kiedy tylko mogę i mam okazję, często może na zapas bo nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień. Debiutancki bieg miał miejsce w niemieckim Rothenburgu (Frankonia - północna Bawaria) gdzie obiegliśmy ten zabytkowy gród wzdłuż murów obronnych ścieżką wiodącą w części dnem dawnej fosy. Kolano zdrowo dawało popalić.
DSCF1152 (Large).JPG
Końcem tygodnia gdzieś we francuskiej Lotaryngii zrobiłem z dzieciakami wycieczkę do Safari Parku co to miał być w okolicy, ja biegłem a one na rowerach, w dużej części pchałem najmłodszą bo miała strasznie beznadziejny rower z wypożyczalni. To ZOO okazało się być dosyć daleko, wyszło mi 22km biegu z czego pewnie z 15kmów pchania córki na rowerku - niezły long z elementami siły. W ten pomysłowy sposób zrobiłem od razu w pierwszym tygodniu ponadprogramowy BD a także sporą nadwyżkę w kmach. Nie wiem czy bracia Hanson by mnie pochwalili. Gorszą rzeczą był jednak ból kolana po tym wyczynie, wieczorem nie byłem w stanie zrobić kroku na schodach i pojawił się w kolanie ból podobny do tego jaki bywa związany ze sprawami zębowymi - taki ból sam w sobie. Słabo to zaczynało wyglądać
DSCF1263 (Large).JPG
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień 2 - 14-20.07 - powoli wstaję z kolan

Po niedzielnym ciężkim longu rano w poniedziałek mam problemy z chodzeniem, kolano boli i nie działa za dobrze. Nici z biegania a i głowa pełna czarnych myśli. wieczorem udajemy się nad jezioro, dziewczyny rowerami a ja piechotą, postanawiam jakoś to przetruchtać bo to tylko 1,5km. Na początku nie jestem w stanie w ogóle biec, po prostu kuleję i mój trucht przypomina odwrót rannego w nogę pruskiego żołnierza z pola bitwy pod Austerlitz. No musiało to komicznie wyglądać ale mi do śmiechu nie było. Niemniej z upływem czasu kolano rozruszało się, po 500m mogłem już truchtać a po kilometrze biec. Nad jeziorem z radości dokręciłem jeszcze 5km i nawet szło świetnie, potem pływanie i nadzieja wstąpiła duża w me serce
We wtorek już nie bolało i postanowiłem zrobić pierwszy akcent tego cyklu, interwał 12x400 m (3,37) na przerwie 1 -1.15 min. Było bardzo ciepło wiec akcent biegałem wieczorem, odcinek był zupełnie płaski - alejka rowerowa wzdłuż rzeki Sarra. Początek jednak treningu jak dzień wcześniej, znowu kuleję inie jestem w stanie biec, pierwsza myśl - nic z tego nie będzie. Po 2 kmach jednak się rozruszało i po 3-cim ruszyłem do roboty. Nigdy nie biegałem tak krótkich interwałów, wydawało mi się, że to będzie łatwo bardzo ale myliłem się. Pierwszy problem to bieganie takiego treningu na GPSa - to jednak zły pomysł, zupełnie nie mogłem znaleźć tempa przez co odcinki wychodziły szarpane, przeważnie za mocno zaczynałem po czym zwalniałem by na końcu cisnąć na maksa, do tego kilka razy GPS pokazywał mi bzdury co na tak krótkim odcinku mocno odbija się na zdrowiu. Sporo powtórzeń zwłaszcza na początku wychodziło mi za szybko. Drugi problem to krótkie przerwy, na początku było znośnie ale jak już się podciąłem to tak minuta z groszem nie starczała, jednak łatwiej biegać dłuższe odcinki na przerwach krótszych od wykonania bo kilka minut odpoczynku nawet przy znacznie większym zmęczeniu stawia na nogi, minuta to malutko. Trening zaliczony ale chyba za mocny był.
Do końca tygodnia biegałem już tylko wolne - wyszło tego razem 62kmy czyli nieco za mało ale miałem spory zapas z niedzieli więc nic to. Kolano zawsze na początku odmawiało ale jakby z dnia na dzień sprawiało mniej problemów i szybciej się rozgrzewało a i bolało coraz mniej.
Fajną historyjkę miałem końcem tygodnia, dzień był upalny i pojechaliśmy nad jezioro (znaczy one jechały a ja biegłem), droga wkoło zbiornika szła gęstym lasem gdzie warunki do biegania były bardzo przyjemne mimo upału. Zostawiłem dziewczyny na plaży i postanowiłem w koło jeziora dokręcić swoje kilometry po tym lesie. Biegło się naprawdę dobrze tylko ostatnie 2 kmy szły drogą po słońcu. W pewnym momencie wbiegłem na tamę spiętrzającą ten zbiornik a tam grupa młodzieńców skakała z tamy, nie było może specjalnie wysoko bo tak na oko z 6-8 metrów, stanąłem i patrzyłam zazdrośnie rozważając tą opcję gwałtownego schłodzenie, jeden coś do mnie zagadał po francusku ale ja w tym języku nie operuję za bardzo więc mu tylko pokazałem palcem w dół i rzekłem -ale,ale. Skoczyli kolejno i coś tam do mnie zaczęli pokrzykiwać; zdjąłem wiec buty i koszulkę i skoczyłem również- to była wielka przyjemność, zapomniałem tylko zdjąć Garmina 110 - okazało się, ze jest wodoodporny :spoczko: . Skoczyłem jeszcze drugi raz, chłopaki przybili mi piątki no i pobiegłem na plażę do rodziny. Tam skakaliśmy z dziewczynami ze 2 godziny z pomostu ale to już były znacznie mniejsze wysokości
S0021551 (Large).JPG
Człowiek się na wyjeździe musi zdrowo nakombinować by wyrobić swój kilometraż, trzeba biegać przy różnych okazjach i w różnych dziwnych miejscach
DSCF1535 (Small).JPG
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
Awatar użytkownika
mihumor
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 6204
Rejestracja: 24 kwie 2012, 14:14
Życiówka na 10k: 36:47
Życiówka w maratonie: 2:48:13
Lokalizacja: Kraków

Nieprzeczytany post

Tydzień trzeci - 21-27.07 - jeszcze urlopowo ale już delikatnie mocniej

Muszę przyspieszyć te wpisy bo wciąz nie mogę sam siebie dogonić, ciężko nadgonić zaległości ale powoli łapię kontakt z teraźniejszością. To był trudny organizacyjnie tydzień, dużo jazdy autem, codziennie zwiedzanie innych miejsc, późne powroty i wieczorowo-nocne biegania na bolących nogach. Ale nadludzkim wysiłkiem woli udało się wybiegać 6 jednostek - 71kmów i dwa akcenty.

Akcent 1 - 8x600m interwałowo (3,37) na przerwach ok 1,45 minuty
Znów biegam to w nowym miejscu i znów na gps-a, tym razem ścieszka parkowa wzdłuż brzegu Renu na granicy niemiecko-francuskiej. GPS nieco wariował ale mniej niż ostatnio, ogólnie te 600setki lepiej poszły niż 400 setki tydzień wcześniej, zdecydowanie równiejsze bieganie i znacznie mniej szarpane. Dopiero ostatnie powtórzenie naprawdę cieżkie, aż po nim se siadłem na trawniku - ale ogólnie poszło dobrze i byłem zadowolony.

Akcent 2 - 10km TM (4,10)
Myślałem, ze takie TMy krótkie to będzie bułka z czymkolwiek ale tym razem dodatkiem był chyba pasztet i to nie pierwszej świerzości. Cały dzień byłem z dzieciakami w takim dużym parku rozrywki a kto był w takim parku to wie, że tam 99% czasu to spędza się stojąc w kolejkach do rollcasterów i innych łódek co się nimi spada prosto na ryj z wysokości - czyli taki mocny trening błędnika i zwieracza. Po 8 godzinach stania i dwóch w aucie nogi bolały mnie jakbym nockę spędził stojąc pod sklepem mięsnym za komuny- byłem zupełnie rozbity fizycznie i psychicznie czyli tzw nogi mi wchodzą do d..... Ległem na chwilę przed bieganiem ale na te zabiegi przywracające do życia mało miałem czasu bo się ku zmierzchowi miało a ścieżka brzegiem Renu com ją miał pod ręką słabo oświetlona była w tym miejscu. Bieg od początku był bardzo ciężki a i temperatura troszkę nieludzka, to żadne intensywności maratońskie nie były ale bardzo ciężki drugi zakres, już po 3 kilometrach rozważałem czy nie poprzestać na 8kmach, biegłem chwile nieco wolniej bo po 4,13 ale i tak miałem wrażenie, ze to mój maks i zaraz padnę. Gdy już całkiem miałem dosyć to niespodzianie złapałem drugi oddech i biegnąc tą samą intensywnością nawet na końcówce nadrobiłem te oddane wcześniej w chwilach słabości sekundy. Wyszło równo po 4,10 a przekaz jest taki, że jeszcze dużo wody w Renie musi upłynąć nim to moim tempem TM się stanie. Dawno tak w dopę nie dostałem na treningu.
Ale co tam, koniec urlopu, powrót do chaty i do biegania bardziej uporządkowanego.

Przygód biegowych żadnych nie było, nic ciekawego, niebiegowe i owszem ale to opowieści innej treści

Nowy napój wprowadziłem jako regener po bieganiu - cidr, na pohybel Putinowi.

No i przypadkiem sobie takie kapcie kupiłem do postartowania, kolorek nieco gajowy ale i agresywny - no i przecenione były w tym kolorku - mnie się tam podobają takie właśnie. Ważne by szybkie były ale to już od nich zależy w niewielkim zakresie.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Najszybsza kupa złomu w galaktyce

Blog: viewtopic.php?f=27&t=29814&start=345
Koment: viewtopic.php?f=28&t=29813&start=2880
ODPOWIEDZ