13 listopada 2016 Redakcja Bieganie.pl Sport

Major: mam czteropaka. Relacja z Moskwy


Myśląc o całym cyklu oraz zastanawiając się, na ile relacje z niego mogą być interesujące relatywnie najmniej „ciekawa i kusząca” wydała mi się Moskwa. To oczywiście dość przewrotne stwierdzenie, bo stolica ma do zaoferowania nieomal wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Wszak to ogromne ponad 15 milionowe miasto,  w którym nie brak dosłownie niczego i właśnie dlatego jest „oczywiste”, w sensie niczym nie może zaskoczyć, bo tego można się po Capitas* spodziewać, czy wręcz oczekiwać.

moskwa rightDla przykładu idąc utartym stereotypem, mamy tu Rosyjskie Muzeum Wódki, w którym cena biletu uwzględnia degustacje eksponatów – czyż nie jest to urocze? Z drugiej strony, w Moskwie mieszka 74 miliarderów dolarowych i jest to 3 razy więcej niż w Nowym Jorku. Te i inne „oczywistości” raczej nie dziwią, podobnie jak fakt, iż Rosyjska Biblioteka Narodowa jest największa w Europie, a drugą na świecie. Czyli jak to zgrabnie ujął inżynier Mamoń: nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic.

Oczywiście nie jest to prawda, bo z pewnością każdy znajdzie dla siebie interesujące miejsce. I bynajmniej nie zamierzam tu wskazywać na Kreml, gdzie dla wielu może być zaskoczeniem, że najciekawszymi eksponatami (najdroższymi również) są tzw. Jaja Carskie inaczej zwane jajkami Fabergé, czy Galerię Trietiakowską mającą osiem różnych lokalizacji i w której bardzo ciężko jest zapoznać się z całą ekspozycją, czy tez ikoniczne Mauzoleum Lenina, do którego nadal stoi się w kolejce. Czy autentycznie bardzo dobre zoo.

Dla mnie, swoistym odkryciem było Muzeum Kosmonautyki. Czytałem o nim wcześniej sporo dobrego, ale obawiałem się, że jest to li tylko wyłącznie taka lukrowana laurka. Oczywiście wątek „dominacji” i „pierwszeństwa” mocno jest tam eksponowany, ale jest to jak najbardziej zrozumiała rzecz. Trochę czułem się tam jak mały chłopiec, gdyż mogłem pociągnąć za antenę Łunochód, przybić piątkę z Gagarinem, czy też przytulić Łajkę.

Samą Moskwę ciężko jest oswoić, ogarnąć, bo ogromne arterie z 7-8 pasami w jedna stronę, pełne pędzących samochodów nie dają poczucia przytulności jednocześnie brutalnie szatkując miasto na mniejsze byty. Tutaj wszystko jest przeskalowane. Nawet skwer potrafi mieć w swojej nazwie bolshoy.

moskwa kreml

Idąc tym tropem ten major miał być i niewątpliwie jest największy z całej serii. Blisko 20 tysięcy osób na dwu równolegle odbywających się biegach (biegiem towarzyszącym była dyszka) budzi respekt. Ale może po kolei.

Moskwa przywitała nas więcej niż chłodno. Temperatura 6C i lekki deszcz raczej nie zachęcały do wieczornego spaceru. Pierwotna prognoza na niedzielę wyglądała podobnie, ostatecznie jednak w momencie startu było jakieś 8-10C i słońce, które dopiero po godzinie skryło się za chmurami. Również wiatr przeszkadzał tylko w kilku miejscach. Także pogodowo był to najbardziej optymalny jak do tej pory major. Sama trasa raczej względnie plaska, a co ważne miała wyrysowaną linię atestacyjną. Co prawda nie wiedzieć czemu na kilku pierwszych kilometrach linia ta była odgrodzona barierkami i niedostępna dla biegaczy. Taki eksponat jak w muzeum techniki, możesz popatrzeć, ale skorzystać już nie. Dodatkowo owe 7-8 pasmowe arterie, o których pisałem wyżej były w czasie imprezy tylko i wyłącznie do dyspozycji biegaczy. Czyli, jeśli biegliśmy np. Bulwarem Smoleńskim to 7 pasów w jedną jak i 7 pasów w drugą stronę było wyłączonych z ruchu samochodowego. Biegliśmy co prawda tylko po jednej stronie ulicy, ale nie kojarzę ani jednego momentu, w którym byłoby ciasno.

Nim jednak o samym biegu to kilka zdań o expo oraz organizacji. Zauważyłem już wielokrotnie, że Rosjanie przykładają ogromną wagę do bezpieczeństwa i zabezpieczenia imprez. Tutaj raczej nikt nie liczy kosztów z tym związanych i więcej niż poważnie traktuje slogan safety first. Wygląda to wręcz czasami karykaturalnie, gdy np. w dzień imprezy by wejść do strefy z depozytami należało odstać 20 minut bo tak skrupulatnie byliśmy sprawdzani, a rozdawane dzień wcześniej w pakietach startowych dezodoranty były rekwirowane jako potencjalne zagrożenie! Co prawda w ulotce organizator podkreślał, że dotarcie na start to przeprawa co najmniej 45 minutowa i ci co nie podjechali metrem na czas z pewnością mieli problem. Ja pojawiłem się godzinę przed, a do sektora C dotarłem na 6 minut przed wystrzałem. Już dawno nie przyszedłem na taką imprezę w trybie just in time.

moskwa 1

Expo w dużej mierze było silnie zdominowane przez Adidasa, który był jednym ze sponsorów maratonu. Było ono naprawdę spore i było tam wszystko, a nawet więcej. Choć jak się teraz tak zastanawiam, to najbardziej abstrakcyjną rzeczą jaką widziałem na expo (Barcelona), to była wanna do pływania, taka dla triathlonistów. To tego tu nie było, może będzie w przyszłym roku.

Co do samego biegu, to ostatniego tegorocznego majora zamierzałem przebiec trochę szybciej niż 3 wcześniejsze, ale ponieważ nie byłem w jakimś reżimie treningowym nie myślałem o żadnym dobrym wyniku, ale takim względnie przyzwoitym (oczywiście jak dla mnie). Stąd ustawiłem się za pacem na 3:29 i postanowiłem się go trzymać do końca. Pierwsze dziesięć kilometrów poszło spokojnie bez żadnej napinki zgodnie z założeniami, choć zając biegł ciut za szybko. Niestety, chwile potem po raz pierwszy przydarzyła mi się sytuacja, że garmin stracił kontakt z satelitami i nie odzyskał go już do końca maratonu. Utraciłem więc możliwość weryfikowania międzyczasów naszej grupy. Efekt był taki, że połówkę zrobiliśmy w 1:41 zamiast czegoś w okolicy 1:45.

moskwa palec

To było dla mnie za szybko jak na ten dzień. Świadomie postanowiłem zwolnić, a i organizm nie wykazywał już żadnych oznak świeżości. Kolejne kilometry stają się coraz wolniejsze, a średnia z dyszki wychodzi 5:08. Oczywiście mój peleton mi odjeżdża, ale kompletnie mi to nie przeszkadza, trochę się tylko pocieszam, że biegną za szybko i że mam tłuszczyk z pierwszej połowy. Próbuje łapać ręcznie poszczególne kilometry, ale nie zawsze mi się to udaje. Przystaje na wodopojach tłumacząc to sobie awersją do zachłyśnięcia się płynem, ale tak na prawdę to chodzi wyłącznie o odrobinę odpoczynku. Dodatkowo jakoś tak zaczynam słabiej odbierać świat zewnętrzny, w sensie ogarnia mnie tumiwisizm. Ewidentnie za późno jem żel, bo dopiero na 30 km i jakieś 2 km po zaczynam łapać kontakt z rzeczywistością.

moskwa tlum

Trochę ze sobą rozmawiam, motywuję się i korzystając ze zbiegów zaczynam przyspieszać. Na 35 km wypijam 2/3 szota z guaraną i chwilę później, autentycznie zdecydowanie mocniej zaczynam napierać. Wychodzi mi, że niektóre km robię <4:40. Dwa kilometry dalej dopijam resztę i w szaleństwie przyspieszam do 4:20. Chyba gdzieś w tym momencie budzi mnie rodzinny język i zdanie: O Polak – to Krzysztof Bartkiewicz z zaprzyjaźnionego/ konkurencyjnego portalu tym razem nie jako biegacz, ale jako fotoreporter robi mi fotkę. Nawet mocno hamuję, by mu nie wypaść z kadru. Trochę mnie to wybija z rytmu i już nie wracam do 4:20, ale czegoś w okolicy 4:40. Co i tak przy tej fazie biegu powoduje, że nagminnie wyprzedzam biegaczy. Wiem, że mam spory zapas do zakładanego czasu, więc widok zająca z chorągwią 3:29 w okolicy 40 km generuje u mnie uśmiech na twarzy. Ostatnia naprawdę potężna prosta jest bardzo złudna. Nie ma praktycznie końca, a i meta nie wyróżnia się bo podobne banery mija się z 2 razy. Miałem jeszcze pomysł na bardzo mocny finisz, ale lawirowanie między innymi biegaczami mocno studzi moje zapędy. Czas na mecie 3:26 jest sporym zaskoczeniem zważywszy niewielki wysiłek włożony w przygotowania, ale sam bieg już taki łatwy nie był. W przypadku szybkiego biegania, to jak już pisałem w Rosji nie ma zwyczaju ściągania obcokrajowców, aby ci wykręcali jakieś dobre wyniki. Stawia się tym samym na lokalnych zawodników i chyba nie jest to takie złe rozwiązanie. Wszak łatwiej jest się zidentyfikować z kolegą z sąsiedniego bloku niż z takim z odległego kraju. W Moskwie było podobnie, stąd brak jakiś kosmicznych rezultatów, do których przyzwyczaił nas np. Berlin, Paryż, czy Londyn. I tak w przypadku pań wygrała nasza znajoma – „Walkiria z Kazania”, czyli Tatiana Aryaskova. Która po przegranej w Jekaterynburgu, gdzie mocno przeszarżowała w pierwszej połowie, tym razem pobiegła rozważnie i bardzo długo wraz z dwiema zawodniczkami (Natalia Starkova i Olga Tarantinova) tworzyła grupę. Dopiero po 35 km Tatiana zaczęła stopowo przyspieszać, by w finale przybiec w czasie 2:32:34 (trochę ponad minutę przed druga zawodniczka) uzyskując przy tym bardzo ładny negative split.
Co do biegu panów, to od początku wytworzyła się pięcioosobowa grupa, która razem pracowała na wynik tak gdzieś do 30km. Później odpadło dwu zawodników, a klarowna sytuacja co do kolejności na podium wykształciła się przed 40 km, gdy okazało się, że najwięcej świeżości ma w sobie Artem Aleksyeyev, a Fedor Shutov i Yuri Chechun (zwycięzca z Sankt Petersburga i Jekaterynbyrga) zamykali stawkę. Warto odnotować, że cała wymieniona trójka pobiegła szybciej niż dotychczasowy rekord trasy, a zwycięzca zameldował się na mecie z czasem 2:13:40.

Jeśli chodzi o ilość uczestników, to zdecydowanie jest to bolshoy major, który dodatkowo dynamicznie przybiera na swojej wadze. Organizatorzy podkreślali, że na imprezę zarejestrowało się blisko 30 tysięcy osób. Same biegi ukończyło niespełna 20 tysięcy. Nie oznacza to, że co 3 zawodnik nie dobiegł, a tylko tyle, że bardzo duża cześć, po prostu nie przyjechała. Ze sczytanych danych wychodzi, że w przypadku maratonu, nie dobiegły 2 osoby na 100 startujących. Niestety nie mam możliwości podania identycznej informacji jak to się kształtowało w przypadku biegu na 10 km, ale zwykle odsetek ten spada wraz ze zmniejszaniem się dystansu.

Poniżej tabelaryczne podsumowania ukazującą ilość finiszujących biegaczy:
 

  Rok 2015 Rok 2016
maraton 5554 7813
10 km 8102 10944

Szczególnie ponad 40% przyrost w maratonie wygląda imponująco. Inna ciekawostka, to przewaga  biegających pań na dystansie 10km.

  Rok 2015 Rok 2016
Maraton    
K 888 1210
M 4666 6603
10 km    
K 3980 5603
M 4122 5341

              
Maraton ten nie ma w nazwie, że jest międzynarodowy, ale liczby jak najbardziej o tym świadczą. Uczestniczyło w nim ponad 700 obcokrajowców z 57 państw. My tym razem załapaliśmy się na pudło, bo Polaków, którzy ukończyli maraton było 46, przed nami byli mieszkańcy Hong Kongu w liczbie 57, a pierwsze miejsce zajęli Francuzi, których było 74.

moskwa noc

Na koniec taka ciekawostka. Na lokalnych forach biegowych wywiązała się dość burzliwa i zarazem owocna dyskusja, która wręcz skończyła się poważnymi opracowaniami. Okazało się bowiem, że podczas biegu maratońskiego jeden z zawodników „pobił” rekord Dmitrego Kapitonova z 1996 na dystansie półmaratonu (trasa jak również sam punkt pomiaru w połowie królewskiego dystansu miały atest) i to blisko o minutę (60:23 vs 61:15). „Champion” ten to niejaki Andrey Shahov. Niestety środowisko biegowe, jak każda grupa ludzka, bywa bardzo zazdrosne i niedowierzające. Wykazało, że ów biegacz niestety skrócił dystans i to o cale 10km. Jednak dopiero po wielu pismach do organizatora (sic!) człowiek ten został zdyskwalifikowany.

Także i wielkie maratony mają swoich małych ludzi.

*nawiązanie do serii „Cienie pojętnych” Adriana Tchaikovskyego

Możliwość komentowania została wyłączona.