23 lipca 2019 Redakcja Bieganie.pl Sport

Zrzutka na nalot – walka z dopingiem na imprezach biegowych


Athletic Integrity Unit w porozumieniu z organizatorami największych maratonów świata pracuje nad uszczelnieniem światowej siatki walki z dopingiem. My pytamy dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej Michała Rynkowskiego, jak wygląda aktualnie system kontroli na imprezach ulicznych w kraju. O tym, czy problem istnieje, opowiadają nam też czołowi polscy długodystansowcy Błażej Brzeziński i Monika Kaczmarek.

Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) w 2017 roku utworzyło, z założenia niezależną jednostkę do walki z dopingiem. Athletic Integrity Unit od tego czasu wspomaga światową batalię z nieuczciwymi sportowcami, a w efekcie jej działań zdyskwalifikowano między innymi kenijskich mistrzów olimpijskich w biegach: Asbela Kipropa i Jemimę Sumgong. Aktualna lista wstydu jest długa, widnieje na niej około 400 nazwisk. Na samą literę "A" mamy na niej bohaterów imprez mistrzowskich i Diamentowych Lig, choćby oszczepniczkę Mariję Abakumową, marokańską milerkę Mariem Alaoui Selsouli czy mniej znanego hiszpańskiego młociarza Christobela Almudiego Cida. Na stronie www.athleticsintegrity.org można na bieżąco śledzić status rozpatrywanych spraw, jak i rejestr zawieszonych lekkoatletów.

Teraz AIU wraz z IAAF (która wkrótce planuje wielką zmianę wizerunkową) zabiera się za biegi uliczne. W czerwcu podano, że w samym 2018 roku aż 3/4 laureatów imprez rangi Gold Label (najwyższa w tym momencie odznaka organizacji przyznawana przez IAAF) nie było badanych na obecność niedozwolonych substancji poza samymi zawodami? Co to znaczy? To znaczy, że w przypadku stosowania zabronionych środków, których wykrycie często jest możliwe tylko poza docelową imprezą – dopingowi przestępcy byli bezkarni.

W związku z tym, zdecydowano się rozszerzyć działania, wspierając tym samym system ADAMS, w ramach którego czołowi lekkoatleci świata muszą podawać swoje dane pobytowe – i mogą być w każdym miejscu globu i o każdej porze kontrolowani na obecność nielegalnych substancji. Jak podaje AIU dotychczas w przypadku biegów ulicznych na przeszkodzie stawał brak funduszy, dlatego nowy projekt zakłada współfinansowanie przez organizatorów największych imprez na świecie.

Na razie zaproszono do niego 6 zawodów prestiżowego cyklu World Maraton Majors. Jednak projekt, jak twierdzą włodarze IAAF, spotkał się już z entuzjastycznym odzewem wielu innych organizatorów, managerów i samych biegaczy. Komentując działania AIU prezydent federacji Sebastian Coe stwierdził, że niesamowity wzrost rynku imprez ulicznych stał się zakładnikiem własnego sukcesu i najwyższy czas zabezpieczyć jego przyszłość. Do wypowiedzi szefa IAAF można dodać, że od 2020 roku ponad kategorią Gold Label zostanie utworzona nowa i, jak się można domyślać, nieskazitelna grupa imprez Platinum.aiu_1.jpgAIU wyliczyła, że przeciętny roczny koszt kontroli pojedynczego zawodnika objętego systemem kontroli wynosi aktualnie 10500 dolarów. Zwiększając listę biegaczy docelowo do około 300 osób, można liczyć na półtora tysiąca dolarów per capita oszczędności. Na razie jednak systemem objętych jest zaledwie 50 przedstawicieli maratonu i półmaratonu. Aby dokonać zmiany, pieniądze mają popłynąć z kasy: managerów (500$ za zawodnika Gold Label i 1000$ za Platinum Level), samych zawodników (którzy zgodzą się na obcięcie 1,5% nagród), wreszcie organizatorów konkretnych biegów – zależnie od swojego statusu (przykładowo maratony Platinum Label zapłacą 66,667$, zaś imprezy Silver Road Label jak np. Półmaraton Warszawski 5000$).

Jak w perspektywie tych zmian wyglądają imprezy biegowe w Polsce? Tylko kilka ma odznakę IAAF Silver Label, kolejnych parę Bronze, większość organizatorów w ogóle nie stara się o jakiekolwiek odznaki ani o zapraszanie zawodników odpowiedniej rangi. Trudno więc oczekiwać, że przeprowadzane na świecie rewolucje naruszą w jakiś znaczący sposób krajowy system kontroli dopingowych. Tym bardziej, że ewentualne reformy dosięgną nieuczciwych sportowców poza datami konkretnych imprez.

O to, jak wygląda uliczna walka z dopingowiczami w praktyce i czy skala dopingu na ulicy w Polsce rośnie – zapytaliśmy Michała Rynkowskiego, dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej.

– Nie przypominam sobie, byśmy jako POLADA w 2018 roku u kogoś na biegach ulicznych odkryli zakazaną substancję. Chociaż liczba organizatorów i współorganizatorów, którzy zgłaszają się do nas z prośbą o przeprowadzenie kontroli faktycznie wzrasta. Większość z tych kontroli nie jest realizowanych z narodowego programu kontroli antydopingowej. Czyli POLADA jest tylko wykonawcą, zleceniobiorcą usługi. Po naszej stronie leży doradztwo, jak się do takiego procesu zabrać, pobranie próbek i wysłanie ich do laboratorium. Potem nawet na dobrą sprawę nie wiemy, jakie są wyniki danej kontroli – nie pozwalają na to obowiązujące przepisy prawa. To organizator imprezy decyduje, czy zawodnik, w którego organizmie znaleziono niedozwoloną substancję złamał regulamin biegu. I wówczas to organizator, nie my, dokonuje dyskwalifikacji, odbiera nagrodę etc.

Okazuje się, że koszty pojedynczej kontroli nie są astronomiczne, choć w przypadku mniejszych imprez na pewno odczuwalne:

– Zlecona kontrola kosztuje około 1000 zł za badanie jednej osoby. Z reguły pobierane są co najmniej 3 próbki. Główną część tej kwoty stanowią koszty badania w laboratorium. Oczywiście, jeśli impreza jest pod auspicjami związków sportowych, pojawiamy się na zawodach z urzędu. Byliśmy obecni na wielu ulicznych imprezach mistrzowskich. Kontrolujemy wówczas wybranych biegaczy zrzeszonych w PZLA, choć organizator może dodatkowo zlecić nam kontrolę np. zawodników zagranicznych. Tak było m.in. podczas mistrzostw Polski w maratonie, odbywających się w trakcie Orlen Warsaw Marathon – podsumowuje szef POLADA.DopingControl_copy.jpg Najbardziej zainteresowane walką z nieuczciwą konkurencją może być samo środowisko wyczynowców. Monika Kaczmarek, medalistka mistrzostw Polski w maratonie (2016) i na 5 km (2018) uważa, że kontrole dopingowe w naszym kraju są przeprowadzane zdecydowanie za rzadko.

– Szczególnie dotyczy to dużych imprez biegowych z wysokimi nagrodami finansowymi przyciągającymi biegaczy zza granicy. Uważam, że próbki powinno się pobierać od 3 kobiety i 3 mężczyzn z czołówki bezpośrednio po zakończonym biegu.

O braku realnej kontroli na polskich imprezach ulicznych mówi głośno Błażej Brzeziński, wielokrotny zwycięzca prestiżowych biegów, m.in. Maratonu Warszawskiego w 2017 roku:

– Dlatego nasz kraj jest rajem dla biegających oszustów, w szczególności zza granicy. Tak, byłem kontrolowany na większych imprezach w Polsce i na każdych zawodach rangi mistrzowskiej, w których zdobyłem medal. Byłem również kontrolowany na większych zawodach za granicą.

Czemu funkcjonujące u nas rozwiązania są nieskuteczne? O tym Błażej mówi bez ogródek:

– Po pierwsze, według mnie śmieszną sprawą jest sam zapis w regulaminie imprez informujący o przebiegu kontroli. Po drugie, uważam że kara za stosowanie dopingu powinna być bardziej surowa – każdy sportowiec złapany na dopingu powinien być skazany na dożywotnią karę. Po trzecie, kontrolerzy powinni przyjeżdżać częściej na wybrane zawody i wybierać losowo zawodników do kontroli, a podejrzani powinni być kontrolowani bez zapowiedzi podczas przygotowań do startów. Wiem, że według teorii tak powinno być wobec zawodników ścisłej czołówki, ale w praktyce lawina dopingu przerosła sam system kontroli. Widać, to po nagłym progresie padających wyników. Właściwie nie nadążam zapamiętywać już rekordzistów, ponieważ co chwilę słyszy się, jeśli nie o rekordzie imprezy, to o rekordzie Europy czy świata. A co się zmieniło na przestrzeni kilku lat? Lepsze buty? Sprzęt biegowy? Ekologiczne jedzenie? Gdy w 1988 roku Etiopczyk Densamo uzyskał rekord świata 2:06:50, to widniał na listach przez 10 lat. Dziś wynikami uzyskiwanymi na poziomie 2:04-2:05 jestem już znudzony… Będąc zawodnikiem zawsze wierzyłem w piękno sportu i w grę fair play. W sukces sportowy w postaci zwycięstwa, czy dobrego rezultatu poparty tylko i wyłącznie talentem i ciężką pracą. Dlatego też marzy mi się bardziej uszczelniony system kontroli! Wiem po prostu, ile pracy trzeba włożyć, aby nabiegać „marne" 2:11 w maratonie…

Trudno oczekiwać, że organizatorzy komercyjnych imprez w Polsce nagle będą masowo chcieli finansować koszty badania swoich zwycięzców. Częstokroć przyłapanie kogoś na dopingu uznawane jest za obniżenie rangi zawodów, a nie za przykład pozytywnych działań na rzecz czystości rywalizacji. Jednak, skoro panuje jednomyślność w potępianiu nielegalnego wspomagania, to może kwestia nie jest tak trudna do rozwiązania?

Na potężnym rynku biegów masowych, ceny zleconych testów w porównaniu do kosztów organizacji nie są aż tak wygórowane. Często wartością dodaną na biegach stają się efektowne koncerty, występy zaproszonych gwiazd, w pakietach uczestnicy dostają kolejną techniczną koszulkę, a partnerzy i sponsorzy prześcigają się w nadprogramowych świadczeniach. Może więc warto, wzorem AIU, podzielić koszty kontroli pomiędzy organizatorów (sponsorów), managerów, ale i samych zawodników – zarówno wyczynowców, jak i amatorów. W tym ostatnim wypadku składka np. na poziomie 5% opłaty startowej – przy odpowiednim, jasnym i przejrzystym uzasadnieniu jej stosowania – mogłaby nie budzić oporu przeciętnego uczestnika. Jeśli zależy wszystkim na walce z dopingiem, warto pomyśleć o solidarnym dzieleniu się odpowiedzialnością za jej efekty.

Możliwość komentowania została wyłączona.