2 marca 2007 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Bajka


Biegnąc przez posrebrzany poranną rosą las i zachwycając się pierwszymi blaskami słońca, usłyszałem jakieś tęskne nawoływania. Niby to zaklęcia, poszepty, niby prośby – kuszenie nimf leśnych. Podchodząc bliżej, zaciekawiony niebacznie, nastąpiłem na kępkę trawy. Nie była to jednak trawa, ale pułapka przygotowana na tego, kogo owe nawoływania zwabiłyby w pobliże tego krystalicznego jeziorka.

Zacząłem się nagle zapadać, ale zamiast czuć fizycznie zanurzanie, zawładnęło mną uczucie lekkości i poddałem się temu bezwiednie i z jakąś nieznaną mi lubością.

 Śpiew nimf potęgował się, wypełniając mi całkowicie wszystkie zmysły. Oczy stały się jak dwie rozżarzone iskry, ciałem zaczął wstrząsać przedziwny dreszcz, ni to rozkoszy ni gorączki…

 Nagle, zacząłem dostrzegać jakby wszystkie kolory tęczy, ale nie była to wcale tęcza, tylko kolory jakich nigdy jeszcze nie widziałem. Były tak intensywne, że przyprawiały mnie prawie o obłęd. Patrząc na nie, doznawałem uczucia, że pulsują i całkowicie podporządkowują moje zmysły, przenikając przez moje ciało. Pod ich wpływem rozpadałem się i składałem wielokrotnie w coraz to inną postać.

 Z niedalekiej kępki krzaków dał się słyszeć kuszący szept – C’mon, follow me. Na dźwięk tego głosu poczułem się nagle magicznie podniecony i wszystkie żądze ziemskie zaczęły domagać się poznania tej tajemnicy. Zbliżając się powoli do źródła kuszącego szeptu, oślepiony światłem tylko przyspieszałem, by po chwili zacząć truchtać i coraz bardziej rozpędzać się, a głos słodko szeptał wciąż nieopodal – c’mon… c’mon…

 Pobudzony do najszybszego galopu zacząłem się nagle… unosić w powietrze, by dotknąć czubkiem głowy chmury nade mną i poczuć iskrę zaczynającej się tam właśnie błyskawicy.

 Nie miałem już teraz swojego ziemskiego ciała, ale byłem cudownie rozciągnięty, ni to rozproszony, na wielkim obszarze. Zacząłem nagle wirować i wtem ujrzałem, jakby w oddali, smugę złocistego deszczu – to stąd dochodziły te pieszczotliwe nawoływania, doprowadzające moje zmysły do szaleństwa.

 Dopadłem tę smugę bez cienia zawahania i po chwili, zaplątując się w ten obłok – nie obłok poczułem istnienie innego, nieziemskiego pierwiastka. Zawirowywanie doszło do niespotykanych prędkości, a ja nie mogłem się jeszcze nasycić, by choć po części mieć dość. Krążyłem coraz to szybciej i szybciej, egzaltując się nowym, niespotykanym uczuciem i będąc pijany nagłym odmienieniem, popadałem w jakiś obłęd…

 Po dłuższej chwili takiego szaleństwa, kiedy zaczynałem już na powrót kojarzyć kształty i kolory, zaczęło przychodzić na mnie jakieś zrozumienie – zrozumienie obejmujące nie tylko mnie, ale jakby i cały wszechświat, którego stałem się nieoczekiwanie nieodłączną częścią. To, co do tej pory było nieodgadnione i mroczne stało się nagle proste i zrozumiałe, a zrozumienie przychodziło do mnie jakby z rozkosznym jękiem kobiety całkowicie oddanej moim pieszczotom i pragnącej nieskończoności spełnienia.

 Moje kształty z powrotem nabierały ziemskiej postaci, ale kolor skóry stawał się jakby pokryty złocistym pyłem wieczności i szczęścia. Całą moją duszę wypełniało jedno wielkie poczucie niewypowiedzianej rozkoszy, a jęki jakie wydaje jedynie najwierniejsza kochanka, wtórowały temu bez przerwy. Porównać mógłbym to tylko do leniwie przeciągającego się ciała, błyskającego ogniem pożądania.

 Łagodnie opadałem na ziemię, a stopy moje dotykając leciutko czubków traw, zdawały się być zaledwie łaskotane ich poranną świeżością. Słońce wschodziło coraz wyżej i zastępowało uczucie pożądania ciepłem i energią, której starczyłoby na milion lat.

 Zacząłem coś na modłę fantastycznego tańca, zataczając koła i wznosząc ręce ku górze w geście największego szczęścia. Nie wiedząc zupełnie co robię, zdążałem w odwrotnym kierunku z którego przyszedłem, ale z jakże odmiennym uczuciem!

 W końcu wyskoczyłem z brzegów jeziorka, nie mogąc nadziwić się przelotnemu odbiciu w lustrze wody – to było oblicze bóstwa! Choć poznawałem zarysy swojej twarzy, to jednak cała skóra była lśniąca i gładka, z oczu bił jakiś nadnaturalny blask, który nadawał spojrzeniu ufność i siłę. Cała twarz wyrażała jakby radość z niespodziewanie otrzymanej młodości a może…ponadczasowości.

 Zacząłem znowu biec, ale droga, tak dobrze mi dotąd znana, nabrała nagle innych wymiarów, była o wiele piękniejsza, a ja czułem zapach ziół, łagodność zwierząt, szum drzew.

 Poczułem się nieodłączną częścią tego lasu.

 Biegnę tak dotąd.

 Pisałem dla swojej muzy (tak, mam swoja muzę!), słuchając Machine de Plaisir Klaus’a Schulze.

Możliwość komentowania została wyłączona.