23 października 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

kobiety polują inaczej


Kobietom w sporcie jest trochę łatwiej. Widać to na każdym poziomie rywalizacji, zarówno wyczynowej, jak i amatorskiej. W lokalnych zawodach w kategorii mężczyzn zawodnicy tną się do samej linii mety. Tam nie zdarzy się, że na podium stanie ktoś z przypadku, kto w gruncie rzeczy nie za bardzo przygotowywał się do wyścigu. U dziewczyn – jak najbardziej tak. Do kwalifikacji olimpijskiej jest wielokrotnie więcej kandydatów niż kandydatek, a poziom u tych pierwszych jest znacznie bardziej wyrównany. Nie znaczy to jednak, że wysiłek kobiet liczy się mniej… i że ogólnie jako sportsmenki mamy lepiej.

Temat równouprawnienia kobiet w sporcie jest jak długa i rwąca rzeka. Choć osobiście nie chciałabym startować w zawodach, w których zwyciężczyni jest nagradzana słabiej niż zwycięzca (no i mam nadzieję, że takich wyścigów będzie coraz mniej), to naprawdę jestem w stanie zrozumieć sens tego mechanizmu. Procentowy udział kobiet w rywalizacji jest wciąż niewielki, więc gdyby okazało się, że startujące chłopaki zrzucają się po 5 złotych dla wygranego i to samo robią dziewczyny, dysproporcja w wysokości nagród byłaby ogromna. Cóż, „sprawiedliwie" nie zawsze znaczy „po równo"!

Rozważań na powyższy temat z pewnością nie zamknęłabym w żadnym rozsądnym limicie znaków, ale ja wcale nie chciałam o tym. Chciałam wspomnieć o tym, co dzieje się poza areną rywalizacji. Bo tam u dziewczyn dzieje się jakby o wiele więcej.

Być może na najwyższym poziomie sportowym, tam gdzie spędza się większość roku na wyjazdach na zawody i obozy treningowe, ta dysproporcja się zaciera. W przypadku amatorek jestem niemalże przekonana, że niezależnie od konfiguracji – a. związek, w którym oboje partnerów uprawia sport, b. związek w którym tylko ona chodzi na treningi, c. związek z dziećmi i d. bez dzieci – to właśnie dziewczyny mają logistycznie trudniej. Niestety, wciąż powszechnie pokutuje stereotypowe przekonanie, że facet po powrocie z pracy może z czystym sumieniem zająć się ładowaniem akumulatora na nadchodzące „polowanie” (tj. pójście do pracy), a w tym czasie babka z chęcią (nawet jeśli również „poluje”) posprząta, ugotuje, zrobi zakupy i jeszcze w międzyczasie odbierze ewentualne dzieci z przedszkoli i szkół.

Okej, kobitki są naprawdę mocarne i potrafią znieść dużo, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Ale to nie są łatwe historie, a powtarzają się ciągle nawet w parach sportowców. Mąż, który zmywa naczynia i wynosi śmieci „bo tak”, bywa widziany jako kur domowy i pantoflarz. Taki, który zrobi to od święta, oczekuje pochwał za to, że „pomógł” swojej żonie, tak jakby był w swoim mieszkaniu tylko gościem. Z kolei gdy nie robi tego w ogóle, zwykle ma jakieś mądre uzasadnienie… funta kłaków niewarte.

Lista codziennych domowych obowiązków z jakiegoś magicznego powodu wciąż jest dłuższa u kobiety niż u mężczyzny, a niektórzy mogą nawet żyć w przeświadczeniu, że niektóre rzeczy robią się same. Serio? Dlaczego cały czas to sobie robimy? Wspólny dom to wspólny obowiązek, przecież to nie powinno być specjalnie odkrywczym stwierdzeniem. Może tę walkę o sprawiedliwość i równouprawnienie zaczęli- i -ły-byśmy od własnych domów?

 

 

_______________________

Joanna
Skutkiewicz – z wykształcenia filolog polski po specjalizacji medialnej
(a już po studiach licencjackich jako „krytyk przekazów medialnych"
może hejtować na legalu), z wyboru triathlonistka. Pływać czym innym niż
potworem z Loch Ness nauczyła się dopiero w 2013 roku, ale od sezonu
2015 ściga się w kategorii PRO. Pisze swój Blog, prowadzi profil na Instagramie,
a InstaStory to zdecydowanie jej ulubiony format. Na co dzień
dziennikarka portalu Trojmiasto.pl, bawi się w marketingi w agencji LONG
GAME i robi fajne rzeczy jako copywriter-freelancer. Ma dwa urocze
border collie, z którymi przez wiele lat trenowała agility i frisbee.

Możliwość komentowania została wyłączona.