16 maja 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

tata, a Marcin powiedział


Jeśli podróże kształcą, to polscy lekkoatleci powinni być geniuszami. Trzysta dni w roku poza domem. No weź to przebij! Mojego sąsiada nie było w mieszkaniu przez rok i osiem miesięcy, ale on kiblował za alimenty, a to się chyba nie liczy.

I to nie jest tak, że nasze asy trzysta dni w roku siedzą gdzieś w lesie pod Radomiem. Nic z tych rzeczy. Jak PZLA zrobi zgrupowanie, to nie ma bociana we wsi. Potchefstroom w RPA, portugalskie Monte Gordo, Los Realejos na Teneryfie, Chula Vista w słonecznej Kalifornii, azjatycka Doha, Albuquerque w stanie Nowy Meksyk, Auckland w Nowej Zelandii, Alicante nad Morzem Śródziemnym, Font Romeu w Pirenejach, marokańskie Ifrane, dobrze nam znane Iten, czy japońskie Kochi…i wciąż nie jesteśmy nawet w połowie tegorocznych obozów rodzimych lekkoatletów. Mają rozmach.

Dla porównania. Taki warszawski piłkarz, to dokąd pojedzie? Do Szczecina na mecz z Pogonią? Do Płocka na Wisłę? Do Gliwic na Piasta? Albo ewentualnie Piast przyjedzie do warszawskiego piłkarza i jeszcze mu spuści oklep. Czasami uda się wyrwać z tego grajdołka na mecz kadry narodowej, ale wtedy też bez szału – Austria, Łotwa, Macedonia Północna i egzotyczny wyjazd do Słowenii.

A warszawski siatkarz? Też nie poszaleje. Raz wyskoczy do Zawiercia, raz do Bełchatowa. Czasem zapakuje się w autokar do Kędzierzyna na mecz z Zaksą. Innym razem to Kędzierzyn przyjedzie do warszawskiego siatkarza i jeszcze mu spuści oklep.

Skoczek narciarski? Wiecznie tylko Lahti, Trondheim i Kuopio. Skandynawia zimą wygląda zapewne całkiem spoko, ale ile można? Czasami jeszcze Oberstdorf, Innsbruck, Willingen, Garmi… Gremli… Garmisch… Garmischpaten… Ga-Pa. Kur…, tego się nawet nie da wymówić.

Za to jak lekkoatleta jedzie na zawody, to albo Nassau na Bahamach, albo japońska Jokohama, albo Ad-Dauha w Katarze. Jak igrzyska to Rio, czy Tokio. Jak Diamentowa Liga to Szanghaj, Monako, Paryż, Rabat. No weź to przebij Harrachovem!

Jeśli podróże kształcą, to polscy lekkoatleci powinni być geniuszami. A nie są. Dam sobie skórkę przy paznokciu uciąć, że nie są. Nawet ja nie jestem geniuszem, choć potrafię upiec biszkopt, który nie opada i znam wzór na obwód koła.

Jeśli jednak większą część roku spędzasz w podróży, zwiedziłeś pół świata, dotknąłeś różnych kultur, języków i zwyczajów, praktycznie co chwilę poznajesz nowych ludzi, regularnie stykasz się z ogromną presją, udzielasz wywiadów w języku angielskim, swoją konkurencję opanowałeś niemal do perfekcji – to musisz być inteligentnym człowiekiem. Musisz być kimś, kto sporo widział i równie dużo przeżył. Mieć ciekawą osobowość. Mieć też o czym opowiadać. Lekkoatleto, musisz!

I tu mam drobny dysonans. Bo jeśli to wszystko prawda. Jeśli faktycznie polski lekkoatleta prowadzi życie bogate w ciekawe doświadczenia, to dlaczego w mediach społecznościowych sprawia wrażenie kogoś, kto nie ma wiele do powiedzenia?

Są za to pupy i torsy. Zresztą bardzo ładne pupy i torsy. Wyrzeźbione, napięte i elegancko wykadrowane. Majestatyczne fotki z małym opisem. Dopracowane formy z treścią poszatkowaną hasztagami.

„Dziś miałem ciężki trening” #zgon, „Zgrupowanie dobiega końca” #smutnomi, „Co cię nie zabije to cię wzmocni” #motivation

Może jestem w mniejszości, ale chcę czegoś więcej niż pupy, torsy i hasztagi. Tak bardzo szukam sportowców, którzy mają coś do powiedzenia. Którzy idą pod prąd. Pewnie dlatego moim ulubionym kontem w lekkoatletycznych social mediach jest profil Marcina Lewandowskiego.

Bez ogródek nazywa frajerem zdyskwalifikowanego za doping Kipyegona Betta. Kibicom wbija szpilę pytając, czy dla lekkoatletów też przystroją auta w biało-czerwone barwy, jak mają w zwyczaju wspierać piłkarzy? A dziennikarskie spekulacje odnośnie halowej rywalizacji z Ingebrigtsenem ucina krótkim: to on powinien bać się mnie, a nie ja jego.

Wyjątek. A wyjątki mają tę przypadłość, że potwierdzają regułę.

 

 

____________________
Krzysztof Brągiel – biegacz, tynkarz,
akrobata. Specjalizacja: suchy montaż i czerstwe żarty. Ulubiony film:
„Pętla”. Ulubiony aktor: Marian Kociniak. Ulubiony trening: świński
trucht. W przyszłości planuje napisać książkę o wszystkim. Jeśliby się
nie udało, całkiem możliwe, że narysuje stopą komiks. Bycie niepoważnym
pozwala mu przetrwać. Kazał wszystkich pozdrowić i życzyć miłego dnia.

Możliwość komentowania została wyłączona.