8 lipca 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

biegniepowieść – upadek trzeci z trzech


Po trzecie natura.

– Gdzie ta Hańczyca? Miała już być dwa razy? – w głosie Gawrycha warczy ranny odyniec, a ja szczypiące od soli oczy wytężam jeszcze bardziej poza orbity jak kojot z Looney Tunes po najechaniu walcem na ogon. Oczywiście znowu się potykam o korzeń wysoki na dwa pewnie milimetry. Od dłuższego czasu zamiast pod nogi, to hen poza sekundową doczesność spoglądam, ostatniej na trasie Hańczycy wyglądając, kuźwami sypiąc w duchu kulawym na każde fałszywe wzniesienie.

Kilka już kilometrów Santiago holuje marlina obżeranego przez rekiny czasu. Gawrych krwawi, choć wola cienką strużką plami mu na razie jedynie kolano.

Dotychczas to on prowadził, czekał cierpliwie, ciągnął zawody za nas dwóch. A ja jadłem żela za żelem, wstyd za wstydem i w rozciągniętych minutach Kalwarii modliłem się do tatuażu kozicy na Gawrycha łydce. Po wynurzeniu z odmętów gęstwy leśnej odnaleźliśmy szlak o świcie i zgubiliśmy liderów Hardmana tylko na moment. Ponownie mieliśmy ich już w połowie trasy: Nohej-hej-jaktam-jaktam-trzymajciesię-ajciesię-ęęę wybrzmiało i już sami znowu. Na punktach cola do gardła lana, zmiana buffa z brudnego na czysty, papierek po żelu w gaciach drapiący do śmieci wyrzucony i jazda. Napieramy dalej, międzyczasy się zgadzają. Idziemy na grubo na rekord, co to był taki ach ponadludzki.

A tu doczesność jak ta lala. Moje apollińskie westchnienia z dionizyjskim sapaniem Gawrycha się rymują bez heksametra. Tracę z kroku na krok zwiewność i do gruntu się zbliżam. Do natury wracam. Gąsienicę niosę na udzie już drugą godzinę, na kijku wbity mech z Zazadniej się płoży, jak Jańcio Wodnik broda mi wrasta w majstra Biedy pejzaże i ptaki do wicia gniazd zaprasza.

A potem pierdoluś, Gawrych moim kijkiem trafiony się przewraca, nad nim, pod nim paproć i błoto kotłują, rezerwat się nadwyręża i zatrzymuje kolano kompana na skale, która w takim terenie jest jedna na tysiąc mil. No to ja bohatersko mapę przejmuję, przerzutki redukuję, cziczerone się staję na ostatnie kręgi, choć bateria w zegarku dawno zamarła, a rekord staje się niewiadomą.

I mamię Gawrycha, że ta Hańczyca, to już tu, zaraz. I wściekłość jego na siebie kieruję. I potykam się o coraz krótszy cień. I powietrze gęste kroję moją nieudolnością krzywo. I mimo wszystko przyspieszam zwalniając sprężynę nakręconą furią Gawrycha i własnych wielkopańskich ambicji. I wreszcie mogę się czuć jak lubię – i odpowiedzialnym, i zerem zarazem.

Docieramy niby to na szczyt, niby na dach połonin, co o nich na chwałę dzielnych zdobywców Hardmana powstały utwory paramuzyczne. Zapewneż wieszcz by o nichże pisał, gdyby się na Akerman nie wybrał. Wiatr cichnie, głosy z dołu się podnoszą. Piski i gdybania ludzkie. Stąd już widać bramę, z napisem ostatecznym Meta oraz logotypami pijanego grafika w komplecie. Łelkam-tu, jesteś zwycięzcą – dla każdego w limicie Oskar i foty na ściance. Ale jest też zegar, że rekord to my na luzie z szampanem. Chwała i poklask na zawsze, bo w internetach wszystko jest na zawsze, tylko inaczej obrobione.

Zatrzymuję się, a Gawrych mi się na plecach opiera. Plecaki zdejmujemy, a kijki odpoczywają na leżąco stępione. Garby nam parują jak grzbiety bałkańskich koni u Stasiuka.

Decyzja zanim zapadła, była nam gdzieś indziej pisana. Na skos, plecami do alei gwiazd wygrodzonej taśmą, z połonin zbiegamy przez traworośle kłujące, borówczyska i kępy. Upadek czekany na trzy, w okresie po przecinku zostaje i zdarza się teraz za każdym krokiem. Liczenie się zresztą już nie liczy. Natura głosy gonitwy i gawiedzi głuszy. Owija nas mgłą ciepłą, cichą, a wilgotną.

 

 

____________________

Kuba
Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu
czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i
niespełnione ambicje prezentuje między innymi na
 Instagramie.

Możliwość komentowania została wyłączona.