5 marca 2007 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Od truchtu do maratonu


Witam wszystkich biegaczy odwiedzających ten zakątek internetu. Jeszcze
kilka lat wstecz nie znałem ani biegania ani internetu.

Wszystko zaczęło się późną jesienią 1997 roku. Skończyłem właśnie budowę domu
oraz… 41 lat. Popołudnia i wieczory, które dotychczas pochłaniała budowa nagle
stały się długie. Któregoś listopadowego wieczoru włożyłem dres i buty,
wyszedłem za zadymione osiedle, gdzie truchtem w mgle. Pokonałem około 750m.
Dobrze pamiętam wrażenia z tamtego wieczoru. Po przebiegnięciu tego dystansu
musiałem – ciężko dysząc – odpoczywać z pół minuty. Potem ruszyłem w drogę
powrotną. Po dotarciu do domu kilka minut wracałem do życia. Taki był
początek.

Po miesiącu w czasie 28 minut przebiegłem 5km. Dysponuję w miarę dokładnymi
danymi, gdyż za namową kolegi i na dostarczonym przez niego formularzu "tydzień
joggera" prowadziłem dokładne zapiski. Nie muszę dodawać, że moje bieganie jest
dużą zasługą tego kolegi. Szkoda, że poprzestał na jednym maratonie, a teraz
wcale nie biega.

Pobiegać wychodziłem przeciętnie 3 razy w tygodniu i po upływie następnego
miesiąca było mnie stać już na 10km w czasie 53 minut. Wtedy ten wynik osiągałem
ogromnym wysiłkiem, przedzielonym dodatkowo dwoma kryzysami i chwilami
zwątpienia, a także bólem mięśni następnego dnia.

Po sześciu miesiącach pojechałem na pierwsze zawody – bieg uliczny w
Kowalewie. Emocje wzięły górę nad rozsądkiem i ruszyłem trochę za szybko. W
połowie dystansu przechodziłem katusze związane z kolkami, ale odzyskałem siły i
pobiłem rekord życiowy na 10km – 44:18. Podobała mi się organizacja i przede
wszystkim atmosfera biegu. Możliwość uczestnictwa z prawdziwymi lekkoatletami
(zwycięzca osiągnął wynik 29:46), dyplom i upominki. Wszystko to było miłe. Rok
później w Wąbrzeźnie w podobnym biegu ulicznym ustanowiłem mój dotychczasowy
rekord na 10km – 39:27.

W 1998 roku przebiegłem łącznie 1502 km. Zacząłem zwiększać obciążenie,
wydłużać kilometry i wtedy przypomniano mi o ograniczeniach natury biologicznej.
Uczynił to, na szczęście w delikatnej formie, achilles. Zaproponował rezygnację
z biegów na 2 tygodnie i była to propozycja nie do odrzucenia. Czas było
pomyśleć o lepszych butach i poszukać rad. Najlepiej w książkach, ale też w Joggingu i w
internecie.

Rok następny to spełnione marzenia o biegu maratońskim. Jak do niego
przygotowywałem się i co z tego wynikło – może następnym razem. Dzisiaj tylko
powiem, że mają rację ci, którzy nazywają maraton biegiem nieodgadnionym i
pełnym niespodzianek. Po pokonaniu w 1999 roku 1870km, w tym maratonów w Toruniu
i Szczytnie mój szacunek do tego dystansu i biegających go ludzi wzrósł.

W zamierzeniach na rok dwutysięczny mam 2000km. Teraz myślę o maratonie
warszawskim w maju. Mój plan jest prosty. Poprawić dotychczasowy wynik o 5 minut
i zmieścić się w 3:30. Takie to są plany, a jeszcze 3 lata temu jedyny kontakt z
bieganiem czerpałem z TV obserwując zawody z serii Golden
Four
.

Możliwość komentowania została wyłączona.