5 marca 2007 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Opowieści o Grunwaldzie cz.I


Wesołe początki

Chciałbym, korzystając z dobrodziejstw Internetu, opisać w kilku słowach
historię klubu biegacza Grunwald 1411. Jest ona bardzo ciekawa ze
względu na charakter klubu dalece odbiegający od przyjętych ogólnie norm i
zwyczajów. Stanowi ona też skuteczny pomysł na zwiększanie zainteresowania
maratonami wśród młodych ludzi.

Zaczęło się w roku 1995 od maratonu Wrocław. Jechaliśmy pociągiem we
czterech: dwóch "zawodowców", którzy mieli w nogach "już" po cztery maratony
(mieliśmy wtedy 22 lata) i dwóch debiutantów – kolegów ze studiów namówionych
przez nas do spróbowania swoich sił. Rekordy życiowe "zawodowców" wynosiły lekko
powyżej 4 godzin…

W informatorze doczytaliśmy się, iż w zawodach jest prowadzona klasyfikacja
drużynowa, przy czym do drużyny są brane trzy najlepsze wyniki spośród
zawodników o tej samej przynależności klubowej. Chwila namysłu – i już
wiedzieliśmy – startujemy jako klub!

Trzeba było tylko wymyślić jakąś nazwę. A że cały pomysł z założeniem klubu
powstał w ciągu 5 minut i był całkowicie wariacki (przecież nie byliśmy
zarejestrowani) to i nazwa musiała być adekwatna. Na 10km przed Wrocławiem wybór
padł na jedną z dwóch propozycji: Grunwald 1411!!! (ta druga to był
klub Konstytucji Drugiego Maja).

W biurze zawodów konsternacja – najpierw cyfrę "1411" wprowadzono jako kod
pocztowy, a następnie ktoś z obsługi dyskretnie zwrócił operatorom komputerów
uwagę na to, iż "przepalcowali" cyfrę – wszak powinno być 1410! Po wielu
interwencjach (ciągle ktoś robił w komputerze poprawki) udało nam się w końcu
dopilnować by nazwa klubu została w poprawnej postaci "1411" (Na marginesie
należy dodać, że do dzisiaj były to jedyne zawody, na których wszyscy nasi
członkowie mieli w komunikacie końcowym wydrukowaną poprawną nazwę).

Noc spędziliśmy w sali gimnastycznej, a rano – start! Myśl, że oto
reprezentujemy nasz własny klub dodawała nam skrzydeł –
pobiliśmy rekordy życiowe o ponad pół godziny (3:28 i 3:29)! Lepszy z
debiutantów uzyskał czas 3:44 i dzięki temu mogliśmy być dumni: oto zajęliśmy
coś koło 22 miejsca na 38 sklasyfikowanych drużyn, a więc w połowie! Satysfakcja
z dobrego biegu indywidualnego została przesłoniona przez radość z udanego
startu drużyny.

Po powrocie do Opola (tam studiowaliśmy, a niektórzy z nas robią to nadal 😉
zwołaliśmy posiedzenie klubu i przy kilku piwach postanowiliśmy zrobić sobie
flagę. Ponieważ nie mogliśmy dojść do porozumienia w wyborze kolorów, każdy z
nas wybrał w tajemnicy jeden kolor i zapisał go na kartce – w ten sposób w
tajnym głosowaniu powstała flaga: błękitno – czerwono – błękitna, ze złotym
napisem Grunwald 1411. Natychmiast "dorobiliśmy" fladze odpowiednią
legendę: kolor błękitny oznaczał tęsknotę narodu polskiego za utraconym wolnym
dostępem do morza za sprawą krzyżaków, czerwony – krew krzyżacką przelaną na
polach Grunwaldu a drugi błękitny – dalszą tęsknotę polaków za nieodzyskanym
dostępem do morza.

Flaga była gotowa już na następne zawody: 2,5 metra wysokości, 4 metry
szerokości – największa klubowa flaga jaką widziano na polskich maratonach
(przynajmniej od 1995 roku). Do dzisiaj zabieramy ją ze sobą na zawody (jest ona
powodem wielu przygód, na przykład w tym samym Wrocławiu tylko rok później z
ledwością udało się nam ujść z życiem, gdy podczas marszu z rozpostartą flagą w
kierunku biura zawodów zostaliśmy zauważeni przez kibiców piłkarskich – po
chwili konsternacji jeden z nich wpadł na pomysł, że są to przecież barwy
Arki Gdynia – na szczęście w bieganiu to już my byliśmy od nich o wiele
lepsi…

Dlaczego o tym wszystkim opowiadam? Dlaczego nie piszę o walce na 35
kilometrze, czemu nie mówię o sposobach odżywiania się na trasie i tym
podobnych? Dlatego, że uważam iż wielu biegaczy zapomina często o tym co w
maratonach najlepsze – o zabawie, zwiedzaniu miast, poznawaniu nowych ludzi, o
wszystkich tych przygodach, które spotykają nas "przy okazji" maratonów, a
których byśmy nie przeżyli bez biegania. Przyznam szczerze – klub Grunwald
1411
więcej czasu spędza na imprezach i "zjazdach nadzwyczajnych" niż na
treningach. Kiedy jedziemy na zawody robimy to dwa-trzy dni wcześniej – ale nie
po to żeby się zaaklimatyzować, ale aby rozerwać i wybawić. Może niektórzy nas
skrytykują – są tacy "zawodowcy" którzy pukają się w czoło widząc nas jak przez
pierwszy kilometr zawodów śpiewamy nasz hymn klubowy "Murzynek Bambo". Ale
faktem jest jedno: dzięki temu przez 4 lata działalności namówiliśmy do biegania
prawie 20 osób. I nie były to osoby które lubiły biegać ale nie wiedziały że
dadzą sobie radę w maratonie – to byli nasi zwykli koledzy, znajomi, którzy
widząc nasze "szaleństwa" i słysząc opowieści odważyli się do nas dołączyć.
Niektórzy z nich przebiegli jeden maraton, niektórzy trzy, a niektórzy dziesięć.
I wszyscy są szczęśliwi i dumni z tego, czego dokonali.

Zapraszam na następny odcinek "Opowieści o Grunwaldzie 1411". Tym
razem będzie to wspomnienie stukilometrowego crossu na orientację w Opolu – tego
jak się zgubiliśmy, jak goniły nas rankiem dziki (tak!) i jak pod koniec
"biegliśmy" w tempie 3km na godzinę.

Możliwość komentowania została wyłączona.