15 lutego 2015 Redakcja Bieganie.pl Sport

Lucjan Chorąży zginął na Babiej Górze


Niedziela 15 lutego przyniosła bardzo przykrą wiadomość – znakomity biegacz górski Lucjan Chorąży zginął podczas sobotniego treningu na zboczach Babiej Góry.

Około południa Lucek wyszedł ze schroniska na Markowych Szczawinach. Miał wrócić po dwóch godzinach. Gdy nieobecność biegacza przedłużała się jego koledzy wezwali GOPR, który rozpoczął akcję ratunkową. GOPRowcy znaleźli ciało Lucka o 3 w nocy.   

Przyczynę śmierci zbadają biegli sądowi, z pierwszych komentarzy Patryka Pudełko, rzecznika prasowego beskidzkiej grupy GOPRu wynika, że biegacz mógł się poślizgnąć.

Lucek doskonale znał Babią Górę. Często tam trenował, w ubiegłym roku wygrał tam „Tropienie Niedźwiedzia” i był najbliżej ukończenia w limicie biegu 6x Babia.

Jarek Gniewek, biegacz górski:

„9.00 wracam po długim górskim treningu do domu. W radio pada informacja o śmierci maratończyka na zboczach Babiej Góry. Góry, która jest mekką prawdziwych twardzieli, gdzie pogoda jak mówią lokalni mieszkańcy zmienna jest jak u baby. Docieram do domu, prysznic, cały czas myślę o tym i odrzucam myśl, że to na pewno  nikt znajomy, ale trudno to odrzucić bo w głowie układają się nazwiska jeden po drugim, kolegów maratończyków, trzydziestolatków. Dostaję sms informację z nazwiskiem. Rzecz jasna szok i wiele pytań o to jak i dlaczego. Lucek, bo tak do niego zwracaliśmy się,  był zawsze pozytywnie nastawionym człowiekiem. Często szczęście mu nie sprzyjało, zagubienie szlaku na zawodach czy upadki. Ale nigdy nie miał do nikogo wtedy pretensji. Zawodnik, z którym uwielbiałem robić rozgrzewkę, bo nigdy nikogo nie obgadywał, nie „ustawiał” biegu przed, skromnie o sobie myślał i zawsze miał szacunek do rywali. Najmilej wspominam Maraton Gór Stołowych 2013, gdzie biegliśmy razem z Piotrkiem Karolczakiem (znanym jako Kulawy Pies). 27, może 28 kilometr zaczynam czuć kołatanie na sercu. Pada propozycja: „idziemy na piwo?” Cisza. Lucek też jakiś niepewny, Piotrek zasapany. Idziemy na piwo – ja stawiam, w Pasterce mają dobre miodowniki… I tak ku zaskoczeniu organizatorów na punkcie pomiaru czasu udaliśmy się do schroniska mimo wysokiej pozycji w klasyfikacji. Było to szalone, mało sportowe, nie ambitne zachowanie, ale czułem się z tym bardzo dobrze. W końcu mieliśmy okazję bez spiny, na luzie porozmawiać nie tylko o bieganiu, a miodownik był faktycznie przepyszny. Tych momentów nie zapomnę do końca życia… Lucek pod Babią Górą zostawił po sobie schedę. I niech ona pielęgnuję o nim pamięć.. Ja zapamiętam go nie jako rywala, ale jako sympatycznego, fajnego kolegę.”

gorstolowych 1 1

Maraton Gór Stołowych 2013, Pamiętny finisz po miodowniku, od lewej: Piotr Karolczak, Jarek Gniewek, Lucek Chorąży.

Możliwość komentowania została wyłączona.