7 września 2008 Redakcja Bieganie.pl Sport

Michał Smalec, aptekarz z Ełku. Czy wygra półmaraton w Pile?


Michał Smalec (zobacz profil zawodnika w PUMA PRO), aptekarz z Ełku, jest bez wątpienia jedną z największych niespodzianek tego sezonu. Nawet jeśli nic już w tym roku nie zdziała to i tak jego tegoroczne osiągnięcia zasługują na uwagę. Wicemistrz Polski na 10000m, drugi na listach rankingowych na 5000m. A przy okazji – pracuje czasem po kilkanaście godzin dziennie, biega w butach za 40zł, jego trenerem jest ojciec, który nigdy nie miał nic wspólnego z bieganiem. Próbujemy dowiedzieć się więcej w rozmowie z Michałem Smalcem i jego tatą. W niedzielę – Michał startuje w półmaratonie w Pile.

857_13.jpg
Michał Smalec – farmaceuta.

Opowiedz, jak trafiłeś do biegowego światka?

Pamiętam, że brat w piątej czy szóstej klasie podstawówki wystartował na zawodach. Tam wypatrzył go trener z Ełku Wiesław Kulik. Nie mam pojęcia dlaczego, przecież na rejonowych zawodach był dopiero dwudziesty któryś? Braciak pochodził na treningi dwa miesiące i pobiegł 3:00 na 1km.

Ojciec chciał, żebym i ja chodził, ale trener odmawiał. Mówił, że jestem za mały i nie nadaje się. Miałem wtedy 1,5m wzrostu. Brat potrenował rok i na wiosnę pobiegł 2:37 i 2:00 na 800m w siódmej klasie podstawówki. To już były dobre wyniki. A mnie trener nadal nie chciał przyjąć. Ale pamiętam były gdzieś przełaje, pobiegłem je i wygrałem. Trener wtedy powiedział:

– „Mimo, że jesteś mały jeszcze chucherko, to będziesz biegał”.
I dał mnie na treningi. Tam robiłem tylko rozbiegania, nic więcej.

Jak wtedy trenowałeś, to pod jakieś konkretne dystanse się szykowałeś?

Tak. Brat wtedy wygrał drugi rok z rzędu młodzików był też wicemistrzem Polski w czwórboju la i ja z nim biegłem na rejonowych. Gdybym tylko nie pomylił okrążeń, to bym się z nim ścigał do końca. Było ich pięć, a ja myślałem, że są cztery i za wcześnie przyfiniszowałem . Po tych zawodach byłem z siebie bardzo zadowolony i myślałem, że już prawie zdobyłem medal. A tu się okazuje, że muszę iść do lekarza, bo wyskoczył mi guz na kolanie. Lekarz powiedział, że za szybko rosnę i nie wytrzymują kości, powiedział też, że mogę tylko spacerować. Rozpłakałem się. Poszedłem jeszcze do sportowego lekarza, a ten dał mi na trzy lata zwolnienia z WF-u. Po roku poszedłem na kontrolę. Lekarz zbadał mnie, obejrzał rentgen i powiedział, że już w miarę jest dobrze i mogę się zacząć powoli ruszać. Ja i tak nie odpoczywałem, bo w koszykówkę z chłopakami na osiedlu grałem.

Na jesieni były zawody, to 3:06 pobiegłem 1000 m i potem potrenowałem dwa tygodnie i 2:46 poleciałem. Jesienią następnego roku wygrałem Mistrzostwa Polski Młodzików, pobiegłem 2000 m w 5:52 i tydzień później 8:58 trójkę. To był rekord polski młodzików. Dopiero jakiś gość pobił go dwa czy trzy lata później. On już z resztą nie biega, ale tak to jest w Polsce, że za młodzika za juniora najlepszy, a za seniora już nie. No i potem był junior młodszy.

W pierwszym roku pobiegłem 4:00 półtoraka to pojechałem na Mistrzostwa Polski z trzecim wynikiem, a przybiegłem jedenasty. To dlatego, że trener z Ełku trochę nas zarąbał. Dawał takie treningi, że „ojej”. Rano 15km, popołudniu znowu 15km. Wychodziło po 200 km tygodniowo i organizm tego nie wytrzymał. Dodatkowo mieliśmy załatwione obiady w szkole na 8 osób, a przychodziły tylko trzy. No i żeby się nie marnowało to chłopaki przed mistrzostwami wcinali. Tak przybrałem na masie i na mistrzostwach byłem chyba jedenasty dopiero. Później się wkurzyłem na trenera i nie trenowałem dwa miesiące. Na jesieni pobiegłem jeszcze trójkę 8:46. Później był drugi rok juniora młodszego, to byłem drugi za Kubą Burhardtem na 3km, a trzeci był Tomek Lewandowski. Na meczu Polska Litwa – Kraje Nadbałtyckie wygrałem, Fin był drugi, to ten sam Fin, który dwa lata temu był mistrzem Europy na 3km z przeszkodami. Za juniora starszego byłem trzeci na trójkę i ostatniego roku czwarty. Potem za młodzieżowca to już byłem szósty, potem piąty i ostatniego roku drugi. Wtedy tylko z Shegumo przegrałem, a z Radkiem Popławskim na końcówce wygrałem.

Ale to było na 3km czy na 5km?

Na 5km, 14:07 poleciałem w 2003 roku.

Do tego wyniku 14:07 trenowałeś u trenera z Ełku?

Nie. W Ełku trenowałem do końca szkoły średniej, a potem na studiach trenowałem u trenera Chylińskiego z Białegostoku. Treningi były lżejsze i postępy były przez pierwsze dwa lata. Były też obozy.

Jak teraz patrzysz na ten trening to uważasz, że był dobrze poukładany? Jak to wspominasz?

Ogólnie jako trenera, jako człowieka wspominam bardzo dobrze, zresztą mam z nim stały kontakt do dziś . Z tym, że robiło się treningi cały czas takie same przez cały okres trenowania, 5 czy 6 lat. Po jakimś czasie przestało być to dla mnie rozwojowe, a może przestałem w to po prostu wierzyć. Taka stara polska szkoła biegania, pierwszy zakres, drugi zakres. I potem z ojcem zaczęliśmy szperać w Internecie.

Kiedy potem? Stosunkowo niedawno, tak? Bo 2003 rok pobiegłeś 14:07.

14:07 to pobiegłem już z własnego treningu raczej. Wcześniej na Kusocińskim pobiegłem jeszcze trójkę w 8:11. Na Mistrzostwach Polski dałem ciała i pobiegłem (nie wiem czemu) 14:50 i półtorej miesiąca później niecałe 14:07. Nagle taki postęp.

Robiłem treningi z kolegą, Sylwkiem Hryniewickim. Na mistrzostwach pobiegł tyle co ja, 14:50. Przez półtora miesiąca zrobił wszystkie treningi ze mną, każdy trening w trening i znowu pobiegł 14:50, a ja 14:07. Nie wiem czemu, po prostu mi wypaliło.

Rok później było jeszcze gorzej, 14:57.

857_3.jpg
Michał Smalec w pracy

Co się działo w tamtym czasie, że nagle tak zacząłeś słabo biegać?

Może to, że podjąłem pracę, potrzebowałem kasy i bywało tak, że pracowałem po 28 godzin non stop. Przychodziłem do pracy na 12-tą i do 21ej zapieprz. Ponad 200 pacjentów się zdarzało na osobę, po czym zamykałem aptekę i obsługiwałem przez całą noc przez okienko do 8.00 rano. Potem otwierałem aptekę i do 16 tej następnego dnia na nogach znowu to samo. O szesnastej wychodziłem z pracy i jechałem do Białegostoku na start.

Pamiętam jak raz po takim „maratonie” dałem 4:03 na półtoraka i wtedy wszyscy mówili, że już po Smalcu. Zresztą mówili tak nie raz. Na przykład w grudniu 2005 było tak, że przez cały miesiąc miałem tylko jeden dzień wolny do tego dochodził tydzień dyżurów, a w nim 3-4 takie „maratony”. W porównaniu z tym co było, teraz mam raj. Jak to się mówi, awansowałem: mniej stoję, więcej siedzę. Od tego stania w aptece tak bolały nogi, że jak wychodziłem na trening, to przez pierwsze pięć kilometrów chciało się wyć z bólu. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić .Człowiek nie szczurek- wszystko wytrzyma!:)

Jak robiłeś te dobre wyniki to byłeś na studiach na farmacji?

Tak, w Białymstoku. Tylko że te dobre wyniki przypadały na okres wrześniowy. Byłem wtedy po wakacjach, po czterech obozach w Augustowie. W roku szkolnym to wiadomo, dwie kanapki się zjadło na cały dzień. Nie było z tego biegania. A na obozach to śniadania, obiady, kolacje, rozruchy, wszystko uporządkowane i zawsze postęp był. Potrafiłem we wrześniu na młodzieżówce pobiec ostatnią trójkę na 5km szybciej niż samą trójkę 3-go maja.

Czyli tak: w pewnym momencie zacząłeś już biegać według swoich planów treningowych, były problemy osobiste, no i tak naprawdę od jakiegoś 2004 roku zaczął się spadek formy?

W 2005 roku skończyłem studia. Poszedłem do pracy, no i wiadomo, nie było biegania. Trenowałem normalnie, ale nie było przełożenia, kompletnie.

Nie myślałeś wtedy, kurcze rzucę to bieganie, bo nic z tego nie będzie?

Ja już pewnego razu skończyłem z bieganiem, jak na Mistrzostwach Polski w Bydgoszczy na trójkę belki zszedłem.

Po tym wyniku 14:07 był rok, gdzie pobiegłem 14:37, już w ogóle dół i następny rok to zszedłem zupełnie na mistrzostwach. Tłumaczyłem się, że biegunki mnie złapały. W sumie złapały, ale to było dlatego, że to był tak duży wysiłek dla mnie, że bieg był nie do dokończenia. Pamiętam jak Tomek Marks mi mówił: „Miałeś być nadzieją białych”, bo wtedy z Shegumo ledwo co nie wygrałem, a ja na to: „co zrobić?”.

Kiedy Twoje życie zaczęło się znowu układać, że poczułeś, że masz czas na bieganie?

Rok temu na wiosnę. Pobiegłem w 14:50 piątkę na lidze seniorów.

14:50 to nadal nie jest kosmiczny wynik, no ale rozumiem, że przedtem było dużo słabiej?

Ja cały czas biegałem na tym samym poziomie. Dychę to już w ogóle 33 prawie minuty zawsze biegałem. Mi się zdaje, że to masa i złe treningi. Dla mnie nie ma dużej przepaści pomiędzy 14:50, a 13:50. Na 13:50 mniej się męczyłem teraz jak biegłem, mniej czułem tę prędkość niż biegnąc 14:50.

Ok, ale to tylko świadczy o tym, że jest duży postęp. Tak naprawdę jest duża przepaść. To jest jeden dubel tak naprawdę.

No tak, tak. To ciężko nawet sobie wyobrazić.

Pamiętam, kiedyś biegliśmy za młodzieżowca na dychę. To było w Świeciu we wrześniu, prawie grad już padał, 4 stopnie ciepła. Biegniemy, a ja myślę: nie dam rady, SCHODZĘ! i tak na każdym kółku. I słyszę komentator mówi: „Zawodnicy przebiegli 9 okrążeń, zostało jeszcze 16”. Jakoś dobiegłem (śmiech).

857_4.jpg

Artur Kozłowski (137) i Michał Smalec (777) – Mistrzostwa Polski na 10tys m, Kozienice, maj 2008

Byłem na stadionie w zeszłym roku w Warszawie na Mistrzostwach Polski na 10km i tam pobiegłeś 30:59 czyli to nadal stosunkowo słaby wynik w porównaniu do tegorocznego ?

Tak, ale to był już taki przełom, że wróciłem do tego co było w 2003 roku, wtedy 30:55. To był ten rok w którym pobiegłem piątkę w 14:07. Mi się piątka nie przekładała zupełnie na dychę, chyba z powodu masy.

A ile wtedy ważyłeś?

Jak pobiegłem dychę w 30:59 to już 71kg. Bo tak to ważyłem 76kg. I potem znowu przybrałem na wakacje na wadze. Jest taka piosenka seventy four, seventy five….. . To była zawsze moja waga.

Jak pobiegłeś 14:07 to ważyłeś ile?

66kg.

A ile masz wzrostu?

1,77cm.

W zeszłym roku zrobiłeś 30:59 i co dalej?

Na seniorach 14:37 pobiegłem, a wcześniej 3:56 półtoraka. Potem szykowaliśmy się do Piły do półmaratonu.

Piła półmaraton się zbliża, a ja zachorowałem i 1:13:50 pobiegłem, załamka. Do piętnastki dobrze mi się biegło, ale później powyżej 4/km tak mnie ścięło. Po tym półmaratonie usiadłem sobie i myślę: „- Nie, za gruby Michał jesteś”. Następnego dnia już na rozruch, nie ma zmiłuj się.

Od tamtego czasu rano minimalnie 6km muszę zrobić. I jakoś dwa tygodnie później biegałem na przełajach w Gołdapi (160km, 170w tygodniu wychodziło) i biegłem z takim Przemkiem Dąbkowskim on biega 1:09 półmaraton, czyli 3min lepiej ode mnie. Ograłem go wprawdzie na końcówce, ale pomyślałem, że jest już dobrze, powoli forma rośnie. Dwa tygodnie później był bieg Niepodległości w Warszawie 30:50 pobiegłem, to tyle co na bieżni miałem. No to dalej myślę: trzeba trenować, i zimę przetrenowaliśmy. Po którymś rozbieganiu patrzę – ważę już 69kg, no to już 70kg przekroczone. Jest dobrze.

Odchudzałem się taką metodą: ważyłem się przed treningiem np. jest 70kg po treningu 68, to uzupełniałem wodą i jedzeniem do 69,7 żeby o trzy dziesiąte chudnąc dziennie i więcej już nic i spać. I tak o te dwie dziesiąte, trzy dziennie chudłem. Patrzę: już 68kg, lepiej mi się biega.

Potem pojechałem na bieg Sylwestrowy do Białegostoku na 3km. Biegał tam Władek Bernacki, półtoraka biega w 3:49, to o 20sek z nim wygrałem. Biegłem sam solówkę od początku do końca. Myślę: dobrze jest. Później na Chomiczówce pobiegłem 47:30 z hakiem. Z Witkowskim przegrałem o sekundę, bo mi jakiś dziadek na ostatniej prostej się wpatałaszył, a potem jeszcze rowerem jeden drogę zagrodził niechcący. Ale to już trudno, przegrałem, bo byłem słabszy.

Wg tabel Danielsa miałem wszystko rozłożone i wyszło mi, że przy 70kg powinienem pobiec 30:50 co do sek., a przy 64kg 28:50. No i jak 64kg ważyłem, to 28:50 pobiegłem. Tam mi też wyszło, że minimalnie mogę ważyć 59kg i wtedy będę biegał poniżej 27 na dychę. Do tego momentu będzie wszystko zależało od wagi. I piątka też się idealnie pokrywa. Zdziwiony jestem, bo co do sek. praktycznie. Jak będę ważył 60kg, to chudy strasznie będę, ale to nic . Młodszy i ładniejszy to ja już nie będę. Na mnie w pracy dziewczyny mówią „chucherko”.

No i jak będziesz ważyć 60kg to 5km będziesz biegał po ile wg tego?

Nie wiem, musiał bym podejrzeć, ale myślę, że z 13:20 – 13:15 w tych granicach.

Smalec_524_chabowski_3.jpg
10 tys m w Kozienicach – Marcin Chabowski, Michał Smalec i Artur Kozłowski

Kiedy to będzie ?

Zobaczymy. W pół roku spadłem 12kg, to teraz przez rok muszę to utrzymać, bo może być różnie. A do tego – żeby samo to chudniecie, ale to jeszcze trzeba utrzymać obciążenia treningowe. Z tym też różnie bywa.

No dobra – to jak było dalej ?

Potem były przełaje, ósmy byłem. Lecę z czołówka, myślę kurcze może za szybko? To czołówka, oni rok temu mnie dublowali. Dwa duble mi Chabowski i Kaczmarek wtedy włożyli na 10000m na bieżni. Myślę: może za szybko zacząłem? ale dobrze mi się leci. Niepotrzebnie odpuściłem im, bo gdybym nie odpuścił, to być może Gardzielewskiego i Kozłowskiego bym przegonił, bo ósmy przybiegłem. Ale cieszę się, bo Marcinowi Lewandowskiemu udało mi się uciec na ostatnim kole. Chociaż na ostatnich 100m przegrałem z Jarkiem Cichockim.

Dwa tygodnie po przełajach w sobotę był bieg w Starogardzie Gdańskim.

Start, ja lecę, mówią mi: uważaj bo pierwszy kilometr jest źle wymierzony (to było 5,700) więc nie zważaj na to. Lecę, lecę, krzyczą 2:42. Ja: co?! 2:42 ja tyle na 1 kilometr biegam, a nie na 5km. Ale z 2:50 myślę, że było. Biegną Kenijczycy, przede mną Chabowski, myślę: a co, dołączę do nich. I dołączyłem. Lecę, lecę i tak patrzę 4km już przebiegliśmy zaraz będzie finisz. I ja myślałem, że wbiegniemy okrążymy rynek i będzie meta, okazało się, że tylko była prosta i już finisz. Ja się szykuje, myślę mam jeszcze 400m, zaraz końcówa będzie! Patrzę, a tu już meta. Zdołałem tylko Chabowskiego minąć, a Kenijczyka już nie dogoniłem. Wtedy wiedziałem już, że jest z formą dobrze. Chabowski podbiegł po biegu do mnie – „My się chyba jeszcze nie znamy?”

Ja się czuje jak amator. Biegam po pracy. 95% treningu mojego nie przekraczam tętna 145, 150. To rozbiegania przecież są. Może ojciec coś tam wymyślił takiego i akurat trafiło.

Po Stargardzie to już dyszka była najważniejsza? Rozumiem, że byłeś mniej więcej przygotowany na taki czas?

Tak, wiedziałem, że na 29min to jestem.

Nie biegałeś przedtem na bieżni, tak?

Nie, żadnego treningu na tartanie, nic.

Kolce podobno miałeś jeszcze z dawnych czasów?

Mam je do tej pory. Piątkę na Kusocińskim też biegałem w tych samych kolcach. Dostałem je za juniora młodszego. Trener z Białegostoku powiedział, że kupi mi ładne nowe kolce. Sam mogę sobie kupić, ale te są dla mnie ok. Zresztą nie muszę naciągać klubu. Stać mnie. A co do butów treningowych, to mówią, że w butach z Lidla biega się, jak się pieniędzy nie ma. Ja pieniądze mam, ale widzę, że są dobre, pasują mi na nogę, dobrze mi się w nich biega, leciutkie są, mięciutkie. Nie ma sprawy, nie muszę biegać w jakiś firmowych. Tylko to mają do siebie, że trzy, cztery tygodnie i po nich. Czwarta para już.

Mój brat się śmiał „Eee, buuutyy z Lidla ha, ha”. A po biegu w Stargardzie jak w tych butach opędziłem Chabowskiego, to w drodze powrotnej zajechał do Lidla i kupił sobie dwie pary.

Aaa, jeszcze biegałem wcześniej dwa biegi uliczne po Stargardzie. W Mońkach pobiegłem, tam była trasa bez atestu 3200. Później w Łapach na piątkę to 14:11 solówkę pobiegłem. Miałem biec do tętna 186-188 (mam max 196) to tak biegłem do 186, czyli jeszcze był zapas. I 14:11 pobiegłem. I tydzień później były Kozienice i wtedy wiedziałem, że jak na końcówce zostanę z Chabowskim to wygram raczej lub będę walczył do końca i nie odpuszczę . Będę ciął. Jeszcze na jesieni po Biegu Niepodległości dwa tygodnie pojechałem na przełaje do Wolborza. Biegało się po alejkach w parku, a finisz był na stadionie. I tam był Artur Kozłowski. Słyszałem, jak ktoś się go pyta:

– „Masz z kim biegać?”

– „Nie, dzisiaj z nikim.”

I ja myślę: kurde jak to z nikim? Ja tutaj jestem jeszcze (śmiech ). Zresztą wcale mu się nie dziwię, bo nie znał mnie jeszcze, a po wynikach z tamtego roku nic nie świadczyło o tym, że będę z nim walczył.

Tak sobie wtedy myślę: on jest teraz po roztrenowaniu, bo wygrał dwa tygodnie wcześniej na młodzieżówce dychę, to szybkość będzie miał, czyli wolnego biegu nie ma co z nim robić. To były dwa koła. Przywalę pierwsze koło w trupa, żeby trochę mnie i jego postawiło, a że on dawno nie biegał tempa, to trochę może się zagotować i wtedy jak przeczeka te koło jeszcze jedno i zostanie ze mną na ostatnie trzysta, to mam minimalną szanse przynajmniej. I tak zrobiłem, że pierwsze koło poszedłem w trupa. On za mną się przytrzymał i drugie koło mi wyszedł, szarpnął. Myślę: kurde, szarpnął, no to już pobiegnie, ale szarpnął i zgasł trochę. Przytrzymałem się go i na stadion wbiegamy i mu z dwusetki ruszyłem, ze 4 sek. mu włożyłem, bo zupełnie odpuścił i nie walczył.

857_5.jpg

Memoriał Kusocińskiego, czerwiec 2008 – finiszują dwa Michały – Kaczmarek (292) i Smalec (121).

Coś się jednak stało, że w Kozienicach zacząłeś zostawać za Chabowskim?

Kolce, chyba kurcze. Nie biegałem wcześniej w kolcach i łydki mi siadły na ostatnim półtoraku. Bo tak do piątki bez żadnego wrażenia. Myślę: opędzę ten bieg. Lecę i potem patrzę coś nie tak się dzieje. On mi odskoczył tak gdzieś na ósmym kilometrze i tak się to utrzymało. Jeszcze się próbowałem zbierać, ale już nie dało rady. W Ełku nie ma tartanu. Najbliższy jest w Białymstoku, czyli ze 100km. Po pracy nie ma sensu jechać. Dopiero w tym roku w czerwcu „odkryłem” tartan w Augustowie, 40km (pół godziny drogi) i dzięki uprzejmości trenera Sowóla mogłem sobie tam za free trenować.

Smalec_kozienice.jpg
10000m w Kozienicach Michał Smalec (II msc)

Jak biegłeś na Kusocińskim, to już wiedziałeś mniej więcej jakie są twoje możliwości. Kenijczycy z pacemakerem Arturem Kozłowskim biegli swój bieg, Ty miałeś Michała Kaczmarka. I co, jednak na finiszu Michał wychodzi na to, że Kaczmarek jest szybszy?

Tak, szybszy trochę był.

Nie myślałeś, żeby próbować zerwać się wcześniej?

To znaczy ja go nie brałem pod uwagę, to był mój błąd. Nie powinienem go nie brać pod uwagę, bo to jest gość, ale myślałem, że Kozłowski będzie leciał. A ja patrzę, a on poleciał z Kenijczykami. Biegnę, widzę jest Murzyn, Gardzieleweski , Kłeczek i patrzę Kaczmarek z przodu tak żywo wygląda. A tydzień wcześniej z Murzynem wygrałem na półtoraka to wiedziałem, że jestem szybszy . Kilometr do końca, ja bez wrażenia, myślę: ale będzie dobrze. Hm i nie było. Ruszyłem z trzystu, patrzę zbliżamy się do Kenijczyków, wychodzimy na prostą, chcę wyjść Ruskiemu, a tu mi Kaczmarek zaczął wychodzić. Myślę: kurde, nie no, nogi coś mam za krótkie.

857_6.jpg

Mistrzostwa Polski w LA w Szczecinie, Michał Smalec na pierwszym planie (nr 894/15)


Co się wydarzyło na Mistrzostwach Polski? Wyglądałeś mi na bardzo zmęczonego już przed biegiem, wychudzonego, źle się czułeś ?

Jak
jechałem do Szczecina, to jeszcze tego samego dnia byłem w pracy. Nie
mieliśmy wtedy pełnej obsady w aptece. Prosto z pracy leciałem na PKP,
bo kierownik był wtedy na urlopie i na mnie spadła odpowiedzialność za
sporą cześć obowiązków. Wtedy było kilka takich (w tygodniu, w którym
były mistrzostwa) dni, że stałem prawie po 8 godzin non stop na nogach,
do tego wpadło kilka przymusowych nadgodzin. Byłem po prostu zmęczony.
To tyle.

Jest taka cecha wspólna tych biegów i w Kozienicach i na Kusym, że raczej cały czas trzymasz się za prowadzącym, nie masz w zwyczaju prowadzenia biegu samemu. Więc chodzi mi o to, że tak ja kiedyś Paul Tergat przegrywał o kawałek z kimś, bo ktoś na finiszu jest lepszy, a Ty tu cały czas trzymasz na przykład Chabowskiego lub Kaczmarka. Nie zastanawiałeś się nad tym, co tu zrobić, żeby uciec im wcześniej?

Trzeba być mocnym, żeby wcześniej im uciec. Mogło też tak się stać, że na Kusocińskim znowu bym pobiegł 14:37. Nie wiem, na ile to stabilne jest jeszcze.

Trochę już jest. Bo ja też sobie twoje wyniki z dychy i piątki przekalkulowałem i jednak jakoś one tam korespondują ze sobą.

Piątkę zawsze miałem trochę lepszą. W tym roku jakoś tak mniej więcej równo jest. Piątka była dobrym dystansem dla mnie. Najgorszym była trójka. Nie mogłem nigdy wyczuć czy biec jak półtoraka czy jak piątkę. Zwykle jak piątkę biegłem.

Jeśli chodzi o takie sprawy stricte treningowe rozumiem, że tata jest twoim głównym trenerem?

Tak. To może zawołamy go? Tato, choć na chwilę!!!!


Przychodzi Tata…………………………….

857_12.jpg

Smalec tata i syn

Jakie jest Pana wykształcenie?

Ekonomiczne.

Można powiedzieć, że jesteście takim zespołem: trener-ojciec i syn. Tak się już zdarzało choćby Sebastian Coe i jego ojciec. Jak to jest u Was, jakie są relacje między Wami? Czy trenerzy i zawodnicy wiedza, że Pan jest trenerem Michała?

Tata: Nie, chyba nie wiedzą.

Michał: Wiedzą, wiedzą.

Michał: U nas jest tak, że tata daje propozycje, mówi jaki mam zrobić trening, a ja próbuję się wykłócać.

Ciśnie Pan Michała, że wg Pana byłoby to czy tamto lepsze?

Tata: Tak, jak jestem do czegoś przekonany, to tak.

Czujecie, że jesteście niewygodnym teamem w polskim świecie atletycznym?

Tata: Nie, absolutnie. My się po prostu bawimy.

Jesteście bardzo niewygodni dla wielu zawodników i trenerów, bo nagle jest jakiś „Smalec”, którego trenuje tata bez żadnego wykształcenia trenerskiego, który nie jeździ na żadne obozy kadrowe i nagle wygrywa prawie ze wszystkimi. Pan Mamiński w jednej z rozmów na pytanie o Michała reagował tak, jakby on praktycznie nie istniał w polskiej lekkoatletyce.

Tata: Prawdę powiedziawszy, to ja go nie znam i on mnie nie obchodzi. Bo nas nie obchodzi nic. Po prostu bawimy się. Jeździmy na wynik, ustalamy sobie coś i się bawimy. Kto to jest? Wiem, że był vice-mistrz świata i szanuje go za wyniki. Ale my jesteśmy poza tym. Jesteśmy niezależni, pieniądze mamy, co chcemy, to robimy.

Jaki jest Wasz główny cel?

Michał: Londyn 2012 maraton.

No właśnie. Jest jednak coś takiego, co od kogoś takiego jak Pan Mamiński będzie zależało?

Michał: Jak pobiegnę 2:08 to nie będzie od niego zależało.

Tata: Żadne PZLA nas nie obchodzi. Mamy za słabe wyniki, żeby nad czymkolwiek się zastanawiać. Będą odpowiednie wyniki, będzie odpowiednia reakcja.

Zapomnijmy więc o PZLA. Myśli Pan, trenując Michała, o jego wynikach na konkretnych imprezach? Jakie są Pana oczekiwania wobec Michała na ten rok, przyszły i za cztery lata? Niech Pan nam coś zdradzi.

Tata: Coraz lepszy będzie. Zdradzać nic nie mogę. Czytam jak inni biegają, coś wybieram, odrzucam.

Kiedy zaczął się Pan tym interesować?

Tata: Ja kibicem jestem cały czas. Bardzo to lubię. Kiedyś w piłkę grałem. A treningiem zająłem się półtora roku temu.

Korzysta Pan z różnych stron angielskich i polskich. Co było głównym źródłem?

Tata: Michał kupił mi takie dwie książki Maciantowicza i Prusa, tak abym złapał ABC, o co chodzi.

I co się stało, że ten Prus i Maciantowicz są dla Pana niewystarczający?

Tata: Brakowało tam czegoś. Dla mnie to było dziwne. Zawsze twierdziłem, że nie ma żadnych zakresów, to wszystko jest nienaturalne po prostu. Zmęczenie organizmu. Zanim on się do zawodów przygotuje, to już pada. Nie ta szkoła, nie te systemy. W angielskiej literaturze to samo. Są oczywiście i ciekawe rzeczy, ale i tak trzeba samemu kombinować.

Michał: Literatury nie ma kompletnie fachowej i Internet zostaje. A czasami tacie się coś przyśni. Czwarta rano się obudzi i mówi – o to jest ten trening.

Tata: Jak się coś lubi, to się o tym myśli i zawsze coś się wymyśli. Moim zdaniem powinno się zmienić szkolnictwo, bo martwe to wszystko jest. Jak stanęło w latach 70, tak nic się nie ruszyło. Takie koronkowe. Dobrze by, było gdyby do PZLA dostali się młodzi ludzie tacy jak Pan Gajdus czy Lewandowski, którzy chcą coś stworzyć, mają nowe myśli trenerskie, a nie jakieś schematy.

Rozumiem, czyli Pan stworzył swoja szkołę szkolenia Michała?

Tata: Tak, ale my się znamy. Wiemy o co chodzi. Do każdego trzeba inaczej podchodzić. A taki doskonały to jeszcze nie jestem.

Michał: Chyba wielu błędów nie robimy, skoro do przodu idziemy.

Czy w tym sezonie wyznaczyliście sobie jakiś główny cel wynikowy?

Tata: Nie. Wydaje mi się, że tylko jeszcze na trójkę życiówkę walnie, na piątkę, no i potem zobaczymy. Na ulicę się przerzucimy, może półmaraton w Pile pobiegniemy. Postaramy się przywalić z grubej rury, jak to się mówi.

Powiedziałeś, że większość twojego treningu to jest takie luźne bieganie. Robicie w ogóle drugie, trzecie zakresy?

Tata: Ja mówiłem dawno, że to jest głupota. Jak on stoi w aptece, a ma duży ruch, przyjdzie z pracy, to co on zrobi? Po prostu mówię: pobiegaj sobie. On się nastoi, to tej siły zrobi. Do każdego trzeba specyficznie podchodzić.

Michał: Kiedyś zakładaliśmy, że np. będę biegał tysiączki po 2:50. Wychodzę na bieżnię po pracy, zakładam kolce, rozgrzewam się i 3:10 kilometr biegnę i więcej nie dam rady, a 2:50 miało być i to pięć razy. Teraz nie ma co zakładać.

Tata: I ważył tyle. Ech

To Pan go tak męczy, żeby schudł?

Tata: Samo wyszło. Pokłóciliśmy się czasem ja do niego „Ty grubasie” powiedziałem, to się obrażał. Ale sam zobaczył, że coraz lepiej jest jak mniej waży.

Rozumiem, że głównie robicie tak np. macie wymierzoną trasę, tam masz założone tempa tak? Czy w ogóle bez założeń, na wyczucie?

Michał: Większość to bieganie po pagórkach.

Tata: Odcinków to nie biegamy, patrzymy tylko, aby tętno było jako takie.

Czyli tętno jakoś monitorujesz?

Michał: Mam sporttester. 90% treningów to tętno nie przekracza mi 150. Rewolucji żadnej nie zrobiliśmy. Biegamy odcinki takie jak każdy biega, tylko różni nas to, że nie męczymy tych drugich zakresów.

Tata: I to, że robimy wszystko ostrożnie, żeby się nie przetrenował.

Dzięki temu, że Pan nie miał tego całego podłoża naukowego, to pozwala Wam na odwagę eksperymentowania. Inny trener, który przeszedł tę całą szkołę nie będzie na

tyle odważny.

Tata: Ci najlepsi trenerzy to co innego piszą, co innego robią. Dużo czytałem dzięki Wam o Canowie. Był taki artykuł jak Kwalia biegał i ja to czytałem podobało mi się i Michał mówi patrz: dwóch treningów tu nie ma – czyli wszystkiego nie mówi, coś ukrywa. Ja już to wyczuwam. Muszą być pewne prawa. Człowieka organizmu nie przeskoczysz, nie przeskoczysz fizjologii.

On rzeczywiście podał tylko fragmenty. Mi w artykule z Canovą chodziło o to, że on pokazuje przykłady, że ktoś robi coś zupełnie absurdalnego, wydawałoby się, a potem nagle to się przekłada na wynik, że czasami trzeba się odważyć coś zrobić.

Tata: O tak, zgadzam się. To jest bardzo dobre.

Rozmawiałem z trenerem Królem i on jest naprawdę bardzo otwarty, żeby mówić o treningu. Powiedział mi „ Ja bym chciał, żeby jakiś asystent był przy mnie, który by się uczył, ale nie ma chętnych”

Tata: Nie ma takich zapalonych ludzi? To szkoda. Od doświadczonego i mądrego człowieka można się wiele nauczyć . Bo tak z książki to nic się nie da.

Czy w polskiej czy zagranicznej literaturze czy w świecie trenerskim są jakieś autorytety dla Pana? Wiem, że stosuje Pan tabele Danielsa?

Tata: Tylko trochę. On mi więcej gra. Ja po prostu szukam, wybieram. Czasami ciekawy artykuł jakiś zobaczę, zapamiętam jedno zdanie które mi do czegoś pasuje. Ja np. myślę, że powinno być tak jak ja uważam i szukam potwierdzenia. Szukam miesiąc, dwa w Internecie aż znajdę. Wierzę w jakąś koncepcje i nie odstępuje. Michał najpierw się śmieje, a potem mówi, że miałem rację. Jeszcze tak do roku to Michał się ze mną kłócił na temat treningów, a teraz się już nie kłóci.

Michał: Teraz też się kłóci.

Tata: Nie, najwyżej jak nie daje rady czasami. Przyjdzie zmęczony, a ja mówię choć szybko, idziemy!. A on, że nie, że jeszcze pośpi. Bo czasami z godzinę, dwie pośpi po pracy.

Głównie wokół jakich spraw są kłótnie?

Tata: Ja jestem niecierpliwy, mówię: choć szybko na trening!

A może chodzi o to, że tata mówi: słuchaj masz dzisiaj biegać to po tyle i tyle, a Michał nie chce?

Tata: Nie, on nigdy nie odmówił. On by jeszcze więcej biegał.

857_10.jpg

Michał Smalec z aptece

Czy wasz trening jest podzielony na jakieś cykle?

Tata: Tak. Wszystko dokładnie tak jak w zegarku. Ale nie powiem, to mój zegarek.

To czy chociaż możecie powiedzieć, jaki był kilometraż w zimie?

Tata: A różnie robił, i 180km, i 200.

A co jeśli chodzi o przygotowanie siłowe, robi Michał?

Tata: Głównie podbiegi, mamy ładne tereny.

Michał: Na siłownie nie chodzę, w życiu nie miałem żadnego masażu, w saunie byłem ostatnio rok temu. Co tam jest jeszcze z odnowy biologicznej? A spanie lubię, i czasami nogi w solance moczę.

Jak wyglądają wasze akcenty? Co to jest dla was akcent, czy różni się dla was akcent pod dyszkę, piątkę? Czy robicie trening w jakimś docelowym tempie startowym?

Tata: To znaczy rzadko, ale czasami się sprawdza.

Michał: Ogólnie jest tak, że przerwy skracamy do tych odcinków.

Tata: Ja go wyczuje od razu. Wiem, jaki wynik będzie.

Załóżmy, że Michał ma startować na dyszkę i w perspektywie ma Pan ważny trening z nim zrobić i robicie np. odcinki na trzykilometrowych odcinkach, na dwukilometrowych?

Tata: Nie, to tak typowo jak inni robią. Jak on schudł 12kg, to tyle nosił tego ciężaru, że ma siłę.

Michał: Kilometraż trzeba robić, nie schodzić przed startem z kilometrażu.

Tata: Nic takiego nie robimy, po prostu nie psujemy. Jak nie wiem, co ma robić to mówię :idź pobiegaj sobie. A nie w ciemno eksperymenty robić.

Michał: Mówi np. pobiegnij dwa odcinki, cztery czy pięć, ale jeszcze zrób na koniec jakiś jeden odcinek i to nawet nie w trupa. I on będzie o czymś świadczył.

Tata: Co innego z kimś innym. Jak ja go obserwuję, to wiem, o co chodzi czy soli dosypać czy pieprzu, wiem czego brakuje. Tak intuicyjnie.

Michał: Nie da się tak schematycznie powiedzieć, że poniedziałek robimy to, wtorek to. Ogólnie chodzi o to, że sporo kilometrów robimy, to jest podstawa. I zachować przy tym jakąkolwiek prędkość.

Takie postaci jak np. Artur Lydiard są jakimiś dla Pana autorytetami? Zna Pan to, co oni napisali?

Tata: Ogólnie znam, ale czy jest dla mnie autorytetem? To był geniusz na pewno, bo skądś on to wszystko czuł. Z czegoś zaczynał, błądził, błąkał się, ale coś opracował. Zarysy intuicyjne jakieś dał np., że odcinki tempowe tylko do 600m można robić.

Lydiard był na początku dużo lepszy, ale później to usystematyzował i zginęła jego idea. Po prostu nie ma takiej stałej teorii, wszystko się zmienia.

Tak sobie myślę, Michał teraz biega 13:50 piątkę. Zakłada Pan, że w tym momencie gdyby były optymalne warunki, to byłby w stanie pobiec szybciej?

Tata: Tak. On się bał, gdyby się nie bał to by tam (w Kozienicach) walnął z 10, 15 sek. więcej.

Michał: Zadzwoniłem do taty po Mistrzostwach Polski, co z Chabowski przegrałem na dychę. Dzwonię i tata pyta:

– Jak poszło?

– No, drugi byłem.

Cisza.

– A jaki czas?

– 28:57

– Hm, a co nie czułeś się za dobrze?

Hahaha, dobre. Ja rozumiem, ma Pan swoje projekcje dotyczące czasów Michała, że np. pobiegnie poniżej 28. Z czegoś Pan to musi wyliczać. Ja nie ukrywam, że też wiem mniej więcej na jaki czas w półmaratonie Pan liczy u Michała.

Tata: No na jaki?

Tak na 1:01 czy 1:02?

Tata: No, tak 1:02.

Z czegoś musi to Pan wyliczać?

Tata: Z tych teorii innych trenerów, którzy mają modele. Ja po prostu szukam pomiędzy nimi.

Ale patrząc na wyniki Michała, które miał przed Mistrzostw Polski, to z niczego nie wychodziło, że pobiegnie poniżej 28.

Tata: Mi z treningów wychodziło na 27:30. I on był ustawiony na Mistrzostwa Polski. Nie wiem, co tam się stało. Myślę, że się przestraszył.

Na pewno warunki nie były dobre. Nie biegałeś w tych kolcach.

Michał: Nie przestraszył się, tylko pobiegłem w trupa.

Tata: Nie pobiegł w trupa, bo jak wcześniej więcej ważył i w trupa biegł, to padał i mało nie rzygał. A tu normalnie schodzi. Jakąś blokadę psychiczną chyba ma.

Ja się zgadzam. Jak się nie chce wymiotować na mecie to znaczy, że nie dało się z siebie wszystkiego.

Tak sobie myślę skoro z treningów Panu takie rzeczy wychodzą tzn. że na treningach robicie akcenty maksymalne?

Tata: Nie, odwrotnie właśnie. Jak zrobi maksymalne akcenty, to go potem nie będzie stać na taki wynik.

No dobra, to w takim razie robi takie tempa, które wskazują na tak niskie tętno.

Tata: Coś takiego. Potem ekstrapolacje i mi to wychodzi.

Cały czas mnie zastanawia to, czy nie boi się Pan, że zakładając jakieś tempo jakiś mocny czas dla Michała spowoduje, że jego trening będzie za mocny?

Tata: Nie, bo szykuje go po prostu pod ten wynik.

Michał: Nie ma konkretnych prędkości pod konkretny wynik.

Tata: Cierpliwość i mozolność. Czasami dwie godziny Michał biega, czasami dwie i pół. Teraz trochę rzadziej bo są starty. Ale na jesień tak biegał. Cierpliwości się uczy. Ktoś, słyszę, dostał rozpiskę, że półmaraton można przebiec, biegając tygodniowo 100km – to nieprawda. Możesz raz to przebiec i już więcej nie przebiegniesz, bo tak się zatrze twój silnik.

Jak wygląda Twój dzień treningowy?

Michał: 6:00 rano idę na rozbieganie, biegam od pół godziny do godziny. Około 7:00 robię sprawność: brzuszki, grzbiety. Potem idę do pracy. O 16:00 wracam z pracy, popatrzę w sufit i tak około 17:00 zbieramy się na trening. Czasami do lasu pojedziemy, żeby tata miał blisko patrzeć.

I co Pan tak stoi i się przygląda?

Tata: Chodzę i rozmyślam. Czasami dwie godziny w deszczu stoję. Mam taki żółty płaszcz przeciwdeszczowy i taki żółty chodzę po lesie. Takie spacery najwięcej mi dają. On sobie biega, a ja się przyglądam, obserwuje i potem kombinuję. Pytam, jak się czuje. Coś w razie czego zmieniam. Wczuwam się w jego organizm.

Wcześniej z Michałem też chodziłem na treningi jak miał innych trenerów. Lubię spacerować, przy okazji się przyglądałem. Rozpiski przejrzałem, patrzyłem, że im bogatszy, im cięższy trening, tym mniejsze wyniki. Po roku ginie zawodnik.

Stosujesz jakieś odżywki?

Michał: Biorę żelazo i zimą witaminy. Wykluczyłem zupełnie napoje izotoniczne, bo to były dodatkowe kalorie. Pyłek pszczeli jadłem, potrafiłem dwie torebki dziennie zjeść.

Co to jest pyłek pszczeli? I Czy tylko to jadłeś przez cały dzień?

Michał: Pyłek zawiera w sobie: wszystkie witaminy, wszystkie niezbędne aminokwasy, minerały. Nawet znaleźli złoto i tytan, rutozyd ten co jest w rutinoscorbinie uszczelniający naczynka, antybiotyki naturalne, przeciwgrzybiczne, przeciwbakteryjne i enzymy. Jest w tym około 200 związków, które razem ze sobą współgrają. Jadłem go zamiast obiadu.

857_8.jpg

Pyłek pszczeli – tajemnica sukcesów Michała ?

Robicie badania krwi?

Tata: Teraz nie, robiliśmy kiedyś.

Jakie zdarza Ci się robić najdłuższe biegi?

Michał: Zimą biegam nawet do trzech godzin. To jest wolny, spokojny bieg.

Macie jakąś pętlę w lesie?

Michał: Tak, mamy, tu tereny są naprawdę piękne.

A co z wakacjami?

Michał: Mam dwa tygodnie urlopu od 12 lipca. Jadę w góry na obóz do Borowic koło Karpacza.

Dziękuję za rozmowę i powodzenia w Pile.

857_7.jpg

Możliwość komentowania została wyłączona.