31 sierpnia 2012 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Syndrom stresu przedstartowego


Maciej Twór, biegacz z nieprzeciętnymi rekordami życiowymi (1500 m – 3:53, 5000 m – 14:41) proponuje nam tekst o… odmieńcach, czyli biegaczach, którzy przed startem stają się – dla postronnych – zupełnie innymi, niezrozumiałymi osobami. Dlaczego tak się dzieje? Sprawdź w tekście.

Zawsze wychodziłem z założenia, że w każdym biegaczu jest coś z wariata, odmieńca, dziwaka, wypłosza…, zwał jak zwał. Obok docenianych przez każdego joggera walorów, jakie przynosi bieganie, istnieje długa lista zachowań, które trudno jest jednoznacznie zdefiniować. Apogeum dziwnych poczynań z pogranicza pacjenta w białej szacie z rękawami wiązanymi na plecach, biegacze osiągają w dniu startu. Jakże zaufane osoby musimy dopuszczamy do swojego towarzystwa w trakcie zawodów zawodach, aby nie prowokować pytań z wyraźnym politowaniem w głosie. Nasz swoisty behawioralny ekshibicjonizm towarzyszący w dniu zawodów wymusza zastosowanie kamuflażu, który sugerować ma obserwatorom, że nasze zachowanie stanowi jedynie pozę i jest wynikiem specyficznego poczucia humoru. Co bardziej naiwni faktycznie w to uwierzą, ale po którymś wyjeździe w żaden sposób się nie wytłumaczymy z odchyleń charakteryzujących biegaczy przed startem. Dlatego właśnie tak ważne jest zabieranie na zawody wyłącznie osób zaufanych – z nadzieją, że wiadomość o naszych problemach z głową nie rozejdzie się po całej dzielnicy.

Jedną z pierwszych oznak biegowego wynaturzenia postępowania charakterystycznego dla zdrowego człowieka, jest uparte, wręcz maniakalne dążenie do odwiedzenia targów sprzętu sportowego, które przy większych imprezach odbywają się w przede dniu zawodów. Gdyby umieścić w wejściu do namiotu kamerę rejestrującą twarze odwiedzających, bez trudu można by w nich rozpoznać biegaczy. Po przekroczeniu progu natychmiast pojawia się na ich twarzach uśmiech tak szczery, że gdyby nie uszy, to zamknął by się z tyłu głowy. Oczy latają w każdą stronę, nie mogąc się skupić na żadnej konkretnej rzeczy dłużej niż przez kilka sekund. Gdyby wyposażyć ową kamerę w mikrofon, usłyszelibyśmy dźwięki zachwytu na przemian z bliżej niezidentyfikowanymi rykami, charakterystycznymi dla odgłosów jelenia na rykowisku. Biegacze, którzy na co dzień wysławiają się nienaganną polszczyzną, nagle zaczynają się jąkać, bynajmniej nie dlatego, że im się języki poplątały (przecież to jest medycznie rzecz ujmując niemożliwe), ale dlatego że nie mogą wypowiedzieć w jednym czasie tylu słów zachwytu, ile im na myśl przychodzi…. wypowiadają tylko pierwsze sylaby, stosując tzw. skrót myślowy, który i tak każdy bardziej doświadczony w kontaktach z biegaczami ekspedient natychmiast odszyfruje. Wszystko to spowodowane jest faktem, że dla biegaczy targi sportowe są namiastką raju na tym ziemskim padole. To jedyne miejsce, gdzie na każdym kroku mogą w kółko rozmawiać o sprzęcie sportowym, bez narażenia się na opryskliwe „ile można tego słuchać”. Nie tylko zostaną wysłuchani, ale również dowiedzą się wielu ciekawostek, które przekażą potem nieobecnym znajomym z zapałem nie mniejszym niż sztafetowcy. Zaiste, jeżeli nie jesteś biegaczem, wchodzisz na targi sportowe na własną odpowiedzialność! 

targi12.jpg
Expo w Poznaniu i stoisko bieganie.pl

Nie jednak samym zachwytem biegacz żyje. Nie po to oszczędzało się przy każdej wypłacie, szmuglując drobniaki przed żoną, aby wyjść z targów z pustymi rękami. Po zakupie nowych butów celebracja najczęściej odbywa się w samotności, bowiem niektóre rytuały za nic nie spotkały by się ze zrozumieniem, nawet najbardziej wyrozumiałych i tolerancyjnych osób. Szkoda się narażać, bo po co potem bawić się w organizację marszy pt. „nie dyskryminujcie biegaczy”. Dlatego, jeżeli nie jesteś biegaczem, a czytasz ten tekst, przejdź proszę do następnego akapitu, ponieważ możesz już nie spojrzeć na swoich znajomych tak jak dotąd. Otóż nowa para butów przez sporą część biegaczy traktowana jest nad wyraz doniośle. Permanentne wyciąganie ich z kartonu, aby po raz setny obejrzeć je z każdej strony to przysłowiowa normalka. Znamy każdy szew, każdą kropelkę kleju. W mieszkaniu przeszliśmy już co najmniej maraton w nowych butach, i tylko wstyd przed samymi sobą sprawia, że zdejmujemy je pod prysznicem. Badaczom behawioryzmu biegaczy znane są również przypadki ekstremalne, takie jak ułożenie nowych butów zaraz obok poduszki do spania. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał się włamać i je ukraść… Albo żeby obudzić się z pięknym widokiem o poranku… Z oczywistych względów, po zawarciu małżeństwa część rytuałów odchodzi w zapomnienie, z częścią musimy się ukrywać, organizując potajemne spotkania. Ale u biegacza z krwi i kości entuzjazm nie maleje, co najwyżej go nie uzewnętrznia. Rozdziewiczenie nowych butów też nie jest czynnością ad hoc. Spełnione muszą być odpowiednie warunki, przede wszystkim pogodowe. Szkoda bowiem ubierać lśniące, czyste, pachnące buty na trening w błocie pośniegowym. Niekiedy pierwszy bieg w nowym sprzęcie nie nastąpi dopóty, dopóki nie nadejdzie ciepły, suchy i słoneczny dzień. W słońcu nota bene nowe buty prezentują się jeszcze bardziej okazale.  


Pierwszy etap stresu przedstartowego jak widać potrafi się przeciągnąć trochę dłużej, niż same zawody.

Zachowanie biegaczy tuż przed startem, już po ostudzeniu euforii związanej z zakupami, także jest źródłem zdziwienia u osób postronnych. Każdy biegacz ma bowiem swoje stałe, przedstartowe rytuały, które towarzyszą mu nieodłącznie od początku przygody ze sportem i w tym czasie ulegały co najwyżej drobnym korektom. Najbardziej prozaiczny przykład dotyczy odżywiania, które w dniu startu jest przeważnie ściśle obwarowane. Spotyka się to również ze zrozumieniem otoczenia, wszak bezpośrednio wpływa to na samopoczucie w trakcie biegu. Pomijając aspekty przygotowania fizycznego, psychiczne nastawienie i próby jego kontrolowania stanowią większą pożywkę dla szyderców. Bywa, że biegacz przed wyjazdem na zawody nęka domowników w przeróżny sposób, przy czym najczęściej jest to muzyka. Wachlarz możliwości jest tutaj niezmiernie szeroki: od Chariots of Fire Vangelisa po Eye of the Tiger grupy Survivor. Co bardziej skryci zawodnicy, zamykają się w pokoju, do którego nikt nie ma wstępu przez czas trwania ulubionej piosenki, i czort jeden wie, co oni w tym czasie robią. Doszukiwanie się prawdy mija się jednak z celem – grunt, by zawodnik miał pozytywne nastawienie! Ten etap powtarzany jest niejednokrotnie w miejscu rozgrywania zawodów, tylko że pokój zamieniamy na samochód. Cel – tożsamy z powyższym. 

Po odebraniu numeru startowego, rozpoczyna się kolejny etap, tj. jego dopasowanie do koszulki startowej. Przy bardziej stresujących zawodach, albo w przypadku mniej opierzonych biegaczy, przypinamy numer do koszulki powtarzając tę czynność kilka razy. Nie tak łatwo bowiem operuje się agrafkami, kiedy ręce się ze stresu trzęsą… Gdy w końcu nam się to uda, taka koszulka zajmuje honorowe miejsce. Idealna do tego jest półka samochodowa za tylnym fotelem. Startówka się nie pogniecie, będzie widoczna (w razie, gdybyśmy w stresie zapomnieli, gdzie ją schowaliśmy), a i jest szansa, że mandatu za parkowanie nie dostaniemy. Koszulka z numerem prezentuje się światu niemal do wystrzału startera.

Obok ww. startówki, niejeden biegacz zabiera  ze sobą na zawody liczne relikwie. Może to być koszulka rozgrzewkowa przekazywana z dziada pradziada, względnie pamiątka z dziewiczych zawodów. Ulubiona czapka z daszkiem albo szalik reprezentacji, jeżeli biegamy w okresie zimowym. Rękawiczka z dziurawym palcem po wywrotce na przełajach, względnie okulary słoneczne znalezione na plaży. Tutaj gama jest bardzo szeroka, w związku z czym lepiej unikać szufladkowania i oskarżeń o stereotypowe opisywanie rzeczywistości. Tak czy siak, nawet najbardziej twardo stąpający po ziemi biegacz, opoka racjonalnego podejścia do życia i realista z krwi i kości, potrafi na zawody przyjechać z amuletem, który przypadkowo (rzecz jasna!) wpadł mu do torby. 

1246_199083904.jpg

Inną cechą charakterystyczną dla biegaczy jest permanentna kontrola czasu bezpośrednio przez startem. W tym przypadku, nawet największy życiowy roztrzepaniec, wioskowa fajtłapa czy biegacz o ksywie „ecie-pecie” (który oczywiście nie ma pojęcia, dlaczego tak jest nazywany), staje się wzorem punktualnego dżentelmena – wprawdzie bez melonika, tylko w getrach i adidasach, ale jednak dżentelmena. Co więcej, staje się na tym punkcie chorobliwie dokładny, zaś jakiekolwiek, nawet najmniejsze odchylenie od założonej normy, powoduje skurcze żołądka i wzrost tętna porównywalnego do tego, jakie osiąga się na finiszowych metrach. Każdy biegacz regularnie startujący w zawodach, wie dokładnie, na ile przed godziną zero (wystrzałem startera), musi się udać na rozgrzewkę. Jakiekolwiek ustępstwa w tym kierunku, np. aby wybrać się na rozruch ze znajomymi, stanowią wyjątek potwierdzający regułę. Przeważnie mamy stały czas, jaki przeznaczamy na bieg, następnie powtarzany przy okazji każdych zawodów schemat ćwiczeń rozciągających. Z zamkniętymi oczami potrafimy o każdej porze dnia i nocy odtworzyć przebieg rozgrzewki, łącznie z tym, po jakim ćwiczeniu wykonujemy pierwszy rytm, a kiedy ostatni, na ile minut przed startem ściągamy kolejne warstwy ubioru itd. Ta niezachwiana precyzja przysłania nierzadko zdrowy rozsądek. Drobne opóźnienie wzbudza nieskrywaną irytację. Zaburzony przecież został cały misterny plan! Obiektywnie rzecz ujmując – przy założeniu, że panują normalne warunki pogodowe – drobne, kilkuminutowe opóźnienie, w żaden sposób nie może wpłynąć na naszą formę. W głowie biegacza pojawia się jednak szereg myśli, które czarno na białym ilustrują, że jest wręcz przeciwnie. Stan emocjonalny zawodnika chwieje się pomiędzy utęsknieniem za wystrzałem startera a irytacją, że on jeszcze nie nastąpił, pomiędzy radością, że jeszcze chwila względnego spokoju a rozczarowaniem, że musimy jeszcze czekać. W środku tego myślowego chaosu znajduje się oczywiście zagubiony biegacz, skazany na pastwę losu, jaki zgotował mu organizator. Po stokroć słuszne jest zatem twierdzenie, że rola psychologa w sporcie jest nie do przecenienia. Inaczej każdy by sfiksował!       


Biegacza bezpośrednio przed rozpoczęciem zawodów potrafią z równowagi wyprowadzić także zachowania innych współtowarzyszy, o czym jednak biegowy savoir vivre zabrania się oficjalnie wypowiadać. Stojąc w gąszczu zawodników, spotkać można różnorodne sposoby oczekiwania na wystrzał startera. Jeżeli któryś biegacz lubi mieć względny spokój, to skazany jest na najwyższy wymiar kary za swój egoizm. Taki właśnie typ zawodnika najtrudniej znosi wszystko to, co się dzieje wokół niego. A jest to mozaika zachowań od poklepywania się po całym ciele (podobno dla rozgrzania mięśni), po emanowanie wątpliwie przyjemnym zapachem popularnej maści dla sportowców (także dla rozgrzania mięśni). Od zagadywania osób stojących obok, po udrażnianie nozdrzy bez użycia chusteczek. Od podskakiwania, po robienie wymachów ryzykując uderzeniem kogoś bezwładną ręką w twarz. Jakkolwiek w głębokiej, zapomnianej już prawie podświadomości, głos rozsądku podpowiada nam, że są to normalne zachowania, o które nie powinniśmy mieć do nikogo najmniejszych nawet pretensji, to jednak w przedstartowym stresie dalecy jesteśmy od analitycznego myślenia. Bogu ducha winni współzawodnicy nawet nie zdają sobie sprawy, jak czarne myśli wywołują u zirytowanego biegacza, który niczego innego nie pragnie, tylko usłyszeć w końcu strzał z pistoletu, aby w spokoju pobiec ku mecie. 

Wbrew powyższemu, tli się iskierka nadziei, że ktoś spojrzy na nas życzliwym okiem. Po zakończonych zawodach trzeba dać przecież upust zszarganym nerwom. Wtedy zaczynamy przypominać normalnych ludzi, którzy bez trudu i bez zbędnych emocji akceptują otaczającą ich rzeczywistość. 
Z pozoru tylko! Przecież świętowanie udanego startu to również swego rodzaju rytuał. Ponownie zagłuszamy wszystkich włączając ulubione piosenki, tym razem już takie nieco bardziej skoczne, aby odzwierciedlały ceremonialny nastrój. Jeżeli przez cały tydzień przed startem mieliśmy ochotę na pizze, ale z niej rezygnowaliśmy z oczywistych względów, to nie bacząc na zdanie pozostałych domowników, zjemy na kolację właśnie pizze i nic innego. Zasadniczo, ilu biegaczy tyle sposobów na zrzucenie z siebie związanego ze startem stresu. Oczywiście również są to czynności powtarzalne, różniące się detalami. Ale pomimo schematyczności, nie poznałem żadnego biegacza, któremu by się miało to znudzić. Poziom satysfakcji jest bowiem również na równym, wysokim poziomie. 
Zarzuci ktoś, że brak w tym wszystkim spontaniczności, że bieganie nie daje pola do improwizacji. Nic bardziej mylnego! Opisana wyżej otoczka zawodów biegowych nie odzwierciedla przebiegu samego startu. Ten natomiast to nieustanne podejmowanie decyzji w zależności od zaistniałych sytuacji. I chyba tylko dzięki temu zachowujemy resztki zdrowego rozsądku w wariactwie zwanym bieganiem.

Możliwość komentowania została wyłączona.