11 maja 2011 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

„Czy bieganie nas wykończy” – Biegowy pojedynek na argumenty


pacewiczkowalski 280Kilka dni temu dwaj dziennikarze Gazety Wyborczej – jeden miłośnik biegania: Piotr Pacewicz a drugi przeciwnik: Jacek Kowalski napisali artykuły w których prezentują argumenty dlaczego lubią lub nie lubią biegania. W ciekawy sposób, w formie symulowanej dyskusji z komentarzem przedstawił ich „pojedynek” Krzysztof Wieczorek, adiunkt w Zakładzie Logiki i Metodologii Instytutu Filozofii Uniwersytetu Śląskiego. Postanowiliśmy zamieścić ten tekst (za zgodą autora).
W poniedziałkowej Wyborczej przeczytałem dwa fajne teksty poświęcone tej dyscyplinie, oba pod wspólnym tytułem „Czy bieganie nas wykończy”. Jacek Kowalski twierdzi, że tak, natomiast Piotr Pacewicz przekonuje, że nie. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności, aby przytoczyć argumenty obu panów i trochę je skomentować. Do tego celu pociąłem oryginalne teksty, tak aby bardziej przypominały dialog, a całość ubrałem w formę zawodów biegowych, w których startują przerzucający się argumentami przeciwnicy. Należy to wszystko oczywiście potraktować z lekkim przymrużeniem oka 😉

(pełne wypowiedzi Jacka Kowalskiego i Piotra Pacewicza można przeczytać TU i TU)

Jacek Kowalski: To Umberto Eco napisał, że „Amerykanie, zwalczając cholesterol, uprawiają jogging, to znaczy biegają godzinami, dopóki nie padną powaleni atakiem serca”. Oto esencja waszej prozdrowotnej pasji, moi dzielni runnerzy.

J.K. startuje ostro powołując się na autorytet – i to nie byle jaki. Nie na zasadzie – „słyszałem, że ktoś tam coś kiedyś powiedział”, ale przytacza dosłowną wypowiedź znanego i szanowanego autora. Od razu, tuż po starcie, pokazuje swoją siłę. „Nie jestem sam, stoją za mną „mocni ludzie”, którzy w razie mnie poprą” – zdaje się mówić przeciwnikowi.

Piotr Pacewicz to jednak doświadczony zawodnik, nie daje uciec rywalowi. Kontratakuje od razu, nie czekając na dalszy rozwój wypadków.

Piotr Pacewicz.: Umberto Eco, tak jak Ty, Jacku, miłośnik kotów z nadwagą (nadwagę ma pisarz, a nie kot), w roli autorytetu kardiologicznego?! Wolę patrzeć na badania, a są ich setki – statystycznie rzecz biorąc, serce biegacza jest młodsze i zdrowsze niż niebiegacza. Towarzystwa kardiologiczne na całym świecie, także u nas, stwierdzają, że jednym z kilku czynników ryzyka w zawale serca jest brak sportu. To nie musi być bieganie, dobra będzie każda dawka ruchu, byle solidna i 3-5 razy w tygodniu. Nasz wspólny redakcyjny kolega biega po zawale, bo tak mu zalecił lekarz, i poprawa jego zdrowia jest niezwykła. Pewnie to m.in. jemu zazdrościsz sylwetki.

P.P. bezlitośnie obnaża słabość argumentów J.K. Słusznie punktuje, że Umberto Eco nie jest żadnym autorytetem w sprawach kardiologii i biegania. Wzmacnia swoją wypowiedź przy pomocy ad hominem – jak można wierzyć w takich sprawach komuś z nadwagą? Zamiast pisarzowi, lepiej dać wiarę naukowym badaniom. A jeśli do kogoś nie przemawia nauka, to proszę bardzo – mamy namacalny, bliski przykład kolegi z pracy, który biega po zawale. I co? Nie dość, że mu to nie szkodzi, to jeszcze inni mu zazdroszczą sylwetki! Przytyk osobisty na końcu ma zapewne za zadanie wytrącić przeciwnika z równowagi i osłabić jego pewność siebie.

Pierwszy atak J.K. został odparty, ale ten przypuszcza kolejny:

J.K.:Z jednej strony dbacie o siebie i o mnie – przekonujecie, że biegi wpływają zbawiennie na układ krążenia, zbijają cholesterol, odchudzają, konserwują, a pewnie i rozwiązują problem głodu w Afryce. Z drugiej jednak strony – i o tym mówicie już ciszej – nic tak nie obciąża stawów (zwłaszcza kolanowego i skokowego) jak bieganie z nadwagą. Zresztą ci bez nadwagi też systematycznie niszczą sobie stawy.

Najpierw, niby cytując biegaczy, którzy uważają, że bieganie jest tak dobre, że rozwiązuje nawet problem głodu w Afryce, J.K. puszcza oko do publiczności – „Ci biegacze, to tacy trochę niegroźni wariaci, oderwani do rzeczywistości”. Zaraz jednak poważnieje i dodaje. Ale uwaga! Mimo wszystko sprawa jest poważna – jeśli ktoś im uwierzy, może sobie zaszkodzić, niszcząc stawy, nawet jeśli na początku nie będzie tego zauważał. W tym miejscu jednak widać, że J.K. zaczyna po raz pierwszy brakować tchu – ostatniego twierdzenia nie wspiera już w żaden sposób. Musimy uwierzyć mu na słowo…

Słabość przeciwnika od razu wykorzystuje P.P. Zasypuje rywala pytaniami: „Czy naprawdę wierzysz, że bieganie niszczy stawy? Twój i mój przykład świadczy o czymś przeciwnym! Jak wytłumaczysz tę sprzeczność?” Dodatkowo, na poparcie swojego stanowiska, P.P. przytacza naukowy artykuł.

P.P.: Stawy się niszczą? (…) Ale kogo częściej bolą kolana: ciebie czy mnie? Oprócz Eco polecam lekturę ”Arthritis Research & Therapy” (IX/2008) artykuł „Ćwiczenia aerobowe i ich wpływ na bóle mięśniowo-szkieletowe u starszych osób”. Badania rozpoczęto w 1984 r. na biegaczach/biegaczkach po pięćdziesiątce, zakończono po 14 latach w 2008 r. Wciąż biegali po średnio 40 km tygodniowo i ich stawy powinny być w ruinie jak skrzynia biegów starego auta. Okazało się jednak, że – w porównaniu z grupą kontrolną – byli zdrowsi, cierpieli na bóle mięśniowo-szkieletowe o 25 proc. rzadziej. „Im silniejsze są mięśnie i tkanki wokół stawów, tym lepiej są one wspierane i chronione”. Bo ciało nie zużywa się jak samochód, jest systemem biomechanicznym. Żywa tkanka staje się mocniejsza i kiedy pracuje, stale się odbudowuje.

Wprawdzie przytaczając „nudne” dane liczbowe P.P. nie wzbudza aplauzu tłumu kibiców, ale na pewno zyskuje w oczach wyrobionej biegowo publiczności. Dodatkowo pomaga sobie obrazową analogią. To może przekonać tych, którym nie chce się studiować liczb. Kolejny atak został odparty, P.P. zyskuje nawet niewielką przewagę. J.K. nie daje jednak za wygraną. Sięga po naprawdę mocny argument: „co tam chore stawy – bieganie może zabić!”

J.K: Jeśli zaś macie problemy z sercem, nie rozwiążecie ich podczas przebieżek po lesie. Co najwyżej skończycie, jak zapowiada Eco. To nie pustosłowie. W 2007 r. w czasie Maratonu Nowojorskiego zmarł Ryan Shay, młody i sprawny sportowiec wielokrotnie badany przez lekarzy. Serce nie wytrzymało systematycznego wysiłku. Rok później na niewydolność serca zmarły dwie osoby. A to tylko ofiary najbardziej znanego maratonu. Co się dzieje tam, gdzie nie docierają media?

Sprawa robi się poważna. Widać, że J.K. idzie na całość. To może być ucieczka, która ma przynieść przewagę, jakiej przeciwnik nie zdoła już odrobić. Czy się powiedzie? Niestety dla J.K., P.P. ma dość sił – odpiera ten atak z lekkością i finezją:

P.P.: Oczywiście biegacze też umierają na zawały, także podczas maratonów, zwłaszcza gdy przez wiele godzin biegnie w Nowym Jorku 30 tys. luda. Ze 100 tys. zawałów rocznie w Polsce (11 na godzinę) nie jest mi znany żaden przypadek w czasie biegu (kilka lat temu na mecie 10 km w Krakowie młody chłopak miał wylew krwi do mózgu), ale to nie znaczy, że kiedyś ktoś tak nie umrze i na polskim maratonie. Gdyby stosować twoją logikę, nie należałoby jeździć autobusami i oglądać TV, bo podczas tych czynności ludzie dostają zawałów. Niepokojąco często.

P.P. nie próbuje zaprzeczać podanym przez przeciwnika faktom, ale pokazuje, że można je zinterpretować tak, że będą świadczyć przeciw niemu. Uczciwie trzeba przyznać, że nie jest to jednak do końca czyste zagranie. Gdyby policzyć czas, jaki ludzie poświęcają na oglądanie TV i porównać z ilością czasu, jaki spędzają na trasie biegu, to mogłoby się okazać, że śmierć w czasie biegu zdarza się częściej. Dodatkowo leżenie przed telewizorem nie jest raczej nigdy bezpośrednią przyczyną zgonu, a wysiłek fizyczny może nią być. Rozważenie tego wszystkiego wymaga jednak spokojnego namysłu. Rozgrzana emocjami publiczność nie ma na to zapewne czasu. W jej oczach P.P. z łatwością zlikwidował ucieczkę J.K.

Nieco zrezygnowany J.K. sięga po argument, w którego skuteczność sam zapewne nie wierzy:

J.K.: Gdyby Pan Bóg chciał, żebym był biegaczem, wyposażyłby mnie w taki, jaki ma mój kot – zbudowany z 244 kości, tworzony przez 33 różnie zorientowane i ukształtowane kręgi. Utrzymywany przez mięśnie, a nie – jak u mnie – przez wiązadła. A przez to elastyczny, giętki i magazynujący energię (zasada sprężyny). Czy wiecie, że gepard dzięki takiemu kręgosłupowi nawet po obcięciu wszystkich kończyn ”biegłby” z prędkością 10 km na godzinę?

To mam być zapewne raczej chwyt pod publiczkę, niż rzeczywisty atak. Tak też traktuje go P.P. Na wszelki wypadek podpiera się na początku autorytetem, ale ostatecznie całą sprawę obraca w żart.

P.P.: Nie czuję się na siłach dyskutować o kręgosłupie kota. Ale powszechnie dziś akceptuje się ustalenia antropologa z Harvard University prof. Daniela Liebermana, że homo sapiens zawdzięcza ewolucyjny triumf nie wspinaniu się po drzewach, lecz bieganiu. Bo nie ma i nie było takiej antylopy, która ucieknie przed człowiekiem, o ile on jest w formie i będzie ją gonił dostatecznie długo. Geparda, nawet ze wszystkimi nogami, też bym pewnie w końcu dopadł, ale nie wiem, czy jest smaczny.

Po takiej ripoście publiczność zaczyna dopingować P.P. coraz mocniej. (Gdyby działo się inaczej, trener P.P. mógłby mu krzyknąć przed ostatnim wirażem: „Powiedz mu, że gdyby Bóg chciał, abyśmy jeździli po drogach, rodzilibyśmy się z czterema kołami, a nie z rękami i nogami”.)

Wychodząc na ostatnią prostą J.K. sięga rozpaczliwie po kolejny argument:

J.K.: Poczytajcie fora internetowe. Jak refren powtarza się tam: jestem UZALEŻNIONY od biegania. To endorfiny wydzielające się w mózgu podczas biegu powodują z jednej strony, że nie czujecie już tego potwornego wysiłku, a z drugiej – po prostu uzależniacie się od narkotyku produkowanego przez mózg. Natura jest mądrzejsza od was – skoro chcecie niszczyć sobie stawy, osłabiać serce itd., to przynajmniej wasz organizm znieczula was przy tym wszystkim i daje namiastkę szczęścia. Ot, taki haj, za który płacicie czasem zdrowiem i czym tam jeszcze kto płaci. (…) Prawdziwy biegacz nie przebiegnie kilometra i nie powie sobie „stop” – musi biec tak długo, aż dostanie endorfinowego kopa.

Ten atak J.K. jest już na pograniczu faul. Przed ostatnią prostą próbuje nadepnąć przeciwnikowi na stopę lub, niby przypadkiem, uderzyć go łokciem w brzuch. „Biegacze to tak naprawdę ukryci narkomani! Za swój nałóg zapłacą zdrowiem. Sami się przyznają, że są uzależnieni!” – krzyczy J.K. Na taki chwyt może się już jednak nabrać tylko mało wyrobiona publiczność. Dla większości jest jasne, że słowo „uzależnienie” ma wiele znaczeń. Używanie go w stosunku do biegaczy w takim samym znaczeniu, jak w odniesieniu do narkomanów czy alkoholików, to jawne nadużycie. „Co ty wiesz o prawdziwych biegaczach?” – słychać okrzyki z trybun w stronę J.K. – to zapewne komentarz do ostatniego zdania z jego wypowiedzi.

A co robi w tym czasie P.P? Nie skarży się sędziom na brutalność przeciwnika, nie próbuje mu również odpłacać tym samym. Spokojnie odpowiadając rywalowi, pewnie zmierza do mety.

P.P.: W jednym masz rację. Sam na własną rękę szukam odpowiedzi na pytanie o biegackie uzależnienie. To wprawdzie narkotyk stosunkowo nieszkodliwy, zwłaszcza gdy porównać go z innymi, zwłaszcza gdy dogadasz się z bliskimi, zwłaszcza gdy robicie to razem. Ale zajmuje czas, pochłania energię, skupia masę uwagi, może prowadzić do nadmiernej eksploatacji. Nie będę ściemniał, nie mam recepty poza wyśmiewanymi przez ciebie mądrościami starożytnych o umiarze, np. cytowaną przez Monteskiusza frazą: „Mędrzec zachowuje umiar nawet w rzeczach szlachetnych”.

P.P. wyciąga rękę na zgodę, bo wie, że to on jest tu zwycięzcą. Wie, że jego argumenty są silniejsze. Tylko ktoś, kto jest o tym przekonany, może sobie pozwolić na przyznanie się do niepewności i chwil zawahania. Jego przewaga na mecie nie jest wprawdzie miażdżąca, ale większość publiczności nie ma wątpliwości, że to on jest zwycięzcą tych zawodów.

Pozdrawiam wszystkich „uzależnionych” od biegania!
Krzysztof Wieczorek

FORUM DYSKUSYJNE

Możliwość komentowania została wyłączona.