8 marca 2011 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Mistrzostwa Polski mistrzostwami PZLA


mistrzostwa PZLA 1
Autor w trakcie Mistrzostw Polski w maratonie Dębnie rok 1986 (foto: skarzynski.pl)


Być mistrzem Polski, to dopiero powód do dumy. Bo przecież mistrz Polski, to najlepszy Polak w swej specjalności. Czyżby?

Za czasów mojego wyczynowego biegania – w latach 70. i 80. ub. wieku – miejsce na podium mistrzostw Polski, a już na pewno na jego najwyższym stopniu, było spełnieniem marzeń. Bo mistrzem Polski zostawało się po zaciętej rywalizacji – stojącej zwykle na wysokim poziomie sportowym – dużej grupy najlepszych Polaków. Chyba, że ten teoretycznie najlepszy akurat zachorował lub miał kontuzję i nie mógł wystartować Bo, że chciał startować, to pewne. Medal mistrzostw Polski otwierał wiele drzwi, z medalistami się liczono, byli w klubach „kimś”. Było jednak pewne ale. Wtedy cały wyczynowy sport oparty był na klubach, które zrzeszały wszystkich najlepszych, finansując ich sportowy rozwój. Kluby pomagały i… liczyły na medale swoich zawodników, w glorii których żyli działacze, gotowi im przychylić nieba.

W 1989 roku wszystko się zmieniło. Na lepsze. Bo dzisiaj można wybić się na niezależność. Także od klubu sportowego. Nie żeby zawodnik był kiedyś w klubie niewolnikiem, ale przecież można najzwyklej w świecie nie chcieć należeć do klubu sportowego. Z różnych powodów. Bo zwykle jest coś za coś, a przecież są miejscowości, w których kluby nie mają środków, by finansować choćby tylko wyjazdy swoich członków na zawody. O pomocy na zakup sprzętu, witamin, dożywiania, wyjazdów na obozy – że wymienię na szybko tylko kilka pozycji z długiej listy płatności, które trzeba regulować w trakcie sezonu – nie ma mowy, bo w klubowej kasie bieda, aż piszczy. Albo prezes klubu jest mało sympatyczny. Na tyle mało, że myślenie o medalu – na 110% pewnym – dla „jego” klubu wywołuje u zawodnika odruch wymiotny. A może kogoś stać na to, by być „klubowo niezależnym”, gdyż pozyskani sponsorzy w pełni zapewniają sportowy rozwój. Ale… jak w takich sytuacjach marzyć o medalach mistrzostw Polski, jak wywalczyć tytuł Mistrza Polski? Niestety, dopóki nie wstąpi do odpowiedniego klubu może śnić o czymś innym, nie o medalach. Medale nie są dla niego. Choćby był najlepszy w Polsce, o klasę lepszy od rywali! Ba, może wygrać bieg podczas rozgrywanych mistrzostw Polski i… nie być sklasyfikowanym. Bo medale tych imprez nie są dla niezrzeszonych. Zarezerwowane są nie dla najlepszych Polaków, ale dla najlepszych zawodników z klubów zrzeszonych w Polskim Związku Lekkiej Atletyki.

Nie wchodząc zbyt głęboko w szczegóły regulaminów „mistrzostw Polski” rozgrywanych pod egidą polskiej federacji lekkoatletycznej (Polskiego Związku Lekkiej Atletyki) okazuje się, że walczyć o medale mogą jedynie zawodnicy posiadający (wykupione) licencje, z klubów, które wykupiły także licencje klubowe. Czy więc „mistrzostwa Polski”, mające w powszechnym mniemaniu wyłonić najlepszych Polaków, nie są faktycznie „mistrzostwami Polskiego Związku Lekkiej Atletyki”, ograniczającymi rywalizację o medale tylko między… „swoimi”? A tak właśnie jest! Tylko „swoich” dopuszcza się do tej walki. Ot, takie towarzystwo wzajemnej adoracji.

skucha 200
 Prezes Jerzy Skucha: "Myślimy o tym co zrobić z tym problemem. Zastanawiamy się nawet nad taką wersją, żeby każdy zawodnik czy wyczynowy czy amator mógł otrzymać od PZLA licencję, która będzie go uprawniała do bycia sklasyfikowanym w ramach Mistrzostw Polski. Taka licencja by coś kosztowała, musimy jednak się zastanowić co dać w zamian, bo jeśli zawodnik płaci to musi w zamian otrzymać jakąś wartość dodaną, ale sprawa jest jeszcze w sferze planowania."

Chyba coś jest nie tak! Ba, na pewno tak nie powinno być! O tytuł Mistrza Polski powinni rywalizować najlepsi Polacy. Nie wszyscy, którzy się do mistrzostw „zapiszą”, ale wszyscy najlepsi. Odrębnymi przepisami można rzecz jasna określić, kto jest „Polakiem” – czy zawodnik urodzony w Polsce, czy może urodzony i zamieszkały w Polsce, czy też każdy posiadający polski paszport, bez względu na miejsce zamieszkania – ale jedynym kryterium dopuszczającym do rywalizacji o medale mistrzostw Polski powinien być poziom sportowy. Jeżeli więc jakiś polski zawodnik wylegitymuje się uzyskaniem minimum wynikowego w określonym czasie i podczas określonych imprez (wiarygodnych), powinien mieć prawo startu w mistrzostwach Polski. Bo brak licencji czy „właściwej” przynależności klubowej, to tylko urzędnicze wymysły, które wypaczają ideę rywalizacji o ten zaszczytny tytuł. Mamy zbyt dużo przykładów „mistrzów”, którzy tylko dzięki temu stawali na najwyższym stopniu podium MP. Przegrali z innym Polakiem w walce na trasie, ale wygrali przy „zielonym stoliku”.

Rzecz jasna trudno ich o to winić, bo nie oni ustalili takie zasady. Wymyślili je kiedyś urzędnicy bez wyobraźni, ale – jak dotąd – nie znalazł się wśród decydentów nikt na tyle rozsądny, by pójść po rozum do głowy i zmienić te absurdalne zapisy w regulaminach. Czas już najwyższy na zmiany. Na lepsze. Bo przecież przepisy teraz obowiązujące są złe, krzywdzące tych dobrych zawodników, którzy z różnych przyczyn wybrali inną drogę swego sportowego rozwoju, niż tę wskazaną przez PZLA. Prestiż mistrzostw Polski, w których nie startują najlepsi Polacy, oraz prestiż tytułu Mistrza Polski w imprezie, w której Mistrz Polski przegrywa z innym – niestowarzyszonym – Polakiem, jest wątpliwy. Czy tak powinno być? Czy nie można tego poprawić? Trzeba poprawić. I to jak najszybciej! Dla podniesienia rangi i prestiżu najważniejszej imprezy w Polsce. By mistrzowi Polski nie zarzucano, że wygrał, chociaż… przegrał.

PS. A może chodzi o „kasę” dla PZLA? Niestowarzyszeni mogą przecież – o ile uzyskają owe minimum i zechcą uczestniczyć w MP – dokonać stosownej opłaty startowej, w ustalonej dla nich rozsądnej wysokości. I wilk będzie syty, i owca cała! 

FORUM DYSKUSYJNE

Możliwość komentowania została wyłączona.