6 grudnia 2008 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Metodą Skarżyńskiego 2:57 w debiucie. I ze 107 do 75 kg.


Wstęp od Redakcji.

Po tegorocznym Flora Maraton Warszawskim podszedł do mnie jakiś człowiek.
– Pan Adam Klein ?
– Tak
– Witam Pana, ja jestem Henryk, czytam Państwa stronę, biegam od półtora roku, jeszcze niedawno ważyłem ponad 100 kg i dzisiaj biegłem w maratonie po raz pierwszy.

– O, świetnie i ile pobiegłeś (jak wiadomo biegacz z biegaczem na ty zaraz przejdą) ?
– 2:57.

Wiedziałem, że musimy porozmawiać.

976_4232.jpg

Dzień bez biegania – to stracony dzień.

Wszystko zaczęło się od nadwagi. Ups od otyłości oczywiście.W grudniu 2006r.stanąłem na wadze i zobaczyłem 107kg przy wzroście 178cm i wieku 36 lat. Lubiłem dużo i często jeść. Moje godziny pracy od 8-18 powodowały, że jadłem późne obfite obiadokolacje, nie stroniłem też od słodyczy i ciast domowego wypieku (moja żona wspaniale gotuje i piecze). Nie spodobało mi się to co zobaczyłem i postanowiłem coś zmienić. Zacząłem od diety.

Przez pierwsze 2-3 tygodnie było ciężko, ssanie straszne. Trzeba mieć silną wolę i duże chęci żeby to przetrwać. Zacząłem jeść o regularnych porach i w dużo mniejszych ilościach. Podstawą było mocne śniadanie tj. 2-3 grzanki z ciemnego chleba do tego wędlina, dżem lub ser biały. Przestałem używać masła, margaryny i białego pieczywa. Polubiłem płatki kukurydziane lub owsiane z mlekiem. Obiad między 14, a 15 to dużo jarzyn, warzyw lub surówek, małe ilości chudego mięsa mniej ziemniaków więcej kaszy ryżu. Między głównymi posiłkami przegryzałem jakiś owoc lub jogurt. Kolacja to przeważnie naturalny jogurt z owocem. Z jadłospisu wyrzuciłem tłuste mięsa i wędliny, słodycze i wszelakie łakocie.

przedpo_3.jpg

Ćwiczenia rozpocząłem od krótkiej jazdy na rowerze stacjonarnym i lekkiej gimnastyce. Codziennie 30minut. Było ciężko, pot, ból zakwasy, ale z każdym dniem było coraz lepiej i tak dotrwałem do wiosny z wagą lekko poniżej 95kg. Zaświeciło słoneczko, zrobiło się ciepło pomyślałem o truchtaniu. Zacząłem od 15minut i co tydzień zwiększałem dystans o 5 minut. Początki truchtania nie były lekkie to nie to samo co jazda na rowerze i chwilami miałem dość.
Na szczęście organizm przyzwyczaja się do wysiłku, a satysfakcja rosła z każdym dniem kiedy to pokonywałem coraz większe odległości. Wcześniej 10 czy 12 km to było coś niewyobrażalnego nigdy w życiu nie przebiegłem więcej niż 3, 4km.

Biegałem rano przed pracą i obowiązkami rodzinnymi (żona i trzy córeczki w wieku szkolnym). Piąta ja już na nogach i dalej przed siebie. Najczęściej biegałem po wałach przeciwpowodziowych razem z pieskiem. Trwało to tak około trzech miesięcy, waga spadła do 85kg. Samopoczucie super, możliwości wielkie. Musiałem zakupić garderobę bo wszystko ze mnie spadało. Nie pamiętam kto, ale ktoś zapytał mnie czy nie pobiegłbym w maratonie. I wtedy się zaczęło na dobre. Zajrzałem do Internetu, wklepałem słowo ” bieganie” i ……. wciągnęło mnie.

Pamiętam, że pierwszy wyskoczył portal bieganie pl. Zacząłem czytać wszystko co było na stronie. Sporo się wtedy dowiedziałem o bieganiu i całej otoczce. Zmieniłem odżywianie, zacząłem już nie tyle biegać co trenować. Kupiłem pulsometr, odzież biegową, trochę literatury. Między innymi „Biegiem po zdrowie” Jerzego Skarżyńskiego. Przeczytałem ją ze trzy razy i codziennie zaglądałem na stronę.

Jesienią pokazał się plan na złamanie 3 godzin w maratonie. Zastanawiałem się czy to nie za wysokie progi, ale kto nie ryzykuje ten nie zyskuje. Postawiłem sobie cel – Cracovia Maraton wiosną 2008. Dlaczego Kraków? Bo blisko domu, mieszkam koło Mielca na Podkarpaciu.

Realizowałem plan krok po kroku. Codziennie czwarta rano ja na trasie. Później GR i GS, i tak minęły trzy tygodnie planu. Zaczęły się krosy, musiałem parę kilometrów dojeżdżać i wtedy chyba przeceniłem swoje możliwości. Po pierwszym sobotnim krosie i niedzielnej wycieczce biegowej 35km pojawił się ból w prawej nodze, nie mogłem chodzić. Diagnoza: zapalenie ścięgien podudzi nadwyrężony Achilles. Przerwa w bieganiu. Rehabilitacja przez trzy tygodnie. Byłem zły, że nie mogę biegać.

W końcu wyszedłem na pierwszy trening, zacząłem lekko truchtać, a tu po 15 minutach ból w kolanie. Musiałem wrócić do domu spacerem. Na drugi dzień to samo. Znów USG, rentgen. Lekarz zalecił dwu miesięczną przerwę, bo badania niczego nie wykazały. To był wyrok na Cracovia Maraton.

Na pierwszy trening wyszedłem dopiero w połowie lutego, zacząłem truchtać (ból w kolanie mniejszy). Przez kolejne dwa tygodnie zwiększałem dystans i tempo, było ciężko. Zdecydowałem wtedy, że swój pierwszy maraton pobiegnę w Warszawie na jesieni. Zacząłem realizować plan złamania trzech godzin od początku. Wszystko dobrze się układało forma zwyżkowała. Tętno spoczynkowe wynosiło 35, a gdy zaczynałem przygodę z bieganiem było 72. Plan realizowałem na ponad 100%. Dołożyłem jeszcze trening w piątek.

przedpo_2.jpg

Wrzesień zbliżał się wielkimi krokami, zarejestrowałem się na stronie maratonu i dostałem numer 1910. Waga, od której się wszystko zaczęło wynosiła teraz 75kg. Znajomi mnie nie poznawali. Oczywiście zmiana na plus mi wyszła.

Realizacja BPS wskazywała, że magiczne trzy godziny powinienem złamać. Niepewność była jednak duża przecież to mój debiut maratoński.

Do Warszawy pojechałem w sobotę z żoną Marzenką, która tego dnia zaliczyła maraton po galeriach handlowych, a ja odebrałem numer startowy, uczestniczyłem w sympozjum i oczywiście po raz pierwszy w pasta party. Spać nie mogłem tego wieczora, myśli różne krążyły po głowie.

Niedziela 2008/09/28 pobudka piąta rano, śniadanie – wcześniej przetestowane. Krótki spacer na linię startu co podniosło adrenalinę. Powrót do hotelu, pakowanie i pora wychodzić. Wszystko miałem zaplanowane w głowie. Rozgrzewka 45 minut, ludzi przybywa coraz więcej. Ogarnął mnie lęk co ja tutaj robię? Otuchy dodawała mi żona.

Ustawiłem się w grupie na 3:15. START. Ruszamy. Po 2km doszedłem do grupy na 3 godziny z którą przebiegłem coś około 7km. Adrenalina uderzyła mi do głowy i z każdym kilometrem zwiększałem lekko tempo, które utrzymywało się w granicach 4:10-4:12. Pogoda wyśmienita, klimat biegu rewelacyjny, samopoczucie wspaniałe. Z każdym kilometrem przesuwałem się do przodu o kilka miejsc. Na 10km byłem 119, na 21 już 104, a na 30km- 94. Strach pojawił się na 36km gdy poczułem ból w lewej nodze. Założonego tempa nie mogłem już utrzymać, bałem się o skurcz bolącej nogi.

Tlenu na szczęście nie brakowało, sił chyba też. Gdy wbiegałem do tunelu wiedziałem, że złamie magiczne trzy godziny. Wybiegając z wysłałem jeszcze sms-a do czekającej na mecie żony, że za chwilę będę. Wspaniały doping na końcówce, czas 2:57:29, miejsce 73 jak na debiut i początki mojej przygody z bieganiem to chyba całkiem nieźle .

Na mecie medal, brak jakiegoś większego zmęczenia, ogólne zadowolenie super. Wtedy wiedziałem już, że dzień bez biegania to stracony dzień.

Jest listopad 2008r zacząłem przygotowania do maratonu w Krakowie na wiosnę. Mam nadzieję, że pobiegnę z lepszym czasem.

A jeśli chodzi o odchudzanie to powiem tylko tyle WARTO BYŁO.

PS. Szczególne podziękowania chcę skierować do żony za wspieranie mnie i wyrozumiałość w realizacji celu.

Maratończyk:
Henryk Kużdżał

Możliwość komentowania została wyłączona.