30 marca 2012 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

„Biegać, naturalnie”


MM540

Przedbiegi

– Zobacz Piotrusiu jak pani biega. – chwila konsternacji i pada głośniej – Ale po co pani tak biega? – odwracam głowę w bok, obrazek jak ze starej fotografii. Rodzina na wieczornym spacerze zatrzymana w kadrze. Ojciec z wąsem w gumiakowym półkroku. Dwie grube baby na tle lasku ciemnego. Umorusane prosięta, tfu, pacholęta w wyblakłych koszulkach. Stoją i patrzą. Z otwartą paszczęką najmłodsze wkłada palec do nosa. I patrzą. Jak wypluwam płuca w zachodzącym słońcu. Przy akompaniamencie wściekłego wycia burków. Ich pewnie. A Piotrusiowi ślina ścieka  po brodzie z wrażenia, na co on jeszcze mocniej dłubie w nosie.
– Tr…y… – wdech, wydech – ..enu…je – wdech. – Dojazdy…kon..nenej. – dodaje z trudem. – naza..wody – sapie jeszcze na odbiegnym przez ramię. A oni stoją i patrzą. I kapią śliną (Piotruś). I ujadają (burki przy moich kostkach).

To był oczywiście blef. Z tymi zawodami. Co najwyżej pomarzyć sobie mogłam. Jeździłam za to codzienne do stajni wyczesywać piasek z końskich grzbietów i  przerzucać gnój za co pozwalano mi przez godzinę pomiotać się w siodle. W jakiś pokrętny sposób wymyśliłam, że jak trochę pobiegam to miotać się będę mniej, co miało obfitować w  same plusy pod postacią awansu w stajennej hierarchii na co najmniej berajtra* oraz dozgonną miłość wierzchowca. To drugie – jakkolwiek niedorzecznie brzmi – jest sprawą życia i śmierci dla nastolatki miłującej koniki. Ale nic z tego biegania nie wyszło.

Innym razem wróciłam zciurana z roweru, wpadam do domu na działce, a tam ciemno, ciemno i tylko ekran telewizora miga w półmroku. Akurat lato było, igrzyska olimpijskie. Spot reklamowy, ktoś skacze, pływa, biega… ale jak biega! Jak strzała mknie, a tu jeszcze gepard jakiś i trawy złote, szeleszczące i aria operowa patetyczna w tle. Aż się we mnie zagotowało. W tył zwrot i pędem na pole, na łąkę, biegnę, biegnę, nogi poharatałam o zielsko dzikie, na kretowiskach powykręcałam. Nic to, bo nagle zapragnęłam być jak ta, za przeproszeniem, murzynka z TV, taka piękna wysportowana i lśniąca w słońcu jak gazela. Ale nic z tego biegania nie wyszło.

Bo zapomniałam dodać, że te pola, łąki pokrzywą wysadzane to tylko latem, przez większą część roku w mieście mieszkam. W ciemnych betonowych dziurach, ślepi ludzie płaczą za przestrzenią. Dzieci wieżowców pozbawione widnokręgu, hałas, tłum, plastykowa paranoja. ** W moim przypadku to bardziej ceglane dziury są. Ale za to z odpadającym tynkiem i sztukaterią (też odpadającą). Ni tu konia, ni gazeli. Nie mają wyjścia i zapadają w sen zimowy. Zimowo-jesienno-wiosenny.

Tymczasem minęło kilka lat i na drugim semestrze studiów zostaliśmy spędzeni na 3km bieg po parku (a.k.a obowiązkowa impreza sportowa) w celu zaliczenia wf. O samym biegu dużo by pisać, to zabawna historia sama w sobie, ale grunt, że zajęłam 3 miejsce wśród kobiet. Nie, nie jestem szybka, w żadnym wypadku. To był po prostu taki mocno amatorski bieg, mój czas śmiechu warte! Nawet nie biegłam całego dystansu (po tych polach to max 2 km bywało). Nawet nie widziałam, że mam o co walczyć, bo nie przyszło mi do głowy, że są kategorie ze względu na płeć (w jeździectwie nie ma takiego podziału). I  nawet… eh, nie ważne. Byłam jednak trzecia, trzecia i choć wiedziałam, że obiektywie to nic szczególnego, to czułam się przeszczęśliwa. Pierwszy raz zajęłam dobre miejsce na jakiś zawodach. Sukces osiągnęły też dwie moje koleżanki i w drodze do jednej z nich snułyśmy epickie plany jak to będziemy biegać i w ogóle. Ale nic z tego biegania nie wyszło.

Podbiegi

Jednak studia mocno dają w kość, a przynajmniej kierunek, który sobie wybrałam. Te imprezy do białego rana… nad kalką. To wąchanie kleju…do PVC o 5.23. Już po pierwszej sesji miałam dosyć, a potem było jeszcze gorzej, bo WYSZŁO SŁOŃCE. Nienawidzę jak świeci słońce. Jak jest ciepło. A ja siedzę zamknięta w czterech ścianach niczym jakiś skazaniec. Maj. Czerwiec. Żebym chociaż miała się czego pouczyć i mogła pójść do parku, ale nie, ja sklejam tekturki, rysuje, kreślę… Niech to szlag wszystko trafi! Biec? Przy 30 stopniach nie trzeba wiele, wystarczą znoszone trampki. Żar wypłoszył przechodniów, nawet uliczni rezydenci pochowali się do swoich nor. Wybiegam z bramy na zalaną słońcem przestrzeń. Szybko, za szybko dopada mnie zadyszka, kołuję się w głowie. Park – obiegam dookoła, zawracam. Zapach rozgrzanego asfaltu, gorzka woń spalin, koszulka klejąca się do ciała. Rozkoszna błogość.

Na drugi dzień też poszłam. I na trzeci. Po tygodniu próbowałam przypisywać swoje zachowanie nadchodzącej sesji (wiadomo – studenci są wtedy skłonni nawet dobrowolnie zrobić pranie, pozmywać i zutylizować kartony po pizzy). Świat się skurczył. Zmalał. Z miasta da się wybiec, prawda do tej pory nieznana. Zaliczyłam wszystkie okoliczne parki. I okoliczne ulice. I nieokoliczne górki z suchą, szorstką trawą. I dołki gęsto zarośnięte bujnym zielskiem. Leśne ścieżki pokryte szkarłatnymi liśćmi. Czarne, puste drogi z zacinającym deszczem. Śniegiem.

Mogłam nie biegać przez jakiś czas, ale myśl o tym była nieustannie obecna. Stało się to jakąś częścią mojego świata, rytuałem oczyszczenia. Walką z rutyną obowiązków. Migającymi ekranikami. Nie po to żeby być wysportowanym, szczupłym, zdrowym, osiągnąć cyferki takie czy siakie, wstaw dowolne. To tylko pochodne. To się nigdy nie sprawdziło, nie było ważne, przynajmniej w moim wypadku. Teraz istotniejsze stało się żeby zobaczyć co widać ze szczytu wzgórza, jak czuć deszcz na nagich ramionach, jak rozkosznie bolą zmęczone mięśnie i chwieje się krok. Jak krew krąży w żyłach. Podskórnie pulsuje. Rytmiczne bicie serca. Jak błyszczą światła ciężarówek na autostradzie, widziane nocą z wiaduktu i gdzie żerują wtedy dziki. Popatrzeć w oczy zdziwionemu jeleniowi wiosną o zmroku. Być potarganym. Ubłoconym. Spoconym. Bez makijażu. Bez maski. I nic sobie nie robić z mim napotykanych ludzi. Śmiać się. Szczerze. Przyjaźnie.

Nie wierzę w twór pod nazwą ‘bieganie naturalne’. Bo niby jak ma wyglądać ‘bieganie  nienaturalne’? Tyłem? W zamkniętym pomieszczeniu? Może. Ale ruch to ruch. Czy w koszulce bez butów, czy w butach bez koszulki. Czy z pięty czy śródstopia. Z planem czy bez. To tylko kwestia bieżących potrzeb, chęci, świadomości. Samoświadomości. Pewnego etapu. Ale ruch to ruch. Zawsze dostępny. Pierwotna chęć. Nie kolejny obowiązek, środek do osiągnięcia celu, chwilowa moda. Ruch to ruch. To odpowiedź na pytanie znajomych – co będziesz robić po powrocie wieczorem do domu? – w noc listopadową.
– Biegać, naturalnie.

* Berajter (bereiter) – osoba ujeżdżająca/szkoląca/objeżdżająca konie
** fragment  utworu „Miasto” zespołu Smar SW

W konkursie „FREEWOLNOŚĆ – opowiedz swoją historię i wygraj Nike Free ID” wygrała autorka powyższego artykułu i Adam Natonik, którego praca już wkrótce. 

GRATULUJEMY!

Dzięki platformie NIKEiD możesz zaprojektować swój własny model butów NIKE Free Run+ i Nike Free 3.0. na miesiąc przed ich oficjalną premierą w sklepach.

Możliwość komentowania została wyłączona.