12 grudnia 2010 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Skąd boom na biegi uliczne?


To temat, nad którym zastanawiam się nie od dzisiaj. Tak szybki wzrost popularności ulicznej rywalizacji mnie zdumiewa, ale i cieszy! Zawsze uważałam, bowiem, że jesteśmy krajem zacofanym ruchowo. Na Zachodzie od lat jogging jest jedną z najbardziej popularnych form ruszania się, a u nas biegaczy zawsze było jak na lekarstwo. Organizowane jednak na potęgę biegi masowe pokazują wyraźnie, że trend idzie w dobrym kierunku.

Co dziwne. Nie tylko u nas. Ludzie na całym świecie coraz częściej zakładają sportowe buty i wychodzą na jogging. Najpierw traktują to jak zabawę, miłe spędzenie czasu, wspomaganie diety, czy sposób na utrzymanie sylwetki. Potem są pierwsze zawody. Na początek na 5 km, potem 10, aż w końcu półmaraton i maraton. I to wszystko w dobie kryzysu!

W kwietniowym maratonie w Londynie na metę dobiegło 36 549 osób, na starcie stanęło natomiast 36 894 – rekord w trzydziestoletniej tradycji.

W lutym w Tokio chęć rywalizacji na 42 195 m i 10 km zgłosiło ponad 310 tys. biegaczy. Miejsce? 35 tys. Także Stany Zjednoczone przeżywają biegowy boom. W 2009 roku maraton na terenie USA ukończyło ponad 467 tys. osób. To największa liczba od 25 lat. Trwający rok ma tą liczbę jeszcze poprawić.

Cyferki nie kłamią, ale mnie bardziej interesuje skąd takie zainteresowanie jedną z najprostszych form ruchowych? No właśnie… Może właśnie w tym tkwi sekret?

A może chodzi o oszczędność? Czy nas to dotyczy, czy nie, ale do głów od miesięcy wkładają nam, że żyjemy w kryzysie. Większość społeczeństwa zaczęła w to wierzyć i szuka oszczędności gdzie tylko się da. A z czego można zrezygnować? Z wieczornego wyjścia, z porannej kawy, porcji lodów i … siłowni. Z biegania się nie rzuca i nie zawiesza, bo co to są za wydatki? A zastępuje się nim chodzenie na aerobik.

Ale nie wierzę w to, by to tylko ekonomia doprowadziła do takiego wzrostu zainteresowania. Od niedawna znowu staram się regularnie biegać i to wcale nie ze względu na zubożenie. Wręcz przeciwnie. Często po spędzonych 10 godzinach za biurkiem mam wrażenie, że nie mam na nic siły i jedyne, o czym myślę to łóżko. Wtedy najczęściej nachodzą mnie myśli – a może by tak pobiegać? Nigdy tego potem nie żałuję. Samopoczucie jest rewelacyjne. Energia wraca, a pozostałości stresu znikają. To na pewno też spory atut.

Bieganie to jednak też „rzecz”, nad którą możemy mieć całkowitą kontrolę. W dobie, kiedy większość spraw się nam wymyka i nie mamy na nie wpływu, ruch jest fragmentem dnia, którym rządzimy. Przecież sami narzucamy sobie tempo, odległości, czas… Nikt nas do niczego nie zmusza i sami dyrygujemy, tym, co się stanie za chwilę.

W popularyzacji pomogli też prominenci. Znane twarze zaczęły nie tylko głośno mówić o zaletach biegania, ale same pojawiają się na starcie. Przeciętny Kowalski zaczął się zastanawiać – skoro one mogą, dlaczego ja nie?

Nie bez znaczenia jest też dostępność do Internetu. Kiedyś plan treningowy był jedynie w głowach trenerów lub w dzienniczkach szkoleniowych. Teraz prawie każdy portal biegowy przedstawia swoje sposoby na odpowiednie przygotowanie się do maratonu. Na forach można poczytać porady, wymienić się doświadczeniami.

Mimo wszystko cały trend mnie dziwi i za każdym razem, gdy czytam kolejne doniesienia o pobitych rekordach zgłoszeń zachodzę w głowę – skąd te tłumy! I myślę sobie: to niezły interes…;)

Możliwość komentowania została wyłączona.