4 grudnia 2014 Redakcja Bieganie.pl Sport

Skąd się wziął projekt Karty Biegacza i Licencjonowania biegów i czy wszystko jest bez sensu?


klein photo 150Stwierdziłem, że pora napisać jakiś szerszy komentarz z moim stanowiskiem do całej sprawy. W toku debaty wokół pomysłów PZLA na temat Karty Biegacza i Certyfikowania biegów rzadko wg mnie dochodzimy do sedna sprawy. Skąd te pomysły i czy są zupełnie bez sensu?

Najpierw – skąd. Po wyborach nowego Zarządu w 2012 roku opracowano dokument pod nazwą: "Strategia rozwoju lekkoatletyki w Polsce w latach 2013-2016". Znajdziemy tam wszystkie źródła dyskutowanych dzisiaj idei. Chciałem wymienić te fragmenty dotyczące naszej, biegowej działki:

W części gdzie autorzy raportu opisują powody słabego stanu finansowania lekkiej atletyki czytamy coś takiego:

Nieco inaczej wygląda sytuacja w zakresie lekkoatletyki funkcjonującej dzisiaj, poza strukturami PZLA – głównie bieganie amatorskie ludzi dorosłych (nie dotyczy to sportu wyczynowego). Ruch ten opiera się głównie na samofinansowaniu przez jego uczestników. Organizację imprez biegowych, wraz ze wzrastającą popularnością i liczbą uczestników, często wspierają mniejsi lub więksi sponsorzy, w zależności od rangi zawodów. Jednak coraz częściej, dzięki swojemu profesjonalizmowi i zaradności, ruch ten walczy również, i to skutecznie, także o środki publiczne. Taki stan rzeczy powoduje, że „zorganizowana” lekkoatletyka otrzymuje coraz skromniejsze kawałki, z i tak już zmniejszającego się budżetu publicznego, przeznaczonego na szeroko rozumiany sport.

W części opisującej słabe zorganizowanie imprez lekkoatletycznych:

Przykłady skutecznej działalności na polu organizacji i zarządzania w ramach lekkoatletyki można zaobserwować w światku biegów długodystansowych, gdzie powoli wytwarza się też biznes funkcjonujący w jego ramach. Ruch amatorskiego biegania jest na pewno wielką szansą dla zorganizowanej lekkoatletyki, ale niesie też ze sobą pewne zagrożenia.

Marketing:

Wielką szansą dla polskiej lekkiej atletyki także, w aspekcie marketingowym, jest wzrost popularności biegów długodystansowych. Coraz większe rzesze biegaczy i biegających pań mogą znacznie uatrakcyjnić nasz sport. Ale musimy znaleźć sposób, aby ich do tej zorganizowanej lekkoatletyki przyciągnąć, tworząc dla nich nowe, atrakcyjne propozycje.

Zagrożenia organizacyjne (w części analizy SWOT):

Niechęć tzw. amatorów do zrzeszania się w istniejących klubach lekkoatletycznych – powstają tzw. kluby biegacza i inne formy organizacyjne np. jako działalność gospodarcza – najczęściej poza strukturami PZLA. Mogą one stanowić zagrożenie w rywalizacji o publiczne i prywatne środki finansowe na działalność i rozwój lekkoatletyki. Mogą również przejąć obiekty i infrastrukturę lekkoatletyczną.

Podsumowanie, wnioski. W punkcie 7 czytamy:

Szansą dla rozwoju całej lekkoatletyki jest wzrost popularności biegów długodystansowych.


Jak widać, PZLA zauważyło, że w bieganiu masowym są duże pieniądze. Raport mówi o tym, że trzeba skonstruować jakiś mechanizm (atrakcyjne propozycje), który pozwoli także im czerpać z tego wydaje się potężnego źródła. Środowisko biegowe z oburzeniem zareagowało na zaprezentowane w Zielonej Górze propozycje. Były one tak dziwne, że aż nierealne (czemu dałem wyraz w Audycji w TOK.FM ). Tego samego dnia można było przeczytać oświadczenie Prezesa Skuchy:

"Związek
informuje, że krytykowany i analizowany w mediach oraz na portalach
internetowych projekt nie jest i nigdy nie był naszym projektem."

Przyjmuję,
że można się pomylić, tych, którzy byli na miejscu i słyszeli co
słyszeli (czyli o obowiązkowym NW, jedynych słusznych firmach mierzących
czas itd) namawiam, żeby zaakceptowali, że każdy może się
pomylić.

Nie znaczy to oczywiście, że nie ma o czym rozmawiać. Bo "propozycje" pewnie padną, w końcu Raport jasno wytycza kierunek. To, co możemy z całą pewnością stwierdzić, to jest to, że jakiekolwiek karty, certyfikaty i inne biurokratyczne pomysły, są nam, funkcjonującym na wolnym rynku zbędne. Narzucanie jakichkolwiek nieracjonalnych przymusowych rozwiązań spotka się z protestem środowiska, nie tylko internetowym, ale wierzę, że i realnym. Zresztą dlatego patrzę na to wszystko z dużym spokojem. Żyjemy w wolnym kraju, na wolnym rynku i opisywane propozycje byłyby nierynkowe, sprzeczne nie tylko z ideami demokratycznego kraju w jakim żyjemy ale i prawem. Dał temu zresztą wyraz ostatnio także Minister Sportu

Ale skoro żyjemy w wolnym kraju, to każdy, także PZLA może proponować swoje pomysły, które będą mu przynosiły dochód. Każdy biegacz musi zdawać sobie sprawę z tego, że PZLA, jako organizacja
z tradycjami (czołowymi zawodnikami, nawet nieśmiertelnym powoływaniem
się na Wunderteam itd) posiada pewną siłę rynkową, jakiej nie posiada
osoba prywatna. I w tym zakresie jest w stanie zrobić coś na co innych
nie stać. W tym momencie, wszyscy mówimy, że Karta jest nam zbędna. Nie znaczy to
jednak, że kiedy widzimy korzyść, w takie karty się nie zaopatrujemy
(patrz Karta Biegacza Festiwalu Biegowego). Być może dowiemy się czegoś więcej w czwartek, o godzinie 21:25 gdzie na temat Karty Biegacza będziemy rozmawiać z głównym mózgiem całej operacji, czyli Sebastianem Chmarą z Zarządu PZLA w ramach programu Zwarcie.

Mimo, że Prezes Skucha zanegował przedstawiony projekt, to jednak domyślać się możemy, że pewne jego elementy mogą wracać. Prawdopodobnie w toku dyskusji z PZLA wypłynie temat troski o nasze (biegaczy) zdrowie, ubezpieczenia, badania lekarskie.

W sprawie ubezpieczeń. Bieganie jest lepszym ubezpieczeniem od ryzyk wynikających z chorób cywilizacyjnych, niż jakiekolwiek "papierowe" ubezpieczenie (często w firmach ubezpieczeniowych, osoby aktywne fizycznie mają niższe stawki ubezpieczeń na życie). Kiedy proponuje się takie pomysły jak obowiązkowe ubezpieczenie, to tak naprawdę uderzają one w bieganie. Bo ktoś przyglądający się temu z boku, zacznie się zastanawiać: "Co to za dyscyplina, w której potrzebuję specjalnego obowiązkowego ubezpieczenia do jej uprawiania? Niesie pewnie jakieś ryzyka zdrowotne". Tymczasem jest to odwrócenie kota ogonem. Ryzyko rodzi brak aktywności fizycznej i jest to od dawna naukowo udowodnione. Nie jest natomiast udowodnione, że bardzo intensywny wysiłek fizyczny (jakiego doświadczamy na zawodach) jest bardziej ryzykowny, niż nadwaga, jaką mają osoby nie biegające, a co za tym idzie nie startujące w zawodach.

W kwestii badań lekarskich. Odgórnie zalecone, przymusowe badania lekarskie są bezzasadne. Badania powinny być przeprowadzane w następujących dwóch przypadkach:

– jeśli wskazuje na to Formularz medyczny jaki każdy zaczynający bieganie powinien wypełnić (np American College of Sports Medicine)
– jeśli biegacz czuje niepokój, czuje, że powinien się zbadać

To co "w kuluarach" potwierdzają lekarze to jest to, że badania są w stanie wychwycić tylko pewien, wcale nie tak duży procent ewentualnych wad układu krążenia.

Mój dobry kolega, były zawodnik wyczynowy, przez pięć lat swojej kariery był co pół roku poddawany szczegółowym badaniom. Dopiero po pięciu latach stwierdzono u niego wadę serca, która wg lekarzy eliminowała go ze sportu wyczynowego. Więc jeśli częste badanie przez lekarzy specjalistów, nie jest w stanie przez tyle lat nic wychwycić to coroczne badanie przez mniej wyspecjalizowanych lekarzy raczej ma małe szanse znalezienia czegokolwiek. Podejrzewam nawet, że niektórzy mniej doświadczeni w kontaktach ze sportowcami lekarze pewne specyficzne i niegroźne cechy budowy serca mogliby interpretować jako zakaz do uczestniczenia w zawodach. W końcu jeszcze do niedawna niskie tętno traktowane było jako duże ryzyko, bez względu na to czy ktoś trenował czy nie (Znam to z autopsji. Kiedy sporo trenowałem, zdarzało mi się miewać tętno na poziomie 37-38 i pamiętam, że w trakcie EKG, które musiałem zrobić w związku z badaniami do pracy wywołałem w gabinecie kiedyś duży popłoch). Innymi słowy – argument badań lekarskich jest zupełnie nietrafiony. 

Czy jednak nie możemy zrobić czegoś w kwestii zdrowia? Możemy. Wg mnie zabezpieczenie medyczne imprez jest często bardzo słabe. Działa na zasadzie: "Musi być, bo pewnie i tak nic się nie stanie". Co jednak, gdyby się stało? Jeden przypadek śmiertelny był w stanie zrobić wg mnie więcej złego PR niż jako środowisko przez lata robimy dobrego. Skąd wiemy, że te zastanawiające spadki w tegorocznych frekwencjach nie były też wynikiem zahamowanego wzrostu frekwencji wywołanego właśnie przez szum medialny jaki rok wcześniej zrobiono wokół śmierci biegacza po Biegnij Warszawo? Dlatego wg mnie wszyscy jako środowisko powinniśmy wziąć na siebie odpowiedzialność to, żeby zabezpieczenie medyczne na imprezach medycznych było lepsze. Żeby nie dochodziło do sytuacji, że po upadku biegacz czy biegaczka czekają na wyspecjalizowaną pomoc medyczną dłużej niż 5 minut. Tutaj wchodzimy w kwestię Certyfikatów medycznych dla Imprez Biegowych. Tylko kto jest tutaj właściwym organem? I po co ten certyfikat? Certyfikat zabezpieczenia medycznego, który uczestniczącemu w imprezie
biegaczowi dawał by informację, jaki jest poziom zabezpieczenia:

0) Zerowy, czyli taki jak na wielu biegach górskich gdzie nie da się zapewnić takiego zabezpieczenia jak w mieście,
1) minimalny, czyli zgodny z wymogami Ministerstwa Zdrowia,
2) średni (tzn jaki?) czy może
3) maksymalny?

Oczywiście należałoby się
tutaj zwrócić do specjalistów. Generalnie w przyszłości, chciałbym nie musieć wczytywać się
w informacje o zabezpieczeniu medycznym imprezy, wystarczyłby mi
odpowiedni certyfikat. Czy PSB jest w stanie coś takiego przeprowadzić?
Obawiam się, że nie. Jest słabo zorganizowane, chyba mało zintegrowane.
PZLA? Nie ma w tym temacie żadnych doświadczeń. A może jest to sprawa choćby dla Fundacji Prometeusz? Na pewno jest to temat do
dyskusji. Powtarzam, że historia z tegorocznym przetargiem na zabezpieczenie medyczne Warszawskiego Biegu Niepodległości dowodzi, że dotychczasowe zabezpieczenie medyczne na imprezach przez nich organizowanych czyli bardzo dużych imprezach, było fikcją ! Mieli po prostu szczęście, że nie było tak takiego przypadku jaki był na Biegnij Warszawo.

Z drugiej strony PZLA jest organizacją mało dynamiczną. Żeby podjęło jakieś działania musi być budżet, decyzje Zarządu itd. Wspomniany wyżej Raport wymienia pewne działania wraz z datami, poprzez które PZLA zamierza włączyć się w projekt czynnego propagowania lekkiej atletyki. Ale fakt jest taki, że niektóre z tych dat już minęły, a o projektach nic nie słychać.

W tym wszystkim jest nieco komiczne, że PZLA z takim zacięciem będzie teraz angażowało się w sport amatorski, podczas kiedy w sporcie wyczynowym czy szkoleniu dzieci i młodzieży ma sporo do zrobienia. Ale może chcąc móc zrobić coś dla wyczynu trzeba zrobić coś dla mas.

Zapraszam do TVP Sport na 21:25.

Możliwość komentowania została wyłączona.